Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|026|


Znacie ten moment, kiedy wszystko w waszym życiu układa się podejrzanie idealnie? Kiedy nie macie na co narzekać? Kiedy każda mała rzecz idzie po waszej myśli, do tego stopnia, że zaczynacie zastanawia się jak to wszystko jest możliwe? Ja akurat znam to świetnie. Przez bardzo długi czas byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Serio. Miałam cudowny dom, rodzinę, byłam zdrowa, spełniałam się zawodowo, moje dziecko rosło jak na drożdżach, a relacje z moim narzeczonym były wręcz genialne...No, może aż do pewnego czasu. Wraz z nadejściem nowego roku, nadeszły też nowe problemy. Stosunki między mną a Michaelem uległy znacznemu ochłodzeniu. Ogólnie rzecz biorąc, graliśmy szczęśliwą parę z dzieckiem, która absolutnie nie zmaga się z żadnymi osobistymi problemami. Wiecie, coś na rodzaj rodzinki idealnej. W rzeczywistości było tak, że kompletnie się od siebie oddaliliśmy. Ciągłe wyjazdy, brak czasu dla siebie, kłótnie...Wszystko zaczęło nas przerastać, a nasz związek powoli ulegał kompletnemu zniszczeniu. Michael całkowicie oddał się pracy, natomiast ja starałam się wychowywać naszą córeczkę najlepiej jak tylko mogłam. Nie chce, żeby zabrzmiało to jakby Mike odsunął się też od Scarlett, bo tak absolutnie nie było. Był dla niej wspaniałym ojcem i poświęcał jej każdy wolny moment. Obawiałam się jednak, że poprzez nasze kłótnie, najbardziej może ucierpieć właśnie ona. Czułam, że w pewnym momencie wszystko legnie w gruzach, a nasza córka będzie żyła w rozbitej rodzinie. I w sumie, moja intuicja jak zwykle mnie nie zawiodła.

Był to piątkowy wieczór. Michael parę dni temu wrócił z Nowego Jorku, gdzie odbywały się jakieś konferencje i spotkania dotyczące jego najnowszej płyty. Tego dnia siedzieliśmy przed telewizorem, zajadając się popcornem. Jak zwykle, trzymając w ręku pilot od telewizora, skakałam po kanałach, aby znaleźć coś odpowiedniego na dzisiejszy wieczór. Szczerze, nie było nic ciekawego. Cały czas natykałam się na reklamy albo jakieś słabe produkcje, które po prostu nas nie interesowały. Znudzona, przelatywałam przez wszystkie programy z nadzieją, że w końcu uda mi się trafić na coś fajnego. Nagle na ekranie pojawiła się jedna z największych stacji plotkarskich, a wraz z nią dotarły do mnie niezbyt ciekawe wieści.

- A teraz informacje ze świata show-biznesu. - powiedziała prezenterka. - Znany na cały świat Król Popu - Michael Jackson został ostatnio przyłapany na romantycznej kolacji w jednej z nowojorskich restauracji. Jego szczęśliwą wybranką była córka legendy rock and rolla - Lisa Marie Presley. Co łączy księżniczkę rock and rolla z piosenkarzem? Czy szykuje się nowy romans Jacksona? Co z jego rodz...- wyłączyłam telewizor.

W pokoju zapanowała cisza.

Momentalnie zrobiło mi się bardzo gorąco, a oddech przyspieszył do maksimum. Przepełniało mnie tak wiele emocji, że aż sama nie wiedziałam czy chce mi się krzyczeć, płakać czy śmiać.

- Co to ma znaczyć? - zapytałam po chwili.

- Annie, to nie tak jak wygląda. - powiedział. - Lisa przyjechała do nas, ponieważ była w pobliżu i...

- Czy ja nie wyraziłam się jasno, kiedy mówiłam, że nie chcę jej widzieć w twoim towarzystwie? - wstałam.

- Annie, chyba trochę przesadzasz. - westchnął. - To była zwykła kolacja. Z resztą, cały czas towarzyszył nam Frank. - wyjaśnił.

- Jakoś na zdjęciach go nie widziałam. - warknęłam.

- Bo akurat wyszedł do toalety. - podszedł do mnie. - Nie masz powodu do zazdrości. - złapał mnie za ręce.

- Chyba jednak mam. - odsunęłam się. - Skąd mam niby wiedzieć co tam robiliście? I o czym rozmawialiście?

- Czekaj, czy ty myślisz, że ja Cię zdradzam?

- Przepraszam bardzo, a co innego ja sobie mogę pomyśleć, co?! - odgarnęłam nerwowo włosy. - Mój narzeczony spotyka się za moimi plecami z kobietą, której nienawidzę, nic mi o tym nie mówi, a wszystkiego dowiaduje się z telewizji! Co ja mogę sobie pomyśleć, Michael?! - zaczęłam podnosić głos.

- Tłumaczę Ci, że było to zwykłe, koleżeńskie spotkanie! - krzyknął. - Lisa przyjechała jedynie w odwiedziny! Chciała ze mną porozmawiać!

- Chciała z tobą porozmawiać, tak?! - spojrzałam na niego. - Czy ty sobie nie zdajesz sprawy, że ta kobieta chcę zagarnąć Cię tylko dla siebie?! Chce zniszczyć naszą rodzinę, nie rozumiesz?! - zapytałam.

- Nie przeginaj! - krzyknął. - Lisa niczego nie chce niszczyć! Jesteśmy dobrymi znajomymi, a to była tylko zwykła kolacja, na której mieliśmy okazję o wszystkim porozmawiać! Kiedyś często się spotykaliśmy!

- Tak, ale kiedyś nie miałeś narzeczonej i dziecka! - wrzasnęłam. - Jesteś tak bardzo naiwny! Jak może Ci odpowiadać towarzystwo takiej kobiety?!

- Najwidoczniej może!

- To na co czekasz?! Leć do tej wywłoki i zostaw mnie i Scarlett! - wrzasnęłam ze łzami w oczach. - Nie będziemy stać Ci na drodze! - wybiegłam z domu. Schodząc jak najszybciej po schodach, udałam się od razu na fontannę, która stała na placu przed posiadłością. Usiadłam na niej i schowałam twarz w dłoniach. Miałam tego wszystkie dość. Byłam wykończona ciągłymi kłótniami, a informacja o spotkaniu Michaela i Lisy, dobiła mnie jeszcze bardziej. Nie chciałam, żeby się z nią spotykał i wydaje mi się, że każda kobieta mnie teraz rozumie. Wyczuwałam od niej kłopoty i wiedziałam, że jeśli Mike będzie na to wszystko pozwalał, Lisa w końcu osiągnie swój cel.

Pamiętam, że siedząc na tej fontannie, zaczęłam się poważnie zastanawiać czy to wszystko ma sens. Wiecie, nasz związek. Nie było tak jak dawniej i wydaje mi się, że w tamtym momencie wszystko co było między nami zaczęło tracić swój blask. Wylewając hektolitry łez z moich oczu, zobaczyłam jak drzwi od domu się otwierają, a zza nich wychodzi Michael. Powolnym krokiem podążał w moją stronę. Był dość smutny. Otarłam dłonią łzy i spojrzałam na moje buty. W głębi serca czułam, że to będzie nasza najtrudniejsza rozmowa.

Mike podszedł do mnie spokojnym krokiem, po czym usiadł obok. Przez dłuższą chwile siedzieliśmy w kompletnej ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi się odezwać. Błądziliśmy wzrokiem po podwórku, myśląc chyba o tym samym.

- I co teraz? - przerwałam niezręczny moment.

- Chyba się trochę pogubiliśmy. - westchnął.

- Chyba trochę bardzo. - pociągnęłam nosem.

- Popadamy w paranoje, Annie. - powiedział. - Rozłąka nas wykańcza. - dodał.

- Masz rację. - mruknęłam. - Boje się, że to wszystko odbije się na Scarlett.

- Ja też, dlatego...- wziął głęboki wdech, po czym zagryzł wargę. Widać było, że waha się czy powiedzieć to co ma na myśli. - Może powinniśmy dać sobie trochę czasu...

Spojrzałam na niego.

- Nie wiem czy możemy wciąż...

- Rozumiem. - przerwałam mu. Mimo, że uważałam tak samo jak on, nie chciałam tego słuchać. Było to bardzo bolesne. - Wszystko co chcesz powiedzieć...ja to wiem. - w moim oczach pojawił się łzy.

- Cieszę się...- pokiwał głową, patrząc na mnie uważnie.

- Spakuje się...- mruknęłam i wstałam.

- Annie...- powiedział cicho.

Pokręciłam głową i ruszyłam do domu. Była to krótka, ale bardzo konkretna rozmowa. Po czterech latach związku, wszystko dobiegło końca. Rozstaliśmy się. I to tak definitywnie. Nie było odwrotu. Płacząc, wyciągnęłam z głębi szafy moją starą, czerwoną walizkę. Dokładnie tą samą, z którą przyleciałam tu w grudniu 1987 roku. Chwyciłam za pierwszy lepszy sweter, który miałam pod ręką i zaczęłam go składać. Momentalnie, zaczęłam przypominać sobie wszystkie ważne wydarzenia, które przeżyłam w tym domu. Nasze pierwsze spotkanie, powitanie roku 1988, narodziny Scarlett...To właśnie w tym miejscu poczułam, że żyję. Jednak teraz, wszystko co było kiedyś przestało mieć znaczenie. To był koniec, a ja byłam zmuszona do opuszczenia Nibylandii.

Pospiesznie spakowałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, które należały do mnie i Scarlett, po czym zaniosłam je na dół. Wszystko poszło mi dość sprawnie. Nie zwlekając, od razu udałam się do pokoju mojego dziecka. Niechętnie obudziłam maleństwo, na co zareagowała płaczem, który szybko zdołałam opanować. Zmieniłam jej piżamkę na codzienne ubranie, po czym wzięłam ją na ręce. Po raz ostatni rozejrzałam się po różowym pokoju mojej córki. Westchnęłam ciężko, starając się powstrzymać kolejną falę łez. Było mi tak cholernie przykro, że przez naszą różnice zdań, nasze dziecko będzie musiało cierpieć. Czułam się winna.

Niechętnie zeszłam na dół, gdzie stała Marry, Robert i Kevin. Nasz gosposia była cała zapłakana. Westchnęłam po raz kolejny i z bólem serca podeszłam do nich, w wiadomym celu.

- To co...- mruknęłam. - Czas się pożegnać. - spojrzałam na swoje buty.

- Musicie się wyprowadzić? - zapytał Kevin.

- Słuchajcie... - westchnęłam. - Tak będzie lepiej...

- Annie... - powiedziała zapłakana Marry, przytulając nas z całej siły. -Obiecaj, że będziecie nas odwiedzać...

- Oczywiście. - zapewniłam. - Będziemy w stałym kontakcie. - uśmiechnęłam się słabo.

- Nie wierze...- mruknął Robert. - Kto będzie z nami grał w kółko i krzyżyk co rano? - zapytał.

Zaśmiałam się ze łzami w oczach i wyściskałam po kolei chłopaków. Serce pękało mi na samą myśl, że nie będę widywała już codziennie ich uśmiechniętych twarzy. Cała trójka była mi bardzo bliska. Byli jak rodzina czy najlepsi przyjaciele. Nie wyobrażałam sobie życia bez nich, dlatego wiedziałam, że muszę pielęgnować naszą znajomość najlepiej jak tylko się da.

Ochroniarze pomogli mi z walizkami. Zanieśli je do auta, przy którym stał Michael. Miał zapuchnięte oczy, a na jego twarzy widać było ślady po łzach. Westchnęłam i ze świeczkami w oczach podeszłam do niego, po czym przekazałam mu Scarlett na ręce.

Zaczął ją przytulać i całować po główce. Patrząc na ten widok, czułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Walczyłam sama ze sobą, aby nie wybuchnąć płaczem. Było naprawdę ciężko. Mike pożegnał się ze Scarlett, po czym podał ją Kevinowi, który wsadził ją w fotelik. Kiedy wszystko pozapinał, przytulił mnie po raz ostatni i odszedł. Zostaliśmy sami...

- Wiesz, że nie musicie się wyprowadzać...- mruknął.

- Musimy...- westchnęłam. - Życie z byłą partnerką nie należałoby do czegoś przyjemnego...

- Macie się gdzie podziać? - zapytał.

- Tak...- pokiwałam głową.

Michael przetarł twarz dłonią.

- Przykro mi, że to wszystko się tak potoczyło...- podszedł bliżej. - Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że nigdy Cię nie zdradziłem. Nie potrafiłbym tego zrobić...- spojrzał mi głęboko w oczy.

- Wierzę Ci...- spuściłam wzrok. - No cóż...- podrapałam się za uchem. - Czas na nas. - otworzyłam drzwi od auta.

Mike podszedł do mnie pewnym krokiem, po czym ujął moją twarz w swoich dłoniach. Poczułam jak jego usta dają mi krótki, lecz bardzo namiętny pocałunek.

- Kocham Cię i nigdy nie przestanę. - powiedział.

Łzy ściekły po moich policzkach. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, dlatego też po prostu wtuliłam się w niego najmocniej jak tylko mogłam. Chciało po raz ostatni poczuć jego ciepło i miłość, którą zawsze do mnie emanował. Nasz uścisk nie trwał zbyt długo, jednak mimo to był wyjątkowy. W pewnym momencie odsunęłam się od Michaela i od razu wsiadłam za kierownice. Spojrzałam na niego po raz ostatni. Pomachał delikatnie w stronę naszej córeczki, po czym przeniósł wzrok na mnie. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Smutny, zapłakany, załamany...Nie mogłam na to dłużej patrzeć. Przekręciłam kluczyki w stacyjce, a następnie nacisnęłam pedał gazu. Ruszyłam.

- O mój boże...- powiedziała Judy, kiedy otworzyła drzwi. - Co się stało? - wpuściła mnie do środka.

- Mielibyście coś przeciwko, gdybyśmy zatrzymały się u was na kilka dni? - pociągnęłam nosem.

- Oczywiście, ale dlaczego? - zamknęła drzwi.

- Rozstałam się z Michaelem. - wybuchłam płaczem.

- Skarbie...tak mi przykro...- powiedziała, po czym przytuliła mnie i Scarlett. - Chodź do salonu, wszystko mi opowiesz.

Przeszłyśmy do dużego pokoju, po czym zasiadłyśmy na niewielkiej, białej sofie. Adam zrobił nam herbaty i zajął się Scarlett, abyśmy mogły w spokoju porozmawiać. Zaczęłam opowiadać wszystko Judy, począwszy od naszych drobnych kłótni, a skończywszy na zerwaniu. Była bardzo zadziwiona sytuacją z Lisą, z resztą tak jak i całym rozstaniem. Nawet nie chcecie wiedzieć ile łez wylałam przy tej rozmowie. Byłam wdzięczna Judy, że podnosiła mnie na duchu, kiedy tak bardzo tego potrzebowałam. Po raz kolejny utwierdziła mnie w fakcie, że niezależnie od pory dnia czy nocy, zawsze mogę na nią liczyć. Taki przyjaciel to skarb i życzę każdemu, żeby otaczał się takimi ludźmi.

Późnym wieczorem razem ze Scarlett położyłyśmy się spać. Mała zasnęła w oka mgnieniu, natomiast ja kręciłam się z boku na bok. Łzy mimowolnie wypływały z moich oczu. Miałam wrażenie, że już nigdy nie przestanę płakać. Czułam okropną pustkę. Czułam jakby ktoś bezpowrotnie zabrał dużą, lepszą i rozsądniejszą część mnie. Chciało mi się wyć w głos i bić w co popadnie. Tęskniłam za Michaelem, jednak jednocześnie byłam świadoma, że wszystko się już zakończyło. Nie było już nas.

Kilka dni później, jeździłam po całym Los Angeles, aby znaleźć idealne gniazdko dla mnie i Scarlett. Nie było łatwo, jednak po długich poszukiwaniach udało mi się wynająć niewielkie mieszkanko w centrum miasta. Nie chciałam siedzieć na głowie Judy i nadużywać jej gościnności, bo i tak wystarczająco mi pomogła.

Jeśli chodzi o moje samopoczucie, to bywało różnie. Przeważnie chodziłam smutna, a w mojej głowie miałam tylko i wyłącznie Michaela. Nawet nie wiecie ile razy miałam ochotę chwycić za telefon i powiedzieć mu jak bardzo go kocham i tęsknie. Byłam bardzo załamana, jednak nie miałam czasu, aby płakać w poduszkę. Miałam do wychowania dziecko, które było moim głównym powodem, aby wstać, otrzeć łzy i ruszyć do działania. Jej promienny uśmiech był dla mnie ogromną motywacją i szczerze, gdyby nie moja mała, ciemnowłosa piękność, nie wiem co by ze mną było.

Był 14 lutego 1992 roku, czyli najgorszy dzień jaki mógł spotkać załamaną kobietę. Tak, nasze kochane walentynki. Ten dzień był dla mnie koszmarny. Nie dosyć, że kiedy wracałam z pracy na każdym rogu stała jakaś obściskująca się parka, a główne ulice L.A były przyozdobione jakimiś tandetnymi serduszkami, to jeszcze na każdej stacji radiowej leciały piosenki o miłości, w tym oczywiście takie hity jak "I Just Can't Stop Loving You", "The Girl Is Mine" czy "Pretty Young Thing". Już nie wspomnę, że kiedy jechałam autem i puszczono "She's Out Of My Life", o mało co nie spowodowałam kolejnego wypadku samochodowego. Ryczałam jak bóbr i właśnie po tym radiowym incydencie, postanowiłam, że tego dnia daje sobie spokój z słuchaniem muzyki.

Po powrocie do domu, zrobiłam obiad dla siebie i Scarlett. Posiłek zjadłyśmy przy oglądaniu jednej z moich ulubionych kreskówek dzieciństwa, pod tytułem "Dastardly i Muttley". Uwielbiałam perypetie tych prześmiesznych lotników, którzy usiłowali schwytać sprytnego gołębia. Oczywiście, jak to w bajkach bywa, biedacy nie podołali zadaniu, a biały ptaszek mógł cieszyć się wolnością.Ta bajka zdecydowanie poprawiła mi humor.
 Po obejrzeniu kreskówki, położyłam Scarlett na krótką drzemkę, a sama zabrałam się za zmywanie naczyń. Miałam jeszcze sporo do roboty, więc kiedy uporałam się z brudnymi talerzami, od razu wzięłam się za porządki w biblioteczce. Kochałam czytać i kolekcjonować książki, dlatego też większość moich pieniędzy poświęcałam na powiększanie mojej kolekcji.

Było grubo po godzinie siedemnastej, kiedy to dzwonek do drzwi rozległ się po całym mieszkaniu. Niechętnie wstałam z podłogi, po czym otrzepałam spodnie. Kiedy otworzyłam drzwi, moim oczom ukazał się kurier z ogromnym koszem róż. Zmarszczyłam czoło, nie bardzo wiedzieć o co chodzi. Bo w końcu...niby od kogo mogłam dostać kwiaty?

- Anna Rose? - zapytał młody mężczyzna.

- Tak...- mruknęłam, jakbym nie była pewna czy to ja.

- Proszę pokwitować. - podał mi długopis i kartkę. Chwyciłam za pisadło, po czym złożyłam niedbały podpis w wyznaczonym przez niego miejscu. - Proszę bardzo. - podał mi kwiaty. - Do widzenia i Szczęśliwych Walentynek! - rzucił mi uśmiech, po czym zniknął w windzie.

Westchnęłam i zamknęłam drzwi, uprzednio wnosząc koszyk do mieszkania. W mojej głowie cały czas huczało jedno pytanie: "Kto zdecydował się podarować mi walentynkowy prezent?". Przecież nie miałam adoratorów. Bynajmniej o żadnym nic nie wiedziałam. Będąc w salonie, postanowiłam poszukać jakiejś karteczki czy czegoś w podobie, aby dowiedzieć się od kogo dostałam tak piękne kwiaty. Niemalże od razu zobaczyłam niewielką kopertę, która była włożona pomiędzy róże a ściankę koszyka. Bez wahania chwyciłam za biały papier i zaczęłam go otwierać. Z koperty wyciągnęłam kremowy papier, na którym nie było za wiele napisane.

"Nawet kiedy nie będzie mnie przy tobie, Ty i tak na zawsze pozostaniesz moją walentynką.

Kocham Cię nad życie.

Michael."

Wgapiałam się w tę kartkę, kompletnie pustym wzrokiem przez dobre dwie minuty. Wydaje mi się, że przeczytałam te dwa zdania setki razy, próbując pogodzić się z ich sensem. Dlaczego mi to wysłał? Przecież się rozstaliśmy. Ludzie po zerwaniu nie powinni się tak zachowywać. Nic z tego nie rozumiałam.Myślałam, że po tym jak opuściłam Neverland, nasz kontakt zatrze się całkowicie, a sam Mike odpuści sobie odbudowywanie naszych zszarganych relacji. Nie miałam pojęcia czy coś knuł czy też nie, jednak jedno było dla mnie pewne. Michael stawał się dla mnie jedną, wielką zagadką, którą musiałam na nowo odkrywać.

Resztę dnia spędziłam na płakaniu w poduszkę, oglądaniu naszych wspólnych zdjęć i zastanawianiu się czy powinnam do niego zadzwonić i podziękować za prezent czy raczej dać sobie z nim spokój...


I jak rozdział? Spodziewaliście się zerwania? :)

Jeżeli zostałeś do końca pozostaw po sobie jakiś ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro