|043|
Moje nie do końca przyjemne spotkanie z byłym partnerem kompletnie nie mogło wyjść z mojej głowy. Wszystko to było bardzo dziwne i nie do końca jasne dla mojej osoby. Nie poznawałam go, a to było w tym najbardziej przerażające. Przez cały czas zastanawiałam się co stało się z tym starym, spokojnym i rozsądnym Jordanem, którego poznałam na samym początku lat dziewięćdziesiątych. Rozumiem, że ludzie zmieniają się całe życie i nie ma takiej mocy, która mogłaby to powstrzymać, jednak...Czy można było zmienić się, aż tak? Zmienić się w gorszą i przerażającą wersję siebie?
Kiedy spotkałam go wtedy pod szkołą, od razu wyczuwałam od niego bardzo negatywną energię, pomieszaną z zagubieniem i pustką. Wierzcie czy nie, ale Jordana znałam jak własną kieszeń i doskonale wiedziałam, kiedy coś było nie tak. Jego oczy były...szare, pozbawione blasku i w ogóle takie smutne i samotne. Gesty, które wykonywał wprawiały mnie w niepokój, który był wręcz przeszywający. Nigdy w życiu nie czułam się przy nim źle, a wręcz przeciwnie. Jordan był tą osobą, która zawsze dbała o moje bezpieczeństw i komfort i wychodziło mu to doskonale, więc dlaczego tym razem było inaczej? Dlaczego poprzez zwykłą i krótką rozmowę byłam od stóp do głów sparaliżowana strachem?
Nie wiedziałam co wydarzyło się w Bostonie, jednak nie miałam dobrych przeczuć. Coś musiało być na rzeczy, a ja postanowiłam, że za wszelką cenę dowiem się co.
Po odebraniu Scarlett z zajęć, jak gdyby nigdy nic ruszyłyśmy w drogę powrotną do Neverlandu. Przez cały czas uśmiechałam się do córki, rozmawiałam z nią i żartowałam, byleby tylko nie dać jej do zrozumienia, że coś się wydarzyło. Nie miałam pojęcia czy Scarlett pamiętała Jordana, bo kiedy tylko wyjechał, jego temat nie był już nigdy poruszany w naszym domu. Jednak teraz, kiedy wrócił i znów pojawił się w naszym życiu czułam, że w końcu nawinie się jego temat, z czego nie do końca byłam zadowolona. W głębi ducha odczuwałam strach... Strach, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że Jordanem nie kierowały dobre intencje. Sama nie wierzę, że piszę takie rzeczy o osobie, która pomagała mi wychowywać Scarlett, jednak jak widać sytuacja wyglądała krótko mówiąc beznadziejnie, a to był dopiero początek problemów.
W domu pojawiłyśmy się dość szybko. Na korytarzu powitał nas Michael, którego od razu zaczęła ściskać Scarlett.
- Jak było na zajęciach? - zapytał, cmokając młodą w polik.
- Suuuper. - powiedziała nasza uśmiechnięta sześciolatka, po czym zsunęła się z ramion taty i pobiegła do Marry i bliźniaków, którzy wygrzewali się w ostatnich promykach słońca tego dnia. Ja natomiast ściągnęłam powoli buty, po czym spojrzałam na mojego męża, który przyglądał mi się z uśmiechem. Na ten widok sama mimowolnie się uśmiechnęłam, jednak Michael od razu wyczuł, że coś tutaj nie gra.
- Co jest, mała? - zapytał, podchodząc do mnie.
- Nic. - wtuliłam się w niego.
- Jak to nic? - otulił mnie ramionami. - Przecież widzę.
Westchnęłam głęboko.
- Chcesz herbaty? Usiądziemy i pogadamy. - spojrzałam na niego.
Mike skinął głową, po czym obydwoje ruszyliśmy w stronę kuchni.
Bez słowa chwyciłam za czajnik i zaczęłam nalewać do niego wody. Michael wyjął kubki i tak wspólnymi siłami zabraliśmy się za przygotowywanie napoju. Szczerze mówiąc nie wiedziałam jak mam mu to wszystko opowiedzieć. Miałam taki mętlik w głowie, że praktycznie sama nie wiedziałam jak mam na imię. To chore jak jedno, niespodziewane spotkanie potrafiło wpłynąć na człowieka. Cały czas w ciszy, starałam się zebrać myśli, jednak wychodziło mi to co najmniej średnio. Dopiero głos mojego partnera wyrwał mnie z tej czarnej dziury.
- Więc?
Spojrzałam na niego zdezorientowana, na co w odpowiedzi dostałam ponaglającą minę. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić.
Bo w końcu co mi pozostało.
- Jordan...wrócił. - mruknęłam.
Michael nie spuszczał ze mnie wzroku. Wpatrywał się we mnie jak w kosmitę, a na jego twarzy powoli zaczynała malować się...złość? zazdrość? Nie wiem.
- I...był pod moją pracą. - postanowiłam kontynuować mimo wszystko. - Był strasznie dziwny . - Oparłam się o blat. - Po pierwsze wygląda całkowicie inaczej, a po drugie...Zachowywał się tak podejrzanie...
- Podejrzanie? To znaczy?
- Był jakiś nerwowy, oczy latały mu na każdą stronę świata i...- przestałam mówić. Już prawie powiedziałam mu, że Jordan prawdopodobnie wmówił sobie, że Scarlett to jego dziecko, jednak w porę się opamiętałam. Mike wpadłby w furie, gdyby to usłyszał.
Jestem pewna.
- I?
- I nie wiem co się dzieje, ale się martwię. - mruknęłam.
- Przestań zaprzątać sobie nim głowę. - powiedział beznamiętnie. - Jordan to przeszłość. - zalał herbatę. - A to jego zachowanie to pewnie jakieś prochy. Nie chcę go widzieć obok ciebie. - mruknął, zabrał kubek i opuścił kuchnię.
Był zły i w sumie ja też. W tej sytuacji liczyłam na odrobinę rozmowy i jakiejkolwiek rady, a w rzeczywistości otrzymałam trzy krótkie zdania, które zajeżdżały fochem na kilometr. Nie podobało mi się to wcale, a w dodatku nie pomogły mi ani trochę. Wiedziałam, że Jordan działa na niego jak płachta na byka, ale czy był to powód żeby się na mnie obrażać? W dodatku zachowywał się tak, jakbym to ja go odnalazła i latała za nim, a nie na odwrót. Czasami kompletnie nie rozumiałam toku rozumowania Jacksona, przysięgam.
Wzięłam głęboki wdech i wyszłam na zewnątrz. Scarlett rysowała coś przy stoliku, Marry czytała książę, a ja wzięłam wózek z bliźniakami i poszłam się przejść. Podczas przechadzania się po alejkach naszego cudownego ogrodu, zdecydowałam się zadzwonić do Charlotte i z nią podyskutować na temat całej tej sytuacji.
***
Kiedy wróciłam z bliźniakami do domu, Michael odrabiał lekcję ze Scarlett. Uśmiechnęłam się delikatnie na ten widok, po czym poszłam położyć maluchy. Po tak długim spacerze padli jak kawki, co bardzo mnie cieszyło. Wiedziałam, że smacznie prześpią całą noc, a my będziemy mieli chociaż trochę wytchnienia. Nakryłam ich po same uszy, ucałowałam czółka, a następnie zeszłam na dół, aby posiedzieć z reszta rodzinki. Ku mojemu zaskoczeniu,kiedy tylko weszłam do gabinetu Mike'a, ten spojrzał na mnie wrogo, prychając pod nosem. Zdziwiłam się, nie powiem. Nigdy w życiu się tak nie zachowywał w stosunku do mojej osoby. Rozumiałam, że to co opowiedziałam mu godzinę temu nie wywołało u niego zachwytu, ale żeby zachowywać się aż tak? Nie pojmowałam z tego kompletnie nic.
- Jak skończysz to przynieś do sprawdzenia. - cmoknął Scarlett w główkę, po czym zaczął kierować się do wyjścia. Bez zastanowienia poszłam za nim.
-Mike. - zawołałam.
- Co chcesz? - rzucił oschle.
- O co ci chodzi? - zapytałam, stając przed nim.
- O nic. - mruknął, wymijając mnie.
- Możesz przestać zachowywać się jak dziecko? Przecież widzę, że jesteś zły. - powiedziałam.
- A jakim mam być skoro moja żona urządza sobie schadzki ze swoim byłym? - zapytał tym tonem głosu,którego wręcz nie znosiłam.
W tym momencie myślałam, że go zabije, przysięgam.
- Że twoja żona niby co robi? - zapytałam, bo wydawało mi się, że chyba się przesłyszałam.
- To co słyszałaś. - powiedział. - Myślisz, że uwierzę w to, że niby Jordan tak przypadkowo znalazł się pod twoją pracą akurat wtedy, kiedy ty byłaś w pobliżu?
- Michael, czy ty uważasz, że ja cię zdradzam? - prychnęłam.
- Nie wiem. - mruknął. - Nie wiem też z kim rozmawiałaś tak długo w ogrodzie i obawiam się, że nie chcę wiedzieć.
- Rozmawiałam z Charlie, bo ty zlałeś praktycznie wszystko co do ciebie powiedziałam.
- Jasne. - zaśmiał się sytuacyjnie. - Wybacz, że nie przejmuję się twoim kochasiem. - rzucił krótko i wyszedł.
Koniec rozmowy.
- Dupek. - mruknęłam pod nosem, po czym wróciłam do Scarlett.
***
Następnego dnia od samego rana zajmowałam się bliźniakami, którzy zdecydowali się wstać bardzo wcześnie. Marry krzątała się po kuchni, natomiast wciąż obrażony na cały świat Mike pojechał odwieść Scarlett do szkoły, po czym z tego co wiem, miał udać się do studia na jakieś poprawki.
Wraz z dzieciakami leżałam w salonie i oglądałam bajki, co było już normą w naszym domu. Cała sytuacja z poprzedniego dnia nadal nie mogła wyjść z mojej głowy. Pojawienie się Jordana, a do tego ta niepotrzebna kłótnia z Jacksonem kompletnie mnie przytłoczyły. Jeśli chodzi o wczorajszą rozmowę z Charlotte, to dziewczyna poradziła mi trochę wyluzować i poczekać na jakikolwiek rozwój sprawy. Stwierdziła, że nie ma co panikować na zapas, bo być może Jordan już niedługo wróci tam skąd go przywiało, a jego wizyta pod szkołą była niczym szczególnym. Może miała rację, kto wie. Wiedziałam, że czas wszystko pokaże.
Mimo wpierania sobie rad Charlotte, nie mogłam długo nacieszyć się spokojem, ponieważ rozwój sprawy przyszedł szybciej niż mogłam się tego spodziewać. Dostałam SMSa. Niby nic szczególnego, przecież ludzie dziennie dostają ich dziesiątki, prawda? No prawda. Więc o co chodzi? Chodzi o to, że kiedy go otworzyłam w treści zobaczyłam jedynie literkę "J". Nie macie pojęcia jakie zmieszanie mnie ogarnęło. Zmarszczyłam brwi, od razu podnosząc się do pozycji siedzącej. Sprawdziłam numer. Ten sam, który pisał do mnie w dzień ślubu. Wszystko było jasne.
Kolejna wiadomość.
"Gdzie jesteś?"
Ten sam numer.
Nie mogłam zrobić nic innego, poza wpatrywaniem się ze strachem w czarno-biały ekran.
Nie minęła nawet minuta, a moje uszy usłyszały ponownie dźwięk otrzymywanej wiadomości. Tak stało się jeszcze trzy razy.
"Za ile będziesz?"
"Czekam w domu."
"Tęsknię, przepraszam."
"Mam odebrać Scarlett?"
To ostatnie podziałało na mnie jak kopnięcie prądem. Poderwałam się z miejsca, szybko odpisałam "Nie" i zaczęłam ubierać buty. Tu nie było czasu na zwlekanie. Musiałam jechać po moje dziecko i zabrać ją w jakieś bezpieczne miejsce. Nie miałam pojęcia do czego zdolny jest Jordan, ale te wiadomości uświadomiły mi już całkiem, że mężczyzna jest kompletnym świrem.
- Marry! - zawołałam gosposie.
- Tak? - kobieta migiem pojawiła się w pomieszczeniu.
- Zajmij się dzieciakami. Muszę jechać po Scarlett. - powiedziałam, łapiąc za klucze od auta.
- Co się dzieje?
- Opowiem Ci później, nie mam teraz czasu. - wybiegłam z domu.
***
Po odebraniu młodej, bez zastanowienia pojechałam do domu Charlotte i Josha. Kiedy przyjaciółka otworzyła drzwi i zobaczyła zdezorientowaną Scarlett i mnie od stóp do głów sparaliżowaną strachem, od razu wiedziała o kogo chodzi.
- Wchodźcie. - wpuściła nas do środka.
- Siema laski. - usłyszałam głos Christiny dobiegający z kuchni. Dziewczyna szybko pojawiła się obok nas, po czym zmierzyła nas wzrokiem. - Co się stało? Umarł ktoś?
Westchnęłam.
- Scarlett idź się pobawić z pieskiem, dobrze? - wymusiłam uśmiech.
Mała pokiwała szybko głową, ściągnęła plecaczek i pobiegła do psa.
Bez zastanowienia wyciągnęłam z kieszeni telefon, znalazłam wiadomości od Jordana, a następnie dałam go do czytania dziewczynom. Oczy Charlotte zrobiły się nadwyraz wielkie, a Chris nie rozumiała z tego dosłownie nic.
- O chuj tu biega? - zapytała.
- Jordan wrócił. - mruknęłam. - I zachowuje się jak totalny psychol. Nie wiem co robić, Jackson jest obrażony, prawdopodobnie myśli, że to ja próbuję odnowić z nim kontakt. - westchnęłam. - Jestem przerażona.
Charlotte westchnęła.
- Chodźcie do salonu. - powiedziała. - Zrobię coś do picia i razem jakoś to rozwiążemy. - uśmiechnęła się delikatnie, a my zrobiłyśmy tak jak powiedziała.
U Charlie siedziałyśmy dość długo. Starałyśmy się przeanalizować dogłębnie smsy od Jordana i znaleźć w nich jakieś rozwiązanie, co było cholernie trudne. Kompletnie nie wiedziałyśmy jak do niego dotrzeć, do kogo się zwrócić ani co robić. Myślałyśmy , aby zgłosić sprawę na policję, jednak w głębi duszy nie chciałam narobić mu kłopotów. Wiem, że brzmię jak kompletna idiotka, jednak Jordan parę lat temu był dużą częścią mojego życia. Gdybym od tak złożyła doniesienie, miałabym wyrzuty sumienia, że napędziłam kłopotów osobie, która kiedyś tak wiele dla mnie zrobiła. Nie mogłam na razie tego zrobić, nie miałam po prostu serca.
Koniec końców wpadłyśmy na trochę inny pomysł. Postanowiłyśmy, że odezwę się do osoby, która kilka lat temu darzyła mnie wielką sympatią i w sumie z wzajemnością. Mama Jordana była jedyną osobą, która mogła wyjaśnić mi dokładnie co działo się przez te kilka lat w Bostonie. Jeszcze tego samego dnia umówiłam się z nią w jednej z kalifornijskich kafejek, aby wyciągnąć od niej wszystko.
- Dobrze cię widzieć, Annie. - uśmiechnęła się, ściskając mnie tak jak już miała w zwyczaju.
- Wzajemnie. - odwzajemniłam uśmiech. - Usiądźmy. - wskazałam na krzesła.
Obydwie spoczęłyśmy w wybranym przez nas miejscu. Z samego początku wymieniłyśmy kilka zdań o tym co u nas, jak nam się wiedzie i tym podobne, jednak kiedy tylko kelnerka przyniosła nasze zamówienie, nie zwlekając dłużej przeszłam do konkretów.
- Posłuchaj Kate. - zaczęłam. - Spotkałam się z tobą, ponieważ chciałam dowiedzieć się czegoś w konkretnej sprawie.
- Tak? - uśmiechnęła się.
- Chodzi o Jordana.
Kobieta zbladła.
***
Hej!
W końcu nowy rozdział, który jest tragiczny XD
Przepraszam za niego, chyba wyszłam z wprawy :(
I jak? Co sądzicie o dziwnym zachowaniu Jordana? Domyślacie się co mogło wydarzyć się w Bostonie? I jak myślcie, co zrobi Annie?
Dajcie mi znać!
Strasznie się cieszę, że w końcu udało mi się coś wstawić. Miałam już takie wyrzuty sumienia, że zostawiłam was na tak długi czas bez niczego, że po prostu tragedia.
Ogólnie TWYMMF osiągnęło ponad 10K wyświetleń i do tego wbiliśmy się w ranking, także moje drogie szalejemy XD
Mówicie co u was, chętnie poczytam jak tam się mają moje czytelniczki :)
Nie mam pojęcia kiedy wstawię coś znowu, więc cieszmy się wszyscy tym co mamy, ok? XD
Do następnego, kochane <3
anniexyzz
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro