Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|045|

        Obudziłam się z ogromnym bólem głowy oraz palącym uczuciem w nozdrzach. Leżałam na jakiejś kanapie, okryta niebieskim kocem, który był tak wielki, że połowa materiału spoczywała na ziemi. Miejsce, w którym się znajdowałam było mi całkowicie obce.  Na pierwszy rzut oka zorientowałam się, że muszę przebywać w jakimś drewnianym, maleńkim domku. Wszystko było urządzone w klimacie lat siedemdziesiątych i nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek tu mieszkał. Kurz okrywał wszystkie półki, książki, urządzenia, a zapach starości, który z trudnością wyczułam, unosił się po całym pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia gdzie jestem i z każdym jednym momentem, kiedy moja świadomość wracała do normy, narastał we mnie niepojęty strach, którego nie czułam chyba nigdy w życiu. Gdzie ja do cholery byłam?

Powoli, z niewielkim trudem podniosłam się do pozycji siedzącej. Przetarłam oczy, po czym momentalnie poczułam jak z mojego nosa wydobywa się jakaś ciecz. Odruchowo dotknęłam mojej skóry, a na palcach pojawiła się krew.

Spanikowałam.

- O Boże...- mruknęłam do siebie, po czym rozejrzałam się dookoła szukając papieru, chusteczek lub czegokolwiek, co mogłoby zatamować moje krwawienie. Na moje nieszczęście nic takiego nie leżało w pobliżu. Krew leciała coraz mocniej, a ja nie miałam zielonego pojęcia co zrobić. Nie zastanawiając się długo, chwyciłam ze rękaw mojej bluzki, po czym przyłożyłam go do mojego nosa, nieudolnie usiłując opanować sytuację.

- Nie rób tak. – usłyszałam za plecami męski głos. – Tak tego nie zatamujesz.

Zamarłam.

Zza moich pleców wyłoniła się dobrze mi znana postać mężczyzny. Myślę, że dobrze wiecie o kim mówię. Tak, przed moimi oczami pojawił się mój były partner. Jordan we własnej osobie. Miał zmęczony wyraz twarzy, a jego głos był delikatny jak nigdy. Odsunął czerwony już rękaw od mojej twarzy, po czym w zamian przyłożył kawałek czystej szmatki. Momentalnie odskoczyłam na bok. Skąd miałam wiedzieć, że to nie jakiś podstęp, a z pozoru zwykły materiał nie jest nasączony jakiś gównem, który znów mnie odurzy?

Bałam się.

Bałam się jak cholera.

- Hej...Nie bój się...- mruknął smutnym głosem. – Obiecuje ci, że cię nie skrzywdzę...Wszystko jest czyste, spójrz. – powąchał materiał. – Chcę ci pomóc.

Patrzałam się w jego ciemnobłękitne oczy, wbita w róg kanapy, całkowicie sparaliżowana strachem. Byłam tak przerażona, że nie potrafiłam nawet wykonać jednego, najmniejszego ruchu.

- Annie...Błagam cię. – ukląkł przede mną. – Nie zrobię ci nic złego, zaufaj mi...

- J-jak... mogę ci ufać, skoro mnie porwałeś? – zapytałam ze łzami w oczach.

Jordan westchnął głęboko.

- Proszę...Daj sobie pomóc. – znów przyłożył wspomniany wcześniej materiał do mojego nosa. Tym razem nie protestowałam. Pozwoliłam mu zatrzymać krwawienie.

- Skąd ta krew? – zapytałam niepewnie, czując jak łza płynie po moim policzku.

- Od chloroformu. – powiedział bardzo cicho, jednocześnie trzymając ścierkę i ocierając moje policzki. – Niedługo minie. – dodał. – Poza tym wszystko w porządku? – zapytał już nieco głośniej.

Skinęłam jedynie głową

Nie wiedziałam czy powinnam wchodzić z nim w rozmowę z prostej przyczyny – nie miałam pewności, że nie zrobi mi krzywdy. Przedtem cały czas wierzyłam, że nie jest zła osobą, jednak po sytuacji, kiedy obezwładnił mnie i uprowadził nie mogłam mu ufać. Nie wiedziałam do czego jest zdolny i jakie ma zamiary, ale jedno było pewne.

Musiałam przygotować się na długi czas spędzony w jego obecności.

- O...krwawienie ustało. – powiedział po czasie, odkładając materiał na bok.- Jesteś głodna? – spojrzał na mnie.

Pokręciłam głową.

- A chcesz pić?

Powtórzyłam ruch.

- Na pewno? Jak coś to mów. – uśmiechnął się słabo.

- N-na pewno...- wydusiłam z siebie.

Jordan westchnął.

- Annie, proszę nie bój się. – złapał mnie za ręce. – Nie mogę znieść tego w jaki sposób się na mnie patrzysz. – powiedział rozżalony. -Ja...Nie jestem potworem. Ty dobrze o tym wiesz, prawda?

Nie odpowiedziałam.

Patrzałam się na niego tępym wzrokiem, praktycznie zapominając o tym czym jest mowa. Bałam się z nim rozmawiać, ale jednocześnie obawiałam się tego, że kiedy nie będę odpowiadać na jego pytania zrobi mi krzywdę. Miałam kompletny mętlik w głowie. Chciało mi się coraz bardziej płakać.

Już otworzyłam buzię, żeby coś powiedzieć, jednak strach nie pozwalał mi wydusić z siebie chociażby jednego słowa. Próbowałam coś wymruczeć, jednak na marne. Po prostu nie potrafiłam.

Jordan przyglądał mi się z czymś takim w oczach, czego po prostu nie potrafię opisać.  Było to coś pomiędzy smutkiem, zawodem a niedowierzaniem. Wszystko, co do tej pory jeszcze pobłyskiwało w jego tęczówkach momentalnie kompletnie wygasło.

- Boże, ty się aż tak mnie boisz...- usiadł na ławie, która stała obok kanapy, po czym schował twarz w dłonie. – Co ja kurwa najlepszego zrobiłem...- powiedział bardziej do siebie. – To nie tak miało wyglądać...

„To nie tak miało wyglądać".

Zastanawia mnie tylko czego on oczekiwał. Tego, że wskoczę mu w ramiona? Gościu, porwałeś mnie do cholery. Opamiętaj się...

- Jordan...- zaczęłam niepewnie. - Dlaczego to zrobiłeś?- zadałam w końcu pytanie, które chodziło mi po głowie odkąd tylko go zobaczyłam.

Chłopak spojrzał na mnie kompletnie zagubionym wzrokiem.

- Ja...Nie wiem. – westchnął. – Kiedy tylko wezmę...nie jestem sobą. Chciałem cię odzyskać, tylko nie w taki sposób...

Patrzałam się na niego, nie rozumiejąc kompletnie nic.

- Chciałeś mnie odzyskać, tylko nie w taki sposób? – powtórzyłam jego zdanie.

Chłopak skinął głową.

- Kiedy wyjeżdżałem do Bostonu myślałem, ze po prostu robimy sobie krótką przerwę. – zaczął.- Że kiedy po roku wrócę wszystko będzie jak dawniej. Wiesz, ja, ty i Scarlett jako normalna rodzina, dokładnie tak samo jak kiedyś. – uśmiechnął się delikatnie pod nosem. - Jednak...pojawił się Jackson. Kiedy zacząłem dowiadywać się z prasy i telewizji, że znów się spotykacie...Nie wyobrażasz sobie jak to bolało. Oglądanie dwóch najważniejszych osób w moim życiu u boku innego faceta wyniszczało mnie od środka. Ja po prostu nie potrafiłem sobie z tym poradzić. – zaczął nerwowo ruszać nogą.  – To ja powinienem być z wami. Dobrze wiesz, że byłem dla Scarlett bardziej ojcem, niż Jackson. To ja byłem przy niej, kiedy jej prawdziwy tatuś latał za Lisą Presley i zapominał o bożym świecie. Rozumiesz?

Chcąc nie chcąc musiałam przyznać Jordanowi częściową rację. Chłopak faktycznie swego czasu był dla młodej drugim tatą. To on odbierał ją z przedszkola, bawił się z nią, zawoził na zajęcia, robił jej śniadania, obiady, kolację...Pomagał mi ją po prostu wychowywać, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Znacie historię i wiecie, że Michael podczas tamtego okresu czasu był pod silnym wpływem Lisy, która robiła wszystko, żeby tylko odciągnąć go ode mnie i Scarlett, przez co łagodnie mówiąc nie zawsze był obecny w naszym życiu. Nie chcę, żeby to brzmiało jak jakiś atak na mojego męża, ale...znacie te wydarzenie od podszewki i po prostu nie ma się co okłamywać. Było jak było

- Nie potrafiłem normalnie funkcjonować, przez co moje wyniki w pracy się cholernie obniżyły. Nie spałem, nie jadłem, byłem przepełniony złością. -kontynuował. – I wtedy poznałem Jonathana, który pokazał mi czym jest amfetamina i bójki. – spojrzał na mnie. – Ćpaliśmy i laliśmy się po mordach, żeby sobie ulżyć. – parsknął sytuacyjnym, histerycznym śmiechem. – Gdybym wiedział do czego doprowadzi mój nieszczęsny wyjazd, nigdy bym się na niego nie zgodził. – w jego oczach pojawiły się łzy. – Przynajmniej teraz wciąż byłybyście moje. – wstał, po czym natychmiastowo opuścił pokój.

Przez chwilę widziałam jak stoi na przedpokoju i ociera twarz z łez, jednak tuż po chwili zwinnie chwycił za swoją skórzaną kurtkę i opuścił domek, zamykając drzwi na wszystkie spusty. Zostałam sama z masą niezadanych pytań. Gdzie poszedł? Za ile wróci? Czy mnie stąd wypuści? Nie miałam żadnej odpowiedzi na to pytanie.

Westchnęłam bezradnie, po czym położyłam się znów na sofie, jednocześnie zalewając się łzami. Nie miałam pojęcia ile tu zostanie i czy ktokolwiek mnie odnajdzie. W końcu cholera wie, gdzie teraz byłam. Wiedziałam, że Jordan ma świadomość, że robi źle. Czułam, że wie, że mnie krzywdzi, jednak idąc jego tokiem myślenia, byłam przekonana, że uważał że sytuacja zabrnęła zbyt daleko na to, aby mnie wypuścić. Byłam pewna, że cały świat w tym momencie huczy o porwaniu żony Jacksona, a moja rodzina przeżywa koszmar swojego życia.  Jordan po prostu obawiał się konsekwencji swoich czynów, dlatego nie chciał tego kończyć. I to było w tym wszystkim najbardziej przerażające.

Po kilkudziesięciu minutach zdecydowałam się podjąć próbę ucieczki. Pewnym krokiem podeszłam do pierwszego lepszego okna. Momentalnie w moje oczy rzuciła się masa zieleni, z którą dzieliła mnie tylko szyba. Kolejną rzeczą, którą zauważyłam był brak klamki w oknie. Jordan musiał przypuszczać, że mogę próbować uciec i trzeba przyznać, że przygotował się świetnie na taką ewentualność, bo powykręcał wszystkie rączki. Westchnęłam zrezygnowana. Ucieczka poprzez okno odpadła. Rozejrzałam się po mieszkaniu i niemalże od razu dostrzegłam drzwi, które prowadziły do piwnicy. Natychmiast chwyciłam za klamkę, jednak na marne. Zamek był zamknięty. Do moich oczu ponownie zebrały się łzy bezsilności. Zdecydowałam się pójść na górę. Piętro było mniejsze niż się tego spodziewałam. Znajdowała się tam jedynie maleńka łazienka oraz sypialnia, do której weszłam najpierw. W pokoju nie znajdowało się praktycznie nic, poza szafą i wielkim łóżkiem, na którym porozrzucane były zdjęcia. Powolnym krokiem podeszłam do legowiska i chwyciłam za pierwszą fotografię z brzegu. Było to zdjęcie maleńkiej Scarlett, które zostało wykonane podczas przyjęcia zorganizowanego na jej roczek. Widząc moje dziecko, zachciało mi się znowu płakać. Bałam się, że nie będę już nigdy miała możliwości zobaczenia jej, bliźniaków, Michaela oraz reszty mojej rodziny i przyjaciół. Było to potworne uczucie, którego nie życzę nawet najgorszemu wrogowi.

Powoli odłożyłam zdjęcie, po czym chwyciłam za kolejne. Tym razem przedstawiało ono mnie i Jordana. Szczęśliwych, obściskujących się i nie myślących o bożym świecie. Złapałam kolejną fotografie, i kolejną, a później następną.  W końcu musiałam zasnąć, bo następnym co pamiętam była pobudka, którą zafundował mi Jordan.

- Annie. – usłyszałam.

Podniosłam się na łokciach, kompletnie zaspana. Kiedy zobaczyłam chłopaka przeszedł przeze mnie nieprzyjemny prąd strachu, który wcale nie ustąpił, kiedy spojrzałam w jego oczy. Znów miały ten dziwny, przerażający i nieobecny wyraz, który po raz pierwszy dostrzegłam pod moją pracą. Wtedy już wiedziałam, że jest pod wpływem.

- Co tutaj robisz?  - zapytał.

- Chciałam tylko...

- Grzebałaś w moich rzeczach? – zmarszczył brwi.

- Co? Nie. – zaprzeczyłam. – Weszłam tutaj i zobaczyłam, że na łóżku leżą nasze zdjęcia, więc...

- To nie są nasze zdjęcia, Annie. – warknął. – To są kurwa MOJE zdjęcia. To są moje jedyne pamiątki po was, rozumiesz?! – wrzasnął i wstał. – Nie wiem co ci zrobię, jeżeli chociaż jedno będzie zniszczone. – zaczął chodzić w tę i z powrotem, łapiąc się za głowę i mrucząc coś pod nosem. Patrzałam się na niego kompletnie przerażona, nie mogąc przy tym wykonać nawet najmniejszego ruchu. Kompletnie zamarłam. – Grzebałaś gdzieś jeszcze? – podszedł do mnie na niebezpieczną odległość.

Chciałam mu odpowiedzieć, jednak nie mogłam po raz kolejny wydusić z siebie chociażby pół słowa. W zamian za to po mojej buzi spłynęła masa łez, których nie potrafiłam opanować.

- Zadałem ci chyba pytanie, co? – złapał za mój nadgarstek z całej siły.

- Nie. – zapłakałam. – Zostaw mnie Jordan, sprawiasz mi ból. – wymruczałam.

Jordan patrzał się na mnie zdziwiony. Nie mówił nic, tylko znów mruczał coś pod nosem. Było to cholernie dziwne i niepokojące. Widząc jak mój płacz się pogłębia, puścił moją rękę i stanął obok okna.

- Zejdź mi z oczu. – mruknął, a ja czym prędzej pobiegłam na dół.

Położyłam się znów na tej starej kanapie, nakrywając się po uszy kocem. Płakałam bardzo długo. Po prostu nie potrafiłam pohamować mojego smutku i przerażenia. Wszystko stawało się coraz bardziej chore, a ja nie wiedziałam jak mogę wydostać się z tego miejsca. Bądźmy szczerzy, stąd nie było ucieczki. Jedyne na co mogłam liczyć, to fakt że ktoś mnie znajdzie, albo że Jordan okaże mi łaskę, z czego to ostatnie było kompletnie nierealne. Trzeba było po prostu czekać na cud.

Był środek nocy, kiedy udało mi się chociaż trochę uspokoić i wyciszyć. Przyznam, że nawet przymknęłam powieki na parę chwilę, jednak w pewnym momencie z mojego snu wybił mnie czyś uścisk. Otworzyłam oczy i dostrzegłam jak męskie dłonie oplatają się wokół mojej talii. Następnie poczułam kilka pocałunków na mojej szyi. W tamtym momencie myślałam, że zejdę, przysięgam.  Nie miałam jak się odsunąć, z prostej przyczyny – nie chciałam go denerwować. Zdecydowałam, że najrozsądniejszym co mogę zrobić w tamtym momencie, będzie udawanie, że wciąż śpię. Uznałam, że to może zmniejszyć prawdopodobieństwo tego, że Jordan mi coś zrobi. Ku mojemu zdziwieniu chłopak jedynie nakrył się kocem, po czym szepnął mi „Dobranoc kochanie" i kompletnie zasnął.

A ja? Ja nie zmrużyłam oczu ani na moment.

Musiałam czuwać.

***

       

Cześć kochane!
Co tam? Jak tam?

Co myślicie o rozdziale? Zrobiło się trochę creepy, wiem XD Ale szczerze to czekałam na ten moment w opowiadaniu z prostej przyczyny - kocham jak się dzieją jakieś chore akcje w ff XD

MAM PYTANIE!!!!!

Czy jeżeli zaczęłabym pisać opowiadanie o Guns N'Roses...czytałybyście? :) Mam już od dłuższego czasu ochotę napisać coś o nich. Jest to mój ulubiony zespół i to od nich zaczynałam pisać bardziej " na poważnie", więc... :) A poza tym nie ma się co okłamywać, chłopaki mają taką przeszłość i usposobienie, że akcja na pewno nie byłaby nudna XD

Dajcie mi znać!

Liczę na jakieś komentarze odnośnie tego rozdziału. Jestem ciekawa co o tym myślicie! Przyznam, że fajnie pisało mi się tę część. Już dawno nie odczuwałam takiej przyjemności z pisania. Chyba przerwa w tworzeniu była mi po prostu potrzebna :)

To co!

Do następnego <3

anniexyzz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro