|039|
Dwa dni po powrocie z Tajlandii, odczułam jak znów zaczyna doskwierać mi szara rzeczywistość. Ponowne przestawienie się na nasz zwykły tryb życia wcale nie było takie proste ani przyjemne, zwłaszcza że wszyscy zdążyliśmy się już przyzwyczaić do pięknej pogody, świeżego powietrza i tej cudownej atmosfery, która panowała w Bangkoku. Muszę przyznać, że powrót do Los Angeles był dla nas bardzo przygnębiający, jednak wiadomo - nic co piękne nie trwa wiecznie. Byliśmy zmuszeni wrócić do pracy, szkoły i domu, za którym swoją drogą w jakimś stopniu było nam tęskno.
Jeśli chodzi o moją ciążę, to razem z Michaelem zadecydowaliśmy, że na razie zachowamy wszystko w tajemnicy. Zależało nam, aby poinformować naszych bliskich o tak wspaniałej nowinie w specjalny sposób, a nie na tak zwane "odwal się". Dlatego zaraz po przyjeździe do Kalifornii zaprosiliśmy nasze rodziny i przyjaciół do Neverlandu, pod pretekstem imprezy pożegnalnej dla Michaela. Mieliśmy to szczęście, że wszyscy łyknęli ten kit w mgnieniu oka, co zdecydowanie ułatwiło nam dosłownie każdy szczegół naszego planu.
Cały niedzielny poranek spędziłam w kuchni przy garach. Gdyby nie pomocy Marry i mojej mamy, która razem z resztą klanu Rose'ów zawitała w naszej posiadłości na cały weekend, nigdy nie wyrobiłabym się ze wszystkim na czas. Obie Panie bardzo przyłożyły się do przygotowania obiadu i muszę przyznać, że dosłownie każda potrawa wyglądała niesamowicie apetycznie, a zapach dosłownie zwalał z nóg. Miałam tylko nadzieje, że goście docenią nasz wysiłek.
- Mamusiu, mogę ozdobić babeczki? - zapytała Scarlett, trzymając w ręku rękawicę cukierniczą.
- Pewnie. - uśmiechnęłam się, po czym postawiłam przed dziewczynką blaszkę z ostudzonymi wypiekami. - Tylko nie nabrudź za bardzo. - cmoknęłam ją w główkę.
- Dobrze. - mruknęła, zabierając się do pracy.
Zmierzwiłam dłonią długie, brązowe loczki mojej córeczki, a następnie wróciłam do przygotowywania pieczonych ziemniaków, które swoją drogą cieszyły się dużym uznaniem w oczach mojego narzeczonego.
- No witam! - krzyknęła Christina, wchodzą do kuchni obładowana różnorodnymi reklamówkami. - Ty Annie, dupa Ci urosła. - zmarszczyła czoło.
"Normalne, przecież jestem w ciąży."- pomyślałam.
- ...Dzięki. - przewróciłam oczami. - Gdzie reszta ferajny? - zapytałam.
- Judy poszła do toalety, Charlotte i Josh przyjadą trochę później, bo coś tam teściowa chciała od nich, ale nie wiem co, bo nie słuchałam. - podrapała się za uchem. - No, a Adam gada z Michaelem przed domem. - dodała.
- Super, na pogaduszki im się zebrało, a pracy jest od cholery. - westchnęłam.
- Spokojnie kochanie, poradzimy sobie ze wszystkim. - mama posłała mi uśmiech.- Zbyt poważnie do tego podchodzisz. Przecież to tylko obiad w najbliższym gronie.
- No tak, ale to nie zmienia faktu, że chcę aby wszystko poszło po mojej myśli. - skrzyżowałam ręce na piersi.
- Będzie dobrze, zobaczysz. - zaśmiała się.
- Poza tym, może to nawet lepiej, że chłopaki się tutaj nie kręcą. - odezwała się Marry. - Wiesz jaki jest Michael jeśli chodzi o gotowania...
- Niestety. - parsknęła śmiechem, opierając się o blat.
Nie można ukryć faktu, że Michael nie za bardzo umiał gotować. Jego potrawy zawsze były przypalone, bądź przesolone, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Bardzo się starał, jednak łagodnie rzecz ujmując, nie był do tego stworzony. Jego nieobecność w kuchni zdecydowanie oszczędziła nam utraty nerwów.
- Potrzebuję marmolady do ciasta. - mruknęła mama.
- Przyniosę. - uśmiechnęłam się pod nosem.
Spokojnym krokiem ruszyłam w stronę długiego korytarza, który prowadził do naszej "małej" spiżarni. Kiedy byłam w pierwszej ciąży, to pomieszczenie było moim ulubionym miejscem w całej posiadłości. Za każdym razem mogłam się tam skitrać i bezkarnie wpierdzielić całą torbę słodyczy, nie narażając się na opierdziel z niczyjej strony. Dobre, nie? Brzmi jakbym była jakimś grubasem, któremu w życiu zależy tylko na jedzeniu. Uwierzcie jednak, że kiedy ma się nad sobą niezawodny, nadopiekuńczy duet (czyt. Michael i Marry), który za wszelką cenę wpycha w Ciebie masę dziwnych, niesmacznych i ponoć dobrych dla twojego zdrowia produktów, marzeniem każdej ciężarnej kobiety jest duża tabliczka czekolady, zapita puszką zimnej pepsi.
Zaśmiałam się pod nosem, po czym mocno pchnęłam duże, brązowe drzwi. Prędko zapaliłam lampkę, po czym zabrałam się za poszukiwanie marmolady. Muszę przyznać, że pomimo dużej ilości różnorodnych słoików, szybko udało mi się odnaleźć upragniony przetwór. Chwyciłam go w rękę, a następnie bez namysłu opuściłam spiżarnie.
Chcąc wrócić z powrotem do kuchni, natknęłam się na coś dziwnego. A właściwie na kogoś. Otóż, na schodach prowadzących na piętro siedział Slash. Był jakiś przygnębiony, w ręku trzymał butelkę z piwem, a do tego natarczywie wpatrywał się w swoje czarne trampki. Jego zachowanie było bardzo dziwne. Zazwyczaj był wesołym, lubiącym żartować chłopakiem z zespołu, który zawsze poprawiał wszystkim humor. Widząc go w takim stanie czułam duże zakłopotanie. Nie wiedziałam o co chodzi, ale jedno było pewne. Coś się wydarzyło.
- Slash? - odezwałam się. - Myślałam, że zjawisz się dopiero na obiedzie. Wszystko w porządku? - zapytałam.
- Nic nie jest w porządku, mała. - westchnął.
Zmarszczyłam czoło, po czym podreptałam w jego stronę. Powoli usiadłam na schodach, nie spuszczając wzroku z przyjaciela.
- Co się dzieje?
- Odszedłem z zespołu. - powiedział.
- Co? - pomimo, że Slash już parę razy wspominał o tym, że chce opuścić Guns N'Roses, nie przypuszczałabym, że może naprawdę do tego dojść. Ta informacja była szokująca.
- Odszedłem z zespołu. - powtórzył. - Pokłóciłem się z Axlem, nie mam zamiaru dłużej dusić się w jego towarzystwie. - przetarł twarz dłonią.
Cały czas wgapiałam się w niego z niedowierzaniem. Rozumiałam wiele, jednak za cholerę nie spodziewałam się, że słowa rzucane wcześniej przez Saula mogą w jakikolwiek sposób wdrążyć się w normalne życie. Ten zespół był dla niego wszystkim, dosłownie. Dzięki niemu zyskał tyle, że zwykły, przeciętny człowiek nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. Czy naprawdę to wszystko musiało się skończyć przez jakąś durną wymianę zdań?
- Wow, zaskoczyłeś mnie... - mruknęłam.
- Ta? Nie powinienem. Takie coś było do przewidzenia. - upił łyka ze swojej butelki.
- Ale...Jesteś pewien, że nie da się tego jakoś naprawić? - zapytałam z nadzieją. - Wiesz, oczyścić relacje pomiędzy wami, porozmawiać...
- Annie, on jest pojebany. - spojrzał na mnie. - Poprzestawiało mu się w tym garze do końca. To nie jest ten sam koleś, którego poznałem w latach osiemdziesiątych, rozumiesz? Już prawie każdy ze starego składu zrezygnował z dalszej współpracy z tym debilem. Z nim się nie da wytrzymać. Odjebało mu od sławy...
- Ale...No nie wiem. - westchnęłam zrezygnowana. - Czasem tak bywa, ale...
- To koniec. - powiedział. - Mam dość tych jebanych warunków, które nam stawia, mam dość tego, że próbuje z nas zrobić pierdoloną orkiestrę symfoniczną. Mam też dość jego spóźniania się na koncerty. Zawsze przez to wychodzimy na kompletnych kretynów przed fanami. - pokręcił głową. - Ja mam już tego w chuj dość, mała. - spojrzał na mnie. - Ja i on już nigdy się nie dogadamy.
- No, muszę przyznać że sytuacja jest naprawdę...skomplikowana. - zagryzłam nerwowo wargę. - A jeśli mogę spytać, o co się tak właściwie pokłóciliście? Chodziło tylko i wyłącznie o te sprawy, o których mówiłeś wcześniej?
- Te sprawy to tylko dodatek do całej kłótni. Nie chcę gadać o głównym powodzie, jednak uwierz że był dość poważny i to on zaważył na mojej przyszłości w tym zespole. - pokręcił głową.
- Przykro mi, Saul. - spojrzałam na niego ze skruchą.
- W porządku. - wzruszył smutno ramionami. - Coś się kończy, coś zaczyna, co nie? - uśmiechnął się smętnie.
- Jasne. - poklepałam go po ramieniu.
Slash puścił mi oczko, po czym poczochrał mi włosy.
- Ej Hudson, trzymaj łapy przy dupie. - zaczęłam poprawiać rozwalone pasemka.
Slash parsknął śmiechem
- Dzięki za rozmowę. Aż mi lżej mi na sercu.- powiedział nagle. - Jesteś zajebistą laską i gdyby Jackson Cię tak nie kochał, już dawno byś była moja. - wypalił.
Przekręciłam oczami.
- Nie wymyślaj.- zaśmiałam się. - Lepiej zrobisz jak podniesiesz swoją chudą dupę ze schodów i pomożesz nam w kuchni. Mamy od cholery roboty. - wstałam.
- Nie chce mi się. - jęknął.
- Nie wkurwiaj mnie. - warknęłam.
- Ty przeklinasz? - zapytał zdziwiony, wstając z miejsca.
- Tylko jak Michael nie słyszy. - zaśmiałam się.
Slash natychmiast poszedł w moje ślady, po czym obydwoje wróciliśmy do kuchni.
***
Około godziny piętnastej, w towarzystwie mojej kochanej Judy, udałam się do sypialni, aby ładnie uszykować się na dzisiejszy obiad. Muszę przyznać, że im bardziej zbliżaliśmy się do godziny rozpoczęcia całego przyjęcia, tym bardziej zaczynałam się denerwować. Patrząc prawdzie w oczy, wiadomość o moim błogosławionym stanie była czymś jak najbardziej pozytywnym i nie powinnam mieć jakichkolwiek powodów do stresu. Nie miałam zielonego pojęcia dlaczego odczuwam ten dziwny niepokój. Pokładałam tylko głębokie nadzieje, że tego popołudnia nie wydarzy się nic niepożądanego...
- Judy, zapniesz mnie? - zapytałam, podchodząc do przyjaciółki.
- Jasne. - uśmiechnęła się, po czym chwyciła za suwak. - Nie obraź się, ale naprawdę się trochę...powiększyłaś. Wiesz, nie mówię tego, żeby Ci ubliżyć czy coś. Po prostu wiem jak ważny jest dla Ciebie wygląd i wydaje mi się, że powinnaś wiedzieć.
- Wiem, że przytyłam. - odwróciłam się do niej przodem, uśmiechnięta.
- A...No to..dobrze. - poszła w moje ślady.
Pokiwałam głową, po czym chwyciłam za swoje ulubione buty na niewielkim obcasie. Bez zastanowienia spoczęłam na łóżku i zaczęłam wkładać obuwie na stopy.
- Annie, nie rozumiem. - odezwała się nagle zamyślona Judy. - Chciałaś przybrać na wadzę? Po raz kolejny mówię, że nie chcę zabrzmieć jak zołza, ale wiesz...Ty zawsze miałaś obsesję na punkcie ładnej sylwetki, dlatego dziwi mnie twoje beztroskie podejście do tego...- usiadła obok mnie. - Znaczy, nie mówię że teraz wyglądasz źle, tylko że...ugh
-Judy, spokojnie. - zaśmiałam się. - Zapewniam Cię, że wszystko jest w porządku. Nie przejmuję się za bardzo moją wagą, ponieważ wiem, że nic nie mogę na to poradzić. - spojrzałam na przyjaciółkę.
- Jak to? Przecież możesz iść na siłkę, albo więcej tańczyć...
- W tym przypadku to nie pomoże. - uśmiechnęłam się.
- Nie rozumiem. - zmarszczyła czoło.
- To nie takie skomplikowane, jak może się wydawać. - wstałam, poprawiając sukienkę.
Judy przyglądała się mi z wyraźnym zmieszaniem. Widziałam jak za wszelką cenę próbuje zrozumieć sens moich słów. Muszę przyznać, że wszystko przyszło jej szybciej niż można było się tego spodziewać.
- Zaraz, zaraz. Czy ty jesteś w ciąży? - zapytała.
Spojrzałam na minę mojej przyjaciółki. Uśmiech, którego za żadne skarby świata nie mogłam pohamować, wkradł się na moją twarz. Wiem, że razem z Michaelem chcieliśmy ogłosić tę nowinę wspólnie, jednak kiedy Judy zadała to pytanie, po prostu nie mogłam się powstrzymać. Musiałam jej powiedzieć.
- Tak. - pokiwałam głową.
- O Boże! - krzyknęła uradowana . - Tak się cieszę!
- Ciszej, Michael nie może się dowiedzieć, że Ci powiedziałam. Zabiłby mnie na miejscu.- zaśmiałam się. - Chcieliśmy zdradzić tę tajemnicę przy obiedzie. W sumie dlatego was tutaj ściągnęliśmy. - wyjaśniłam.
- Wiedziałam, że coś knujecie. - wskazała na mnie palcem. - Ale jestem taka szczęśliwa...Chodź no tu do mnie. - uśmiechnęła się, po czym przytuliła mnie mocno do siebie.
***
Kiedy zasiedliśmy do zastawionego stołu, w domu zapanowała niesamowita atmosfera. Wszyscy rozmawiali ze sobą, żartowali, opowiadali sobie różne anegdotki...Aż miło było patrzeć jak nasi najbliżsi tak świetnie się dogadują. Nawet Slashowi w jakiś sposób udało się zapomnieć o problemach z Axlem i porwał go wir pozytywnej energii. Byłam bardzo zadowolona, że ten dzień zmierza w tak dobrym kierunku. Miałam nadzieje, że nasza niezwykła wiadomość tylko polepszy ich nastrój.
- Skarbie, myślisz że to już czas? - Michael szepnął mi na ucho.
- Tak mi się wydaje. - uśmiechnęłam się.
Mój narzeczony zagryzł wargę, po czym złożył czuły pocałunek na moich ustach.
- Zaczniesz? - zapytałam.
- Oczywiście. - Mike przeniósł swój wzrok na naszych gości. - Kochani, mamy dla was ważną wiadomość. - uśmiechnął się.
- Co? Jednak chcesz założyć ze mną zespół? - zapytał Slash.
- Dobrze wiesz, że kobieta mi nie pozwala. - Michael kiwną głową w moją stronę.
- No tak, zapomniałem że ty pod pantoflem siedzisz. - z tej rozpaczy Saul musiał sobie chlupnąć wina.
Mike zaśmiał się pod nosem, po czym spojrzał na mnie.
- Przechodząc do sedna sprawy...- zaczął. - Na początku lutego możecie spodziewać się nowego członka rodziny Jacksonów. - powiedział.
Wszyscy zaczęli spoglądać po sobie, nie za bardzo rozumiejąc o czym mówi Mike.
- Co masz na myśli? - zapytała Janet.
- Mam na myśli to, że zostaniesz ponownie ciocią. - uśmiechnął się.
I w tym momencie rozpoczęło się to, na co mogliśmy przygotować się nieco wcześniej. Tak moi drodzy, festiwal dziwnych dźwięków zawitał w Neverlandzie. Nikt z naszych bliskich nie krył swojej radości, co było dla nas ogromną uciechą. Byliśmy bardzo szczęśliwi, że możemy dzielić się tak wspaniałymi wieściami z resztą rodziny...Tylko, że był jeden, dosłownie mały problem...
- Scarlett kochanie, zostaniesz starszą siostrą. - powiedziała Katherine. - Cieszysz się? - pogłaskała wnuczkę po głowie.
- Nie. - warknęła, po czym odsunęła się od stołu. Ani się obejrzeliśmy, a Scarlett już nie było w pokoju.
- Scarlett! - Michael krzyknął za nią.
- Chodź do niej...- mruknęła, wstając z miejsca.
Obydwoje prędko udaliśmy się do pokoju naszej córki, jednak kiedy byliśmy już u drzwi, mogliśmy pocałować przysłowiową klamkę. Scarlett zamknęła się od środka i za nic nie chciała wpuścić nas do swojego królestwa. Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam że nasza córka zareaguje aż tak emocjonalnie na wieść o mojej ciąży. Myślałam, że jak każde dziecko w jej wieku nie będzie zbytnio przejmować się takim faktem, jednak jak widać stało się inaczej. Nie mam pojęcia co musiała czuć w tamtej chwili, ale na pewno nie było to nic pozytywnego.
- Scarlett proszę Cię, otwórz. - zapukałam do drzwi.
- Idźcie sobie! - usłyszeliśmy w odpowiedzi.
Westchnęłam głośno, spoglądając na Michaela.
- Scarlett...
- Nie słyszeliście?! - jak widać, nasze dziecko pozostawało nieugięte.
- Scarlett Katherine Jackson, jeżeli w przeciągu pięciu sekund nie otworzysz tych drzwi, przysięgam Ci że popadniesz w olbrzymie kłopoty. - powiedział zdecydowanie Mike.
Wiele osób sądzi, że Michael był wrażliwym, nie umiejącym postawić na swoim facetem. Jak widać, w rzeczywistości było całkowicie na odwrót. Na przykładzie wychowywania Scarlett, można śmiało powiedzieć, że Mike był typowym, niczym niewyróżniającym się ojcem. Kochał młodą, ale jeśli coś przeskrobała, bądź odezwała się nieodpowiednio, potrafił powiedzieć jej kilka słów do słuchu, lub dać zasłużoną karę. Michael zawsze miał swoje zdanie i nieraz miałam duży problem, aby przekonać go do czyjejś racji.
Nie minęła nawet chwila, a drzwi od sypialni małej otworzyły się na oścież. Pewnie myślicie, że Scarlett przestraszyła się słów ojca i całkowicie złagodniała. Owszem, może i trochę obawiała się konsekwencji zamknięcia się w pokoju, jednak to wcale nie oznaczało, że spotulniała. Po wykonaniu polecenia, od razu położyła się na łóżko, odwracając się do nas plecami. Była kompletnie obrażona i za nic nie chciała z nami rozmawiać.
- Kochanie, czemu wybiegłaś z pokoju? - zapytałam siadając na łóżku.
- Nie będę z wami rozmawiać. - warknęła.
- Scarlett, jesteś zła na to, że mama jest w ciąży? - Mike kucnął obok nas.
- Tak. - pociągnęła nosem. - Wy już mnie pewnie nie chcecie, dlatego mama będzie miała nowego dzidziusia. - rozpłakała się.
Na te słowa aż zabolało mnie serce. Jak mogła pomyśleć, że jej nie chcemy? Przecież była dla nas wszystkim i staraliśmy się okazywać jej to na każdym kroku. Nic z tego nie rozumiałam...
- To nie prawda. Kochamy Cię najbardziej na świecie i bardzo Cię chcemy. - powiedziałam głaszcząc ją po główce. - Zawsze będziemy Cię chcieć. - dodałam.
- I nic tego nie zmieni. - wtrącił Mike.
- Nie chcę z wami już gadać. - wymruczała.
- Scarlett...- westchnęłam. - Czemu tak w ogóle pomyślałaś? - zapytałam.
- Bo to prawda. - burknęła. - Już mnie nie kochacie.
- Nie, to nie jest prawda. - mruknął Michael. - Jesteśmy twoimi rodzicami i nie ważne co by się działo, nasze uczucia co do Ciebie nigdy się nie zmienią, rozumiesz?
- Wyjdźcie, chcę spać. - powiedziała.
- Scarlett, proszę Cię... - złapałam ją za rączkę.
- Idźcie sobie.
Razem z Michaelem spojrzeliśmy na siebie zrezygnowani, po czym wstaliśmy. Ucałowaliśmy małą, a następnie okryliśmy jej ciałko różowym kocykiem i ze smętnymi minami opuściliśmy jej pokój. Przyznam, że tok myślenia Scarlett był dla nas bardzo niezrozumiały. Od dnia jej narodzin była dla nas oczkiem w głowie. Robiliśmy dosłownie wszystko, aby miała to czego zapragnie, okazywaliśmy jej uczucia i co najważniejsze, staraliśmy się żeby jej dzieciństwo było przepełnione szczęściem i beztroską. Dlaczego więc pomyślała, że już jej nie chcemy? Wraz z upływem lat doszłam do wniosku, że dla niektórych dzieci taka wiadomość jest po porostu na tyle szokująca i niezrozumiała, że pod wpływem emocji wmawiają sobie różne, dziwne rzeczy, które tak naprawdę mijają się z rzeczywistością. Jedynym lekarstwem na taką sytuację był czas, który wraz ze swoim upływem mógł załagodzić sytuację.
- Myślisz, że Scarlett przez noc ochłonie i jutro będzie znów z nami normalnie rozmawiać? - zapytałam, rozczesując włosy.
- Mam nadzieje. - Mike ściągnął z siebie koszulę. - Nie sądziłem, że tak do tego podejdzie...
- Ja tak samo. - westchnęłam. - Jestem po prostu załamana. - przetarłam twarz dłońmi, starając się opanować chęć wybuchnięcia płaczem.
Muszę przyznać, że podeszłam do tego bardzo emocjonalnie.
- Kochanie...- Michael usiadł obok, po czym przyciągnął mnie do siebie.- Nie przejmuj się tak. Małej szybko przejdzie i zrozumie, że niepotrzebnie zmarnowała tyle łez. - pogłaskał mnie po głowie.
- Nie wiem...- wymruczałam. - To boli, że mogła w ogóle pomyśleć, że jej nie kochamy...
- Wiem, ale powiedziała to pod wpływem emocji. - powiedział. - Musimy przymknąć na to oko.
- Może masz rację...- wtuliłam się w jego tors.
- Ja zawsze mam rację. - wyszczerzył swoje białe ząbki.
- Tu bym się kłóciła. - spojrzałam na niego z politowaniem.
Mike zaśmiał się pod nosem, po czym ucałował moje usta.
- A może kupimy jej psa? - zaproponował nagle.
- Psa? - uniosłam brew. - Chcesz ją przekupić? Poza tym, z tego co pamiętam to panicznie się ich boisz.
- Nie chcę jej przekupić, ale...Może takie zwierzątko będzie dobrym początkiem do zatarcia tego zbędnego konfliktu. - cmoknął mnie w czoło. - A boję się tylko tych małych.
- Małych? - parsknęłam śmiechem.
- Małych i się ze mnie nie śmiej. - zmarszczył brwi. - Jak to się mówi "mały, ale wariat". Cholera wie do czego na przykład taki jamnik jest zdolny. Lepiej uważać.
- "Mały, ale wariat"? - powtórzyłam, po czym wybuchłam śmiechem.
- No co? - Mike zaśmiał się, kładąc się razem ze mną do tyłu.
- No nic, kocham Cię ty mój wariacie. - pogłaskałam go po buzi.
- A ja Ciebie, księżniczko. - uśmiechnął się, po czym połączył nas w namiętnym pocałunku.
Prawdę mówiąc w Neverlandzie mieliśmy chyba każde zwierzę. Począwszy od kota, a skończywszy na żyrafach. W naszym "małym" zwierzyńcu brakowało nam tylko najlepszego przyjaciela człowieka, czyli psa. Czy był to odpowiedni czas, aby zaadoptować zwierzaka?
Na to wygląda.
***
Jeśli miałabym opisać ten rozdział trzema słowami, to powiedziałabym na pewno "jeden, wielki dialog" XD Ta część jest dość...luźna. Niestety ostatnio tylko takie gnioty mi wychodzą, musicie mi wybaczyć. Mogę zapewnić, że od przyszłego rozdziału zacznie być bardziej ciekawie. :)
Mam też dobrą (chyba) wiadomość dla moich wspaniałych czytelników. :) Otóż, zdecydowałam się nie kończyć TWYMMF teraz.
Początkowo miałam plan, aby podzielić to opowiadanie na dwie części, jednak ze względu na brak czasu związanego z uczelnią i pracą, do którego dochodzi też drugie opowiadanie i prowadzenie makeupowego instagrama, nie chce mi się z tym bawić. Miałam nieco inny zamysł do poprowadzenia TWYMMF, jednak myślę że ta nowa forma, którą wprowadzam będzie wygodniejsza dla nas wszystkich. :)
W ogóle, zauważyłam że pod moimi rozdziałami zawsze piszę wam jakąś litanie od siebie XD Przepraszam za to, ale ja za każdym razem mam jakieś ogłoszenia parafialne XD
Myślę, że to tyle co chciałam wam przekazać.
Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia!
anniexyzz
Jeżeli zostałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro