|032|
Z całego serca nienawidziłam poniedziałków. Zawsze przyniosły masę niepozałatwianych spraw i co najważniejsze - przerywały weekendową sielankę. Tego dnia cała Kalifornia zmagała się z potworną duchotą i gorącem. Jordan po powrocie z pracy zabrał Scarlett na basen, dzięki czemu mogłam zająć się na spokojnie sprzątaniem mieszkania. Włączywszy MTV, zaczęłam porządki w mojej szafie. Muszę przyznać, że kiedy zobaczyłam ile ubrań nagromadziłam, dosłownie się załamałam. Pełno bluzek, spodni, sukienek, spódnic...na cholerę mi tyle tego było? I tak w większości z tych rzeczy nie chodziłam. Tak to jest, kiedy ma się problem z kupowaniem zbędnych drobiazgów. Postanowiłam, że czas raz na zawsze skończyć z tym bajzlem. Bez zastanowienia poszłam po reklamówki, do których już po chwili wrzucałam ubrania, które chciałam przekazać potrzebującym. Wszystko szło mi dość sprawnie, bo po kilku minutach zapełniłam już jedną z siatek.
Kiedy zabrałam się za układanie spodni na półkę, w telewizji zmieniła się piosenka. Na początku nie przywiązałam do niej szczególnej uwagi, jednak kiedy tylko usłyszałam znajomy głos i słowa...zamarłam.
- Another day has gone, I'm still all alone...
Powoli odłożyłam dolną część garderoby i odwróciłam się w stronę telewizora. To co zobaczyłam nie tyle wywołało u mnie smutek, co złość. Na ekranie pojawił się najnowszy singiel Michaela pod tytułem "You Are Not Alone", który miał promować jego nadchodzącą płytę "HIStory". Teledysk przedstawiał głównie fragmenty, na których widać jego i Lisę, niemalże nagich, w jakimś błogim miejscu. Gruchali sobie w najlepsze, a od czasu do czasu sceneria zmieniała się, ukazując śpiewającego Michaela w teatrze, na pustej scenie.
Wszystko niby fajnie, co? No nie do końca. Usiadłam na kanapie i wsłuchując się w słowa piosenki, przypominałam sobie pewne wydarzenie, które miało miejsce prawie pięć lat temu...
"Obudziłam się z krzykiem, cała zalana potem. Byłam przerażona i aż zanosiłam się od płaczu. Usiadłam na podłodze obok sofy i podkuliłam nogi. Schowałam w nie głowę i płakałam na cały głos.
- Już jestem, kochanie. – do salonu wpadł zaspany Michael, który w mgnieniu oka zjawił się u mojego boku. – Chodź do mnie. – powiedział siadając obok. Natychmiastowo przetransportowałam się z zimnej podłogi na kolana mojego narzeczonego. Wtuliłam głowę w jego szyję, próbując się uspokoić. Michael przyciągną mnie do siebie najbliżej jak tylko mógł, po czym zaczął bujać się w przód i w tył, sprawiając że zaczynałam czuć się bezpieczniej.
- Boże, Michael...- zapłakałam. – Śniło mi się, że...weszłam do gabinetu i...Leo siedział...brudny...- nie mogłam złożyć zdania. – I syczał...i ja się odwróciłam...- pociągnęłam nosem i znów zaniosłam się płaczem. – I leżałeś tam nieprzytomny...zostawiłeś mnie samą...- znów rozpłakałam się na dobre.
- Kotku, to tylko sen. Jestem tutaj z tobą. – cmoknął mnie w ucho. – Przysięgam, że nic takiego się nie wydarzy. Nigdy w życiu nie zostaniesz sama, skarbie. – otarł moją twarz z łez. – Jasne? – uśmiechnął się delikatnie.
Pokiwałam głową i znów wtuliłam się w jego tors.
- „...you are not alone, I am here with you, though you're far away, I am here to stay...- usłyszałam śpiew Michaela, tuż obok mojego ucha. Przytuliłam się mocniej i ścisnęłam mocno oczy. - but you are not alone, I am here with you, though we're far apart, You're always in my heart...- cmoknął mnie w czoło. – but you are not alone...- odgarną mi włosy.
Spojrzałam na niego zmęczonymi i napuchniętymi oczami. Nie wiem kiedy napisał tę piosenkę, ale idealnie pasowała do tej sytuacji. Dzięki niej zaczęłam się uspakajać i czuć dosyć lepiej.
- Just the other night, I thought I heard you cry...- kontynuował. - Asking me to come, and hold you in my arms...- z każdym jego kolejnym słowem, czułam jak moje powieki stają się coraz bardziej ciężkie. - I can hear your prayers, Your burdens I will bear, but first I need your hand, then forever can begin...- Michael zaczął gładzić moją głowę, a ja czułam, że jestem na granicy snu. Ostatnim co usłyszałam z tej piosenki, to..."Everyday I sit and ask myself, how did love slip away...".
Moje brązowe oczy zapełniły się łzami, jednak nie było mi smutno. Byłam wściekła. Byłam wściekła, ponieważ doskonale wiedziałam, że wzięcie do teledysku Lisy to jego kolejna sztuczka, która miała na celu wywołanie we mnie zazdrości. Od pewnego czasu na każdym kroku starał się to robić i będę z wami szczera, totalnie mu się to udawało. Jego gadki o Lisie, wyjazdy na Dominikanę czy wywiady, w których to opowiadał, że rudowłosa jest jego prawdziwą miłością, doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Kiedyś się nawet o to...hm, posprzeczaliśmy? Nie wiem czy tak to mogę nazwać, jednak doszło między nami do małej wymiany zdań...
"- Widzę, że przeglądasz artykuł o mnie. - powiedział, kiedy niespodziewanie wszedł ze Scarlett do pokoju.
- Pukać nie umiesz? - zapytałam, odkładając gazetę.
- Umiem, ale najwyraźniej byłaś tak pochłonięta czytaniem, że nie usłyszałaś jak się dobijam. - postawił małą na ziemi, a ta od razu przybiegła i wtuliła się w mój brzuch. - I co tam ciekawego wyczytałaś? - usiadł obok i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Że ty i Lisa jesteście najszczęśliwszą parą na świecie. - wyszczerzyłam się sarkastycznie, gładząc włoski małej.
- Tak jest. - skrzyżował ręce, śmiejąc się pod nosem.
- W takim razie cieszę się waszym szczęściem.
- Dziękuję. - skinął głową.
Przekręciłam oczami i wstałam, biorąc małą na ręce. Udałam się do kuchni i posadziłam ją w foteliku, po czym podałam jej wcześniej przygotowane przeze mnie kawałki soczystego jabłka. Nie musiałam długo czekać na przybycie Jacksona.
- Mam wrażenie, że jesteś odrobinę zazdrosna. - powiedział, opierając się ramieniem o ścianę.
- Zazdrosna? O co? - prychnęłam.
- Ty wiesz o co.
- Chyba oszalałeś. - zaczęłam nerwowo wycierać blat. - Jestem szczęśliwa w swoim związku i nie obchodzą mnie inni.
- Nie kłamiesz? - zapytał.
- Nie, czemu miałabym to robić? - uniosłam brwi.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami.
Nastała cisza, którą Michael szybko przerwał.
- Czyli nie jesteś zazdrosna?
- Nie. - warknęłam.
- Mhm, jeszcze zobaczymy. - powiedział, po czym pożegnał się ze Scarlett i wyszedł..."
Siedziałam cała zaryczana, modląc się, aby Jordan i mała nie wrócili do domu. Nie chciałam, żeby widzieli mnie w takim stanie. Poza tym, nie miałam ochoty tłumaczyć się z całej tej sytuacji, ponieważ doskonale wiem, że zakończyłoby się to kłótnią. Nie mogłam mu powiedzieć, że wkurwiłam się na to, że Michael wziął Lisę do teledysku piosenki, która została napisana dla mnie. Po prostu nie mogłam. Zacząłby się na mnie wydzierać i tłumaczy, że nie powinnam histeryzować, bo oprócz Scarlett nie łączy mnie z nim dosłownie nic. W sumie, czasem bardzo bym chciała, żeby tak było...
Pukanie rozległo się po całym mieszkaniu. Szybko otarłam oczy i podniosłam się z kanapy. Powolnym krokiem podeszłam do drzwi, po czym przekręciłam kluczyk. Po niespełna dziesięciu sekundach, stał przede mną nie kto inny jak sam Michael Jackson.
- Co ty tu robisz? - prawie się na niego wydarłam.
Mógł się zjawić w każdym momencie, ale on wybrał ten, w którym miałam ochotę powyrywać mu resztę kudłów z głowy.
- Przyjechałem po Scarlett...- zmarszczył czoło. - Umawialiśmy się na dzisiaj, przecież...Płakałaś? - zapytał.
- Nie. - warknęłam, po czym pośpiesznie poszłam do salonu. Chciałam wyłączyć telewizor, zanim zorientuje się, że oglądałam ten teledysk, jednak...nie udało się.
- Zostaw. - mruknął.
Westchnęłam i przeczesałam włosy dłońmi. Michael przyjrzał się mi uważnie, po czym powoli zaczął się do mnie zbliżać. Za żadne skarby świata nie chciałam spojrzeć mu w oczy, dlatego rozglądałam się na każdą stronę pokoju.
- Spójrz na mnie. - powiedział i podniósł delikatnie mój podbródek. - Dlaczego płakałaś?
- Nie płakałam. - warknęłam, czując jak do oczu znów napływają mi łzy.
- Nie kłam, przecież widzę. - przyjrzał się mi uważnie. - Mów.
Westchnęłam i zagryzłam dolną wargę. Spojrzałam na jego wyczekującą twarz, po czym poczułam jak fala płaczu zalewa mnie od środka. Nie wytrzymałam...
- Bo ściąłeś włosy. - wybuchnęłam płaczem.
Ja to potrafię wybrnąć z sytuacji....
Michael zmarszczył czoło, patrząc się na mnie jak na totalną wariatkę. W sumie to się mu nawet nie dziwiłam. Gdyby ktoś mi wypalił z takim argumentem, chyba wybuchnęłabym mu śmiechem w twarz.
- Annie, nie wydurniaj się. - westchnął. - Powiedz mi prawdę. Chodzi o ten teledysk? - skinął głową w kierunku telewizora.
- No a jak myślisz, imbecylu? - zaniosłam się płaczem.
- Nie wyzywaj mnie. - mruknął. - Annie, ja...
- Co ty?! Co?!Znów chciałeś mi udowadniać jak bardzo jest Ci dobrze z Lisą?! Czy może po raz kolejny chciałeś ją porównać do mnie i dlatego wpakowałeś ją w teledysk do piosenki, która była napisana DLA MNIE?! - krzyknęłam.
- Uspokój się do cholery i przestań pokazywać humorki! - odkrzyknął. - Czy ty uważasz, że wszystko kręci mi się w okół Ciebie?! - dodał.
- To po kiego to zrobiłeś?! Nie mogłeś zostawić w spokoju tej jednej piosenki?! Masz masę innych, świetnych numerów, a ty akurat musiałeś wybrać ten! - zapłakałam.
- Przestań ryczeć, kobieto. - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Gdybym myślał tak jak ty, nie mógłbym wrzucić na album żadnej piosenki o miłości, bo wszystkie są skierowane do Ciebie!
- Może zacznij pisać o Lisie, to nie będziesz miał takich problemów. - warknęłam i podeszłam do okna.
- Ty jesteś po prostu niemożliwa. - zaśmiał się sytuacyjnie.
- A ty wkurwiający.
- Możesz nie kląć?! - podniósł głos.
- Nie, nie mogę! - spojrzałam na niego. - Mam Cię dość!
- Ja Ciebie bardziej!
- To na co czekasz?! Wyjdź! - pokazałam na drzwi.
- I wyjdę! - zaczął kierować się do drzwi. - Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, a po Scarlett wpadnę jutro. - wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami.
Tyle go widziałam...
Ślub Charlotte i Josha nadszedł niesamowicie szybko. Szczerze wam powiem, że cieszyłam się z tego powodu tak bardzo, że od rana nie mogłam usiedzieć na tyłku. Chodziłam, prasowałam, sprzątałam oraz zrobiłam ogromne śniadanie dla mojej rodzinki, zrywając ich przy tym na równe nogi...Byli na mnie za to okropnie wściekli.
Około godziny piętnastej, zaczęłam się szykować. W pierwszej kolejności postanowiłam wykonać makijaż, ponieważ nie chciałam przez przypadek pobrudzić swojej pięknej sukienki którymś z kosmetyków. Tego dnia postawiłam na dość prosty makijaż. Na powieki nałożyłam brązowy cień, a rzęsy podkreśliłam tuszem. Usta pomalowałam szminką w odcieniu brudnego róży, która idealnie dopełniała całość. Moje długie, blond włosy postanowiłam delikatnie pofalować i pozostawić rozpuszczone. Nie lubiłam za bardzo bawić się w tworzenie fryzur, dlatego też zdecydowałam się na coś standardowego. Na sam koniec pozostawiłam nałożenie mojej prostej, błękitnej sukienki. Była po prostu piękna. Długa do samej ziemi i zwiewna. Tiul, którym były obszyte boki, dodawał jej niesamowitego uroku. Nie była bardzo wymyślna z czego bardzo się cieszyłam. Uwielbiałam zwyczajne, niewyróżniające się sukienki, a ta właśnie taka była. Zwyczajna lecz piękna.
Kiedy byłam już gotowa, zabrałam się za ubieranie i czesanie Scarlett. Wszystko szło na tyle sprawnie, że już o godzinie siedemnastej byliśmy w kościele, gdzie miała odbyć się cała ceremonia. Ślub...jednym słowem - cudowny. Charlotte wyglądała nieziemsko, a Josh był w nią wpatrzony jak w obrazek. Muszę przyznać, że podczas przysięgi i ja i Judy bardzo się wzruszyłyśmy. Myślę, że w tamtym momencie dotarło do nas jak szybko leci czas. Jeszcze niedawno byłyśmy zwykłymi, rozmarzonymi nastolatkami, a teraz? Teraz śmigamy z dziećmi, prowadzimy własny biznes, no i co najważniejsze - jedna z nas wyszła za mąż. To wszystko było niesamowite.
Po ceremonii w kościele, udaliśmy się na wesele. Przyjęcie rozpoczęło się od pierwszego tańca pary młodej, po czym wszyscy zaproszeni goście zasiedli do obiadu. Przez cały czas czułam się obserwowana i uwierzcie, że doskonale wiedziałam kto się mi tak bacznie przygląda. Na przeciwko mnie siedział Michael, który o dziwo zjawił się bez Lisy. Było to bardzo zastanawiające, nie uważacie? Nie wiedziałam czy Charlie zakazała mu z nią przychodzić, czy po prostu "idealne małżeństwo" po raz kolejny się posprzeczało. W sumie, nie będę kłamać, byłam bardzo zadowolona z jej nieobecności. Naprawdę. Przysięgam, że ostatnie czego chciałam to oglądanie jej wrednej twarzy.
Od ostatniej sprzeczki z Michaelem, prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Doskonale wiedzieliśmy, że kiedy tylko podejmiemy się jakiejkolwiek konwersacji, będziemy musieli wyjaśnić sobie parę spraw, co na pewno nie byłoby łatwe. Od zawsze staraliśmy się uciekać od problemów i tak też było tym razem. Byliśmy już po trzydziestce, a obydwoje zachowywaliśmy się jak rozpuszczone małolaty. Żałosne...
Impreza trwała w najlepsze. Wszyscy tańczyli, jedli, a w przypadku Slasha - uchlewali się do nieprzytomności...Mówiąc krótko, zabawa była genialna. W pewnym momencie, do kapeli, która dostarczała nam muzyki tego wieczoru, dołączył Mike. Wyglądał...niesamowicie. Nie był ubrany w żadne błyszczące marynarki, te jego złote gacie czy inne błyskotki. Miał na sobie zwykłe, czarne spodnie od garnituru i białą, rozpiętą koszulę, przy której wisiał długi krawat.
Wszyscy zebrali się w okół sceny, bo w końcu...Michael Jackson miał dać darmowy koncert. Ja natomiast, zdecydowałam się wrócić do mojego stolika i odpocząć po dzikich tańcach ze Slashem, który o mało co nie pozabijał nas obojga. Michael złapał za mikrofon i rozpoczął show.
- Pewnego dnia obiecałem Charlotte, że zaśpiewam na jej weselu. - zaczął, posyłając uśmiech do młodej pary. - Ten dzień w końcu nadszedł, a ja sumiennie dotrzymuję słowa. - dodał. - Slash, czy jesteś na tyle trzeźwy, aby wykonać ze mną dwa numery? - zwrócił się do przyjaciela.
- No kurwa pytanie. - Saul od razu się podniósł i ruszył w stronę kapeli, która wręczyła mu instrument. - Z tobą wystąpię zawszę.
- Dziękuję. - Mike delikatnie się zaśmiał.
- Dla Ciebie wszystko, kochanie. - gitarzysta posłał mu buziaka, co wywołało falę śmiechu u gości.
Michael podszedł do Slasha i szepnął mu coś na ucho. Kudłacz przekazał ową wiadomość dalej i już po chwili dało się słyszeć pierwsze dźwięki i słowa piosenki "I'll be there".
- You and I must make a pact, we must bring salvation back, where there is love, I'll be there...
- Kochanie, muszę na chwilę wyjść. - powiedział nagle Jordan.
- Co? Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Dzwonili z pracy. Muszę oddzwonić. - wyjaśnił.
- Kiedy nie było tych całych komórek, było zdecydowanie lepiej. - przewróciłam oczami.
- Skarbie, to naprawdę może być coś ważnego. - mruknął. - Wracam za moment. - cmoknął mnie w usta i zniknął.
Westchnęłam i pokręciłam głową. Spojrzałam w kierunku mojej zdyszanej córki, która biegła w moją stronę. Na jej widok od razu się uśmiechnęłam. Była przeurocza w tej swojej różowej sukieneczce i dwóch kiteczkach. Szybko zjawiła się u mego boku, wdrapując się na kolana. Poprawiłam ją i ucałowałam w czółko, po czym podałam jej szklankę soku pomarańczowego. Mała szybko chwyciła ją w swoje małe rączki i spojrzała na scenę.
- Let me fill your heart with joy and laughter, togetherness, girl, is all I'm after, whenever you need me, I'll be there... - wyśpiewywał uśmiechnięty Michael. Kąciki moich ust uniosły się delikatnie ku górze. Oparłam brodę o głowę Scarlett, wsłuchując się w resztę piosenki. - I'll be there to protect you, with an unselfish love that respects you, just call my name, and I'll be there...- i w tym momencie...nasze spojrzenia się spotkały. Poczułam się tak dziwnie, jakby czas się zatrzymał. Przyglądaliśmy się sobie, a on nie zaprzestawał śpiewania...
-If you should ever find somneone new, I know he better be good to you, cause if he doesn't, I'll be there...- nie mogliśmy oderwać od siebie oczu, przez co wszyscy się na nas patrzeli. Z biegiem czasu stwierdzam, że musiało być to co najmniej dziwne, jednak wtedy ani ja, ani Mike nie zwracaliśmy na to uwagi. - Don't you know baby yeah, yeah, I'll be there, I'll be there...
- Kochanie, muszę jechać do szpitala. - znajomy głos wyrwał mnie z transu.
- Co? - spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Muszę jechać do szpitala. - powtórzył. - Trafił się jakiś ciężki przypadek i potrzebują mojej pomocy.
- Nie ma innego lekarza? - zapytałam.
- Niestety. - powiedział. - Przeproś ode mnie Josha i Charlotte. - dodał.
- Jasne...
- Zobaczymy się w domu. Kocham was. - cmoknął nas na pożegnanie i poszedł.
Westchnęłam ciężko, po czym chwyciłam za kieliszek wina i upiłam z niego łyk. Nie będę ukrywać, że się zdenerwowałam i to tak porządnie. Jordan doskonale wiedział jak bardzo zależy mi na tym, aby był tego dnia z nami. Nie musiał zabierać ze sobą telefonu i wydzwaniać do ordynatora. To był jego czas wolny. Czas, który powinien spędzić z rodziną i przyjaciółmi. Zawiodłam się, ponieważ po raz kolejny wybrał szpital, a nie nas. Jego pracoholizm w przeciągu ostatnich tygodni ukazywał się bardzo często, przez co ciągle się sprzeczaliśmy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nic nie mogłam na to poradzić. Byłam bezsilna.
Scarlett poszła szaleć z Nickiem, a ja siedziałam sama przy stole, nie mając ochoty kompletnie na nic. Wyjście Jordana totalnie mnie przybiło. Miałam chęć zabrać Scarlett i wrócić do domu, jednak nie mogłam tego zrobić, ponieważ nie chciałam zawieść Charlie. Przelewając resztki czerwonego wina w moim kieliszku, obserwowałam tańczące pary, próbując choć trochę odbiec myślami od zniknięcia Jordana.
- Mogę się przysiąść?
Odwróciłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętego Michaela. Serce zabiło mi trochę szybciej, jednak szybko i zdecydowanie pokiwałam głową, po czym odsunęłam delikatnie krzesło. Michael usiadł pewnie w wyznaczonym miejscu i spojrzał na mój kieliszek.
- Który to już? - zapytał, wskazując na mój napój.
- Drugi. - mruknęłam.
- Tylko nie przesadź. Nie mam zamiaru wynosić stąd Slasha, Ciebie i jeszcze bonusowo zajmować się dzieckiem. - zaśmiał się.
Przekręciłam oczami i poszłam w jego ślady.
- Gdzie Jordan?
- Musiał wyjść do pracy. - westchnęłam.
- Zostawił Cię? - zmarszczył czoło.
- Na to wgląda. - ponownie zamoczyłam usta w winie.
- Dupek...
- Co? - udawałam, że nie dosłyszałam.
- Nic. - powiedział
Zaśmiałam się i pokręciłam głową. Po całej sali rozległa się jedna z moich ukochanych piosenek, która nosiła tytuł "Purple Rain". Uśmiechnęłam się pod nosem i rozejrzałam po sali. Wszyscy złączyli się w spójne pary, kołysząc się do pięknego głosu Prince'a. Na taki widok, aż chciało się patrzeć.
- Mogę Panią prosić? - zapytał uśmiechnięty Mike, wyciągając dłoń w moją stronę. Spojrzałam na niego nieco zaskoczona. - No nie daj się prosić, przecież wiem, że lecisz na Prince'a.
Parsknęłam śmiechem, po czym chwyciłam jego dłoń. Szybko ruszyliśmy na parkiet, gdzie natychmiast pochłoną nas taniec. Szczerze, nie wiedziałam za bardzo gdzie powinnam podziać wzrok. Czułam się bardzo niezręcznie patrząc Michaelowi w oczy, jednak jednocześnie odwracanie wzroku gdzieś na boki sali byłoby kompletnie niestosowne. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby Mike nie zaczął rozmowy...
- Annie...Chciałbym Cię przeprosić.
-Za co? - zapytałam.
- Za naszą ostatnią rozmowę. Wszystko co powiedziałaś...miałaś rację. - przyznał. - I to pod każdym względem. Zareagowałem tak, ponieważ...nie wiedziałem jak mam się zachować. Jestem idiotą i po raz kolejny tego dowiodłem. - westchnął.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę.- mruknęłam.
Mike zaśmiał się.
- Udział Lisy w teledysku do "You Are Not Alone", nie był przypadkowy. Doskonale wiedziałem, że Cię tym zdenerwuje i...moje myślenie było bezsensu. Jeszcze raz przepraszam. - spuścił głowę.
- W porządku, było minęło. - uśmiechnęłam się delikatnie. - Może to nie moja sprawa, ale gdzie jest Lisa? - zapytałam.
- Lisa i Ja...- zaczął. - Zdecydowaliśmy się rozstać. I to tak definitywnie. Od tygodnia jesteśmy w separacji, a papiery rozwodowe zostały już złożone. - wyjaśnił.
Na samym początku patrzałam się na niego tak, jakbym nie do końca wiedziała o co mu chodzi. Po chwili jednak, musiałam gryźć się w policzki, aby nie zacząć się uśmiechać.
- Przykro mi...- skłamałam.
- Trudno, nie pasowaliśmy do siebie. - uśmiechnął się delikatnie.
- Wiem.
Michael spojrzał na mnie, po czym wybuchnął śmiechem.
Wieść o ich rozwodzie od razu poprawiła mi humor. Najgorsze w tym wszystkim było to, że cieszyłam się z cudzego nieszczęścia. I wiecie co? Nawet przez chwilę nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia.
Równe dwa tygodnie po weselu Charlie czekałam na Jordana, który spóźniał się już godzinę. Nie wiedziałam kompletnie gdzie jest. Zawsze po pracy wracał prosto do domu. Martwiłam się, że może jest u jakiejś kobiety, bądź co gorsza, że miał wypadek. Mówiąc krótko, odchodziłam od zmysłów.
Niecałe pięć minut później, w mieszkaniu pojawiła się moja zguba. Szybko pognałam w stronę korytarza, gdzie Jordan ściągał buty.
- Gdzieś ty był? - zapytałam.
- Rozmawiałem z ordynatorem. - powiedział.
- Nie mogłeś zadzwonić?
- Nie pomyślałem, przepraszam. - cmoknął mnie soczyście w usta. - Chodź do salonu, musimy porozmawiać.
Nogi mi się ugięły. O czym on chciał ze mną rozmawiać? Chciał mnie zostawić? A może miałam racje, że mnie zdradza? Pełno pytań krążyło po mojej głowie. Wspólnie udaliśmy się do dużego pokoju, gdzie usiedliśmy na naszej kremowej sofie. Jordan niemalże od razu przeszedł do rzeczy...
- Więc, tak jak Ci już mówiłem, rozmawiałem dziś z moim ordynatorem. - spojrzał na mnie. - Powiedział mi, że jest bardzo zadowolony z mojej pracy. - uśmiechnął się. - Powiedział też, że szpitale w USA potrzebują takich kardiologów jak ja.
- To świetnie! - powiedziałam entuzjastycznie. - Ale czekaj, te komplementy...to znaczy, że dostałeś awans? - zapytałam.
- Można tak powiedzieć. - zaśmiał się delikatnie. - Annie, dostałem propozycję stażu w prestiżowej klinice w Bostonie.
- Wow...- mruknęłam.
- Ogromnie się z tego powodu cieszę. To moja wielka szansa. - uśmiechnął się. - Chcę tam jechać, a jeszcze bardziej chcę, abyście pojechały tam ze mną. Dlatego...- zagryzł wargę. - Pakuj się, za tydzień wyjeżdżamy do Massachusetts.
Zamarłam.
Nie wiedziałam jak mam zareagować. Mogłam się domyślić, że będzie chciał nas tam zabrać, tyle że ja nie mogłam nigdzie jechać. Nie mogłam zostawić pracy, przyjaciół, mieszkania...Michaela...nie mogłam. To w Los Angeles jest moje miejsce. Tu jest mój dom.
- Jordan, dziękuję Ci że o nas pomyślałeś, jednak ja nie mogę z tobą wyjechać.
- Jak to? - zapytał.
- Normalnie...- westchnęłam. - Los Angeles...tu jest moje miejsce. Mam tu pracę, przyjaciół...nie mogę tego wszystkiego zostawić. Poza tym, Scarlett ma tutaj ojca, dziadków...
- Annie, ale...
- Jordan, naprawdę nie mogę. - złapałam go za dłoń. - Choćbym nawet chciała.
- Przemyśl do jeszcze. - powiedział.
- Tu nie ma nad czym myśleć... - mruknęłam.
- Czyli...my...
- Niestety...- spuściłam głowę.
Koniec sielanki.
Hejka!
I jak rozdział? Pewnie jesteście zadowoleni, że Jordan powoli znika z życia Annie XD Moje wredoty w końcu się doczekały XD
Jeżeli zostałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro