|042|
Dni mijały, a mój brzuch rósł jak szalony. Bycie w ciąży z bliźniakami zdecydowanie dawało się we znaki i nie mówię tu tylko o mojej wadzę, ale również o nastroju, który był...No cóż...Różny. Pierwszym przystankiem w mojej niesamowitej huśtawce nastrojów był nagły i niepohamowany płacz, który spowodowany był najczęściej czymś idiotycznie głupim. Przykładowo, ostatnio rozryczałam się, kiedy Michael zjadł ostatni kawałek ciasta czekoladowego, na którego ochotę miałam od samego rana. Dobre nie? Wyć z powodu małego kawałeczka placka, jednocześnie wprawiając męża w poczucie winy. Cała ja. No ale cóż mogłam na to poradzić? Głodna kobieta to jedno, kobieta ciężarna to drugie. A połączenie jakim jest głodna kobieta w ciąży? Katastrofa. To chyba wiadome, że taka sytuacja nie zakończyłaby się pozytywnie, a Michael jako mój facet z dziesięcioletnim stażem powinien doskonale o tym wiedzieć.
Także...Reasumując, jak zwykle była to jego wina.
Znajdowanie wymówek na moje durne zachowania to moje hobby, przysięgam.
Drugim, ale oczywiście nie mniej ważnym punktem mojej ciąży były ataki agresji, przy których najczęściej obrywał znów nie kto inny jak mój małżonek i jego niesamowity przyjaciel - Saul Hudson. Wydaje mi się, że przy tym przypadku nie muszę wam niczego wyjaśniać, ani bezsensownie się tłumaczyć. Każdy wie jak ta dwójka potrafi się zachowywać i jak bardzo potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi nawet kiedy nie byłam ciężarna.
Jeżeli miałabym porównać ich do jakiś zwierząt bez wahania wskazałabym na małpy, bądź hieny zamknięte w zoo. Czemu małpy lub hieny? Tego też chyba nie muszę tłumaczyć.
Wystarczy na nich spojrzeć.
Odkładając żarty na bok z całej tej karuzeli nastrojów, które wcale nie były takie zabawne jak mogą się wydawać, najlepsza była cierpliwość moich bliskich i spokój w jakim znosili moje pożal się boże zachowania. Nie wiem ile razy już to mówiłam, ale jestem ogromną szczęściarą, że mam u swego boku tak wspaniałych ludzi, którzy otaczają mnie miłością i ciepłem, nie ważna jaka bym nie była. Kochali moje wady i zalety i akceptowali je w stu procentach, pomimo tego, że wcale nie musieli. Mój mąż, moje dziecko, rodzice czy przyjaciele byli najwspanialszymi ludźmi pod słońcem.
Złota rodzina, jak Boga kocham.
Premiera krótkometrażowego filmu Michaela nadchodziła wielkimi krokami, z resztą tak samo jak jego nowy album, który miał nosić nazwę "Blood On The Dancefloor (HIStory in the mix)" . Krążek był mieszanką nowych piosenek oraz remixów starszych numerów, które na przestrzeni ubiegłych lat osiągnęły nie małą popularność. Michael po raz kolejny szykował dla swoich fanów coś wielkiego, a mówiąc o czymś wielkim nawiązuje oczywiście do wyżej wspomnianego filmu, który zapowiadał się niesamowicie. Produkcja miała być czymś na rodzaj musicalu, ale za razem horroru, czyli tak na prawdę wszystko składało się z elementów, które Michael wręcz kochał. Z przyjemnością obserwowałam z jakim zapałem pracuje nad swoim nowym projektem i jak bardzo jest szczęśliwy. W końcu wszystko układało się po jego myśli a to, zerkając w przeszłość, niestety nie było częstym zjawiskiem. Nie uwierzycie, ale Mike był tak podekscytowany wszystkimi nadchodzącymi zdarzeniami, że nawet pozwolił mi zaangażować się w tworzenie całej choreografii do filmu. Uwierzycie? Jak dotąd byłam pod ciągłym nadzorem, aby tylko nie wymknąć się do szkoły na zajęcia, bądź aby nie przyszłoby mi na myśl, żeby udać się do sali tanecznej i trochę potrenować. Z jednej strony doskonale rozumiałam, że powinnam się oszczędzać, jednak z drugiej ile można leżeć w łóżku, bądź bujać się w hamaku? Kiedy tylko dostałam zezwolenie na układanie choreografii, o mało co nie wyskoczyłam z butów. Byłam przeszczęśliwa, że znów mogę się oddać pasji i jak dawniej trochę poruszać.
Pamiętam, że było to grudniowe, późne popołudnie. Razem z Michaelem siedzieliśmy w studiu i dopieszczaliśmy to, co udało nam się jak dotąd wymyślić. Świetnie bawiłam się w towarzystwie mojego męża i muszę przyznać, że czułam się niemalże tak samo jak dziesięć lat temu podczas przygotowań do "Bad World Tour". Strasznie tęskniłam za współpracą z Michaelem, a przygotowywanie całego układu do "Ghost" , nie dość że sprawiło mi masę frajdy, to dodatkowo pozwoliło mi na spędzenie masy czasu u boku mojego partnera. Nie mogło być lepiej.
- Dobrze mała, na dzisiaj koniec. - powiedział zdyszany Mike, ocierając buzię ręcznikiem.
- Jak to? - zmarszczyłam czoło. - Przecież niedawno zaczęliśmy. - oparłam ręce na biodrach.
- Kochanie, to nie było tak niedawno. - zaśmiał się i usiadł na kanapie. - Ćwiczymy już dwie godziny, a jak na Ciebie to i tak za dużo. - spojrzał na mnie. - Musisz się oszczędzać, pamiętaj.
- Wiem, wiem. - westchnęłam, po czym spoczęłam obok. - A tak w ogóle...- przytuliłam się do torsu Michaela.
- Tak?
- Mamy imię dla naszego synka, ale nie mamy jeszcze dla córeczki...Masz jakieś pomysły? - spojrzałam na mojego męża.
- Jeśli mam być szczery, to nie bardzo.- westchnął. - Cały czas staram się wymyślić coś, co będzie idealnie pasować do imienia Prince.
- Ale wiesz, że to ma pasować do niej, a nie do jej brata? - zaśmiałam się delikatnie.
- Wiem, ale...Po prostu chciałbym, aby ich imiona były bardzo wyjątkowe. Skoro Bóg obdarzył nas bliźniakami, to jest znak...
- Wiesz co Mike? Gdyby był tu Slash powiedziałby Ci, że to wcale nie Bóg nas obdarzył bliźniakami tylko ty strz...
- Ani słowa więcej! - zaczął mnie łaskotać, przez co przez cały pokój przeszła ogromna fala śmiechu.
- Dobra, wystarczy! - wyrwałam się spod łaskotek. - Może podczas pobytu w Paryżu uda się nam coś wymyśleć. - uśmiechnęłam się.
- Może i tak – odwzajemnił gest.
Nasz wyjazd do Paryża miał być naszą spóźnioną podróżą poślubną. Z racji tego, że Michael praktycznie zaraz po weselu był zmuszony wrócić w trasę, zdecydowaliśmy się odłożyć naszą wycieczkę na znacznie późniejszy termin. Pierwotnie padło na październik, ale ze względu na przygotowania płyty musieliśmy z niego zrezygnować. Ostateczną datą, w którą postanowiliśmy się udać w naszą podróż poślubną był 10 lutego 1997 roku.
Wtedy jeszcze nie byliśmy świadomi, jak bardzo podróż ta będzie wyjątkowa i jak bardzo dokładnie ją zapamiętamy.
Luty nadszedł w mgnieniu oka, a ja wyglądałam jak chodząca piłka. Pamiętam, że przez cały czas śmiałam się do Michaela, że jeżeli przez przypadek poślizgnę się na jednej z paryskich uliczek, to zamiast pomóc mi wstać ma zacząć toczyć mnie po śniegu i stworzyć największą na świecie śnieżną kulę. Dobre miałam pomysły, co? Podczas ciąży miałam tylko takie. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, dzięki temu Jackson mógłby być znany z czegoś innego niż tylko ze śpiewania piosenek, prawda?
Annie Jackson, jesteś geniuszem.
Doprawdy.
Samego lotu do stolicy Francji za szczególnie nie pamiętam, ponieważ prawie że od razu po usadowieniu się w fotelu, padłam jak kawka. Ostatnimi czasy byłam strasznym śpiochem, ale nie przejmowałam się tym za szczególnie, ponieważ był to tylko maleńki „skutek uboczny" mojej ciąży. Z resztą byłam już bardzo blisko rozwiązania, więc wydaje mi się, że takie objawy były czymś dość normalnym.
W każdym bądź razie po przylocie, kiedy tylko odstawiliśmy nasze bagaże do hotelu, niemalże od razu wypruliśmy w miasto. I ja i Michael kochaliśmy Francję, przez co nie chcieliśmy tracić ani minuty na przesiadywanie w hotelach. Pragnęliśmy wykorzystać nasz czas wolny i pozwiedzać jak najwięcej. Tego dnia na pierwszy ogień poszły wszystkie okoliczne muzea, zamki, nieznane uliczki i inne wspaniałe miejsca, które Mike chciał mi pokazać, jednak...Nasza prawdziwa Paryska przygoda zaczęła się dopiero trzeciego dnia naszego pobytu w tamtym miejscu.
- Scarlett nas zamorduje jak dowie się, że pojechaliśmy do Disneylandu bez niej. – zaśmiałam się, malując moje rzęsy czarnym tuszem.
- Dlatego jej nic nie powiemy. – powiedział Mike, obejmując mnie od tyłu i układając swoje dłonie na moim ogromnym brzuszku. – Zabierzemy ją tutaj razem z bliźniakami w lato. Akurat spędzi fajnie wakacje. – dodał.
- Tylko jej nic na razie nie mów, wiesz jak bardzo jest niecier...- przerwałam kiedy poczułam ogromną falę ból w okolicach brzucha i pleców.
- Kochanie, co się dzieje? – zaniepokoił się Mike.
Westchnęłam ciężko zaciskając zęby z całej siły, starając się opanować od płaczu i krzyków.
To niestety, albo i stety był ten czas.
To wszystko właśnie się zaczynało.
- Powiem Ci, ale obiecaj że nie zaczniesz panikować. – spojrzałam na niego.
- Annie do cholery! Mów o co chodzi! – podniósł głos.
- Obiecaj! – krzyknęłam i tupnęłam nogą.
- Dobra, obiecuję!
Wzięłam głęboki wdech.
- Rodzę... – spojrzałam na niego.
- CO?! O mój Boże...- odszedł ode mnie, po czym wyszedł do łazienki.
Po co tam polazł? Pytajcie się mnie, a ja was.
Może wspólnie do tego dojdziemy.
W każdym bądź razie, po niespełna minucie wrócił do pokoju. Na twarzy był biały jak kartka papieru, a ręce trzęsły mu się jak Slashowi podczas delirki. Patrzał na mnie jak na kosmitę, nie wypowiadając ani jednego słowa. A ja? Ja stałam obok wód, które zdążyły mi już odejść, trzymając się za brzuch i starając się nie zemdleć z bólu.
My to jesteśmy duet.
Normalnie Pinky i Mózg.
- Michael, zrób coś. – mruknęłam w końcu. – Zaczyna coraz bardziej boleć...
- Ale co ja mam zrobić? – zaczął chodzić w kółko. – Wiem, zadzwonię do Marry i...
- A po cholerę chcesz do niej dzwonić? Przez telefon nie odbierze porodu. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Przysięgam, zaczynał mnie już wkurzać.
- To wezwę karetkę. – chwycił za telefon.
- O nie, Jackson! – krzyknęłam. – Dzwonisz do Kevina i Roberta. Wieziecie mnie do szpitala. Jedno dziecko urodziłam w domu, kolejnych nie mam zamiaru.
- Ty chyba oszalałaś, że będziemy się jeszcze tłuc autem przez pół miasta do szpitala! Chcesz, żeby wytrząsło i Ciebie i bliźniaki?! Po moim trupie, Annie!
- Zaraz ja Ciebie wytrząsnę, Jackson! – wydarłam się. – Dzwoń do chłopaków i jedziemy do szpitala!
Michael pobuntował się jeszcze trochę, ale jak wiadomo, nie miał zbyt wiele do powiedzenia i tak jak chciałam, tak trafiłam na porodówkę.
I teraz bardzo ważna rzecz. Jeżeli kiedykolwiek jakaś kobieta powie wam, że poród to jeden z najpiękniejszych momentów jej życia, proszę nie wierzcie w ani jedno jej słowo. Poród to coś okropnego. Krew, krzyki, rozrywający ból...krótko mówiąc, jedna wielka katorga. Jedyny pozytyw, który można wyciągnąć z całej tej „przygody", to świadomość, że za moment poznasz swoje dzieci. Że za chwilę spojrzysz na ich malutkie rączki, nóżki, uszka i poczujesz tą niesamowitą miłość, która bije z ich jeszcze niewielkich serduszek. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy Marry podała mi Scarlett w ramiona. Była taka drobna, a ja tak bardzo obawiałam się, że niechcący sprawie jej ból. Delikatnie ułożyłam ją na sobie i głaszcząc jej niewielką dłoń, przyglądałam się jak wtula się w moją rozgrzaną pierś. Wtedy miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Czułam się tak jakby nie było nikogo innego poza mną i tą maleńką, dopiero narodzoną kruszynką.
To niesamowite, że nagle przychodzi na świat taki jeden, mały człowiek i zmienia całe twoje życie. Zmienia twoje przekonania, poglądy i sprawia, że zakochujesz się na zabój. I jeżeli myślicie, że jest od tego jakakolwiek ucieczka, to się mylicie. Miłość rodziców do dziecka nigdy nie wygasa i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Cudownie jest patrzeć jak w jednym momencie buduje się ogromny, mocny fundament, zwany powszechnie rodziną.
Nie ma nic lepszego.
Mój poród bliźniaków mimo wszystko nie trwał długo. Wszystko szło sprawnie, szybko i co najważniejsze – bez komplikacji. Po niespełna pięciu godzinach świat przywitał swoich nowych mieszkańców, a mianowicie malutką dziewczynkę i chłopczyka. Byli oni zdrowym, pięknym i kochającym się rodzeństwem, które już od pierwszych sekund swojego życia chcieli dowiedzieć się jak najwięcej o nowym miejscu, w którym właśnie się znaleźli. Byli bardzo ciekawi świata, z resztą tak samo jak my wszyscy. Bardzo szybko zauroczyli się w dwójce dorosłych osób, którzy okazali się być ich mamą i tatą. Z resztą, ich rodzice tak samo wpadli w tę miłość po uszy.
- Ale są spokojni. – powiedział Mike.
Uśmiechnęłam się.
- To prawda. – spojrzałam na mojego męża. – Nacieszmy się tym, jeszcze nam dadzą popalić. – zaśmiałam się.
- To prawda, tym bardziej jeśli odziedziczyli charakter po tobie.
- Nie bądź taki mądry. – sprzedałam mu sójkę w bok.
Michael parsknął śmiechem.
- Ale jest jeden problem. – zaczął. – Wciąż nie mamy imienia dla małej.
- To prawda...- zagryzłam dolną wargę, spoglądając na Mike'a. – Masz...jakiś pomysł? – zapytałam.
- Najgorsze jest to, że ani jednego. – westchnął siadając tuż obok mnie, jednocześnie obejmując mnie ramieniem.
- No wiesz co? Potrafisz napisać trzy piosenki w jedną noc, a wymyślenie imienia dla córki sprawia Ci już kłopot? – zażartowałam.
- No właśnie sęk w tym, że tak. – zaśmiał się.
Poszłam w jego ślady, po czym przymknęłam oczy. Czułam się bardzo zmęczona, ale i szczęśliwa. Jeśli mam być szczera, to nie miałam ani ochoty ani siły, aby głowić się nad imieniem dla małej, jednak...Nagle mnie olśniło.
- Paris...
- Tak, kochanie. Jesteśmy tutaj od trzech dni. Gratuluje spostrzegawczości. – powiedział Mike.
- Nie wydurniaj się, dobra? – usiadłam. – Paris...Nazwijmy tak małą.
Na twarzy Michaela pojawił się ogromny uśmiech.
- Paris...Pięknie. – złapał mnie za dłoń. – Pasuje do imienia Prince, a do tego już zawsze będzie przypominać nam o naszej niesamowitej podróży poślubnej.
- Dokładnie. – uśmiechnęłam się, spoglądają na nasze dzieci, które spokojnie spały tuż obok mojego łóżka.
I tak moi drodzy, 13 lutego 1997 roku na świat przyszli Prince Michael Jackson I oraz Paris-Michael Katherine Jackson.
Cudowne bliźniaki.
Dwa miesiące później....
- Marry, jadę po Scarlett. – oznajmiłam gosposi. – Gdyby maluchy płakały, dzwoń. Jak na razie śpią na górze. – uśmiechnęłam się.
- Oczywiście. – kobieta odwzajemniła gest.
Pospiesznie ubrałam moje buty, po czym chwytając za klucze, udałam się do auta. Szybkim ruchem odpaliłam pojazd i udałam się do naszej szkoły tańca, gdzie moje dziecko od kilku miesięcy uczęszczało na lekcje baletu. Wydawać by się mogło, że ten dzień nie będzie różnił się niczym. Że nic zaskakującego nie może się wydarzyć. Przecież był to zwyczajny piątek, a wszystko w moim życiu układało się idealnie.
No właśnie, idealnie.
I tu był pies pogrzebany.
- Cześć, piękna. – usłyszałam za plecami, kiedy tylko wysiadłam z samochodu.
Jeśli mam być szczera, kiedy tylko usłyszałam tą charakterystyczną barwę głosu, dosłownie zesztywniałam. Nie sądziłam, że jeszcze będę miała okazję ją usłyszeć. Jednak...Życie zaskakuje.
- Nie cieszysz się na mój widok? – Jordan staną przede mną, a ja doświadczyłam szoku. Wyglądał tak...inaczej. Był zdecydowanie bardziej umięśniony, jego blond włosy nie były już tej samej długości, a okulary z tego małego noska zniknęły na zawsze.
Wyglądał bardzo pociągająco, jednak coś było nie tak.
Widziałam to.
- Co...Ty tutaj robisz? – zapytałam.
- Wróciłem, przecież pisałem Ci, że widzimy się niedługo. – odpalił papierosa.
- Więc to byłeś ty...
- Nie wiedziałaś? Nie było mnie trochę w L.A, a ty zdążyłaś wykasować mój numer? Nie ładnie Panno Rose. – uśmiechnął się.
- Właściwie to już nie jestem Panną Rose. – mruknęłam.
- Oj piękna, nic nie nie zmieniłaś. – zignorował to co zdążyłam do niego powiedzieć. – Wciąż taka sama. A gdzie moja córeczka?
- Twoja córeczka? – powtórzyłam, nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli.
- No moje dziecko, Scarlett. – wyjaśnił.
Stałam przed nim, wgapiając się w niego kompletnie zmieszana. Jak to „moje dziecko, Scarlett"? O co mu do cholery chodziło?
- Jordan...Ja chyba nie bardzo rozumiem...Dobrze się czujesz? – zapytałam.
- A czemu miałbym się źle czuć? – poddenerwował się. – Nie ważne, zobaczymy się za jakiś czas. – powiedział i pędem odszedł.
Zostawił mnie samą na środku parkingu.
Cała zmieszaną, przestraszoną i niepewną już niczego.
Zaczęłam obawiać się, że jego wyjazd do Bostonu wpłyną negatywnie na jego życie, a jego teraźniejszy stan może zatruć niestety również i moje.
Jak okazało się później, to spotkanie było tylko namiastką moich przyszłych problemów.
***
Hejka, kochane!
Na wstępie standardowo przepraszam, za tą przepaść we stawianiu notek, jednak studia, praca, nauka do certyfikatu językowego i moje drugie makijażowe hobby całkowicie mnie pochłania.
No, ale już jestem i przybywam ze świeżym rozdziałem!
I jak wam się podobał? Co myślicie o bliźniakach i Jordanie?
Zdradzę wam w tajemnicy, że w życiu Annie nastąpi kompletny bałagan, który solidnie wpłynie na jej zdrowie.
Mówicie też co tam u was :) Jak w szkole? Macie już ferie?
Ja mogę się pochwalić, że zaliczyłam sesję i mam już trochę luzów xd
Nie rozpisując się więcej, przepraszam za błędy jeżeli takowe się pojawiły i widzimy się w jak wstawię kolejną notkę xd
Udanej niedzieli <3
anniexyzz
Jeżeli zostałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro