|029|
Dni mijały, a ja wciąż siedziałam w tym samym bagnie, zwanym załamaniem. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, poza tą beznadziejną sprawą sprzed dwóch tygodni. Masa pytań chodziła po mojej głowie. Dlaczego Michael to zrobił? Chciał, abym się wkurzyła? Czyj był to pomysł? Nie znałam odpowiedzi na żadne z nich, pomimo tego, że bardzo chciałam. Przez okrągłe czternaście dni, moją jedyną motywacja do podniesienia się z łóżka, była Scarlett. Przysięgam, że gdyby nie ona, moja noga nie wyszłaby za obszar materaca. Byłam bardzo wdzięczna mojej rodzinie za wsparcie i pomoc, jaką mi okazali. Nie wiem jak bym to wszystko zniosła bez nich u mego boku. Mój wyjazd do Austin był spontaniczną, ale i najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć w tamtym okresie czasu.
Była piękna, słoneczna niedziela, a moja rodzinka zdecydowała się na spędzenie czasu na świeżym powietrzu, tak jak za starych, dobrych czasów. Szczerze powiedziawszy, nawet ja ucieszyłam się na tego pomysł, ponieważ bardzo brakowało mi chwili, kiedy wszyscy zbieraliśmy się i spędzaliśmy razem weekend. Uwielbiałam kiedy tata przyrządzał nam na grillu wspaniałe posiłki, kiedy mama robiła pyszną lemoniadę, a James rozśmieszał nas swoimi anegdotkami.
Jamie i Scarlett siedziały na słoneczku i razem układały ulubione klocki małej. Bardzo lubiłam podejście Jamie do mojej córki. Zawsze umiała się z nią porozumieć czy zająć tak, aby mała miała dzień pełen wrażeń. Wydaje mi się, że od początku pałały do siebie ogromną sympatią i dzięki temu bardzo szybko nawiązały wspólny język. Jamie była ulubioną ciocią Scarlett, oczywiście zaraz po Janet, dla której mała była oczkiem w głowie.
Wraz z moim bratem zabraliśmy się za przygotowanie jakiś orzeźwiających przysmaków na tak upalny dzień. James od zawsze był cudakiem, dzięki czemu potrafił wymyślić coś z niczego. Tak samo było i tym razem. Postanowił, że przygotujemy coś na rodzaj owocowych szaszłyków i nabijemy wszystkie owoce na cieniutkie patyczki, które wcześniej przygotowała nam mama. Muszę przyznać, że taka forma gotowania sprawiła nam masę frajdy. Mój brat był jedną z tych osób, które zawsze mnie rozumiały i potrafiły wywołać uśmiech na mojej twarzy. Nigdy nie zadawał zbędnych pytań i wyczuwał kiedy potrzebowałam wyciszenia. Potrafił też sprawić, że zapominałam o bożym świcie i poprzez takie z pozoru głupie przyrządzanie przekąsek, ponownie poczułam się beztrosko. Wiecie, tak jakbym znów miała dziesięć lat.
Prawdę powiedziawszy, dzięki całemu dniu spędzonemu w gronie moich najbliższych poczułam się o niebo lepiej. Pod wieczór, stwierdziłyśmy z mamą, że zrobimy sobie maraton naszych ulubionych filmów, tak więc położyłam do spania Scarlett, przygotowałam popcorn po czym zasiadłyśmy przed telewizorem. Na pierwszy ogień poszedł klasyk, a mianowicie "Dirty Dancing". Obie kochałyśmy ten film z dwóch przyczyn. Pierwsza to oczywiście wspaniała fabuła, oparta na tańcu, co natychmiastowo skradło moje serce i druga...grał tam Patrick Swayze. Każda dziewczyna w tamtych latach kochała tego mężczyznę i zrobiłaby dla niego wszystko, w tym także ja i moja mama.
Kolejną produkcją na jaką się zdecydowałyśmy było "I kto to mówi?". Również cudowna fabuła, cudowni aktorzy, jednak tutaj nie naoglądałam się jakoś za bardzo. W mojej głowie znów pojawił się Michael i masa pytań odnośnie ostatnich wydarzeń.
- Znów o nim myślisz. - powiedziała nagle mama.
- Nie. - skłamałam.
- Annie, znam Cię jak własną kieszeń. - spojrzała na mnie. - Zamęczysz się takim ciągłym rozpamiętywaniem.
- Wiem, ale nie potrafię nic na to poradzić. - westchnęłam.
- Może powinnaś z nim porozmawiać i...
- I co mu powiem? Hej Michael, dlaczego wziąłeś ślub z Lisą na Dominikanie w dokładną rocznicę naszych zaręczyn? Przecież to bezsensu. - przekręciłam oczami.
- Nie wywijaj tak tych oczu, bo Ci tak zostanie. - powiedziała. - I może powinnaś tak to właśnie załatwić. Doskonale wiesz, że wydzwania tutaj prawie codziennie. Kiedy zamierzasz podjąć jakikolwiek krok w stronę porozumienia z nim? - zapytała.
- Nigdy.
- Po kim ty jesteś taka uparta? - wzniosła oczy ku górze. - Musisz z nim porozmawiać. To ojciec twojego dziecka, poza tym wydaje mi się, że doskonale wie, że nawywijał. - dodała.
- Mało mnie to obchodzi. - mruknęłam.
- Annie...
- Dobra, odezwę się do niego po powrocie. - westchnęłam. - Ustale z nim to, kiedy ma się zobaczyć z małą i po sprawie.- odgarnęłam włosy.
- Dopóki nie wyjaśnicie sobie tego, co się wydarzyło nigdy nie będzie po sprawie. - powiedziała. - Rozmowa jest najlepszym lekarstwem na konflikt, kochanie.
Westchnęłam.
- Czy ty musisz mieć zawsze rację? - spojrzałam na nią.
- Musze, jestem w końcu matką. - wzruszyłam ramionami.
Obydwie parsknęłyśmy śmiechem.
Po rozmowie z mamą znów wróciłyśmy do filmu. Tym razem myślałam, że obejrzę go do końca, jednak w trakcie usłyszałyśmy dźwięk telefonu, który stał się wręcz upierdliwy. Westchnęłam i leniwie podniosłam się z kanapy, po czym udałam się w stronę dzwoniącego ustrojstwa. Chwyciłam za słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha.
- Halo?
- Cześć Annie, tutaj Jordan. - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
- Witaj. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Powiedziałaś, żebym zadzwonił za parę dni, więc dzwonie. - powiedział. - Mam nadzieje, że nie jest zbyt wcześnie.
- Nie, w porządku. - oparłam się o ścianę. - Co u Ciebie? - zapytałam.
- Nic takiego. W sumie siedzę ciągle w pracy. Biorę nadgodziny, żeby chociaż trochę zabić czas. - mruknął. - No, ale nie ważne. Opowiadaj lepiej jak tam u was.
- Teoretycznie lepiej.
- A praktycznie?
- Do dupy. - westchnęłam.
- Kiedy wracacie? - zapytał.
- Nie mam pojęcia. - odgarnęłam włosy z czoła. - Chyba nie jestem gotowa na powrót do Los Angeles. - dodałam.
- Skąd wiesz? Może akurat po powrocie wszystko się wyjaśni i wróci do normy. - mruknął.
- Może i tak, ale...
- Ale co? - zapytał stanowczo.- Ale lepiej będzie jak zostaniesz w Teksasie i zapłaczesz się za tym beznadziejnym dupkiem na śmierć? - podniósł nieco głos, tak jakby chciał przemówić mi do rozsądku. - Musisz stawić czoła temu wszystkiemu. Nie możesz w nieskończoność uciekać od rzeczywistości... - dodał
- To nie jest takie proste, Jordan...
- Annie, ja to doskonale wiem. - powiedział. - Wiem jak bardzo go kochasz i jak bardzo Cię skrzywdził, jednak życie toczy się dalej. Michael zrobił co zrobił, ale sobie wszystko ułożył, więc dlaczego ty nie możesz też tego zrobić? Jesteś wspaniałą, inteligentną, zabawną dziewczyną, za którą nie jeden by wskoczył w ogień. I ty zasługujesz na szczęście, tylko musisz w to uwierzyć. Życie jest zbyt krótkie, aby płakać.
Westchnęłam głośno. Jordan miał rację. Miał cholerną rację. Uciekałam od rzeczywistości, kiedy tak naprawdę już dawno powinnam wziąć w garść swoje życie i zacząć iść do przodu. Miałam wspaniałe dziecko, dla którego musiałam stworzyć wspaniałe warunki, aby w przyszłości było jej łatwiej. Miałam dla kogo żyć i dla kogo działać, tymczasem ja po raz kolejny zatrzymałam się gdzieś w moim wyimaginowanym, wyidealizowanym świecie, gdzie cały czas liczyłam na wielki powrót do mojego byłego partnera. Zderzenie z okrutną rzeczywistością było dla mnie na tyle bolesne, że kolejny raz popadłam w załamanie i po prostu dałam ciała. Z całego serca kochałam Michaela, jednak dla nas nie było już żadnej nadziei. A dla mnie był to idealny czas na obudzenie się i zadbanie o własne szczęście.
Do Los Angeles wróciłam dwa dni po to rozmowie z Jordanem. Chciałam jak najszybciej zabrać się do działania, wrócić do pracy i zacząć żyć jak normalny człowiek. Na lotnisku czekał już mój przyjaciel z bukietem pięknych kwiatów w dłoni. Widząc Jordana, natychmiastowo poczułam się lepiej. Poczułam, że jestem dla kogoś ważna. Nie czekając długo, od razu rzuciliśmy się w swoje ramiona, przytulając tak, jakby jutra miało nie być.
Jordan zapakował nasze bagaże do auta, po czym zabrał nas do swojego mieszkania. Pierwotnie plan był taki, że ja i Scarlett wracamy do siebie, jednak Jordan uparł się, żebyśmy zostały u niego. Nie mogłam się nie zgodzić, bo widziałam jak bardzo mu na tym zależało i po prostu nie chciałam po raz kolejny sprawić mu przykrości. Poza tym, w moim stanie chyba potrzebowałam czyjegoś ciepła, a on mógł mi je zagwarantować.
Po przyjeździe do mieszkania, zjedliśmy kolację, po czym położyłam zmęczoną Scarlett spać. Kiedy tylko zasnęła, wróciłam do Jordana, który siedział bez koszulki niedaleko drewnianej drabinki, czytając jakieś papiery, które prawdopodobnie były z pracy.
- Śpi? - zapytał, odkładając kartki na bok.
- Jak suseł. - usiadłam na przeciwko.
- Bardzo się cieszę, że znów jesteście przy mnie. - uśmiechnął się, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. - Wiesz jak tęskniłem?
- Mogę się tylko domyśleć. - mruknęłam. - Ale już jesteśmy.
- Dzięki Bogu. - pokiwał głową. - Mam nadzieje, że dałaś już sobie spokój z Michaelem...- wlepił wzrok w podłogę.
- Czy dałam sobie spokój...nie wiem. Na pewno przestałam się łudzić na jakikolwiek powrót do niego... - westchnęłam. - Muszę zacząć normalne życie...
- Ciesze się. - powiedział. - Jesteś wspaniałą kobietą i masz wspaniałą córkę...Jackson nawet nie wie jaki skarb wypuścił ze swoich rąk. - dodał.
- Cóż...teraz każdy ma swoje życie, swoje sprawy...- mruknęłam. - Michael zaczął nowy rozdział i ja też. - spojrzałam na niego. - Mam nadzieje, że ten będzie lepszy niż poprzedni.
- Osobiście zadbam o to, aby taki był. - usiadł obok.
- Tak? - odgarnęłam włosy.
- Tak. - objął mnie ramieniem. - Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszą kobietą na świecie, prawda?
Pokiwałam niepewnie głową.
- Nie pozwolę Cię więcej skrzywdzić. - złapał mnie za policzek. - Zrobię wszystko co w mojej mocy, abyś była szczęśliwa. - przybliżył do mnie swoją twarz.
- Nie obiecuj czegoś, czego nie możesz zagwarantować. - szepnęłam, zerkając na jego usta.
- Ale ja Ci to mogę zagwarantować, piękna. - uśmiechnął się i zatopił swoje wargi w moich.
Oparłam dłonie na jego umięśnionych barkach i po prostu oddałam się chwili. Jordan chwycił mnie za talie i posadził na swoich kolanach. Chyba nie muszę wam mówić jak zakończyła się ta noc. Szczerze mówiąc, miałam bardzo mieszane odczucia odnośnie tej całej sytuacji. Nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam i czy tak naprawdę chciałam być z Jordanem czy nie. Wydaje mi się, że tamtej nocy pozwoliłam mu posunąć się tak daleko ze względu na to, że chciałam spróbować zatrzeć moją tęsknotę ze Michaelem. Chciałam o nim całkowicie zapomnieć, ale i jednocześnie kierowała mną...zemsta? Zemsta za tą całą sytuację z Lisą. To wszystko brzmi bardzo głupio, jednak mam nadzieje, że mnie zrozumiecie. Skrzywdzone kobiety nie myślą racjonalnie, a ja byłam tego najlepszym przykładem.
Parę miesięcy później...
Od ostatnich wydarzeń minęło półtora roku, a moje życie diametralnie się zmieniło. Razem ze Scarlett przeprowadziłyśmy się do Jordana, z którym byłam związana już spory czas. Wszystko powoli zaczęło się układać. Pracowałam, moja córka ukończyła dwa latka, miałam wspaniałego faceta... Nie miałam na co narzekać. Moje życie ponownie przybrało weselsze barwy, a ja znów mogłam cieszyć się z najmniejszy rzeczy.
Jeśli chodzi o Michaela, to ze względu na Scarlett widywaliśmy się regularnie co weekend. Zabierał ją do Neverlandu, jak i przyjeżdżał w zwykłe odwiedziny, oczywiście pod nieobecność Jordana. Nie ma co ukrywać, że obydwaj Panowie pałali do siebie czystą nienawiścią i raz, gdyby nie interwencja Slasha, doszłoby do bójki między nimi.
Wszystko niby się układało, aż do grudnia 1993 roku.
Ten dzień od początku był jakiś...inny. Deszcz padał, wiał mocny wiatr i ogólnie było bardzo ponuro. Jordan oglądał telewizję, Scarlett wyrywała lalką włosy...nie pytajcie, młoda to zło wcielone, a ja zmywałam naczynia, słuchając przy tym muzyki. W pewnym momencie usłyszałam donośny głos Jordana.
- Annie, chodź tutaj szybko.
Nie zastanawiając się, natychmiast wbiegłam do pokoju, wciąż trzymając talerz w rękach.
- Co się dzieje?
- Patrz. - wskazał na telewizor.
To co zobaczyłam...było czymś okropnym i z ręką na sercu powiem, że dałabym wiele, aby ten dzień nigdy nie nadszedł.
Na ekranie telewizora ujrzałam zdjęcie Michaela i jakiegoś chłopca. Z pozoru nic takiego, prawda? Kto by pomyślał, że za tym zwyczajnym z pozoru zdjęciem kryje się tyle jadu, fałszerstwa i nienawiści. Fotografia nawiązywała do rzekomego molestowania seksualnego chłopca przez Michaela. Nogi się pode mną dosłownie ugięły. Kiedy prezenter zaczął opowiadać te wszystkie wyssane z palca bzdury, momentalnie aż upuściłam talerz, który jeszcze do tej pory trzymałam kurczowo w rękach.
- Wyłącz to. - warknęłam.
Jordan wyłączył telewizję, po czym podszedł do mnie i zaczął zbierać wszystkie potłuczone skrawki szkła. Ja natomiast, stałam i gapiłam się w jeden punkt. Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą usłyszałam. Nie mogłam. Michael nigdy w życiu nie posunąłby się do takiego świństwa. On kochał dzieci i chciał dla nich jak najlepiej. Od początku wiedziałam, że cała ta sytuacja kręci się w okół kasy. Ludzie to świnie.
-Ja...m-muszę zadzwonić do Janet i do...i ...- zaczęłam plątać się w swoich własnych myślach.
- Uspokój się.- powiedział Jordan. - Chcesz wody? - zapytał.
Pokiwałam głową i usiadłam. Z tego wszystkiego robiło mi się słabo.
Jordan przyniósł mi szklankę wody, po czym kucnął na przeciwko mnie.
- Już lepiej? - zapytał, kiedy upiłam trochę napoju.
- Mhm...- mruknęłam. - Co za świnie. - prychnęłam.
Jordan westchnął i przetarł twarz dłońmi.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
- Chyba w to nie wierzysz. - powiedziałam.
- Słuchaj, nienawidzę Jacksona, ale doskonale wiem, że nie byłby zdolny do takiego skurwysyństwa. - wstał. - Po prostu nie rozumiem jak można być takim kretynem bez serca, żeby dla pieniędzy oskarżyć niewinnego człowieka o takie świństwo. - odgarnął włosy z czoła.
- Nawet sobie nie wyobrażam co musi teraz czuć...- spojrzałam na podłogę. - Musze zadzwonić do Janet. - wstałam, po czym od razu udałam się w stronę telefonu. Czym prędzej wykręciłam numer do siostry Michaela i czekałam na połączenie.
- Halo? - usłyszałam.
- O co chodzi z tymi oskarżeniami? - zapytałam. - I jak się czuje Michael?
- Annie?
- Tak.
- Dobrze, że dzwonisz. - westchnęła. - Rodzice jednego z zaproszonego do Neverlandu dziecka zaczęli opowiadać jakieś bzdury, że Michael wykorzystał ich syna i teraz....sama widzisz...Boże...- była bardzo zdenerwowana. Ledwo co kleiła sensowne zdania. - Do tego wszystkiego La Toya opowiada głupoty...
- Jakie głupoty? - zmarszczyłam brwi.
- Wygaduje, że Mike jest temu wszystkiemu winny i że ona nie może pozwolić, aby działa się krzywda niewinnym dzieciom i...
- Jaka krzywda do cholery?! - podniosłam głos. - Czy ona całkowicie oszalała? Michael nigdy nie skrzywdziłby dziecka!
- Ja to doskonale wiem, ale ona jak zwykle próbuje zwrócić na siebie uwagę. - westchnęła zrezygnowana. - Nie mam siły na tę dziewuchę. Muszę do niej jechać i to wszystko załatwić. - dodała.
- Jadę z tobą. - powiedziałam.
- Słuchaj, załatwię to sama. - mruknęła. - Ty lepiej jedź do Michaela i dowiedz się co z nim. Przyda mu się wsparcie, tym bardziej, że Lisa...no nie jest za ciekawie...
- To znaczy?
- Po prostu jedź. Jakby się coś działo - dzwoń. Myślę, że i tak się dzisiaj zobaczymy, bo mam zamiar wpaść do Mike'a.
- Okej...- westchnęłam. - W takim razie do zobaczenia. - odłożyłam słuchawkę.
- I jak? - zapytał Jordan.
- Muszę jechać do Neverlandu. - przetarłam twarz dłońmi. - Zajmiesz się małą?
- Tak, tylko że mam dzisiaj nockę i o dwudziestej muszę wyjść. - powiedział.
- Zawieź ją do Judy, okej? - zapytałam. - Odbiorę ją jak tylko wszystko pozałatwiam. - ubrałam kurtkę, po czym chwyciłam za torebkę.
- Dobrze...
- Lecę. - pocałowałam krótko Jordana. - Pa. - pomachałam do małej.
Czym prędzej wyszłam z domu i pognałam do mojego auta. Z piskiem opon wyjechałam spod naszego bloku, kierując się w stronę Nibylandii. Nie mogłam zebrać myśli. Jak ludzie mogą być tak podli, żeby oskarżyć niewinnego człowieka o takie rzeczy? Jak? Może mi to ktoś wytłumaczyć? Dobra, wiem że Mike narobił wiele głupot w swoim życiu, no ale błagam. Nigdy nie byłby zdolny do popełnienia takiego okrucieństwa. Nie on. On był dobrym, wspaniałomyślnym człowiekiem. Do tej pory pamiętam naszą pierwszą rozmowę, kiedy to opowiadał mi o tym dlaczego kupił Neverland. W głównej mierze zrobił to, aby uszczęśliwić dzieci. Te chore jak i te zdrowe. Czy taka osoba mogłaby kogoś skrzywdzić? Nigdy.
Kiedy znalazłam się u drzwi posiadłości, nacisnęłam na dzwonek a po całym domu rozbrzmiała się miła melodia. Po chwili w drzwiach pojawiła się Marry, która natychmiast przytuliła mnie na powitanie.
- Gdzie Michael? - zapytałam.
- Na górze. - westchnęła. - Nie wychodzi stamtąd od trzech dni. Prawie w ogóle nie je. Boże jak oni mogli mu to zrobić. - zaczęła płakać.
Marry była jak nasza mama. Zawsze o nas dbała, kochała nas, doradzała kiedy tego potrzebowaliśmy...Nic dziwnego, że tak bardzo przeżywała tą całą sprawę.
- Przygotuj jakieś ulubione danie Mike'a, dobrze? - otarłam jej łzy. - Lisa jest?
- Nie...wyniosła się, kiedy usłyszała o tych bzdurach.
- Co?! - prawie krzyknęłam. - Zwariowała?!
- Mnie to nawet nie dziwi, Annie. - westchnęła. - Dobrze wiemy jaką jest kobietą. - pokręciła głową.
- W sumie...- mruknęłam. - Pójdę do Michaela.
- Dobrze, to ja przygotuje ten posiłek. - powiedziała i poszła do kuchni.
Szybkim krokiem udałam się do pokoju, którego kiedyś dzieliłam z Michaelem. Stanęłam przed drzwiami i westchnęłam. Zapukałam.
Nic.
Postanowiłam uderzyć w drzwi po raz kolejny.
- Odejdź Slash, nie chce mi się gadać. - usłyszałam załamany głos Michaela.
Aż serce mnie zabolało.
Delikatnie pchnęłam drzwi i wychyliłam zza nich głowę. Michael siedział na łóżku, przeglądając jakieś fotografie. Wyglądał jak wrak człowieka. Oczy miał podpuchnięte, na policzkach widać było ślady łez, a na szafce nocnej stała butelka po wódce. Chyba próbował uciec od problemu...
- To nie Slash...- powiedziałam. - Mogę?
Mike podniósł głowę i wlepił we mnie wzrok. Jego twarz przybrała zaskoczony wyraz. Chyba nie mógł uwierzyć, że to akurat ja pojawiłam się w jego sypialni.
- Wejdź...- mruknął, po czym szybko odłożył zdjęcia.
Powolnym krokiem zbliżyłam się do jego łóżka i usiadłam obok. Zlustrowałam go wzrokiem. On wpatrywał się w swoje palce, którymi bawił się nerwowo. Niepewnie położyłam rękę na jego dłoniach i mocno ją zacisnęłam. Dopiero wtedy spojrzał na mnie ze łzami w oczach i głęboko westchnął. Do końca życia nie zapomnę tego bólu, który malował się na jego twarzy.
- To nie prawda, Annie. - powiedział. - Powiedz, że mi wierzysz. - łzy ściekły po jego policzkach.
- Oczywiście, że Ci wierze, Mikey... - przybliżyłam się do niego. - Jak mogłeś pomyśleć, że jest inaczej?
- Wszyscy są przeciwko mnie, więc dlaczego niby ty miałabyś nie być? - zapytał.
"Bo Cię kocham, znam Cię na wylot i Ci wierzę" - pomyślałam.
- To nie prawda, że wszyscy są przeciwko tobie.
- Jak nie? La Toya, Lisa, media...
- Michael daj spokój. - warknęłam. - Twoi bracia Cię wspierają, Janet i Rebbie są z tobą, twoi i moi rodzice też, nawet Jordan jest po twojej stronie. - powiedziałam. - Wszyscy jesteśmy z tobą i Ci wierzymy, rozumiesz? - zapytałam.
- Nigdy w życiu nie skrzywdziłbym dziecka....nigdy. - otarł łzy.
- Wiem, Michael...- pogłaskałam go po ramieniu.- Chodź do mnie. - mruknęłam i przytuliłam go z całej siły.
Michael opadł bezsilnie w moje ramiona, płacząc jak dziecko. Czułam się okropnie widząc go w takim stanie. Chciało mi się wyć razem z nim, jednak doskonale wiedziałam, że nie mogę. Dłonią gładziłam jego plecy i bawiłam się jego loczkami, które tak bardzo uwielbiałam. Nawet nie wiem kiedy skończyliśmy leżąc na materacu w swoich objęciach.
- Jak to jest, że pomimo tych wszystkich krzywd jakie Ci wyrządziłem ty wciąż jesteś przy mnie? - zapytał, wtulając się w mój brzuch.
- Nie wiem. - mruknęłam. - Kiedyś mi powiedziałeś, że jesteśmy na siebie skazani. Może coś w tym jest. - zakręciłam pasemko jego włosów na palcu.
- Możliwe. - spojrzał na mnie.
Uśmiechnęłam się lekko. Nastała cisza. Michael wpatrywał się we mnie, a ja nadal skupiona bawiłam się jego włosami. Trwaliśmy tak dobrą chwilę, dopóki na myśl nie przyszło mi jedno pytanie.
- Może to nie moja sprawa, ale gdzie jest Lisa?
Michael westchnął.
- Kiedy tylko się dowiedziała o tej całej sprawie, zaczęła mnie obwiniać o wszystko. - mruknął. - Nawet nie dała mi dojść do słowa, aby wszystko wyjaśnić. Powiedziała, że nie ma zamiaru żyć z kimś takim jak ja, spakowała się i wyszła. Nie wiem gdzie jest...
- Co za suka. - prychnęłam. - Mówiłam Ci, że to wywłoka.
- Wiem, jak zawsze miałaś rację. - schował twarz w mój brzuch. - Przez nią zniszczyłem nasz związek...Przepraszam. - szepnął.
- Przestań. Może tak musiało się stać. - powiedziałam, co przyszło mi z trudem. - Mam...w sumie tylko jedno pytanie. - powiedziałam.
- Słucham?
- Dlaczego wybrałeś taką datę i miejsce...wiesz, chodzi mi o ślub z Lisą...
Michael spojrzał na mnie, po czym usiadł. Oparł się o łóżko, wlepiając swój wzrok gdzieś w dal.
- Wiesz, kiedy zacząłem spotykać się z tymi wszystkimi kobietami...cały czas coś mi w nich nie pasowało. - zaczął. - W sumie dlatego po naszym zerwaniu przewinęło mi się ich aż tyle...Szukałem w nich czegoś, czego żadna z nich nie miała. - spojrzał na mnie.
- W sensie? Czego takiego nie miały? - zapytałam.
- Nie miały twoich oczu, uśmiechu, poczucia humoru, zapachu, głosu. - zaczął wymieniać. - Dla żadnej z nich nie potrafiłem stracić głowy, tak jak straciłem ją dla Ciebie.
Czułam jak łzy zapełniły moje oczy. Patrzałam się na niego i wsłuchiwałam w każde jedno słowo.
- Biorąc ślub z Lisą w takich okolicznościach...Po prostu chciałem....- błądził wzrokiem po pokoju. - Boże, cokolwiek teraz powiem, będzie to brzmiało idiotycznie. - westchnął.
- Mów. - odchrząknęłam.
- Po prostu przez cały czas porównywałem Lisę do Ciebie. Kiedy wszystko między nami zaszło tak daleko, postanowiłem że weźmiemy ślub dokładnie tego dnia i w tym samym miejscu, gdzie Ci się oświadczyłem. W taki sposób, chciałem...nie wiem. Chyba po prostu myślałem, że poprzez takie coś Lisa zacznie mi bardziej przypominać Ciebie...Boże, brzmi to tragicznie. - przetarł twarz dłońmi.
Szybko wytarłam mokre policzki i usiadłam obok niego.
Milczałam. Miałam mętlik w głowie.
- Powiedz coś. - przerwał ciszę.
- Jesteś głupi. - mruknęłam.
- Powiedz mi coś czego nie wiem.
Obydwoje gapiliśmy się przed siebie. Ja myślałam nad słowami Michaela, a on? Nie wiem co on miał w głowie. Wiem jednak, ze w pewnym momencie poczułam jak szturcha mnie łokciem w żebra. Nie zareagowałam. Myślałam, że da spokój, jednak się nie. Złapał mnie za ramie, po czym popchnął, dzięki czemu przewróciłam się na prawy bok. Bardzo go to rozbawiło, oczywiście.
- Jackson! - walnęłam go w klatę, na co on zaczął śmiać się jeszcze bardziej. - Ty się lepiej głupio nie ciesz, tylko zapierdzielaj na dół coś zjeść!
- Nie jestem głodny. - powiedział.
- Nie obchodzi mnie to. -wzruszyłam ramionami. - Won na dół. - wskazałam na drzwi.
- A ty? - zapytał, wstając.
- Zrobię siku i dołączę. - mruknęłam.
Michael skinął głową, po czym opuścił pokój. Już miałam wychodzić, kiedy to przypomniałam sobie o fotografiach, które przeglądał Mike zaraz przed moim przyjściem. Spojrzałam na szafkę. Leżało na niej kilka zdjęć. Przeniosłam wzrok na drzwi, aby upewnić się, że nikt mnie nie obserwuje, po czym chwyciłam za zdjęcia. Na jednym z nich znajdowała się Scarlett, na innej jego rodzice, rodzeństwo...Zwykłe rodzinne zdjęcia. Ostatnia z fotografii przykuła moją uwagę. Przedstawiała ona mnie, będącą jeszcze w ciąży z ze Scarlett, siedzącą na ziemi w kuchni, trzymającą na rękach roześmianego Nicka. Uśmiechnęłam się pod nosem. Od razu przypomniały mi się stare, dobre czasy spędzone w Neverlandzie u boku Michaela.
Powoli odłożyłam zdjęcia i udałam się do kuchni, gdzie Michael wcinał swoją kolację. Usiadłam obok i zaczęłam z nim rozmawiać.
- Obejrzymy coś? - zapytałam.
- Dobra, ale ja wybieram. - powiedział.
- Chyba sobie żartujesz.
Tego dnia zostałam z Michaelem do rana.
Całą noc spędziliśmy na oglądaniu filmów, rozmawianiu i wspominaniu.
Hejka!
Jak tam? Co myślicie o rozdziale? Powiem wam, że ciężko mi się go pisało XD Nie wiem czy było to spowodowane przemęczeniem czy czym, jednak mam nadzieje, że chociaż trochę wam się podobało. Piszcie koniecznie co sądzicie o tych całych wyjaśnieniach odnośnie ślubu :)
Jeżeli dotrwałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro