Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|036|

- Mama wstawaj! Bo się spóźnię! - delikatny głosik wyrwał mnie z głębokiego snu.

Zmarszczyłam czoło i leniwie otworzyłam oczy. Koło naszego łóżka stała Scarlett. Była ubrana w swoją różową piżamkę w serduszka, a w dłoni trzymała fioletowy plecak, który razem z Michaelem kupiliśmy jej do przedszkola. Uśmiechnęłam się pod nosem i powoli usiadłam, spoglądając na zegarek

- Kochanie, jest dopiero szósta rano. - powiedziałam.

- Ale ja chcę już jechać do szkoły. - zmarszczyła czoło.

- Zajęcia zaczynają się dopiero o dziewiątej. - pogłaskałam ją po główce.- Pozostała jeszcze kupa czasu. - uśmiechnęłam się delikatnie.

- Ale mamooo...-mruknęła łamiącym głosem.

- Przedszkole jest jeszcze zamknięte.

- Nie, ja chce już jechać. - tupnęła nogą.

Pokręciłam głową.

Jaki ojciec, taka córka.

Przysięgam.

- No dobrze. - westchnęłam. - Leć do salonu, zaraz przyniosę Ci śniadanie. - przetarłam twarz dłońmi.

Scarlett uśmiechnęła się triumfalnie, po czym szybciutko wybiegła z pokoju. Zaśmiałam się pod nosem i spojrzałam na miejsce obok, gdzie mój partner spał w najlepsze. Michael był tym typem człowieka, którego nie obudziłoby nawet stado przebiegających przez pokój koni. Dosłownie. Jego sen był tak twardy, że nieraz musiałam się nieźle natrudzić, aby go z niego wybić. Życie z Jacksonem wcale nie było takie proste jak się może zdawać. Już dawno powinnam dostać medal "kobiety roku" za te katorgi, które musiałam znosić będąc u jego boku.

Po raz kolejny zerknęłam na zegarek. Postanowiłam, że to najwyższy czas na obudzenie Mike'a, dlatego przysunęłam się do niego i delikatnie przytuliłam jego plecy. Odgarnęłam pojedynczego loczka, który opadał beztrosko na jego buzię i uśmiechnęłam się pod nosem.

Wyglądał bardzo uroczo.

- Mikey. - szepnęłam mu na ucho. Tak jak się spodziewałam, ani drgnął. Westchnęłam, jednak nadal próbowałam sprawić, aby jego poranek stał się przyjemny. Całowałam go po poliku, szyi, ramieniu, szeptałam mu miłe słowa...I wiecie co? Nawet się nie poruszył. Pokręciłam głową, odsuwając się od niego. Stwierdziłam, że czas sięgnąć po nieco bardziej radykalne środki. 

- Jackson podnoś tą swoją chudą dupę z wyra! Dziecko chce jeść! - klepnęłam go mocno w pupę.

- Co?! Co jest?! - krzyknął, zrywając się na równe nogi. - Ała, mój tyłek. - zmarszczył czoło. - Co ty z nim robiłaś?

- Nie chcesz wiedzieć. - rzuciłam, wstając z łóżka. - Za pięć minut widzę Cię w kuchni. - podeszłam do niego. - I nawet nie próbuj kłaść się z powrotem spać. Trzeba wyszykować Scarlett do przedszkola.

- Lubię kiedy jesteś taka stanowcza. - wyszczerzył się jak idiota.

Parsknęłam śmiechem, po czym ucałowałam jego malinowe usta i opuściłam sypialnie.

W kuchni od razu zabrałam się za przyrządzanie tostów z dżemem, które Scarlett tak bardzo lubiła. Prawdę mówiąc, bardzo stresowałam się jej pierwszym dniem w szkole. Zastanawiałam się czy odnajdzie się wśród masy nowych ludzi i czy niczego nie nawywija. Nie okłamujmy się, Scarlett potrafiła być diabłem wcielonym, przez co czasami była nie do wytrzymania. Wiedziałam jednak, że jeśli nie zaryzykujemy i nie puścimy jej do przedszkola, nigdy nie stanie się samodzielna. Wiem, że brzmi to nieco dziwnie, bo przecież młoda miała dopiero cztery lata, jednak mówiąc o samodzielności, mam na myśli radzenie sobie w szkole bez rodziców, wśród rówieśników.

Z moich rozmyśleń wyrwał mnie huk, który dochodził z zewnątrz. Zmarszczyłam brwi, po czym podeszłam do okna, zza którego dało się zobaczyć jakieś brązowe kudły.

- Slash, co ty odwalasz z tym kwiatem? - zapytałam, kiedy otworzyłam okno.

- Kurwa, jebany mnie zaatakował. - powiedział, odstawiając roślinę na swoje miejsce.

- Boże...- złapałam się za zatoki. - Co ty tutaj robisz o tej porze?

- No przecież młoda ma dzisiaj swój wielki dzień, co nie? - spojrzał na mnie jak na debilkę. - Chyba nie myślałaś, że to przegapię. - zgasił papierosa, którego jeszcze niedawno kopcił.

- Wujek roku. - zaśmiałam się pod nosem.

- No raczej. - uśmiechnął się. - Wpuścisz mnie maleńka? - zapytał.

- Jasne. - zamknęłam okno, po czym pośpiesznie udałam się do drzwi, za którymi stał Saul. Kiedy tylko przekroczył próg domu, Scarlett od razu uwiesiła się mu na szyję. Nie ma co ukrywać, że Slash był jej ulubionym wujkiem.

- Gdzie ten kurwiszon?

- Słownictwo, Hudson. - warknęłam. - I jest na górze. Powinien zaraz zejść.

- Idę mu pomóc. - powiedział, po czym zaczął wbiegać po schodach.

Pokręciłam głową i razem ze Scarlett wróciłam do kuchni. Wyciągnęłam z szafki cztery talerze, a następnie poukładałam na nich po dwa gotowe już tosty. Nie czekająć na chłopaków, w towarzystwie małej zaczęłam wcinać nasze śniadanie. Po krótkiej chwili w drzwiach stanął Slash, który trzymał w swoich ramionach zasanego Michaela. Przysięgam, że wyglądali co najmniej jak para młoda.

- Czy ty poszedłeś dalej spać? - zwróciłam się do mojego chłopaka.

- Może...- mruknął, kiedy Slash posadził go na krześle.

- Wpierdzielę Ci, przysięgam.

- Mmm, brzmi nieźle. - uśmiechnął się do mnie.

Pokręciłam głową i pstryknęłam go delikatnie w ucho.

- No, widzę że Pani domu postarała się o zajebiste śniadanko.  - powiedział Slash. - Tak to ja lubię. - zaczął zajadać się swoją porcją.

- A ty nie powinieneś być dzisiaj w Oakland? - zapytał Michael.

- A weź daj spokój. - machnął ręką. - Ta ruda pizda mnie znowu wkurwiła. Dlatego nie pojechałem...

- Słownictwo. - mruknęłam.

- Jest aż tak źle? - Mike spojrzał na niego.

- Jest gorzej niż źle. - powiedział. - Rozważam odejście z zespołu. - westchnął.

Razem z Michaelem spojrzeliśmy na siebie kompletnie zaskoczeni. Doskonale wiedzieliśmy, że między nim a Axlem od jakiegoś czasu nie układało się najlepiej, jednak nie sądziliśmy że aż do tego stopnia...Przecież Slash kochał ten zespół.

- Ale...- zaczął Michael.

- Mike, ja już nie wytrzymuje. - odsunął się delikatnie od stołu. - Wiecznie się przypierdala, spóźnia na koncerty, a do tego próbuje z zespołu zrobić jebaną orkiestrę symfoniczną. - mruknął. - To już nie jest ten sam zespół...

- Nie da się tego jakoś naprawić? Wiesz, relacji i w ogóle...- odezwałam się.

- Nie da się, maleńka. - spojrzał na mnie. - Axl...on ma zbyt ciężki charakter...My się już po prostu nigdy nie dogadamy. - spuścił wzrok.

Mike westchnął i poklepał go po plecach.

- Zobaczysz, że wszystko się ułoży.- uśmiechnął się do przyjaciela.

- No raczej. - odwzajemnił gest.

- Mama, zjadłam. - powiedziała mała.

- Cieszę się. - pogłaskałam ją po główce i otarłam buzię z dżemu. - Leć pooglądać bajki.

Mała skinęła głową i ile sił w nogach, pobiegła do dużego pokoju. Po chwili dało się słyszeć głos królika Bugsa i kaczora Daffiego w całym domu.

- Ty Jackson, a gdybyśmy założyli sobie nowy zespół? - wypalił nagle Slash. - Wiesz, ja na gitce, ty sobie trochę powyjesz. - sprzedał mu sójkę w bok.

- W sumie fajny pomysł...- mruknął Mike.

- Nie zgadzam się. - wtrąciłam się.

- Co? - zaśmiał się Slash.

- Nie zgadzam się. - powtórzyłam. - Wspólny zespół równa się z tym, że będziesz jeszcze częściej tutaj przychodził. Ja i tak mam Ciebie już dość. - dodałam.

- Kocha mnie. - powiedział dumnie Saul.

Razem z Michaelem parsknęliśmy śmiechem.  To był zdecydowanie udany poranek.

***

Tydzień później miała odbyć się sprawa rozwodowa Michaela. Cały dzień siedziałam dosłownie jak na szpilkach. Okropnie denerwowałam się przebiegiem całego procesu i za nic nie potrafiłam skupić się na pracy. Widząc moje roztargnienie, dziewczyny kazały mi udać się wcześniej do domu i po prostu tam poczekać na swojego ukochanego.

Pamiętam, że tego dnia lało jak z cebra. Siedziałam z małą pod kocem w salonie i oglądałyśmy jedną z jej ulubionych produkcji Disneya. W pewnej chwili drzwi od domu się otworzyły. Od razu wiedziałam, że to Mike wrócił z sądu, dlatego jak oparzona wstałam i udałam się na korytarz. Kiedy tylko zobaczyłam wyraz jego twarzy od razu wiedziałam, że coś poszło nie tak. Był jakiś zły i smutny, a do tego jego ubranie i włosy były całe przemoczone.

- I jak kochanie? - zapytałam niepewnie.

- Daj spokój. - mruknął beznamiętnie, po czym ściągnął z siebie przemoczony płaszcz.

- Co się stało? - podeszłam bliżej.

- A jak myślisz? - spojrzał na mnie. - Lisa jak zwykle narobiła scen i nie udało się nic załatwić. Kolejna rozprawa za trzy tygodnie. - westchnął wściekły.

- Co za szmata...- mruknęłam.

- Wiem to doskonale. - powiedział. - Jestem naprawdę nią zmęczony. Chciałbym zacząć nowy, lepszy etap w swoim życiu, a ona na każdym kroku mi to uniemożliwia...

- Wszystko się ułoży...- podeszłam bliżej. - W końcu dostaniesz ten rozwód i będzie jak dawniej. - uśmiechnęłam się i pogładziłam go po policzku.

- Mam nadzieje. - pokiwał głową. - Pójdę się wysuszyć i położyć. Jestem zmęczony dzisiejszym dniem. - pocałował mnie krótko w usta.

- Dobrze...

Mike obdarował mnie po raz ostatni krótkim całusem, a następnie poszedł do salonu przywitać się z małą. Kiedy to zrobił, zniknął w łazience i nie widziałam go aż do wieczora.

Po godzinie dwudziestej pierwszej, udało mi się położyć małą do spania. Powiem wam z ręką na sercu, że był to naprawdę duży wyczyn. Scarlett od zawsze była nocnym Markiem i za żadne skarby świata nie chciała kłaść się wcześnie spać. Kiedy zaczęła chodzić do przedszkola, stało się to bardzo dużym problemem. Krzyki, płacze, dyskusję...to wszystko co dało się słyszeć w Neverlandzie podczas usypiania naszej córki. Mimo, że mieliśmy z nią nieraz niezłe urwanie głowy, to kochaliśmy ją nad życie i każda chwila spędzona z nią była dla nas na wagę złota.

Po wyjściu z jej pokoju, udałam się do kuchni, aby poczytać książkę przy kubku gorącej herbaty. Kiedy tylko otworzyłam "Mistyfikację" Harlana Cobena, do pomieszczenia wparował Mike. Był ubrany w czarne spodnie i białą koszulkę, na którą zarzucił skórzaną kurtkę. Muszę przyznać, że wyglądał bardzo pociągająco. Aż nie mogłam oderwać od niego wzroku.

- Kochanie, wychodzimy. - powiedział.

- Jak to? O tej porze? - zapytałam.

- Tak, zabieram Cię na randkę. - uśmiechnął się.

- Ale...

- Bez żadnych "ale"- kucnął obok mnie. - Nie mam zamiaru siedzieć w domu i przejmować się rozwodem z Lisą. Znacznie bardziej wolę zabrać moją ukochaną w jakieś zaskakujące miejsce. - ucałował moją dłoń.

- Podoba mi się twój optymizm. - uśmiechnęłam się. - A z kim zostanie Scarlett? - zapytałam.

- Janet już jedzie.

- Nie mów, że zerwałeś swoją siostrę na równe nogi.

- Nie zerwałem, tylko poprosiłem. - wstał. - Poza tym, młoda i tak miała nas odwiedzić. Co za różnica czy zrobi to dzisiaj wieczorem czy jutro rano?

- Jesteś pokręcony. - wstałam, odkładając książkę.

- Wiem, wiem. - uśmiechnął się. - Teraz uciekaj się przebierać. Masz dziesięć minut, skarbie. - klepnął mnie w tyłek.

Pokręciłam głową, po czym udałam się do łazienki gdzie poprawiłam nieco swoją fryzurę i makijaż. Nie chciałam się jakoś specjalnie stroić, dlatego założyłam na siebie zwykłą, jasną koszulę i czarne jeansy.

Będąc już w stu procentach gotowa do wyjścia, udałam się do salonu gdzie czekał już na mnie Mike w towarzystie Janet.

- Hej Janet. - podeszłam do swojej szwagierki i przytuliłam ją na powitanie.

- No witaj. - uśmiechnęła się. - Ślicznie wyglądasz.

- Dziękuję. - odwzajemniłam gest. - Dziękuję też, że zgodziłaś się zająć Scarlett.

- To żaden kłopot.

- Gotowa? - zapytał Mike.

- Tak. - chwyciłam za mój płaszcz.

- Świetnie. - cmoknął mnie w czoło. - W takim razie chodźmy. Poradzisz sobie? - zwrócił się do siostry.

- Co za pytanie? Za kogo mnie masz braciszku, co? - Janet skrzyżowała ręce na piersi.

- Dobra, dobra. - zaśmiał się. - Wrócimy w nocy. - złapał mnie za rękę.

- Bawcie się dobrze.

- Dziękujemy. - uśmiechnęłam się, po czym razem z Michaelem opuściliśmy dom.

Pogoda znacznie się polepszyła. Deszcz przestał padać, w zamian pozostawiając nam przecudowne, świeże powietrze. Trzymając swoje dłonie, zmierzaliśmy ku ogromnej bramie wjazdowej. Byłam nieco zdziwiona, ponieważ zazwyczaj kiedy chcieliśmy opuścić Neverland, auto czekało na nas tuż pod domem, jednak tym razem było zaparkowane zaraz za posiadłością.

- Czemu się tak rozglądasz? - zapytałam, kiedy zaobserwowałam dziwne zachowanie u mojego partnera.

- Hm? A tak. - uśmiechnął się. - Umiesz przechodzić przez płot? - spojrzał na mnie.

- Co? - uniosłam brwi ku górze.

- Umiesz?

- Umiem, ale dlaczego pytasz? - nic z tego nie rozumiałam.

- Pytam, ponieważ ta umiejętność Ci się bardzo przyda. - zaśmiał się. - Gotowa? - rzucił pytaniem, kiedy dotarliśmy pod bramę.

- Mike, nie mów że wymykamy się po cichu bez wiedzy ochrony.

- Ale my właśnie to robimy, kochanie. - uśmiechnął się.

- Czyś ty całkiem zwariował? Czemu im nie powiedziałeś? - prawie wrzasnęłam.

- Kochanie, obiecuję że powiem im jak wrócimy. Teraz przechodź, bo się zorientują. - pogonił mnie.

Westchnęłam i zastanawiając się co ja tak właściwie wyprawiam, zaczęłam przechodzić przez olbrzymią bramę. Z ręką na sercu przyznaję, że wybór spodni był najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć tamtego dnia. Zdecydowanie ułatwiły mi proces przedostawania się na drugą stronę ogrodzenia.

- Wsiadaj szybko. - powiedział Mike, otwierając drzwi od strony pasażera.

Pospiesznie wykonałam jego komendę i już po chwili byliśmy w drodze na naszą tajemną randkę.  Słuchając radia, podążaliśmy wzdłuż mokrych, kalifornijskich uliczek. Po minie Michaela widziałam jak bardzo podekscytowany był całą tą sytuacją. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mógł zrobić coś szalonego. Bez niczyjej zgody. Pomimo wiedzy, że trochę narozrabialiśmy wymykając się z Nibylandii bez słowa, oboje byliśmy szczęśliwi i po prostu cieszyliśmy się chwilą.

- I love it when you call me Big Pop-pa, Throw your hands in the air, if youse a true player...- Michael zaczął rapować razem z Notorious B.I.G.

Słysząc te słowa wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Przysięgam, że rapujący Mike plus słowa tej piosenki dosłownie przyprawiły mnie prawie o zawał.

- Michael, skąd ty znasz tekst tego kawałka? - zapytałam ocierając łzy.

- Kochanie, jestem otwarty na każdy gatunek muzyczny. - zaśmiał się. - Nawet na rap.

- Nie wierzę. - pokręciłam głową. - Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie rapującego Jacksona. - parsknęłam śmiechem.

- Problem? - również się zaśmiał.

- Nie no coś ty. - powiedziałam. - Wielki tatusiu...- ponownie wybuchłam śmiechem.

Reszta drogi minęła nam na śpiewaniu radiowych hitów i śmianiu się z raperski umiejętności Michaela. Po niespełna piętnastu minutach, Mike zatrzymał samochód przed jakąś nieznaną mi jak dotąd, prywatną plażą. Muszę przyznać, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Była całkowicie inna niż reszta kalifornijski plaż. Wszędzie było tak estetycznie, a widok dosłownie powalał. Na sam początek zdecydowaliśmy się udać na długi spacer, wzdłuż oceanu, co było absolutnym strzałem w dziesiątkę. Pooddychaliśmy trochę świeżym powietrzem, powygłupialiśmy się i pośmialiśmy. Było naprawdę fantastycznie. Kiedy poczuliśmy lekkie zmęczenie w dolnych partiach ciała, postanowiliśmy udać się na molo.

- Jak to jest, że zawsze zabierasz mnie w takie piękne miejsca? - uśmiechnęłam się, siadając na kolanach Michaela.

- Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Po prostu chcę Ci dać to co najlepsze. - cmoknął mnie w nos.

Uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego rozgrzane ciało.

Szczęśliwi siedzieliśmy w ciszy i wsłuchiwaliśmy się w szum wody. Wszystko co znajdowało się na tej plaży z minuty na minutę zachwycało mnie coraz bardziej. Lubiłam takie miejsca, szczególnie kiedy nie miałam okazji wcześniej ich poznać. Byłam naprawdę oczarowana wszystkim co mnie otaczało, jednak świadomość że nie ma z nami Scarlett trochę mnie martwiła. Mój syndrom typowej matki uaktywniał się na każdym kroku....

- Kochanie? - powiedział Mike, przerywając cisze.

- Tak?

- Tak się zastanawiałem...- zaczął, po czym spojrzał na mnie i uśmiechnął się od ucha do ucha.

- O co chodzi? - odgarnęłam kilka loczkó z jego buzi.

- Wiesz, że kocham Cię jak stąd na książyc? - zapytał.

Zaśmiałam się delikatnie.

- Oczywiście, że wiem. - pocałowałam go krótko w usta.

- Skoro znów jesteśmy razem...Ja nie chcę czekać w nieskończoność. - powiedział. - Nie chcę z niczym zwlekać, bo to do niczego nie prowadzi. Ja po prostu chcę, żebyś była moja. Już do końca życia.

Patrzałam na niego jak zahipnotyzowana. Doskonale wiedziałam do czego zmierza i uwierzcie...Czułam się dokładnie tak samo jak siedem lat temu na Dominikanie.

- Wiem, że moja sprawa rozwodowa nadal się toczy, ale...Ja nie mam na co czekać. - sięgnął do kieszeni. - Dlatego chcę zadać Ci po raz kolejny bardzo ważne pytanie...- wziął głęboki wdech. -Annie Rose czy... Sprawisz mi tą przyjemność i zostaniesz moją żoną? - otworzył czarne pudełeczko, a moim oczom ukazał się najpiękniejszy pierścionek świata.

- O Boże...- wyjąkałam, zakrywając usta dłonią.

Michael uśmiechnął się delikatnie, wciąż przyglądając mi się bardzo uważnie. Widziałam w jego oczach strach i zdenerwowanie, przeplatane niesamowitą ekscytacją. Miał ochotę pocałować go i wykrzyczeć jak bardzo go kocham, jednak cała zastygłam. Nie mogłam nic wypowiedzieć ani się ruszyć. Byłam pochłonięta szokiem.

- Więc...jak brzmi odpowiedź? - zapytał.

- Michael...- spojrzałam na niego ze łzami w oczach.- Oczywiście, że za Ciebie wyjdę.

Rzuciłam się mu na szyję, a on zatonął w moich ustach. Byłam taka szczęśliwa, beztroska i spełniona.... Poprzez nasze ponowne zaręczyny czułam, że mam go całego dla siebie. Tylko i wyłącznie.

Mike wziął pierścionek w swoją dłoń, a następnie nasunął mi go na właściwy palec.

Znów byliśmy narzeczeństwem.

Coś niesamowitego.

***

Hej!

Jak po rozdziale? Spodziewaliście się ponownych zaręczyn? :) Mam nadzieję, że tym razem długość jest zadowalająca. Ogólnie to ostatnio nie mam na nic czasu, a jak już go znajduję to poświęcam go na różne bezużyteczne rzeczy, takie jak przeglądanie memów z Jacksonem. W związku z tym, postanowiłam na koniec mojego rozdziału podzielić się z wami moją cudowną "zdobyczą". XD

XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

Piszcie swoje odczucia odnoście rozdziału! Bardzo chętnie poczytam wasze komentarze. :)

Pozdrawiam serdecznie wspaniałą osóbkę, a mianowicie moonwalker_poland, z którą miałam ostatnio przyjemność się bliżej zapoznać :) <3

Jeżeli zostałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)

Powodzenia w szkole!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro