Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|031|

Święta nadeszły szybciej niż się tego spodziewałam. Poprzez ostatnie, dość nieprzyjemne wydarzenia, kompletnie straciłam rachubę czasu. Cały czas byłam zabiegana, dużo pracowałam, zajmowałam się Scarlett, a do tego starałam się pomóc Michaelowi w rozwiązaniu tej beznadziejnej sprawy o molestowanie. Jeździliśmy wspólnie na spotkania z adwokatem, przebywałam z nim dużo i radziłam się dodatkowo wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek pojęcie na temat prawa. Krótko mówiąc, chciałam aby ta sprawa wyjaśniła się jak najszybciej, dlatego też poświęcałam się jej cała. Wszystko niby brzmi dobrze, jednak moje podejście do całej sytuacji nie podobało się Jordanowi. Cały czas był zazdrosny i powtarzał, że to Lisa powinna się tym wszystkim interesować, nie ja. Może i miał racje, jednak Panienka Presley, a właściwie Jackson, zostawiła Michaela, kiedy tak naprawdę najbardziej jej potrzebował. Ironia losu, co nie? Wiążesz się z kimś i myślisz, że już do końca życia będziecie przy sobie, aż tu nagle przychodzi co do czego, a ty zostajesz sam jak palec. Życie czasem lubi nas zadziwiać...

Drugiego dnia świąt, razem ze Scarlett skorzystałyśmy z zaproszenia rodziców Michaela i zawitałyśmy w rodzinnym domu Jacksonów, gdzie zastałyśmy dosłownie wszystkich. Już na wejściu dało się czuć ten wspaniały zapach jabłek i cynamonu, który towarzyszył w ich królestwie każdego roku. Na korytarz wyleciała Janet w towarzystwie swojej mamy. Uśmiechnęłam się mimowolnie na ich widok, po czym od razu zostałam wyściskana przez moją byłą teściową. Scarlett, jak to ze Scarlett bywa, wbiegła do dużego pokoju i narobiła rabanu. Była bardzo żywym dzieckiem i psocenie było jej ulubionym zajęciem odkąd tylko nauczyła się chodzić. Uspokoiła się, kiedy zobaczyła swojego tatę. Najpierw zalała go masą pytań typu "A tata, a dlaczego nie ma śniega jak u babci Veronici?", a później siedziała "przyklejona" na jego kolanach, opowiadając mu swoje najnowsze przygody. Młoda bardzo kochała Michaela i przez to, że nie miała go na co dzień, doceniała każdą chwilę z nim spędzoną. Z resztą z wzajemnością.

Katherine od razu zmusiła nas do jedzenia, czym na pewno nie pogardziłam, ponieważ kochałam jej kuchnie. Moja mama, była teściowa i Marry były moimi królowymi w kwestii gotowania i marzyłam, żeby pewnego dnia dorównać im w tym chociaż w maleńkim stopniu. W prawdzie było to awykonalne, jednak pomarzyć zawsze można.

- Jak było w Austin na wigilii? - zapytała mama Michaela.

- A dziękuję, bardzo dobrze. - uśmiechnęłam się. - Mama bardzo się ucieszyła z naszej wizyty. Z resztą, pytała o Ciebie. - nabrałam kawałek ciasta na widelec.

- Tak? - zaciekawiła się. - Opowiadaj, co tam u nich? - oparła ręce o stół.

- W sumie po staremu. - mruknęłam. - Mama nadal pracuje w tej samej firmie krawieckiej, natomiast tata właśnie awansował i jest zastępcą prezesa w swojej firmie. - powiedziałam dumnie.

- To wspaniała wiadomość! - klasnęła w dłonie.

- To prawda, po tylu latach pracy należy się mu taka nagroda. - uśmiechnęłam się.

- W taki razie pogratuluj tacie. - powiedział Jackie.

- Dziękuję, na pewno to zrobię. - skinęłam delikatnie głową.

- A co tam u Jordana? - zapytała La Toya.

W pokoju nastąpiła dosyć niezręczna cisza. Każdy wiedział jak bardzo Mike nienawidził mojego partnera. Za każdym razem, kiedy tylko był poruszany jego temat, jego twarz robiła się aż czerwona ze złości. Jordan działał na niego jak płachta na byka.

Podrapałam się za uchem, po czym postanowiłam odpowiedzieć krótko na pytanie i zakończyć temat Jordana.

- W porządku, pracuje i ogólnie ma się dobrze.

Spojrzałam na Michaela, który stał przy oknie kompletnie zły i smutny. Domyśliłam się, że pomiędzy nim a La Toyą panuje bardzo gęsta atmosfera, a rozpoczęcie tematu Jordana było kolejną próbą zezłoszczenia Mike'a.

Patrzałam na niego przez dłuższy czas, kiedy to nasze spojrzenia się spotkały. Bez namysłu posłałam mu szczery uśmiech, na co on mimowolnie odpowiedział mi tym samym gestem. Skinęłam głową i poklepałam krzesło, które stało obok, jednocześnie zapraszając go do spoczęcia. Michael wziął na ręce Scarlett i usiadł na wspomnianym wcześniej siedzeniu. Po raz ostatni wymieniliśmy się uśmiechami, po czym spojrzeliśmy na Josepha, który podjął się rozmowy ze Scarlett.

- No Scarlett, opowiedz dziadkowi co u Ciebie słychać. - bardzo zadziwiające było to, że Joseph tak dobrze traktował małą. Patrząc na to jakim tyranem był przez całe życie dla swoich dzieci, takie zachowanie wprawiało wszystkich solidne zaskoczenie.

- Nic. - mruknęła, bawiąc się guzikiem od koszuli Mike'a.

- Jak to nic? Pochwal się co ostatnio zrobiłaś Nickowi. - powiedziałam.

- Nie...- mruknęła.

- Co zrobiła? - zaśmiała się Janet.

- Uderzyła go.

- Uderzyłaś Nicolasa? - zapytał Joseph.

- Dziadek, ja go nie udezyłam, ja go jebłam. - powiedziała pretensjonalnym tonem.

Cały pokój zalała fala śmiechu. Ja i Michael ledwo powstrzymywaliśmy łzy, jednak musieliśmy jakoś zareagować. Nie mogliśmy przecież pozwolić, aby nasza prawie trzyletnia córka posługiwała się rynsztokowym słownictwem.

- Scarlett Katherine Jackson, co to za słownictwo? - zapytał Michael, odwracając ją w swoim kierunku.

- Cio...- zrobiła słodkie oczka.

- Czemu się tak brzydko wyrażasz?

- Bzydko?

- Tak, bardzo brzydko. - powiedział.

- Wujek mówi, że wcale nie. - założyła ręce na klatce.

- Jaki wujek? - zmarszczył czoło.

- Slash.

- Zabije go...- wymruczał do siebie. - Ostatni raz pozwalamy mu z nią rozmawiać. - zwrócił się do mnie i przytulił małą.

Parsknęłam śmiechem i upiłam łyk soku pomarańczowego, którego wcześniej nalał mi Randy.

- Widziałaś ile prezentów Mikołaj dla Ciebie przyniósł? - zapytał Tito .Scarlett spojrzała na swojego wujka, a następnie na drzewko. Kiedy zobaczyła ilość paczek, pod nim bez zastanowienia pobiegła w stronę choinki i chwyciła za pierwszy, lepszy prezent.

- Nagroda za wspaniałe zachowanie. - Mike przewrócił oczami, na co ja szturchnęłam go łokciem.

- Mama, pomós. - zawołała rozpaczona Scarlett.

Uśmiechnęłam się, po czym poniosłam się z krzesła i ruszyłam w kierunku mojej córeczki. Kucnęłam przy niej i pewnym ruchem rozerwałam czerwony papier. Naszym oczom ukazało się pudełko, które w środku było wypełnione kolorowymi, plastikowymi klockami.

- Wow...- powiedziała mała, a następnie chwyciła kartonik i zabrała się za wypakowanie jego zawartości.Uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją czule po główce. Michael postanowił dołączyć do nas i po chwili pomagał mi w rozpakowywaniu reszty prezentów. Mała była dosłownie w niebo wzięta ilością nowych zabawek. Sama nie wiedziała czym powinna się najpierw pobawić. Latała od kartonika do kartonika, próbując wybrać coś odpowiedniego, co wyglądało dosyć zabawnie. Finalnie, postawiła na klocki, którymi była oczarowana już od samego początku. W towarzystwie Jourdynn'a - syna Jermaina, zaczęła układać ogromną wierzę.

Zebrałam wszystkie kawałki papieru, które walały się na podłodze, po czym zaczęłam podążać w kierunku kuchni. Dotarłabym tam bardzo szybko, gdyby nie Michael, który zatarasował mi przejście.

- Hm? - spojrzałam na niego pytająco.

- W sumie...to nie koniec prezentów na dziś. - uśmiechnął się.

- Nie mów, że masz jakąś kolejną niespodziankę dla młodej. - powiedziałam. - Jak tak dalej pójdzie, nie zmieści się z tym wszystkim do auta.

- Spokojnie, tym razem to nie będzie dla Scarlett. - zaśmiał się delikatnie. - Mam coś dla Ciebie.

- Dla mnie? - zmarszczyłam brwi. - Nie musiałeś mi nic...

- Ale chciałem. - przerwał mi.

- Michael, naprawdę nie trzeb...

- Czy mi się wydaje, czy ktoś stoi pod jemiołą? - zapytał rozbawiony Marlon, opierając się o framugę.

- Co? - mruknął Mike.

- Oczy ku górze, moi drodzy. - wyszczerzył się.

Spojrzałam do góry. Faktycznie, wisiała nad nami piękna, dorodna jemioła. Nie będę ukrywać, że cała ta sytuacja dość mocno mnie...zestresowała? Od moment, kiedy uświadomiłam sobie, że stoję pod nią właśnie z Michaelem, dosłownie zastygłam. Przeskakiwałam wzrokiem z Marlona na Michaela, czekając na ich reakcję. Szczerze, trochę się jej obawiałam...

- No co się tak patrzycie? Buzi, buzi. - zaśmiał się.

Spojrzałam na Mike'a, który dosłownie szczerzył się w moim kierunku. Skłamię jeśli powiem, że w ogóle się nie zawstydziłam. Spaliłam takiego buraka jak nigdy. Byłam okropnie zmieszana i nie wiedziałam czy powinnam go pocałować, podejść i strzeliś w łeb jego bratu za taką paplaninę czy w ogóle uciec z tego miejsca i unikać ich do końca dnia.

- Nie stresuj się tak, chociaż w policzek. - powiedział Marlon.

- Nie masz co robić, tylko wymyślać? - zapytałam.

- Nie odejdę, póki go nie pocałujesz. - skrzyżował ręce na klatce.

Przewróciłam oczami.

- Dawaj ten policzek. - mruknęłam.

Michael uśmiechnął się triumfalnie, po czym zbliżył się do mnie i nadstawił polik. Pewnie chwyciłam go za buzie i już miałam złożyć delikatny pocałunek na jego skórze, kiedy to ten odwrócił głowę, a moje usta wylądowały centralnie na jego. Odsunęłam się od niego z wytrzeszczonymi oczami. Zamarłam.

- No ładnie. - zaśmiał się Marlon. - To ja może was zostawię. - wszedł z powrotem do pokoju, zostawiając nas całkiem samych.

- Michael...- zaczęłam. - Co to miało być? - zapytałam.

- Mnie się pytasz? To ty mnie pocałowałaś. - wzruszył ramionami.

- Co?! - spojrzałam na niego. - Ja Ci głowy nie odwracałam.

- Dobrze, nie musisz mi się już tłumaczyć. - powiedział. - Rozumiem, że bardzo chciałaś ponownie poczuć smak moich ust. - uśmiechnął się.

- Zaraz Ci dupę skopię, Jackson. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Michael wybuchnął śmiechem, po czym złapał mnie za policzki i ponownie pocałował. Lecz...tym razem nie było to zwyczajne cmoknięcie. Tym razem wpił się w moje usta, całując mnie dokładnie tak samo jak kiedyś. Na początku chciałam jakoś zaprotestować, bo w końcu...miałam już partnera i po prostu nie powinnam całować się z moim byłym narzeczonym, jednak...poległam. Nie potrafiłam się od niego odsunąć. Michael od początku działał na mnie w niesamowicie dziwny sposób, w wyniku czego często nie potrafiłam mu odmówić w poniektórych sprawach. Nic nie umiałam na to poradzić...

Powoli ułożyłam swoje dłonie na jego karku, odwzajemniając pocałunki. Dla Michaela było to zielone światło. Zaczął pogłębiać pocałunek, przez co o mało co nie osunęłam się na ziemię. Poczułam jak łapie mnie za biodra i przesuwa do tyłu. Po chwili znalazłam się przy ścianie, kompletnie do niej przygwożdżona. Nasze ciała był tak blisko siebie, że praktycznie nie było między nami przestrzeni. Czułam go na całej sobie, delektując się jego cudownym zapachem. Jego język pieścił moje podniebienie, co doprowadzało mnie do istnego szaleństwa. Wplotłam dłonie w jego loki, przybliżając się do niego jeszcze bardziej. Michael zjechał rękoma na moją pupę, ściskając ją dosyć mocno, w wyniku czego wydałam z siebie ciche mruknięcie. Oczywiście, moja reakcja wywołała u niego szeroki uśmiech. Powoli zjeżdżał ustami na moją szyję i wtedy...oprzytomniałam.

- Michael...- wysapałam. - Co my robimy...

- Ćśś...- mruknął, nie przestając całować mojej szyi.

- Mike, ja tak nie mogę. - powiedziałam. - Po pierwsze, w każdej chwili może przyjść tutaj ktoś z twojej rodziny, a po drugie...Jordan...

Michael westchnął głośno i odsunął głowę od mojej skóry. Spojrzał na mnie, oblizując wargi, po czym odgarnął mi kosmyk włosów za ucho. Widać było, że bardzo nie chciał przerwać tego wszystkiego. Sama nie chciałam, ale musiałam. Nie mogłam zdradzić Jordana. Nie zasługiwał na to.

Mike po raz ostatni cmoknął mnie czule w usta, po czym odsunął się ode mnie. Od razu go wyminęłam i udałam się do kuchni, aby ochłonąć i wyrzucić w końcu te papiery. Oparłam się o blat i przetarłam twarz dłońmi. Nie sądziłam, że moja wizyta w domu Jacksonów może zakończyć się właśnie w ten sposób. Najgorsze było to, że podobało mi się to wszystko, a nie powinno. W końcu miałam chłopaka...

Parę miesięcy później

Rok 1994 od samego początku był bardzo zabiegany. W szkole czekała mnie masa pracy,ponieważ przygotowywałyśmy dzieciaki do konkursu tańca, w którym można było wygrać wycieczkę do Disneylandu. Kiedy nasi uczniowie usłyszeli o tak wspaniałej nagrodzie, od razu chcieli zacząć przygotowywania. Podobało mi się, że byli tak zmotywowani. Wiedziałam jak bardzo było to ważne, w końcu jeszcze kilka, a może nawet kilkanaście lat temu, byłam w ich skórze. Ćwiczenia, motywacja oraz zawziętość jest twoim najlepszym przyjacielem, jeśli chcesz osiągnąć coś w dziedzinie tańca. Ja, wraz z moim przyjaciółkami byłyśmy tego najlepszym przykładem.

Sprawa o rzekome molestowanie chłopca, nie ucichła ani na moment. Brukowce nadal wypisywały te wszystkie pierdoły i oszczerstwa, które tak naprawdę tylko raniły Michaela i jego najbliższych. Dziennikarze nie mieli serca i bardzo rzadko zdarzało się, że jakaś gazeta przedstawiła prawdziwe informacje dotyczące tej sprawy. Nieraz to co wypisywali przekraczało ludzkie pojęcie, jednak wszystko miało się wkrótce wyjaśnić. Niedługo miała odbyć się sprawa, dzięki której cała prawda miała wyjść na jaw. Praktycznie każdy detal tego wielkiego dnia był już zaplanowany, jednak...

- Michael, jestem! - krzyknęłam, przekraczając próg domu. - Gotowy? - zapytałam, kiedy zobaczyłam go na schodach.

- Na co? - zmarszczył brwi.

- Jak to na co? Dzisiaj masz ostatnie spotkanie z adwokatem przed rozprawą. - powiedziałam. - Nie mów, że zapomniałeś.

- Rozprawy nie będzie. Sprawa jest zakończona.

Zamilkłam. Nic z tego nie rozumiałam.

- Jak to...zakończona? - rzuciłam mu zdziwione spojrzenie.

- Zawarłem małą...ugodę z rodziną tego chłopca.

- Jaką ugodę? - podeszłam bliżej.

- Zapłaciłem im.

- Co żeś zrobił?! - podniosłam głos.

- Nie krzycz. - westchnął. - Zapłaciłem im. Musiałem. Chciałem, żeby w końcu się ode mnie odwalili i pozwolili normalnie żyć. - dodał.

- Michael, to nie jest dobre posunięcie...- mruknęłam.

- Dlaczego? Teraz znów mogę żyć tak jak kiedyś. - uśmiechnął się delikatnie.

- A co jeśli zamknąłeś im usta tylko na chwilę? - zapytałam. - Co jeśli za parę lat skończy im się kasa i znów oskarżą Cię o jakieś niedorzeczne sytuacje?

- Na pewno tak nie będzie.

- Kto Ci to wszystko doradził? - przyjrzałam się mu uważnie.

Mike spuścił głowę, po czym zaczął uciekać wzrokiem po całej podłodze. Widziałam, że nie chce mi powiedzieć czyja to jest sprawka.

- Michael, kto? - ponagliłam go.

- Frank...- wymruczał imię swojego managera.

Westchnęłam i przetarłam twarz dłońmi.

- Od kiedy się go tak słuchasz, co? - zapytałam.

- Annie, to była dobra decyzja. - odgarnął włosy. - Ja mam dziecko, masę spraw na głowie i trasę, na którą muszę jak najszybciej wracać...Nie mam czasu na użeranie się z jakimiś kłamcami i...

Przerwał, kiedy na korytarzu pojawiła się ona. Domyślacie się kto? Jeśli nie, to już spieszę z odpowiedzią. Lisa Marie Presley. Ta sama Lisa, która jeszcze parę miesięcy temu kopnęła w dupę Michaela. Ta sama Lisa, która okazała zero współczucia swojemu mężowi. Ta sama Lisa, która uciekła, kiedy tylko nasłuchała się jakiś bezsensownych plotek. Także, powitajmy Lisę - kochającą żonę roku.

- Co ona tutaj robi? - zapytałam zszokowana.

- Przyjechała do mnie...- mruknął, speszony.

- W jakim celu? - zmarszczyłam brwi. - Wesprzeć Cię? - zaśmiałam się sytuacyjnie.

- Lisa, mogłabyś...

- Jasne. - wzruszyła ramionami, po czym zniknęła nam z oczu.

- Wytłumaczysz mi co tutaj się dzieje? - skrzyżowałam ręce na piersi.

- Ja i Lisa...Chcemy do siebie wrócić.

Cios w serce. Patrzałam się na niego, kompletnie nie dowierzając w jego słowa. Jak on mógł chcieć wracać do niej po tym wszystkim co zrobiła?

- Czy ty jesteś poważny? Chcesz do niej wrócić? Po tym jak zostawiła Cię na pastwę losu? - zmarszczyłam czoło.

- Jest moją żoną...

- Żoną, która zostawia Cię, kiedy wszystko się sypie i wraca na gotowe, kiedy wszystko wraca do normy? To niezłą masz żonkę. - prychnęłam.

- Annie przestań.- warknął.

- Co przestań? Spieprzysz sobie z nią życie. Nie powinieneś tego robić.

- A czy ty nie rozumiesz, że ja też potrzebuję bliskości? - podszedł do mnie. - Na powrót do Ciebie nie mam nawet co liczyć, a oboje doskonale wiemy, że tylko z tobą mogę sobie wszystko normalnie poukładać. - ściszył głos. - Wracając do Lisy nie liczę na wspaniałą, miłosną historię, ale na poczucie, że mam kogoś przy sobie...Niczego więcej nie oczekuje.

Słyszałam to co do mnie mówi, jednak nie mogłam uwierzyć, że takie bzdury mogą wyjść z jego ust.

- Ty jesteś pojebany. - skwitowałam jego wypowiedź.

- Wiem, ale nie klnij.

- Wiesz co? Rób co chcesz. - machnęłam ręką. - Niszczysz swoje życie na własne życzenie. Mam dość pouczania Cię w każdej kwestii. Jesteś w końcu dorosły, odpowiadasz za siebie. - poprawiłam torebkę, po czym zaczęłam zbliżać się do drzwi.

- Czekaj, gdzie idziesz?

- Wychodzę, bo zaraz nie daj Boże Ci przyjebie w ten pusty łeb.- otworzyłam drzwi. - Cześć. - opuściłam dom.

Niecały miesiąc później Michael wyjechał w trasę. Zabrał ze sobą Lisę, która na każdym kroku afiszowała się powrotem do wspaniałego Króla Popu. Widzą ich zdjęcia w gazetach chciało mi się dosłownie rzygać. Nie mogłam znieść tego toksycznego związku, który powstał jedynie pod publikę. Cały czas zadawałam sobie pytanie czy Michael naprawdę był aż tak zdesperowany, żeby wracać do tej żmii? Nie stać go było na lepszą, normalniejszą dziewczynę? Był naprawdę wspaniałym facetem, może trochę pogubionym, ale wspaniałym. Zasługiwał na coś lepszego.Niestety był zbyt naiwny, aby to dostrzec.

- Mama, sypciej! - krzyknęła rozbawiona Scarlett, kiedy zjeżdżałyśmy z górki rowerem.

- Nie mogę szybciej, bo zabijemy ciotkę Christinę. - zaśmiałam się. - A tego chyba nie chcemy, co nie?

- Chcemy!

- Oszty małpo! - zaśmiałam się. - Nie wolno tak mówić. - dodałam.

Scarlett tylko się zaśmiała, nie robiąc sobie oczywiście nic z moich słów. Pokręciłam głową i podjechałam do dziewczyn, które siedziały na ławeczce. Judy natychmiast wyciągnęła małą z siodełka i wyściskała ją z całych sił.

- Co tam? - zapytała Christina.

- A nic. - wzruszyłam ramionami. - Młoda chciała Cię tylko przejechać. - zaśmiałam się.

- Po kim ona jest tak zajebiście wredna? - zapytała rudowłosa.

- Po ojcu. - mruknęłam, odstawiając na bok rower.

Dziewczyny parsknęły śmiechem, a ja zaraz po nich.

- Dobra, ale ty Charlie nie ciesz głupio michy, tylko mów o co chodzi z tym twoim "ważnym pytaniem"- Christina zrobiła cudzysłów w powietrzu.

To prawda. Charlotte obdzwoniła nas z prośbą o spotkaniu w parku. Mówiła też, że ma do nas okropnie ważne pytanie i nie może załatwić tego przez telefon. Myślę, że każda z nas w głębi duszy umierała z ciekawości.

- No dobrze. - uśmiechnęła się. - A więc...Czy zgodziłybyście się na zostanie druhnami na moim ślubie? - zapytała.

Nastała cisza. Wszystkie przeleciałyśmy po sobie wzrokiem, po czym zaczęłyśmy się drzeć jak uciekinierki z zakładu psychiatrycznego. Ta scena była bardzo podobna do tej, w której Charlotte mówiła nam o płci swojego dziecka. Brakowało w niej jedynie Scarlett, która patrzała się na nas jak na debilki.

- Czy to oznacza "tak"? - zaśmiała się.

- No pewnie! - krzyknęłam i wyściskałam ją z całej siły, pokazując jak bardzo cieszę się jej szczęściem.

Dziewczyny poszły w moje ślady i już po chwili wszystkie siedziałyśmy w swoich objęciach.

Byłyśmy przeszczęśliwe.

No cóż, nie pozostało nam nic innego, jak szukać kiecki na wesele. 

Hejka :)

I jak wam się podobał rozdział? Może być? :) Powiem wam w sekrecie, że od przyszłej części sprawy pomiędzy Michaelem a Annie zaczną przybierać nieco inną postać :) A na to chyba wszystkie tutaj czekacie XD 

(((w sumie ja też XD)))


Generalnie jest godzina 5:20, a ja dopiero co skończyłam pisać i sprawdzać ten rozdział XD Jeśli coś jest bezsensownie napisane, to przepraszam XD 

Na odchodne powiem wam, że mam mały dylemat. Nie wiem czy iść spać, czy poczekać te pół godziny, aż otworzą mi żabkę i iść kupić zupkę chińską XD 

#problemydorosłychludzi :') 


Jeżeli zostałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro