Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|025|


- Scarlett, mama już idzie. – krzyknęłam, niosąc zupkę dla mojej córeczki. Z ręką na sercu przyznaję, że bycie rodzicem to najtrudniejszy zawód na świecie. Obecnie, przechodziliśmy przez okres ząbkowania i przysięgam wam, że był to jeden z najbardziej męczących etapów mojego życia. Nasze maleństwo ciągle płakało i gorączkowało, przez co całymi nocami siedzieliśmy przy jej łóżeczku. Przez ostatni tydzień, spaliśmy może po dwie, trzy godziny, co doprowadziło nas do solidnego przemęczenia. Bywało tak, że potrafiliśmy zasnąć przy zabawie ze Scarlett, albo w przypadku Michaela, uciąć sobie drzemkę na biurku, podczas pisania piosenek. Było ciężko, jednak uśmiech naszego maleństwa wynagradzał nam wszystkie nieprzespane noce.

- Czemu nie urwiecie się gdzieś, żeby trochę odpocząć? W końcu wam też się coś należy od życia – powiedziała Christina, która postanowiła złożyć mi wizytę.

- To nie takie proste. - mruknęłam, siadając obok Scarlett. – Od macierzyństwa nie można sobie wziąć wolnego. – nabrałam trochę zupy na łyżkę.

- No tak, ale zawsze możecie poprosić Marry albo mamę Michaela o pomoc. – zaczęła obierać mandarynkę.

- Nie chcemy prosić o takie rzeczy Katherine.

- Dlaczego? Nie zgodzi się? – spojrzała na mnie.

- Zgodzić by się zgodziła, ale wiesz jaki jest Joseph. – zaczęłam karmić małą. – Wolimy uniknąć gadek, że wykorzystujemy Katherine. – wyjaśniłam.

- No dobra, ona odpada. – westchnęła. – Ale Marry na pewno się zgodzi. – uśmiechnęła się.

- Niby racja. – wytarłam buzię Scarlett. – Ale nie wiem, wolałabym nie zostawiać jej samej.

- Czemu? Przecież Marry nie jest wam obca.

- Wiem, ale...no...Po prostu czuję się bezpieczniej, kiedy moje szczęście jest przy mnie. – pogłaskałam Scarlett po policzku.

- Dramatyzujesz. – przekręciła oczami. - Mam propozycję i nie przyjmuję sprzeciwu. – wyszczerzyła się.

- Zamieniem się w słuch. – nabrałam kolejną łyżkę zupy.

- Mam domek. To znaczy, moi rodzice mają. – przybliżyła się. – Jest blisko oceanu, praktycznie na odludziu. Może wybierzemy się tam całą paczką?

- Paczką? – spojrzałam na nią.

- Paczką. Wiesz, ty i Michael, Josh i Charlie, Judy i Adam, Ja i Slash...

- Przepraszam bardzo, ty i kto? – wytrzeszczyłam oczy.

- No kurwa, ja i Hudson.

- Christina, słownictwo. – warknęłam.

- Sorry...- przewróciła oczami.

- Nie gadaj, że Ci się spodobał. – zaśmiałam się.

- No...spodobał. Co jest w tym takiego śmiesznego? Myślisz, że do siebie nie pasujemy? – zmarszczyła brwi.

- Akurat w to, że do siebie pasujecie nie śmiem wątpić. Obydwoje jesteście tak samo wulgarni. – odstawiłam miskę i wzięłam Scarlett na ręce.

- No właśnie, więc... – uśmiechnęła się.

– Poważnie chcesz się z nim wiązać? – zapytałam, głaszcząc Scarlett po główce.

- Kto powiedział o związku. – uśmiechnęła się znacząco.

- Chcesz wykorzystać biednego Saula? – parsknęłam śmiechem.

- Nie wykorzystać, ale chcę wejść z nim w przyjaźń bez zobowiązań. – napiła się. – Wiesz, zawsze marzyłam o przygodzie z gwiazdą rocka.

- Christina błagam Cię, ile ty masz lat? – spojrzałam na nią z politowaniem. – Rozmawiałaś z nim raz i od razu chcesz mu wskakiwać do łóżka?

- Jestem wciąż młoda.

- Masz prawie trzydzieści lat. – zauważyłam.

- Dwadzieścia dziewięć. – poprawiłam mnie.

- Nie uważasz, że to czas, aby trochę dorosnąć? – zapytałam. – Poza tym z tego co wiem to Slash znalazł sobie jakąś panienkę i bardzo zaangażował się w tę relację. – powiedziałam. Było to akurat prawdą. Ostatnimi czasy Saul spotykał się z rudowłosą dziewczyną, o imieniu Renee, którą nawiasem mówiąc, miałam okazję poznać na urodzinach Slasha. Wtedy jeszcze nie byli razem, jednak na pierwszy rzut oka było widać jak bardzo im na sobie zależy.

- Mówisz mi to dopiero teraz? – zapytała z wyrzutem.

- Nie wiedziałam, że Ci się podoba. – spojrzałam na nią. – Nie jestem wróżką, Christina.

- O czym gadacie? – do kuchni wszedł Michael.

- Twoja kobieta zniszczyła mi moją przygodę seksualną. – mruknęła żałośnie.

- Co? – spojrzał na mnie zmieszany.

- Christina chciała wykorzystać Slasha. – przewróciłam oczami.

- To się trochę spóźniłaś. – zaśmiał się.

- Nie ważne, ale i tak możecie go zaprosić. – mruknęła. – Skoro on jest zajęty, to może chociaż spiknie mnie z Axlem albo Duffem. – westchnęła.

- Gdzie chcecie go zapraszać? – zapytał zdezorientowany Mike, biorąc na ręce Scarlett.

- Jedziemy wszyscy do mojego domku letniskowego i nie przyjmuje żadnego sprzeciwu. – powiedziała Christina, wstając z miejsca. – Teraz lecę do siebie. Odezwę się jutro to się zgadamy. – podeszła i cmoknęła mnie w polik. – Papa. – wyszła, uprzednio machając do naszego maleństwa.

Razem z Michaelem wymieniliśmy się porozumiewawczym spojrzeniem. Wiedzieliśmy jaka jest Christina i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tak łatwo nie odpuści sobie Slasha. Jak bardzo ją kochałam, tak samo bardzo nie rozumiałam jej podejścia do świata. Mając prawie trzydzieści lat, powinna zacząć myśleć nad ustabilizowaniem swojego życia prywatnego, a nie wplątywać się w kolejne jednorazowe przygody z mężczyznami. Już nieraz przez takie zachowania popadała w poważne problemy i w sumie, śledząc moje późniejsze losy, będziecie świadkami jednego z jej wybryków, który mówiąc krótko, wyszedł jej bokiem. Christina niestety należała do grona ludzi niesamowicie upartych, przez co nikt nie umiał przemówić jej do rozsądku. Moja przyjaciółka nie potrafiła po prostu dorosnąć i to stanowiło istotny problem.

Parę dni później spędzaliśmy weekend w towarzystwie naszych pokręconych przyjaciół. Muszę przyznać, że domek letniskowy rodziców Christiny należał do naprawdę przyzwoitych miejsc, a Michael zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Wszystko szło po naszej myśli. Doborowe towarzystwo, dużo śmiechu, a do tego pogoda dopisywała jak nigdy. Co prawda był grudzień, ale chyba każdy wie jak wygląda zima w Kalifornii. Więcej ciepła niż zimna.
Kiedy Slash dowiedział się o naszych planach na weekend, od razu chciał się do nas wkręcić. Dobrze wiedziałam jak bardzo lubi spędzać z nami czas, a szczególnie w towarzystwie Michaela, z którym w ostatnim czasie bardzo się zaprzyjaźnił. Ich relacja była po prostu niesamowita w swojej prostocie. Obydwoje byli swoimi totalnymi przeciwieństwami, dzięki czemu świetnie się uzupełniali. Wyzywali się, opierdzielali nawzajem, pocieszali, doradzali sobie i to było po prostu fantastyczne. Mimo tego, że Slash był jaki był, to i tak stał się bardzo ważną postacią w naszym życiu i śmiało mogę powiedzieć, że dołączył do naszego wąskiego grona przyjaciół.

Siedziałam z Judy i Charlotte obok ogniska, przy którym majstrowali chłopaki. Christina buszowała gdzieś po kuchni, starając się znaleźć jakieś gazety, które pomogłyby w rozpaleniu ognia. Wnioskując po wszystkich wulgaryzmach, które latały w powietrzu, można było stwierdzić, że nie szło jej to zbyt dobrze.

- Nie martwisz się, kiedy zostawiasz Nicka pod czyjąś opieką? – zapytałam Charlotte.

- Nie. – uśmiechnęła się. – Zawsze zostawiam go z kimś odpowiedzialnym, także nie mam powodu do strachu.

- Ty też nie powinnaś się tak przejmować. – odezwała się Judy. – Przecież nie zostawiliście młodej na pastwę losu. – zaśmiała się. Przyznaje się, że totalnie świrowałam. Potrafiłam dzwonić do domu co godzinę i pytać Marry czy wszystko jest w porządku. Uroki bycia matką...

- Wiem, ale to pierwszy taki wypad, gdzie nie wracamy na noc. – westchnęłam.

- Pierwszy i nie ostatni, więc się trochę uspokój. – Charlotte szturchnęła mnie łokciem. – A tak zmieniając temat, to mam przeczucie, że dzisiaj nie zjemy żadnej kiełbaski z tego ogniska. – skrzywiła się, patrząc na naszych mężczyzn, którzy wyglądali przezabawnie. Adam stał w ogromnych, brudnych rękawicach z niezadowoloną miną, Josh leżał prawie twarzą na ziemi, dmuchając w ogień, Mike siedział obok z ufajdanym czołem, a Slash chlał piwsko i dyrygował wszystkimi.

- Chyba się udało! – krzyknął Hudson. – Jakbyście posłuchali mnie od początku...

- Zamknij się i się nie wymądrzaj. – warknął Mike. – Dajcie te kiełbasy.

Przygotujcie się na hit tej przygody....

Josh chwycił za mini ruszt i starannie próbował ustawić go nad ogniem. Wszystko niby pięknie, jednak metalowe ustrojstwo, zaczęło się niebezpiecznie ruszać. Na pomoc przybył wszechwiedzący Slash, który próbował opanować sytuację. Koniec końców był taki, że kiedy chłopaki myśleli, że ruszt już stoi stabilnie i na pewno się nie przewróci, puścili metal. Ruszt stał bez ruchu może trzydzieści sekund, po czym runął na ziemię, a wszystkie kiełbasy wpadły do ogniska. Gdybyście tylko widzieli ich miny...

Ja i dziewczyny nie mogłyśmy dłużej stłumić śmiechu i dosłownie wybuchłyśmy. Śmiałyśmy się z nich tak głośno, że prawdopodobnie było słychać nas aż w Arizonie.

- Co się tutaj stało? – zapytała Christina, niosąc plik gazet w ręku.

- Nic, jadę do KFC. – wstałam, wciąż się śmiejąc. – Kto chętny, aby mi towarzyszyć? – zapytałam.

- Ja. – powiedziała Judy.

- Weźmiesz mi kubełek? – Mike zrobił maślane oczy.

- Oczywiście. - zaśmiałam się.

Z biegiem lat, bardzo dobrze wspominam ten weekend. Brakowało nam naszych dawnych, pełnych wrażeń wypadów, a dzięki tym dwóm dniom spędzonym z naszymi przyjaciółmi mogliśmy znów poczuć się tak jak cztery lata temu na początku naszej znajomości. Jeśli chodzi o nasze ognisko, to myślę, że najlepiej na tym wszystkim wyszedł Michael, bo w końcu spójrzmy prawdzie w oczy...On kochał KFC.
Nawiązując do nieszczęsnych planów Christiny wobec Saula, wszystko skończyło się pomyślnie. Slash wykazał się ogromną asertywnością i kiedy rudowłosa próbowała wykorzystać na nim swój urok osobisty, ten natychmiastowo dawał jej do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany. Bardzo mi tym zaimponował, bo wiecie, jak dotąd Hudson był postrzegany jako zwykły gnojek z zespołu, który może mieć każdą lecz nie potrafi stworzyć normalnego związku. Podczas tego wyjazdu zachował się bardzo przyzwoicie, ukazując jak bardzo wierny jest Renee. Miałam nadzieje, że ich związek przetrwa jak najdłużej, a co do jego relacji z Christiną...no cóż. Zrobiło się bardzo niezręcznie...

24 grudnia 1991 rok.

- Pomocy! – krzyczała La Toya z kuchni. – Zaraz się poparzę! – dodała. Szybkim krokiem podeszłam i odebrałam od mojej szwagierki naczynie z pięknie wyglądającą zapiekanką.

- Spokojnie, trzymam. – zaśmiałam się, odstawiając danie na blat.

- Dziękuję. – uśmiechnęła się. – Muszę jeszcze przygotować ciasto. Nie mam pojęcia jak się ze wszystkim wyrobie. – zerknęła na zegarek.

- Do kolacji zostały jakieś trzy godziny. Pomogę Ci i na pewno wszystko będzie na czas. – powiedziałam, odkładając rękawice kuchenne.

- No dziewczynki, znalazłam nasze najlepsze wino. – oznajmiła uśmiechnięta Katherine, wchodząc do kuchni. – Będzie idealne do kolacji. Joseph robił je pięć lat temu.

- Nie radziłbym tego pić. Pewnie dosypał tam trutki na szczury, żeby nas wszystkich wybić. – mruknął Tito, po czym dostał po głowie od swojej mamy.

- Grzeczniej. Są w końcu święta. – warknęła Katherine. – To czas miłości, a nie nienawiści.

- Powiedz to Josephowi. – mruknął, wychodząc z kuchni.

Zaśmiałam się pod nosem, po czym wyciągnęłam mąkę z szafki. Razem z La Toyą rozpoczęłyśmy przygotowania jej słynnego ciasta z rabarbarem. Przyznam, że wszystko szło nam dość sprawnie. Byłyśmy dobrą drużyną, jeśli chodzi o wypieki. Po niespełna trzydziestu minutach, ciasto siedziało już w piekarniku, a my miałyśmy chwilę na odpoczynek. Trzeba zaznaczyć, że wszyscy od samego rana pomagali w przygotowaniach do kolacji i po prostu każdy padał z nóg.

- Widział ktoś Michaela? – zapytałam wchodząc do salonu.

- Usypia Scarlett na górze. – rzuciła Janet, która bawiła się z dzieciakami. Posłałam jej uśmiech i po schodach, udałam się do pokoju, gdzie znajdowały się moje skarby.

Starałam się być najciszej jak tylko mogłam. W końcu nie wiedziałam czy mała już zasnęła czy może jeszcze nie. Wiecie, lepiej dmuchać na zimne. Chwyciłam za klamkę, po czym delikatnie popchnęłam drzwi. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy zobaczyłam Michaela z naszym zasypiającym maleństwem na rękach. Za każdym razem ich widok wylewał miód na moje serce. Kochałam ich ponad wszystko.

- You are the sun, You make me shine or more like the stars, that twinkle at night...- śpiewał, kołysząc się wolno na boki. - You are the moon, that glows in my heart, You're my daytime my nighttime, My world...- oparłam się o framugę, przyglądając się im uważnie. Łzy zapełniły moje oczy. Przysięgam, że miłość jaką Michael darzył naszą córkę, była czymś najpiękniejszym na świecie. – You're my life... - przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się, czując jak łzy ściekły po moich policzkach. Odepchnęłam się od framugi i powoli podeszłam do nich. Oparłam głowę o rękę Michaela, po czym pogładziłam Scarlett po rączce.

- Dlaczego płaczesz? – wyszeptał.

- Wasz widok mnie wzruszył. – spojrzałam na niego. – Scarlett jest najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, mając takiego ojca. – uśmiechnęłam się.

- I taką mamę. – cmoknął mnie w czoło, po czym położył małą. Podszedł do mnie i przytulił mocno do siebie. Wtuliłam się w jego tors, uśmiechnięta.

- Kocham Cię, Annie. – pogładził mnie po głowie.

- A ja Ciebie, Mikey. – spojrzałam na niego. Stanęłam na palcach i przywarłam swoje usta do jego. Michael ujął moją twarz w dłoniach i pogłębił pocałunek. Tego wieczoru po raz kolejny uświadomiłam sobie jak bardzo jestem szczęśliwa.

Święta u rodziny Jacksonów były wspaniałe. Atmosfera jaka zapanowała w całym domu była po prostu nie do opisania. Katherine opowiadała nam różne świąteczne anegdotki, które za każdym razem wywoływały u wszystkich falę śmiechu, a śpiewanie kolęd wraz z tak utalentowanymi ludźmi było krótko mówiąc bajeczne. Uwierzcie, że nawet Joseph dał się ponieść magii świąt i zachowywał się jak normalny, przyjazny człowiek. Zdarzyło mu się nawet wziąć na ręce nasze maleństwo i chwilę się z nią pobawić. Był to niespotykany widok, jednak mimo wszystko nie zmieniło to mojego nastawienia co do jego osoby. Jeden gest przecież niczego nie naprawi.
Wigilia roku 1991 nie była cudowna tylko dlatego, że w całym dom zapanowała cudowna atmosfera, ale też ze względu na to, że były to pierwsze święta Scarlett. Jednak, pomimo tak wspaniałej kolacji, pod koniec dnia poczułam się bardzo źle. Były to pierwsze święta spędzone bez mojej rodziny. Bardzo za nimi tęskniłam i po prostu chciałam chodź przez chwilę usłyszeć ich głosy, dlatego też po tym jak uśpiliśmy Scarlett, postanowiłam wykonać telefon do mojego rodzinnego domu.

- Halo? – usłyszałam radosny głos mamy.

- Cześć, mamusiu. – uśmiechnęłam się. – Jak święta?

- Annie! – powiedziała entuzjastycznie. – Dobrze, chodź mogłyby być lepsze. Brakuje nam Ciebie, skarbie.

- Mi was też. – westchnęłam. – Cały dzień o was myślę. – wyznałam.

- Mam nadzieje, że nas niedługo odwiedzicie.

- Oczywiście. – uśmiechnęłam się. – Może wpadniemy na drugi dzień świąt. – dodałam.

- Byłoby wspaniale! A teraz opowiadaj, jak tam Michael i Scarlett? I co dobrego przyrządziła Katherine?

Zaśmiałam się pod nosem i zaczęłam opowiadać wszystko ze szczegółami. Moja mama była jedną z najbardziej uroczych osób na całym świecie. Uwielbiałam z nią rozmawiać, ponieważ zawsze potrafiła poprawić mi humor. Jej drobne, z pozoru nic nie znaczące pytania, za każdym razem wykazywały masę troski i zainteresowania. Byłam wdzięczna Bogu, że obdarował mnie tak wspaniałą rodziną.

Po skończonej rozmowie z mamą, udałam się do starego pokoju Michaela, w którym mieliśmy spać. Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam, że Mike leży już przebrany w piżamę z jakąś książką w ręku. Uśmiechnęłam się pod nosem i spoczęłam obok niego.

- Czekałem na Ciebie. – objął mnie ramieniem. – Co słychać w Teksasie? – zapytał.

- Wszystko w porządku, ale tęsknią równie jak ja. – zaśmiałam się słabo.

- Odwiedzimy ich niedługo. – cmoknął mnie w czoło. – Już niedługo nasza rocznica. – uśmiechnął się.

- Tak. Stuknie nam równiutkie cztery lata. – spojrzałam na niego. – Kiedy to zleciało?

- Nie mam pojęcia, skarbie. – uśmiechnął się. – Pomyślałem sobie, że tego dnia moglibyśmy polecieć w nasze ulubione miejsce.

- Mówisz o Dominikanie? – momentalnie ożyłam.

- Tak. – zaśmiał się.

- Wiesz, że mi nie trzeba dwa razy powtarzać. – usiadłam.

- Więc postanowione. – klasnął w dłonie. – Jedziemy. – cmoknął mnie w usta.

- Jedziemy. – powtórzyłam za nim uśmiechnięta od ucha do ucha, po czym wpadłam w jego ramiona. – Już nie mogę się doczekać, kiedy pokażemy wszystko Scarlett.

- Ja tak samo. – przytulił mnie mocno. – To będzie wspaniała przygoda.

Witajcie!

Mam bardzo mieszane odczucia co do tego rozdziału, a właściwie mogę śmiało powiedzieć, że mi się nie podoba. Postanowiłam go jednak wstawić, ponieważ chcę jak najszybciej przejść do ciekawszych wydarzeń z życia Annie i Michaela. :) Dlatego też obiecuję, że kolejny rozdział będzie już o wiele ciekawszy. :)

Jeżeli zostałeś do końca pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro