Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|040|

Od ostatniego, dość burzliwego obiadu, minął już spory kawałek czasu. Dokładnie pamiętam, że nie mogłam uwierzyć w to jak życie płynie w nieubłaganym tempie. Jeszcze niedawno ogłaszaliśmy nowinę o nadejściu nowego członka rodziny Jacksonów, a już teraz mój brzuch przybierał niewyobrażalną wielkość. Nie ma co ukrywać, że drugie życie w moim organizmie sprawiało, że czułam się jak chodząca piłka, jednak sama świadomość, że rośnie we mnie moja trzecia, największa miłość, sprawiała że szybko zapominałam o uciążliwej ociężałości.

Jeśli chodzi o Scarlett, która nie ma co ukrywać, nie zareagowała zbyt dobrze na wiadomość o swoim nowym rodzeństwie, muszę przyznać, że sytuacja uległa znacznej poprawie. Okazało się, że pomysł Michaela z adopcją psiaka był strzałem w dziesiątkę, dzięki któremu nasza córka szybko puściła w niepamięć swojego niepotrzebnego focha i sama zaczęła cieszyć się z nadchodzących zmian w naszym życiu. Co jakiś czas wypytywała czy będzie miała siostrę, czy brata, kiedy do niej przyjdzie i czy myślimy, że ją polubi. Było to naprawdę uroczę i nieraz aż nie mogłam uwierzyć, że Scarlett zmieniła swoje zachowanie o sto osiemdziesiąt stopni. Byłam z niej naprawdę dumna.

Co do samego zwierzaka, zdecydowaliśmy się na przygarnięcie małego Golden Retrievera, którego pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia. Nie ma co ukrywać, że Bacon - bo tak nazwała go Scarlett, natychmiastowo pokochał Neverland i szybko znalazł sobie przyjaciela, którym oczywiście był Leo. Przyznam, że początkowo bardzo obawialiśmy się, że nasz kot zareaguje negatywnie na nowego zwierzaka, jednak na szczęście było całkowicie na odwrót. Leo okazał się być bardzo otwarty na nowe znajomości i mimo, że miał już swoje lata na karku, wziął pod swoje skrzydła roztrzepanego Bacona.

Widok tej dwójki razem, wylewał mód na nasze serca.

Dosłownie.

***

- Słucham?

- Michael, ja już nie mogę. - zapłakałam do słuchawki. - Wyglądam jak zawodnik sumo. - pociągnęłam nosem.

- Kochanie, nie wydaje Ci się, że troszeczkę przesadzasz? - zapytał. - Jesteś dopiero w drugim miesiącu ciąży. To nie możliwe, żebyś wyglądała jak sumo. W ósmym - fakt, moglibyśmy dostrzec małe podobieństwo, ale nie w drugim. - powiedział.

- Wiesz co? Jesteś okropny. - wybuchnęłam płaczem.

Normalnie bym się z tego śmiała i pocisnęłabym mu trzy razy bardziej, jednak tym razem hormony wzięły górę.

- Oj, przecież żartuję.- zaśmiał się. - Nie płacz, wyglądasz pięknie.

- Ale Michael, ty nic nie rozumiesz. - wydukałam. - My mieliśmy wziąć ślub w tym roku. Jak ja pójdę do ołtarza z takim wielkim dupskiem? - po raz kolejny łzy zalały moją twarz.

- Annie, możemy przecież wziąć ślub po narodzinach dziecka. - mruknął.

No i mnie wkurwił...

Ach ta ciąża.

- O nie! - krzyknęłam. - Bierzemy ślub za miesiąc albo wcale!

- Skarbie, przypominam Ci że jestem w trasie.

- Nie interesuje mnie to, rozumiesz? - powiedziałam stanowczo.

- Nie zdążymy wszystkiego ogarnąć. Wiesz ile trwają takie przygotowania? Zanim załatwimy sale, księdza, sprosimy rodzinę...Do tego potrzeba czasu.

- Kochanie, ale ja nie chcę hucznego wesela, mówiłam Ci. - pociągnęłam nosem. - Wystarczy, że na ceremonii będzie nasza najbliższa rodzina i przyjaciele. Sali nie musimy wynajmować, mamy przepiękny dom...Wyrobimy się na za miesiąc.

- No nie wiem...

- Michael, no. - tupnęłam nogą. - Nie mamy z czym zwlekać. Mamy jedno dziecko, drugie jest w drodze...Chcesz czekać do momentu, aż znów się coś spieprzy? To idealny czas.

- Może i masz rację...- powiedział. - Jak wrócę zaczniemy wszystko załatwiać. - dodał.

- O nie, kochanie. Jak wrócisz, to weźmiemy ślub. - mruknęłam. - O nic się nie martw, zajmę się wszystkim.

- Jesteś pewna? To dużo roboty.

- Nie wierzysz we mnie? - zapytałam.

Michael zaśmiał się delikatnie.

- Oczywiście, że w Ciebie wierzę. - zapewnił. - Nie chcę tylko, żebyś się przemęczyła.

- Nie martw się. Dziewczyny mi pomogą.

Tak jak powiedziałam, tak też się stało. Już kolejnego dnia, kiedy tylko ogłosiłam moim przyjaciółką nowinę o nadchodzącym ślubie, zaczęłyśmy wszystko dokładnie planować. Przyznam, że podczas rozmowy z Mikem nie do końca zdawałam sobie sprawę ile biorę na swoje barki, jednak z biegiem czasu stwierdzam, że gdybym wtedy nie postawiła na swoim, prawdopodobnie nigdy nie doszłoby do tego ślubu.

Na pierwszy ogień poszło zamawianie tortu, cateringu i innych takich jedzeniowych pierdół. Nie miałyśmy z tym akurat większego problemu, w porównaniu do tych cudów niewidów, które musiałyśmy odprawić podczas obmyślania wystroju Neverlandu. Wszystkie nasze pomysły okazały się być awykonalne i finalnie, kiedy już totalnie zwątpiłam we wszystko, zdecydowałam się zatrudnić odpowiednią osobę, która udekoruje nasz dom w idealny sposób. Całe szczęście, załatwianie księdza i wypisanie zaproszeń poszło jak z płatka, dzięki czemu zaoszczędziłam sobie nerwów, które i tak były już w opłakanym stanie.

Ostatnim, ale nie najmniej ważnym elementem naszych przygotowań był zakup mojej wymarzonej sukni ślubnej. Byłam bardzo podekscytowana tym wydarzeniem i przyznam wam w tajemnicy, że po cichu odliczałam dni, aby udać się do salonu i wybrać moją jedyną, niepowtarzalną kreację na ten wyjątkowy wieczór. W towarzystwie Judy, Charlotte oraz Christiny, udałyśmy się do zaprzyjaźnionej projektantki, która jeszcze rok temu projektowała kieckę Charlie. Na miejscu zostałyśmy powitane kieliszkiem szampana, z którego oczywiście musiałam zrezygnować, zważając na mój błogosławiony stan. Pocieszając się szklanką soku pomarańczowego, czekałam na pierwszą sukienkę, którą Maddie - projektantka, zdążyła dla mnie przygotować.

- To moja pierwsza propozycja. - powiedziała szatynka, pokazując nam ogromną suknie wysadzaną jakimiś niezidentyfikowanymi kryształami.

- Jaka piękna. - powiedziała Judy, podchodząc do projektantki. - Sama bym chciała w taką. - westchnęła. - Ciekawe kiedy ten mój baran się oświadczy.

- Mamy mu w tym pomóc? - zapytała Christina. - Bo wiesz, jedno twoje słowo, a my załatwiamy Ci ekspresowy ślub.

- Nie. - mruknęła Judy. - Chcę żeby Adam zrobił to ze swojej własnej inicjatywy, a nie przez przymus mój i moich przyjaciółek. - spojrzała na nas.

- Słuchaj, pamiętaj że ta oferta nie ulega przedawnieniu. - powiedziała Christina. - Jedno słowo.

- Dobra, zostawmy Judy i Adama. - Charlie wstała z miejsca. - Nie mamy całego dnia. Annie, przymierzaj.

- Nie wiem czy jest sens. - podeszłam do kreacji. - Nie podoba mi się.

- Co?! - cała trójka wydarła się na pół lokalu.

- No.,.Nie podoba mi się. - zmarszczyłam czoło. - Jest za duża i zbyt przesadzona. Wolę coś prostego.

- Boże, trzymajcie mnie, ona woli coś prostego. - Christina opadła na sofę. - Czy Ciebie pojebało? Jak możesz woleć coś prostego?

- Po prostu. Nie jest w moim stylu.

- To twój wielki dzień do cholery! - moja przyjaciółka wyraźnie się uniosła.

- Ej, dobra. - powiedziała Judy. - To jej ślub i jej decyzja co chce na siebie założyć. My możemy jej tylko coś doradzić. - wzruszyła ramionami, po czym spojrzała na mnie. - Nie musisz jej kupować, ale nie zaszkodzi jeśli ją przymierzysz. - uśmiechnęła się.

Westchnęłam delikatnie.

- No w sumie...Nie mam nic do stracenia. - odwzajemniłam delikatnie gest, po czym leniwie chwyciłam za sukienkę.

Powolnym krokiem udałam się do przymierzalni. Zrzuciłam z siebie swoje leginsy i koszulkę, po czym ściągnęłam z wieszaka olbrzymią białą suknie.

Jeśli myślicie, że zakładanie takiej kiecki to pikuś, to niestety muszę was rozczarować. Kiedy tylko wciągnęłam ją na swoje ciało i chciałam ją zapinać, kompletnie się zgubiłam. Nie wiedziałam za którą wstążkę powinnam złapać i czy w ogóle powinnam je ruszać. Nigdzie nie mogłam znaleźć zamka ani niczego konkretniejszego niż te zwisające wstążki. Mówiąc krótko - nie wiedziałam w co powinnam włożyć ręce.

- Pomocy...- jęknęłam nędznie.

- Co się dzieje? - zapytała Charlotte, odsłaniając zasłonkę.

- Nie mam pojęcia jak to dalej ubrać. - wskazałam na sukienkę.

Charlie zaśmiała się pod nosem, po czym weszła do środka. Odwróciła mnie plecami do siebie, po czym zaczęła coś kombinować.

- Wyglądasz ślicznie. - powiedziała.

- Myślisz? - uśmiechnęłam się lekko.

- Tak. - odwzajemniła uśmiech, spoglądając na mnie w lustrze. - Tak się cieszę, że i ty w końcu jesteś szczęśliwa...Bo jesteś, prawda?

- Jestem. - pokiwałam głową. - Jak cholera. - spojrzałam na przyjaciółkę, szczerząc się od ucha do ucha.

- I to jest najważniejsze. - przytuliła mnie. - Tylko...Jesteś pewna...Wiesz, że to z Michaelem chcesz spędzić reszta życia i że ufasz mu bezgranicznie? - zapytała.

W tym momencie doskonale wiedziałam, że kiedy pytała o zaufanie, miała na myśli sytuację sprzed kilku lat. Wiecie, tą z Lisą. Jeśli mam być szczera, spodziewałam się takiego pytania od którejś z moich przyjaciółek. Wiedziałam jak bardzo się o mnie martwią i jak bardzo zależy im na moim szczęściu. Dziewczyny bardzo lubiły Michaela, jednak w ich pamięci zawsze pozostanie to ile łez przez niego wylałam i ile czasu próbowałam wyleczyć moje zranione serce. To one były przy mnie w tym najgorszym momencie mojego życia i to one wspierały mnie, pomimo wszystkich moich beznadziejnych humorków. Podczas opisywania mojej historii, powtarzałam te słowa już milion, a może i nawet miliard razy, jednak mimo to muszę powiedzieć to jeszcze raz. Jestem dozgonnie wdzięczna Bogu, za to że zesłał mi kogoś takiego jak moje trzy wariatki. Kochałam je nad życie i nic nie było w stanie tego zmienić.

Nie musiałam się długo zastanawiać nad odpowiedzią, bo pomimo wszystkiego co wydarzyło się pomiędzy mną a Michaelem, czas który sobie daliśmy odbudował naszą ufność i śmiało mogę powiedzieć, że było tak jak dawniej. Był dla mnie wszystkim i od zawsze wiedziałam, że to z nim chcę się zestarzeć. Mimo sprzeczności losu...Był tym jedynym.

- Jestem pewna wszystkiego, Charlotte.

Dwa tygodnie później...

- Papa, tatusiu! - Scarlett uwiesiła się na szyi Michaela, kiedy ten miał już wychodzić na swój wieczór kawalerski.

- Papa, skarbie. - Mike wyściskał małą, postawił ją na ziemi i spojrzał na mnie.

Uśmiechnęłam się pod nosem, opierając o ścianę.

- Hm?

- Nic, będę leciał. - podszedł do mnie i ucałował moje czoło.

- Dobrze. - skinęłam głową. - Nie narozrabiajcie. - przytuliłam się mocno.

- Za kogo mnie masz, kochanie? - zaśmiał się. - Dobrze wiesz, że jestem ułożony i bezproblemowy.

- Tak, tak. - przytaknęłam dla świętego spokoju.

- A wy gdzie idziecie? - zapytał.

- W sumie to sama nie wiem. - wzruszyłam ramionami, odsuwając się trochę od narzeczonego. - Dziewczyny nie chciały mi niczego zdradzić, także będę miała niespodziankę. - uśmiechnęłam się.

- Tylko proszę mi nie zaczepiać żadnych fagasów. - skrzyżował ręce na torsie.

Przewróciłam oczami, posyłając mu spojrzenie pełne litości.

- Mówisz, masz. - pstryknęłam go w nos.

Michael zaśmiał się delikatnie, a następnie złożył namiętny pocałunek na moich ustach. Uśmiechnięta odwzajemniłam gest, po czym oderwałam się od niego, zagryzając dolną wargę. Mike przyglądał mi się chwilę. Nie musiałam długo czekać, aby poczuć jego ciepłe dłonie w okolicach mojego brzucha. Mój narzeczony pewnym ruchem gładził moją skórę, uśmiechając się od ucha do ucha. Był bardzo uroczy.

- No maluszku, bądź grzeczny. - powiedział, patrząc na brzuszek. - Tatuś Cię bardzo kocha, do zobaczenie później. - ucałował miejsce, w którym trzymał dłonie.

Uśmiechnęłam się pod nosem, nie mogąc oderwać od niego wzroku.

- Zobaczymy się w nocy. - złapał mnie za dłonie. - Kocham Cię.

- A ja Ciebie. - cmoknęłam go.

Michael odwzajemnił pocałunek, po czym oddalił się i zniknął za drzwiami.

***

Godzinę później, pod bramę Neverlandu podjechał biały kabriolet, który należał do Christiny. Nie chcąc kazać na siebie czekać, w pośpiechu pożegnałam się z moją córeczką i czym prędzej pognałam w stronę pojazdu. Kiedy znalazłam się w środku, przywitałam się z Chris i Judy i wspólnie udałyśmy się w miejsce, w którym miała odbyć się moja ostatnia impreza jako Panna Rose.

Po około piętnastu minutach drogi, samochód zatrzymał się pod jednym z najbardziej prestiżowych klubów w całym Los Angeles. Z początku, nie byłam do końca zadowolona, że dziewczyny na mój wieczór panieński wybrały akurat jakiś klub. Wiecie, sądzę że kobieta w ciąży nie powinna pałętać się po dyskotekach. Nie chodzi o to, że uważam ten stan za chorobę, o nie. Chodzi mi bardziej o to, że głośna muzyka, tłum ludzi i dziwne typy kręcące się po parkiecie, nie za bardzo sprzyjają dziecku.

Ale!

Ku mojemu zaskoczeniu nie trafiłyśmy do wcześniej wspomnianego klubu, lecz do budynku znajdującego się tuż obok niego. Kiedy tylko dotarłyśmy do środka, moim oczom ukazała się cała masa znajomych mi twarzy. Charlotte, Janet, Rebbie, Jamie, Elizabeth Taylor, a nawet La Toya, z czego przyznam szczerze, nie byłam za bardzo zadowolona. Od momentu, kiedy siostra Michaela zaczęła rozpowiadać w mediach różne niestworzone historie na temat rzekomego molestowania dzieci, nasze stosunki uległy znacznemu ochłodzeniu. Wciąż byłam wściekła i za nic nie mogłam zrozumieć dlaczego tak bardzo chciała zniszczyć swojego brata. Stety, albo i nie, Michael starał się utrzymywać z nią normalne relacje. Wszyscy dobrze znamy Mike'a. Jedną z rzeczą, której najbardziej nienawidził było trzymanie urazy do kogokolwiek ze swoich bliskich. Nie wiem czy była to jego zaleta czy też nie, jednak uważam, że powinien był być bardziej ostrożny, nawet w kwestii swojej rodziny.

- No w końcu! - powiedziała entuzjastycznie Janet. - Ile można czekać?

- Sorry, korki były. - mruknęła Christina. - Gotowa na imprezę?

- Gotowa. - uśmiechnęłam się. - Mam tylko nadzieje, że nie zorganizowałyście mi żadnego striptizera. - zaśmiałam się. - Wiecie, mam zakaz od narzeczonego. - dodałam.

Dziewczyny parsknęły śmiechem.

- Spokojnie, nie musisz się o to martwić. - odezwała się Judy.

- To dobrze. - odetchnęłam, po czym odłożyłam swoją torebkę na krzesło.

- Michael się nie dowie.

- Co? - spojrzałam na nie zdezorientowana.

I w tym momencie wszedł on. Koleś odwalony w jakiś dziwny strój...hydraulika? robotnika? Nie mam pojęcia, jednak jedno było pewne. Przechodziłam wewnętrzny zawał. I to nie dlatego, że mi się podobał...Po prostu byłam zszokowana i przerażona jego ruchami.

Moje oczy przybrały kształt pięciozłotówek i miałam wrażenie, że przez ten paraliż i zdezorientowanie za chwilę odejdą mi wody. Ani się obejrzałam, a któraś z dziewczyn podsunęłam mi krzesło, na którym szybko spoczęłam, przygotowując się jednocześnie do nadchodzącego pokazu nieznanego mi chłopaka. Ta śmieszna muzyka, rodem z klubu ze striptizem rozległa się po całej sali, a mój "prezent" rozpoczął swój taniec. Z początku bardzo wstydziłam się patrzeć na wyginającego się przede mną blondyna, jednak z biegiem czasu zaczynałam dostrzegać jakieś pozytywy tego występu. Z każdą kolejną minutą wydawało mi się to coraz bardziej zabawne i przyznam szczerze, że nawet mi się podobało. Oczywiście największą frajdę z całego pokazu miała Christina, która co chwilę latała obok chłopaka, klepała go w tyłek, a nawet tańczyła z nim w taki sposób, że wolałabym to wymazać z pamięci na zawsze.

Kiedy blondyn skończył, usiadłyśmy przy stole i popijając nasze napoje, zaczęłyśmy zajadać się pysznościami, które przygotowały moje przyjaciółki i grać w grę, która muszę przyznać, nie należała do tych najgrzeczniejszych. Zabawnym faktem tego wieczoru było to, że nasz striptizer został z nami nieco dłużej niż planowaliśmy i zachowując się jak nasza najlepsza przyjaciółka, towarzyszył nam podczas gry. Muszę przyznać, że było naprawdę przyjemnie.

- Annie, możemy porozmawiać? - odezwała się Elizabeth.

- Pewnie. - uśmiechnęłam się. - Na osobności czy...

- Wolałabym na osobności. - skinęła głową.

Bez wahania odsunęłam się od stołu, po czym w towarzystwie przyjaciółki rodziny, udałam się na tak zwaną stronę, aby zamienić z nią kilka słów. Obydwie usiadłyśmy na czerwonej kanapie, która stała gdzieś w rogu, a Liz bez zbędnego przedłużania od razu przeszła do rzeczy.

- Więc, Annie...Nie będę owijać w bawełnę. - powiedziała. - Chciałabym Cię przeprosić.

Zmarszczyłam czoło, nie za bardzo rozumiejąc co kobieta ma na myśli.

- Mnie przeprosić? - wskazałam na siebie. - Ale za co?

- Za to, że wtedy na tym przyjęciu zorganizowanym dla Michaela przyprowadziłam do was Lisę. - mruknęła. - Ja naprawdę nie wiedziałam o jej intencjach i gdybym mogła tylko cofnąć czas...Czuje się winna. Może gdyby nie ja, już dawno bylibyście małżeństwem...

Pokręciłam głową.

- Liz, nie musisz mnie za to przepraszać. - złapałam ją za rękę.

- Muszę i chciałam zrobić to już dawno, jednak nie miałam odwagi się do Ciebie odezwać. - spojrzała na mnie. - Myślałam, że Lisa jest inna i że odpuściła sobie Michaela i...

- Elizabeth, posłuchaj. - przerwałam jej. - Lisa jest zwyczajnym potworem w kobiecej skórze. Prędzej czy później osiągnęłaby swój cel bez niczyjej pomocy. Nie winię Ciebie za nic i nie chcę nawet, żebyś myślała że jest to twoja wina, bo to nieprawda. - ścisnęłam jej dłoń. - Mam tylko żal do nas obydwu, że pozwoliłyśmy na to, aby nasz kontakt się od tak urwał...

- Wszystko da się odbudować. - uśmiechnęła się. - Ale...naprawdę nie czujesz do mnie urazy?

- Na milion procent. - odwzajemniłam gest. - I proszę Cię, odgoń te złe myśli. To nie była twoja wina, rozumiesz?

Kobieta pokiwała niepewnie głową, po czym uściskała mnie mocno.

- Co wy tam robicie?! - krzyknęła Charlotte.

- Właśnie, wracać tutaj! - Christina spojrzała w naszą stronę. - Panna młoda musi ze mną zatańczyć! - dodała.

Razem z Liz spojrzałyśmy na siebie, po czym parsknęłyśmy śmiechem.

Nie pozostałonam nic innego, jak wrócić do gry.

***

Około godziny drugiej, kiedy to nasza gra zmieniła Christinę i Jamie w seksualne, pijane potwory, które były gotowe wykonać każde, nawet te najgorsze zadanie z wspomnianej wcześniej gry, moja komórka zaczęła dzwonić. Marszcząc czoło wyciągnęłam ją ze swojej torebki i spojrzałam na wyświetlacz. Numer nieznany.

- Ej, co to za dzwonienie! - powiedziała Judy. - Dzisiaj masz wolne od wszystkiego. Odłóż to ustrojstwo.

- Nie, czekaj. - machnęłam ręką, wstając z krzesła. - Może to Marry dzwoni z innego numeru. - mruknęłam, naciskając na zieloną słuchawkę. - Halo? - zaczęłam.

- Dobry Wieczór, sierżant Matthew Robbinson, posterunek policji w stanie Kalifornia, czy rozmawiam z Panią Anną Rose? - zapytał głos po drugiej stronie słuchawki.

Nogi dosłownie się pode mną ugięły. Po cholerę dzwonią do mnie z posterunku policji? Prawdę mówiąc, nie musiałam szukać długo odpowiedzi na to pytanie.

- T-tak...

- Dzwonie w sprawie wieczoru kawalerskiego Pani narzeczonego. - powiedział, a mi zrobiło się słabo.

- Co odwalił? - zapytałam, modląc się w duchu o jak najmniejszą powagę sytuacji.

- Więc, Pan Jackson razem ze swoimi przyjaciółmi wdał się w małe zamieszki w klubie ze striptizem, przez co wszyscy zostali umieszczeni w areszcie i...

- Ja mu kurwa dam klub ze striptizem...

- Słucham? - zapytał sierżant.

- Nie, nic. Przepraszam. - pokręciłam głową. - Niech Pan mówi dalej.

- Więc, jest oczywiście szansa na wyciągnięcie go z tego miejsca, jednak tylko i wyłącznie poprzez wpłacenie odpowiedniej kaucji. - wyjaśnił.

- Dobrze, o jakiej sumie mówimy?

- Trzysta dolarów. - powiedział.

- Oczywiście, zjawie się u Pana jak najszybciej. - powiedziałam.

- Rozumiem, w takim razie do zobaczenia.

- Do zobaczenia. - rozłączyłam się. - Kurwa zabije tego przygłupa...

- Co się stało? - Judy wstała z miejsca.

- Michael jest w areszcie, nie mam czasu na wyjaśnienie. - zabrałam torebkę. - Muszę jechać, Christina mogę pożyczyć auto? - zapytałam. - Odstawie Ci je jutro z samego rana.

- Nie ma problemu. - dała mi kluczyki.

- Dzięki. - uśmiechnęłam się delikatnie, po czym ruszyłam w kierunku wyjścia.

- Czekaj, jadę z tobą! - krzyknęła Janet, podbiegając do mnie.

Razem z moją przyszłą szwagierką, wsiadłyśmy do białego kabrioletu i czym prędzej ruszyliśmy w stronę posterunku. Cała droga minęła nam w milczeniu, co było po prostu czymś zadziwiającym. Zawsze, kiedy jechałam gdzieś z Janet buzie dosłownie się nam nie zamykały, jednak tym razem obie byłyśmy na tyle zmartwione tym co aktualnie działo się z Michaelem, że poprzez rozmyślenia nie miałyśmy nawet czasu ani ochoty na jakąkolwiek konwersację.

Kiedy tylko dotarłyśmy pod wyznaczone miejsce, jak burza wparowałyśmy do środka i niemalże zaatakowałyśmy chłopaka siedzącego na recepcji.

- Michael Jackson, potrzebuje go stąd wyciągnąć - powiedziałam, na co biedny policjant aż podskoczył.

- A tak, spodziewałem się tutaj Pani. - mruknął, sięgając po jakieś papiery. - Musi Pani to wypełnić.

Bez zastanowienia chwyciłam za długopis, po czym w błyskawicznym tempie wypełniłam wszystkie puste pola odpowiednimi informacjami, a następni oddałam dokumenty mężczyźnie.

- A tak właściwie, co nawywijali? - zapytała Janet.

- A kim Pani jest? - policjant spojrzał na dziewczynę.

- Jestem siostrą tego barana. Janet Jackson, mówi to coś Panu? - przekręciła oczami.

- A tak. - chłopak został nagle oświecony. - Więc, chłopaki troszkę poszaleli. - zaśmiał się. - Ogólnie poszło o bójkę, zaczepianie striptizerek w dość nietypowy sposób, zniszczenie kilka przedmiotów...W sumie, wszystko co typowe dla wieczorów kawalerskich.

- Ja już mu dam wieczór kawalerski w domu. - zacisnęłam zęby.

- Proszę potraktować go ulgowo, to dobry chłopak. - zaśmiał się. - Wie Pani jaki był szczęśliwy, że tutaj jest? Mówił, że w końcu zaczęli traktować go jak normalnego, amerykańskiego obywatela i że jest nam bardzo wdzięczny. Dziesięć lat w zawodzie, a pierwszy raz spotkałem się z zatrzymanym, który dziękuje glinażą za aresztowanie.

Razem z Janet spojrzałyśmy się na siebie z niedowierzaniem, po czym parsknęłyśmy śmiechem.

Ten Jackson serio był niemożliwy.

- No cóż, widzę że w papierach się wszystko zgadza, dlatego kolega zaprowadzi Panie do Pana Michaela. - powiedział sierżant.

- Dziękujemy. - skinęłam głową, po czym razem z Janet podreptałyśmy za wysokim mężczyzną.

Wystrój aresztu był dosłownie przerażający. Te szare ściany, dziwny zapach i klimat od którego chciało się wyskoczyć przez okno, przyprawiał mnie o dreszcze. Podążając za policjantem, pierwsze co dało się słyszeć to znajomy głosy, które dobiegały z jednej z celi.

- Kurwa, zgnije w pierdlu. - zapłakał Slash. - Dzieci chciałem spłodzić, rodzinę założyć. Fani mnie wezmą za kryminalistę. Jak ja się ludziom na oczy pokaże? - ciągnął swój monolog.

- Zamknij się, Hudson. - powiedział Michael. - Tu jest zajebiście!

Razem z Janet podeszłyśmy bliżej celi, a naszym oczom ukazali się ci debile. Gdybyście ich tylko zobaczyli...Zabawny obraz nędzy i rozpaczy. Slash leżał przy kratach, kurczowo się ich trzymając, Michael zafascynowany podziwiał każdy detal tego małego pokoiku, natomiast na łóżku siedział Chris Tucker, rozmyślając nad sensem życia.

Pokręciłam głową, próbując pohamować śmiech.

A mogłam mieć normalnego narzeczonego, to nie. Ja wybrałam sobie Michaela Jacksona.

Ojca, muzyka, kryminalistę.

- Cześć kochanie! - krzyknął, jednak jego entuzjazm szybko opadł, kiedy to natknął się na mój lodowaty wzrok. - O...mam kłopoty?

- I to olbrzymie, skarbie.

- Annie, mała, cukiereczku mój najsłodszy. Wyciągnij mnie stąd. - powiedział Slash.

- Ja? Mogłeś nie robić trzody. - powiedziałam chłodno.

- Wiem, jest mi przykro. - wstał. - Ja w sumie nawet nie chciałem niczego robić, to Jackson mnie zmusił i...

- Ej! Nie zwalaj tego na mnie, kretynie! - krzyknął Mike.

- Cicho. - machnął ręką. - Jak już mówiłem, to wszystko Jackson. Znasz mnie przecież, ja dobry chłopak ze wsi jestem.

- Jakiej wsi? Pochodzisz z Londynu. - powiedziała Janet.

- A co? Matką moją jesteś, że wiesz z której wiochy jestem? - zapytał, podpierając ręce o biodra.

Westchnęłam ciężko.

- Dobra, a co z tą twoją nową laską? - zapytałam. - Nie powiadomili jej?

- Powiadomili, ale Perla powiedziała, że to ja narobiłem gnoju i to ja mam się z tym uporać. - westchnął.

- I dobrze zrobiła.

- Proszę, pomóż mi. - złożył ręce jak do modlitwy.

Pokręciłam głową, wznosząc oczy ku górze.

- Dobra, ale ostatni raz. - powiedziałam.

Po uporaniu się z wyciągnięciem Michaela i Slasha z celi, rozmowie z żoną Chrisa i próbie wyprowadzenia mojego narzeczonego z budynku, co nawiasem mówiąc nie było takie proste, bo moje kochanie bardzo polubiło to miejsce, w końcu mogliśmy udać się do domu. Po drodze, podrzuciliśmy Slasha i Janet do ich domów, po czym szybko wróciliśmy do naszego ukochanego Neverlandu. Przyznam z ręką na sercu, że miałam już kompletnie dość tego dnia.

- W areszcie było fantastycznie, ale cudownie jest być w domu! - Michael przeciągnął się, wchodząc w głąb korytarza. - To co, znikamy w sypialni? - objął mnie w pasie.

- Nie i nie znikniemy w sypialni przez bardzo długi czas. - powiedziałam.

- Jesteś pewna? - przygwoździł mnie do ściany, po czym zaczął całować namiętnie moją szyję.

- A jak było na striptizie? - zapytałam.

Michael oderwał się ode mnie, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się łobuzersko.

- Jesteś zazdrosna? - odgarnął mi włosy. - Nawet mnie to kręci.

- Nie jestem zazdrosna. - zaśmiałam się sytuacyjnie. - Nie mam o co. Z resztą, też miałam swojego striptizera, więc...Nie rusza mnie to.

Kłamałam. Mimo, że nie powinnam być zła, zazdrosna czy zniesmaczona, bo w końcu przede mną też wyginał się obcy mi facet, to świadomość że Michael położył rękę na cudzym tyłku bardzo mnie irytowała.

- Miałaś striptizera, tak? - zmarszczył czoło.

- Mhm i to bardzo przystojnego. - odeszłam od niego, udając się do salonu.

- I co? Miał lepszy tyłek ode mnie? - zapytał.

Odwróciłam się w jego stronę, patrząc się na niego jak na debila. Mimo wszystko, jego pytanie bardzo mnie rozbawiło, jednak nie chciałam tego pokazywać. Wiecie, czasem w związku trzeba być twardym.

- Odpowiedz. - powiedział.

- Nie wiem, dawno nie widziałam Cię nago. - wzruszyłam ramionami. - Dopiero co wróciłeś z trasy.

- Więc może ja też zrobię Ci striptiz i porównasz kto był lepszy? - uśmiechnął się, podpierając o ścianę.

Tak, był tak pijany, że ciężko było mu ustać w pozycji pionowej.

- Nie rób tego...

- Ale dlaczego? - zaczął odpinać koszulę.

- Michael! - krzyknęłam, po czym zaczęłam się śmiać.

- No co, obcego możesz oglądać a swojego faceta to nie chcesz? - zaśmiał się.

- Siadaj na dupie. - posadziłam go na kanapie, a następnie spoczęłam przodem na jego kolanach, aby uniemożliwić mu jakikolwiek ruch.

- Okej, taka opcja też mi się podoba. - uśmiechnął się, wsuwając rękę pod moją sukienkę.

- Jesteś pokręcony. - zaśmiałam się.

- Wiem, wiem. - przytaknął. - A teraz chodź, bo nie mogę się już powstrzymać. - przyciągnął mnie do siebie, po czym pocałował mnie bardzo namiętnie.

No cóż, ten dzień do początku do końca był pełen niezapomnianych wrażeń. 


- Pamiętaj, że jutro sobie porozmawiamy o wydarzeniach z dzisiejszej nocy. - oderwałam się od niego.

- Tak, wiem że mam przesrane. Czy teraz możesz przestać gadać i dać mi się całować? - zapytał, po raz kolejny wpijając się w moje usta.

***

Jestem!

Boże, mam wrażenie jakby mnie tu wieki nie było :( Został tu ktoś jeszcze? 

Mówicie koniecznie co sądzicie o rozdziale! :)

Początkowo myślałam, że ten rozdział wyjdzie o wiele krótszy, jednak udało mi się rozpisać do 4100 słów! Brawa dla mnie XD

W ogóle, jeszcze dwa rozdziały temu dziękowałam wam za 4500 wyświetleń, a tymczasem TWYMMF stuknęło do 5460...Jestem nadal w szoku, że ktoś czyta to opowiadanie, serio XD

Bardzo zależałoby mi na chociaż małym komentarzu, więc jeśli chcecie pozostawcie coś po sobie! 

Na dniach planuje planuje po nadrabiać wasze cudeńka, bo w związku z moją krótką nieobecnością na wattpadzie narobiłam sobie zaległości. :(

Na koniec, życzę wam spokojnego wieczoru i do następnego rozdziału! 

anniexyzz

Jeżeli zostałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)


Ps: W ramach przeprosin za tak długą nieobecność zostawiam was z memem <3 Kocham was! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro