|041|
- Annie, szef Cię woła. - powiedział Kevin, wchodząc do kuchni.
Spojrzałam na ochroniarza, po czym z uśmiechem skinęłam głową.
- Dziękuję, zaraz do niego pójdę.
- Może przygotuje mu jakąś mocną kawę? Po wczorajszym wieczorze kawalerskim wygląda jak śmierć na chorągwi. - zaśmiał się.
- Nie, w porządku. - poszłam w jego ślady.- Uchlać się wczoraj mógł, to teraz może sobie sam zrobić kawki. - uśmiechnęłam się.
- Było aż tak grubo? - oparł się o framugę.
- Nawet nie pytaj. - pokręciłam głową.
Kevin ponownie parsknął śmiechem.
Z uniesionymi kącikami ust poprawiłam swój szlafrok i wyminęłam chłopaka z zamiarem udania się do mojej nieszczęsnej, skacowanej luby. Poprzedniej nocy, pomimo tego że dosłownie rozpierała go energia, zasnął szybciej niż ktokolwiek by się tego spodziewał. W sumie nic dziwnego, uchlał się jak świnia. Szczerze powiedziawszy, nie wiem jak mogłam "klepnąć" pomysł Slasha, który zadeklarował się na zorganizowanie mojemu narzeczonemu wieczoru kawalerskiego. Przecież od początku było wiadomo, że finish tamtejszej nocy będzie zły. W końcu coś co organizuje Slash nie może zakończyć się happy endem. Zawsze musi być coś, co dostarczy niezapomnianych wrażeń i przy okazji przysporzy masy problemów.
U Slasha to normalka.
Pewnym krokiem przekroczyłam próg naszej sypialni, z impetem trzaskając za sobą drzwiami. Po minie mojego narzeczonego stwierdziłam, że miał ochotę mnie za to zabić. Ten jego grymas był zabójczy, a ja czułam satysfakcję. Uwielbiałam mu dokuczać, tym bardziej kiedy coś przeskrobał. Wtedy nie mógł się na mnie obrazić, ani nawet zwrócić mi uwagi. Musiał starać się o to, aby poprawić sytuację pomiędzy nami, a ja mówiąc krótko byłam bezkarna.
- Jak tam, kryminalisto? - zapytałam, siadając tuż obok niego.
- Boli mnie głowa. - wymruczał zachrypniętym głosem.
- Było tyle nie chlać. - powiedziałam. - Masz przerąbane, wiesz o tym?
- Przepraszam...- spojrzał na mnie tym swoim maślanym wzrokiem. - Przegięliśmy i...W sumie to nic nie mam na swoją obronę. - usiadł.
- Dziwne by było, gdybyś coś miał. - przewróciłam oczami. - Popisałeś się, Jackson. Gazety już piszą o waszym incydencie.
- Super, jeszcze tego mi brakowało. - przetarł twarz dłońmi.
Pokręciłam głową.
- Z wiekiem jesteś coraz głupszy.
- Dzięki, skarbie. Zawsze fajnie usłyszeć miłe słowa z rana. - powiedział sarkastycznie.
Zaśmiałam się.
- A jak było na striptizie? - zapytałam.
Michael spojrzał na mnie z tym swoim parszywym uśmieszkiem. Widziałam, że wyczuł moją zazdrość i podoba mu się ona jak nic innego wcześniej.
Idiota.
- A co? Ktoś jest zazdrosny? - zapytał, przyciągając mnie do siebie.
- Żartujesz sobie chyba.
- Jestem absolutnie poważny, kochanie. - poczochrał moje włosy. - Ale wiesz... Ja nie narzekam. Udowadniasz mi tylko, że wciąż Ci się podobam. - poruszał śmiesznie brwiami.
Zaśmiałam się, przewracając oczami.
- Jesteś durny. - wstałam. - Podnoś się z łóżka. Zjemy śniadanie, odwieziemy Scarlett do przedszkola i pojedziemy do lekarza.
- Dzisiaj poznamy płeć maluszka? - zapytał uśmiechnięty.
- Dokładnie. - odwzajemniłam gest. - Czekam na dole. - cmoknęłam go w usta.
Z uśmiechem opuściłam sypialnie i spokojnym krokiem zeszłam na dół. Kiedy tylko weszłam do kuchni zobaczyłam Marry, która przyrządzała pyszne śniadanie, Scarlett, która rysowała coś na kartce i oczywiście nieodłączny element naszego domu, czyli skacowanego Slasha.
Co on robił u nas od rana? Nie miałam pojęcia.
Nawet nie chciałam pytać.
- Co tak pachnie? - zapytałam, siadając obok mojej córeczki.
- Ulubiony omlet Michaela na słodko. - powiedziała Marry.
- Brzmi super. - uśmiechnęłam się.
- Mamusiu? - odezwała się nagle Scarlett.
- Tak, skarbie? - spojrzałam na córeczkę.
- Chciałabym iść na balet. Mogę?
Jeśli mam być szczera, to pytanie wywołało u mnie całą masę emocji. Z pozoru niby nic nadzwyczajnego, ale kiedy jest się wieloletnią tancerką i słyszy się, że twoja córka również chcę rozpocząć swoją przygodę w tej samej dziedzinie co ty, automatycznie zalewa Cię tak niesamowite uczucie, którego nie można porównać do czegokolwiek.
Byłam przeszczęśliwa.
- Oczywiście, ale...Jesteś pewna, że tego chcesz? Balet to nie bułka z masłem, pamiętaj. - odgarnęłam jej loczka z czoła.
- Jestem pewna. - uśmiechnęła się. - Ostatnio oglądałam z tatą taką bajkę i tam było tyyyle dziewczynek, które tak ładnie tańczyły i ja też tak chcę, mamusiu. Chcę być baletnicą.
Zaśmiałam się delikatnie, kompletnie rozczulona słowami córki.
- Dzisiaj po zajęciach pojedziemy do naszej szkoły, żebyś mogła zobaczyć jak to wszystko wygląda, okej? - zmierzwiłam jej włosy.
Scarlett pokiwała energicznie głową, po czym obdarowała mnie całusem i krótkim "Kocham Cię, Mamo". Nie mogłam pohamować swojej radości. Wyściskałam młodą najmocniej jak tylko się dało, a następnie z uśmiechem na ustach zabrałyśmy się za pałaszowanie omletu Marry. Poranne pytanie mojego dziecka wywołało u mnie takie szczęście, że nic ani nikt nie był w stanie popsuć mi humoru.
No chyba, że Jackson.
Po około piętnastu minutach do kuchni wleciał Mike. I mówiąc, że "wleciał" mam namyśli to, że o mało co nie wyważył tych naszych nieszczęsnych drzwi, które i tak co chwile się psuły. Mój narzeczony ubrany był dość galowo, co kompletnie mnie zdziwiło. Po co aż tak się wystroił? Przecież jechaliśmy tylko do lekarza. Rozumiem, że był to dla nas wielki dzień, bo w końcu dzisiaj mieliśmy dowiedzieć się czy na świat przyjdzie nasz synek czy córeczka, ale...żeby odwalić się jak struż w boże ciało? Coś mi nie grało.
- Co żeś się tak odpierdolił? - Slash wyprzedził mnie z pytaniem.
- Słownictwo, Saul.
Scarlett zaczęła się śmiać.
- Tata się odpierdolił. - mała pokazała palcem na Michaela.
- Scarlett Katherine Jackson! - razem z Mikem wydarliśmy się na pół domu, co tym razem wywołało falę śmiechu u Slasha.
- Co? - spojrzała na nas zmieszana.
- Ile razy mam Ci powtarzać, żebyś nie powtarzała nic po wujku? - zapytał Michael.
- Przepraszam...- Scarlett spuściła głowę.
Mike westchnął.
- A tak serio, czemu się tak wystroiłeś? - spojrzałam na niego. - Jedziemy tylko do ginekologa, a nie na pokaz Dolce&Gabbana.
- Niestety, ale nie jedziemy. - usiadł obok mnie. - Znaczy, ty jedziesz, ja nie. - złapał mnie za dłoń.
- Słucham? - zmarszczyłam czoło. - Żartujesz sobie w tym momencie, prawda?
- Chciałbym. - westchnął. - Przed chwilą dzwonił mój manager. Mamy zaraz bardzo ważne spotkanie odnośnie trasy...Przepraszam, kochanie. - ucałował moją dłoń.
Patrzałam się na niego tak, jakbym chciała wyczytać z jego twarzy numer, który próbuje mi właśnie wykręcić. Jednak...Jak się okazało, to nie był żaden numer, a moje hormony słabo na to zareagowały...
- Ty wciąż sobie jaja robisz, tak? - dopytałam.
- Nie, mówię serio...
- Ty jesteś niepoważny! Nie mogłeś tego przełożyć, albo umówić się na inny termin?! Doskonale wiedziałeś jak bardzo ważna jest ta wizyta! - wstałam.
- Annie, przepraszam, ale naprawdę nie mogę nic na to poradzić. - przetarł twarz dłońmi. - Frank zadzwonił dosłownie przed chwilą, nie mogliśmy tego odwołać.
- Ty nigdy nic nie możesz! Jesteś do cholery Michaelem Jacksonem, to ty szefujesz Frankowi, nie on tobie!
- Annie, przestań. Doskonale wiesz, że to on zajmuje się całą trasą.
Zacisnęłam z całej siły zęby, po czym głośno westchnęłam.
- Jasne, jedź. - stanęłam przy oknie, kompletnie wyprowadzona z równowagi.
- Może przełożymy wizytę na późniejszą godzinę? Wtedy postaram się wrócić wcześniej i...
- Nie musisz, jadę zaraz. - spojrzałam na niego. - Slash mi potowarzyszy.
- Co? Niee, Łożyska, lekarze, dzieci...To nie dla mnie. Ja się boje takich badań. Nie ma opcji, żebym...
- Jedziesz i koniec, rozumiesz?! - krzyknęłam.
- Tak. - Slash szybko pokiwał głową.
Michael podszedł do mnie, lekko przerażony moim zachowaniem. Uwierzcie, że normalnie nie wkurzyłabym się aż tak bardzo, jednak odkąd zaszłam w ciążę lepiej było ze mną nie zadzierać. Potrafiłam zrobić niezłe zamieszanie, co normalnie nie leżało w mojej naturze.
- Annie, jesteś zła...- powiedział Mike.
- Czy ja wyglądam Ci na osobę, która jest zła?! - znów się wydarłam. - Ja jestem szczęśliwa, Michael. Szczęśliwa, że na badanie lekarskie zamiast ojca swojego dziecka, zabiorę Saula "Pieprze wszystko co się rusza" Hudsona! Jestem szczęśliwa, że twoja trasa jest dla Ciebie ważniejsza, niż płeć i zdrowie twojego dziecka! Jestem Przeszczęśliwa, kochanie!
- Annie...
- Daj mi spokój, Jackson...- wyszłam z kuchni, cała roztrzęsiona.
Ile sił w nogach pognałam na górę, a następnie zamknęłam się w naszej sypialni. Bez zastanowienia wyszłam na taras, aby pooddychać trochę świeżym powietrzem i ukoić moje nerwy. Byłam cała roztrzęsiona i miałam ochotę wrzeszczeć i rzucać tym co znajdowało się obok mnie. Po chwili jednak zaczęło docierać do mnie, że zachowuje się jak rozpuszczone dziecko. Jako przyszła żona Michaela Jacksona powinnam liczyć się z jego nagłymi wyjazdami, spotkaniami i długotrwałymi trasami, które tak naprawdę były nieuniknione. Powinnam go wspierać i być bardziej wyrozumiała, a nie wrzeszczeć na niego i obwiniać o wszystko. Byłam okropną jędzą, która swoje złe zachowania wiecznie tłumaczyła ciążą.
Czułam się potwornie.
Wzięłam głęboki wdech, po czym zażenowana swoim zachowaniem przetarłam twarz. Po raz ostatni rzuciłam okiem na widok z tarasu, a następnie odwróciłam się na pięcie i weszłam do środka. Postanowiłam, że to najwyższy czas, aby wyskoczyć z piżamy i przebrać się w coś w czym będę mogła pojechać do lekarza. Otworzyłam swoją wielką szafę i wyciągnęłam z niej niebieskie jeansy oraz bordową bluzkę. Szybko zmieniłam swoje ubranie, po czym poprawiłam makijaż oraz włosy. Wszystko starałam się robić w miarę prędko, ponieważ chciałam jak najszybciej zejść na dół. Liczyłam na to, że złapię jeszcze Michaela i będę mogła przeprosić go za moje szczeniackie zachowanie.
Niestety, jak się później okazało, po tym jak wyszłam z kuchni, Mike zabrał Scarlett i wraz z nią wyjechał z Neverlandu. Było mi strasznie przykro, że nie udało mi się z nim porozmawiać, no ale cóż mogłam więcej poradzić? Wtedy nie pozostało mi nic innego jak zabrać Slasha i pojechać do ginekologa, a moje przeprosiny odłożyć na później.
- Co ty taka cicha? - zapytał Slash, odpalając papierosa.
- Mam wyrzuty sumienia za to jak się zachowałam rano. - westchnęłam. - Otwórz okno.
Slash wykonał moją prośbę.
- No, popisałaś się. - zaśmiał się. - Zawsze mu robisz takie Coco Jambo na chacie? - zaciągnął się.
- Nie, nie wiem co mi odwaliło. - powiedziałam smętnie.
- Bywa i tak, nie ma się co przejmować, mała. - wzruszył ramionami. - Seks na zgodę wszystko załatwi.
- A ty jak zwykle tylko o jednym. - przewróciłam oczami.
- Ale taka prawda. - spojrzał na mnie. - A teraz mówię serio, nie myśl o tym. W tej chwili najważniejsze jest wasze bobo. Jedziemy zobaczyć czy będę wujkiem czy ciocią. - wyszczerzył się.
Spojrzałam na niego jak na głupka, po czym wybuchnęłam śmiechem. Slash był jedną z tych osób, które potrafiły polepszyć mój humor w ułamek sekundy. I mimo, że nieraz był w stanie nawkurzać nas ile wlezie, to i tak był naszym najlepszym przyjacielem, którego nie oddalibyśmy za żadne skarby świata.
Po niedługim czasie zaleźliśmy się pod kliniką. W towarzystwie Slasha udaliśmy się w jej głąb, po czym dość szybko trafiliśmy do gabinetu. Jeśli mam być szczera, to bardzo nie lubiłam badań typu USG. Smarowanie brzucha tą dziwną mazią i jeżdżenie po nim tym równie komicznym ustrojstwem sprawiało, że czułam się bardzo niekomfortowo. Jednak, dla dobra dziecka musiałam zacisnąć zęby i przeżyć te piętnaście minut. Nie było innego wyjścia.
- Wygląda na to, że wszystko rozwija się prawidłowo. - powiedziała Pani doktor.
Uśmiechnęłam się, patrząc uważnie na ekran.
- Tutaj widać jedną parę rączek, a tutaj drugą.
Chwila. Co?
Jak to "Jedną parę rączek, a tutaj drugą"?
Osłupiałam.
- S-słucham? - spojrzałam na kobietę.
- O kurwa, co tutaj się odpierdala? - Slash wstał z krzesła. - Czy ten dzieciak jest upośledzony? - zapytał.
- Ty sami jesteś upośledzony, Slash. - zmiażdżyłam go wzrokiem. - Czy to znaczy, że to...bliźnięta?
- Dokładnie tak. - brunetka posłała mi uśmiech. - Moje gratulację. Chce Pani znać płeć?
- M-mhm...- mruknęłam, będąc wciąż w nie małym szoku.
Pani doktor posłała mi serdeczny uśmiech.
- Już niedługo zostanie Pani szczęśliwą mamusią dziewczynki i chłopczyka.
- Ale zajebiście! - krzyknął Saul.
Nie mogłam uwierzyć w słowa mojej lekarki. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że jestem w ciąży z bliźniakami. Cieszyłam się jak cholera, ale za razem byłam sparaliżowana strachem. Jedno dziecko to duża odpowiedzialność, dwójka to jeszcze większa, a trójka? Byłam przerażona, jednak w tamtym momencie wiedziałam, że Bóg zesłał na nas kolejną misję i musimy zrobić wszystko, aby jej podołać. Nie było już odwrotu.
Całe szczęście.
Kiedy wróciliśmy do domu, byłam bardzo...dziwna. Nie było mi przykro, jak już mówiłam bardzo cieszyłam się z tej nowiny, jednak w głębi serca czułam się niepewnie. Po przekroczeniu progu domu, od razu zobaczyłam Michaela. Stał przy schodach i wlepiał we mnie te swoje wielkie, niewinne oczy. Bez namysłu podeszłam do niego i schowałam się w jego ramionach.
- I jak? - pogłaskał mnie po głowie.
Nie wytrzymałam, rozryczałam się.
Wtulałam się w niego najmocniej jak tylko mogłam, próbując schować się przed całym światem. Okropnie się bałam.
- Co się dzieje, Annie? - zapytał, marszcząc czoło. - Coś nie tak z dzieckiem?
- Nie. - wymruczałam.
- Więc o co chodzi? Co się dzieje? Slash coś odwalił?
- Ej, bez takich mi tu! - powiedział Saul.
Zapłakałam głośno, ściskając w dłoniach jedwabną koszulę mojego narzeczonego.
- Annie...
- To bliźnięta, Michael. - załkałam. - Chłopczyk i dziewczynka. - spojrzałam na niego.
Przez pewną chwilę Mike patrzał się na mnie w kompletnym szoku. Wyglądał dokładnie tak, jakby nie docierało do niego to co mu właśnie ogłosiłam. Pierwsze co nasunęło mi się na myśl to, to że ta wiadomość w ogóle go nie ucieszyła, a co gorsza, że jest na mnie zły.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Przepraszam... - wymruczałam.
- Hm? Chwila, za co ty mnie przepraszasz? - otrząsnął się. - Przecież to wspaniała wiadomość! - jego zszokowany wyraz twarz zmienił się na promienny.
- Ale...
- Nie ma żadnych "ale", kochanie. - przytulił mi mocno. - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. Dziękuję. - cmoknął mnie w czoło.
- Dz-dziękuję? - spojrzałam na niego.
- Tak, dziękuję. - odgarnął mi włosy z czoła. - Dziękuję za kolejny, tak wspaniały prezent. - ucałował moje usta.
Uśmiechnęłam się, po czym przedłużyłam ten pocałunek. Wraz z tymi słowami kamień spadł mi z serca.
Niesamowite uczucie.
- Pff, za co tu dziękować. - odezwał się Slash. - Sama gola nie strzeliła.
- Hudson...- warknął Michael.
***
Stałam przy oknie i obserwowałam te ogromne drzewa, które otaczały naszą posiadłość. Wpatrywanie się w przyrodę zawsze działało na mnie kojąco i sprawiało, że zapominałam o bożym świecie. Natura była dla mnie oderwaniem od stresu, złych wspomnień i ogólnie szarej rzeczywistości. Była dla mnie czymś na rodzaj terapii, która za każdym razem odganiała moje wszystkie problemy. Była czymś niesamowitym.
25 sierpnia 1996 roku. Z pozoru zwyczajna data, jendak w rzeczywistości nie do końca. Tego dnia miało wydarzyć się coś bardzo wyjątkowego. Coś co miało sprawić, że moje życie miało ulec dużej zmianie. Zmiana ta łączyła się nie tylko z przybraniem nowego nazwiska, ale także rozpoczęcia kolejnego etapu w moim, a raczej naszym życiu. Pewnie już domyślacie się co mam na myśli. Tak moi drodzy, tego sobotniego popołudnia miałam poślubić kogoś wyjątkowego dla mnie. Miałam poślubić ojca moich dzieci, mojego najlepszego przyjaciela, najwspanialszego człowieka na tej planecie, a za razem miłość mojego życia.
Po prawie dziesięciu latach znajomości...Nadszedł ten dzień.
Po raz ostatni podeszłam do lustra i przejechałam dłońmi po mojej białej sukience. Kreacja nie była szczególnie przesadzona, a wręcz przeciwnie. Dominowała w niej prostota i skromność, czyli coś co tak naprawdę marzyło mi się od najmłodszych lat. Spojrzałam w swoje odbicie i wzięłam głęboki wdech. Zwinnym ruchem ręki poprawiłam włosy, przyglądając się swojej postaci. Ten raz był tym ostatnim, w którym widziałam Pannę Annie Rose. Zwykłą, szarą tancerkę z Teksasu, która za wszelką cenę starała się spełniać marzenia. Wiedziałam, że kiedy wyjdę z tego pokoju, zejdę na dół i stanę przed ołtarzem tuż obok Michaela, na zawszę zmienię się w Panią Jackson. W kobietę, która chcę wciąż poświęcać swoją całą miłość pewnemu piosenkarzowi i owocom ich związku. Czy byłam tym zachwycona? Oczywiście, jednak w tamtym momencie czułam się równie przerażona. Niby ślub nie powinien niczego zmienić, jednak w głębi ducha obawiałam się, że kiedy powiemy to sakramentalne "tak" i zaczniemy dalej żyć, coś we mnie pęknie i nie podołam temu co na przestrzeni tylu lat udało nam się zbudować.
Życie z taką osobowością jak Mike dostarczało mi wiele przygód, które nie zawsze odbijały się na mnie korzystnie. Często zdarzali się ludzie, którzy próbowali zatruć nam życie bez żadnego wyraźnego powodu, jednak wbrew sprzeczności losu, za każdym razem potrafiliśmy podnieść czoło i przebrnąć przed ciężkie chwilę. Byliśmy swoimi najlepszymi przyjaciółmi, co zawsze było dla nas najlepszym lekarstwem. Nie ważne co by się działo, byliśmy dla siebie o każdej porze dnia i nocy, bez względu na odległość. Od zawsze słyszy się, że prawdziwą miłość przeżywa się tylko raz. Może zabrzmię trochę tandetnie i nie skromnie, ale uważam że ja i Michael jesteśmy tego idealnym przykładem. Śledząc nasze losy na pewno zauważyliście, że ta miłość jest czymś potężnym. Że pomimo rozstania, złości, bólu, czy nowych partnerów uczucie między nami nie wygasło ani na moment. Byliśmy swoimi brakującymi połówkami, które po odnalezieniu się nawzajem za wszelką cenę nie chciały się ponownie zgubić. I to było w tym wszystkim najlepsze.
Mike pewnego razu powiedział mi, że jesteśmy na siebie skazani. Wtedy nie pomyślałam o tym, że może w tym coś być. Naprawdę. Jednak teraz, kiedy stoję w tej białej sukni, czekając na wyznaczoną godzinę, aby poślubić mojego narzeczonego, stwierdzam że miał stuprocentową rację. Jesteśmy na siebie skazani i nic tego nie zmieni.
Nic.
- Annie, już czas. - usłyszałam głos Charlotte.
Wzięłam głęboki wdech, po czym odwróciłam się na pięcie. Przed moimi oczami ukazała się moja najlepsza przyjaciółka, która przyglądała się mi z uśmiechem. Bez namysłu odwzajemniłam gest.
- Wyglądasz pięknie, Annie. - powiedziała.
- Dziękuję.
- Jesteś pewna? - zapytała.
- Charlotte, w życiu nie byłam niczego tak pewna.
- Więc, chodźmy. - podała mi bukiet białych róż.
W towarzystwie Charlie ruszyłam przed siebie. Schodząc na dół uważnie przyglądałam się każdemu detalowi naszej posiadłości. Z każdym krokiem wspomnienia falami zalewały moją głowę. Widziałam siebie jak po raz pierwszy przekroczyłam próg Neverlandu, widziałam jak spojrzenie moje i Mike'a się napotkały, widziałam też sytuację, w której oznajmiłam Michaelowi że jestem w ciąży...Widziałam wszystko. Byłam tak zamyślona, że nawet się nie obejrzałam, a już trzymałam pod rękę mojego szczęśliwego tatę, który nie mógł oderwać ode mnie oczu.
- To co...Nadszedł wielki dzień. - uśmiechnął się słabo.
- Na to wygląda. - westchnęłam zestresowana.
- Podekscytowana? - zapytał.
- Tak, ale stres zżera mnie od środka. - zaśmiałam się sytuacyjnie.
Tata poszedł w moje ślady, po czym cmoknął mnie w głowę.
- Nawet nie wiem, kiedy mi tak szybko urosłaś. -powiedział. - Jeszcze niedawno śmigałaś w baletkach, tańcząc po całym domu do upadłego. - zaśmiał się. - A teraz? Teraz oddaję Cię Michaelowi i zakładasz swoją własną rodzinę...
Pokiwałam głową.
- Czas szybko leci. - uśmiechnęłam się.
- To prawda. - westchnął. - Jednak nic nie można na to poradzić. Musisz mi tylko obiecać, że będziesz rozsądna.
- Obiecuję, tato. - uśmiechnęłam się.
Przyjemna muzyka rozległa się po całej posiadłości, a ja poczułam jak nogi się pode mną uginają. Wzięłam głęboki wdech, licząc w myślach do pięciu. Musiałam się jak najszybciej uspokoić, bo ostatnim o czym marzyłam było omdlenie na swoim własnym ślubie.
- Chodźmy. - usłyszałam głos taty, po czym powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wyjścia na ogród.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, wszystkie oczy były skierowane na mnie. Rzuciłam krótkie spojrzenie na wszystkich zebranych gości, po czym od razu napotkałam się na wzrok, który interesował mnie najbardziej. Te piękne czekoladowe oczy, które wręcz krzyczały do mnie "Kocham Cię", pożerały mnie żywcem. Przysięgam, że gdybym tylko mogła, natychmiast utonęłabym w nich przy wszystkich obecnych tam osobach. Tak bardzo je kochałam...
Mojego przyszłego męża i mnie dzieliło już tylko kilka metrów. Nie mogłam przestać przyglądać się jego pięknej postaci, która posyłała mi ten cudowny uśmiech pełen miłości, który towarzyszył mi od prawie dekady. Jego oczy co jakiś czas zerkały na naszą córeczkę, która skakała tuż przede mną i obsypywała mi drogę płatkami czerwonych róż. Moje wejście wyglądało jakby było żywcem wyjęte z bajki Disneya i uwierzcie mi...Nie mogłam prosić o nic piękniejszego.
Stając przed Michaelem, poczułam ogromne ciepło. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale momentalnie każda, nawet ta najmniejsza obawa odeszła w niepamięć. W zamian za to pojawiło się szczęście, którego nie mogłam pohamować. Od tego momentu liczył się dla mnie tylko Michael. Ten dzień był nasz.
Nie chcę opisywać tutaj przebiegu naszej przysięgi, bo zadecydowałam że jest to coś zbyt intymnego. Coś co wolałam, aby zostało tylko pomiędzy nami i naszymi bliskimi. Mogę wam jedynie powiedzieć, że ta sierpniowa sobota była bajeczna. Po raz pierwszy w życiu czułam się jak księżniczka, która właśnie przeżywa swoją cudowną miłosną historię. Przysięgam wam, że nie wiem czym sobie na to zasłużyłam, ale...Jestem dozgonnie wdzięczna za to wszystko. Za mojego męża, za moje dzieci, rodzinę, przyjaciół...Za ten dzień.
Pod koniec wesela, siedząc w objęciach Michaela i jednocześnie wysłuchując się w opowieści mojego taty, moja komórka zabrzęczała. Bez zastanowienia chwyciłam za urządzenie i nacisnęłam "Odczytaj wiadomość". Numer nieznany. Treść? To co zobaczyłam w treści było dość dziwne, jednak postanowiłam się tym nie przejmować. Przecież na świecie nie mało jest kawalarzy.
"Widzimy się niedługo, piękna."
***
Witam!
Na początku chciałabym bardzo, ale to bardzo przeprosić za to, że w listopadzie nie pojawił się rozdział, ale jestem tak zabiegana, że nie wyrabiam z pisaniem :( Przepraszam także za to, że przychodzę do was z takim gniotem...Mam nadzieje, ze mi wybaczycie.
Czas na pytanie! XD
Co sądzicie o bliźniakach? Ja osobiście na początku nie byłam do tego przekonana, jednak z biegiem czasu stwierdziłam, że jest to najlepsza opcja. Jak wiadomo dzieciaki Mike'a w realnym życiu urodziły się rok po roku. Myślę, że w opowiadaniu mogłoby być to nieco nudne. Wiecie, ciągła ciąża...
Nie wiem, opinię pozostawiam wam :)
Nie będę się jakoś specjalnie rozpisywać, dlatego chcę życzyć wam udanego wieczoru :)
Do następnego rozdziału! <3
anniexyzz
Ps: Jak myślicie, kto napisał smsa do Annie? :)
Jeżeli zostałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części! :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro