|024|
Końcówka roku 1991 była dość huczna. 26 listopada, odbyła się premiera nowej płyty Michaela, która nosiła tytuł „Dangerous". Nie muszę chyba mówić, że album natychmiastowo zyskał uznanie wśród fanów i od pierwszego dnia sprzedawał się niczym świeże bułeczki. Michaelowi bardzo zależało, aby na krążku znalazły się takie utwory jak „Black Or White" czy „Heal The World", które poruszały istotne kwestie tego świata. Byłam bardzo dumna z mojego narzeczonego, ponieważ po raz kolejny odwalił kawał dobrej roboty. Doskonale wiedziałam jak bardzo zależało mu na tym, aby wszystko poszło po jego myśli, a widok jego uśmiechniętej twarzy był dla mnie czymś wspaniałym. Jedyne co w tym wszystkim nie do końca mi odpowiadało, to ciągłe wyjazdy na konferencje, wywiady i ogólny brak czasu dla rodziny. Wiedziałam jednak, że to dopiero początek. Trasa zbliżała się wielkimi krokami, a sama myśl o tym, że będę musiała zostać sama ze Scarlett, dosłownie mnie przerażała.
Jeśli chodzi o naszą córeczkę, to malutka rosła jak na drożdżach. Siedem miesięcy minęły jak w oka mgnieniu, a ja nie mogłam się z tym wszystkim pogodzić. Kto pozwolił mojemu dziecku tak szybko rosnąć? Jeszcze niedawno była taka maleńka, a teraz? Gryzła wszystko co wpadło jej w ręce i ciągnęła nas za włosy, świetnie się przy tym bawiąc. Lubiła nam dokuczać, co oczywiście odziedziczyła po swoim tatusiu. Mieli bardzo dużo wspólnego. Bałam się tylko co będzie dalej, bo skoro siedmiomiesięczne dziecko już zachowuje się jak swój ojciec to...aż strach się bać.
Był początek grudnia, a my mieliśmy wybrać się na przyjęcie, które zorganizował producent z okazji sukcesu płyty „Dangerous". Oczywiście nie byłabym sobą, gdyby nie towarzyszył mi odwieczny problem każdej kobiety. Tak moi drodzy, nie miałam się w co ubrać. Stałam przed otwartą szafą ponad godzinę, starając się znaleźć odpowiednią kreację na dzisiejszy wieczór. Szczerze wam powiem, że nie szło mi to za dobrze.
- Nie mówi, że jeszcze nic nie wybrałaś. – powiedział Michael, który wszedł do sypialni ze Scarlett na ręku. – Jak tak dalej pójdzie, spóźnimy się.
- Kochanie, ale ja nie mam co na siebie założyć. – położyłam się na ziemi.
- Żartujesz? Spójrz ile masz ubrań. – wskazał głową na szafę.
- No, ale ughh...- jęknęłam.
Michael zaśmiał się i pokręcił głową.
- Chyba my będziemy musieli znaleźć mamie jakąś kieckę. Co ty na to? – zwrócił się do Scarlett, która natychmiastowo obdarowała go promiennym uśmiechem. Scarlett uwielbiała głos Michaela. Pamiętam, że kiedy była jeszcze w brzuszku i Mike zaczynał coś do mnie mówić, automatycznie się uspakajała. Jednak kiedy przestawał, w Scarlett wstępował kopiący mnie diabeł.
Michael podszedł do szafy i razem z naszą córeczką, zaczęli grzebać w moich ubraniach. Ja leżałam jak zwłoki na ziemi, przyglądając się tym całym poszukiwaniom, które w prawdzie nie trwały długo. Mike wyciągnął wieszak, na którym zawieszona była średniej długości sukienka, na szerokich ramiączkach, w kolorze zgniłej zieleni. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na mojego partnera.
- Pójdziesz w tym. – oznajmił.
- No nie wiem. – postanowiłam się z nim podroczyć.
- Annie...- wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Nie uważasz, że jest zbyt wyzywająca? – wstałam i podeszłam bliżej.
- Powinna wszystko zakryć. - spojrzał na kreacje, poprawiając Scarlett na ręku.
- A jeśli nie zakryje? – uśmiechnęłam się zagryzając wargę. – Przez przypadek może odkryć to i owo.
- Annie...- westchnął.
- No co? – zapytałam. – Chyba nie chcesz, żeby ktoś zobaczył mój tyłek. – wzruszyłam ramionami.
Michael zamilkł, marszcząc czoło.
- Zostajesz w domu. – powiedział, odkładając sukienkę.
- Dlaczego? – zaśmiałam się.
- Bo ja tak mówię. – położył Scarlett na kocyku.
- Oj przestań, jestem twoją narzeczoną. – podeszłam bliżej niego. – Muszę Ci towarzyszyć.- uśmiechnęłam się.
- Tak, jesteś moją seksowną narzeczoną i nie chcę, żeby ktokolwiek oglądał to co należy do mnie. – złapał się za boki.
- Mikey, zazdrośniku. – zaśmiałam się i przytuliłam do jego klatki.
- To wszystko przez Ciebie. – objął mnie. – Gdybyś nie zaczęła tej gadki...
- Oj dobra, dobra. – cmoknęłam go. – Założę to co mi dałeś, a gdyby odkryło się coś niepożądanego, ty zakryjesz mnie własnym ciałem. Co ty na to? – zapytałam.
- Przestań świrować i idź się ubieraj. – klepnął mnie w tyłek.
Zaśmiałam się i chwyciłam za ubranie. Weszłam do łazienki, po czym zamieniłam leginsy i koszule Michaela na zieloną sukienkę. Nie wyglądała na mnie tak samo jak przed ciążą. Tym razem była nieco bardziej opięta, dzięki czemu uwydatniła moje atuty. Kiedy byłam już w połowie gotowa, postanowiłam zająć się resztą. Nie chciałam zbyt mocno szaleć z fryzurami, dlatego zdecydowałam się upiąć moje włosy w niski koczek, pozostawiając przy tym kilka pasemek, które niedbale wypadały z idealnie ułożonej fryzury. Następnie, wyrównałam koloryt skóry podkładem, po czym podkreśliłam moje długie rzęsy najzwyklejszym tuszem do rzęs. Na usta nałożyłam szminkę, która wpadała w brąz. Uważam, że idealnie pasowała do mojej stylizacji.
Skończywszy przygotowania, postanowiłam po raz ostatni spojrzeć w lustro, aby ocenić efekt końcowy. Przyznam szczerze, że byłam zadowolona. Już dawno nie wyglądałam tak dobrze jak wtedy. W przeciągu kilku miesięcy, zdołałam schudnąć parę kilogramów, które przybrałam będąc w ciąży. Nie byłam już tak chuda jak kiedyś, jednak uważam, że moje ciało wyglądało dobrze, a nawet lepiej niż przed ciążą. Zaokrągliłam się tu i ówdzie, dzięki czemu zaczęłam bardziej przypominać kobietę niż nastolatkę. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym przejechałam dłońmi po sukience, wykonując przy tym ostatnie poprawki. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi. Wyszłam z łazienki, od razu kierując się na dół. Na przedpokoju stał Michael, zapinając guziki od swojej czarnej koszuli. Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej.
- Pomożesz mi zawiązać kraw...- spojrzał na mnie. – Wow, mała...
- Może być? – uśmiechnęłam się.
- Wyglądasz przepięknie. – zagryzł wargę, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. – Może jednak zostaniemy? – posłał mi zalotne spojrzenie.
- Chyba sobie żartujesz. – prychnęłam. – Nie po to stroiłam się pół godziny, aby teraz siedzieć w domu. – podeszłam do komody i wyciągnęłam z niej niewielką, czarną torebkę.
- Liczyłem na coś w stylu „Oczywiście misiu, zostańmy. Nie mogę się doczekać, kiedy zdejmiesz ze mnie tę kieckę". – zaczął udawać mój głos.
- Jezu. – zaśmiałam się. – Uspokój swojego kolegę i się szykuj. – poklepałam go po kroku.
- Mmm, kochanie. – zamruczał. – Bo zaraz serio zostaniemy i tym razem nie będę się pytał czy tego chcesz czy nie. – przyciągnął mnie do siebie.
- Czasem jesteś jeszcze większym dzieckiem niż Scarlett, wiesz? – uśmiechnęłam się i zaczęłam zapinać guziki od jego koszuli.
- Wspominałaś. – przekręcił oczami. – I tak mnie kochasz. – wyszczerzył swoje śnieżnobiałe ząbki.
- Kocham, kocham. – klepnęłam go w klatę. – Dawaj ten krawat. A właśnie, gdzie Scarlett?
- Śpi, Marry ją położyła. – powiedział. - Musimy się pospieszyć, Slash będzie lada moment. – spojrzał na zegarek, podając mi kawałek materiału.
- Slash? Jedzie z nami?
- Tak. – mruknął.
- Od kiedy się tak przyjaźnicie? – zaczęłam robić węzeł.
- Nie wiem. – wzruszył ramionami. – Tak jakoś wyszło. Wkurza mnie czasem bardziej niż ktokolwiek, ale jakoś darzę go sympatią. – wyjaśnił. – Poza tym, ostatnio między nim a Axlem nie układa się za dobrze, dlatego też mniej czasu spędza ze swoim zespołem.
- Jest aż tak źle? - zapytałam.
- Niestety. – westchnął. – Wiesz, Slash jest w bardzo podobnej sytuacji co ja. Mimo, że otacza nas masa ludzi i tak nie mamy prawdziwych przyjaciół. Myślę, że to mogło nas zbliżyć.
- Jeszcze trochę się tak pozbliżacie, a może Saul zacznie zachowywać się jak człowiek. – parsknęłam śmiechem.
- W cuda wierzysz? – zapytał.
Obydwoje wybuchliśmy śmiechem. W końcu Slash to Slash, jego się nie da od tak zmienić.
Za dziesięć ósma przyjechał Hudson, który oczywiście był spóźniony. Tłumaczył się, że musiał zaopatrzyć się na wieczór, bo na takich, cytuje „drętwych potupajach", nie ma alkoholu dla prawdziwych mężczyzn. Nie miałam czasem do niego siły, przysięgam.
W każdym bądź razie, dzięki naszemu wspaniałemu koledze, z Neverlandu wyjechaliśmy dopiero o dwudziestej. Anthony zawiózł nas pod wyznaczone miejsce, gdzie była już cała masa osób. Michael chwycił mnie za rękę, po czym weszliśmy na ogromną salę. Wszędzie kręcili się jacyś celebryci. Steve Wonder, Eddie Murphy, Elton John, który specjalnie przyleciał do Stanów, aby móc świętować sukces Michaela. Oczywiście nie mogło też zabraknąć Elizabeth, która gdy tylko nas zobaczyła, od razu przyleciała i wyściskała nas najmocniej jak tylko mogła.
- W końcu jesteście. – powiedziała. – Już myślałam, że Michael nie zjawi się na przyjęciu, które zostało wyprawione głównie dla niego. – zaśmiała się.
- Mieliśmy małą obsuwę przez Saula. – Mike wskazał głową na Slasha.
- No wiesz co! Tak mnie oczerniać przed piękną Panią! – oburzył się gitarzysta. – Liz złotko, dobrze wiesz, że ja nigdy w życiu bym się...
- Dobra, dobra. – zaśmiała się. – My się znamy nie od dziś. Właśnie! – niemalże krzyknęła. – Poznaliście już Lisę? – zapytała. – Lisa skarbie! – zawołała.
I w tym momencie podeszła ona. Lisa Marie Presley. Piękna, niewysoka, rudowłosa dziewczyna, o nie do końca przyjemnym wyrazie twarzy. Była ubrana w czarną, długą sukienkę, która odsłaniała jej całe ramiona. Obleciała nas wszystkich wzrokiem, jednak najdłużej zawiesiła go na Michaelu.
- Ochooo, wyczuwam kłopoty. – mruknął Slash i pociągnął łyka z butelki, którą trzymał w dłoniach.
- Ekhem... Kochani, poznajcie Lisę. – uśmiechnęła się Liz. – Lisa, to jest Annie i Slash. Michaela już znasz.
- Miło mi. – rzuciła do nas. – Dawno się nie widzieliśmy.
- To prawda. – Michael kiwnął głową.
- Ile to już minęło? – uśmiechnęła się w jego stronę.
- Chyba ładne cztery lata. – powiedział.
- Znacie się? – zapytałam.
- Och, tak. – Michael spojrzał na mnie. – Poznałem ją już, kiedy była małym dzieckiem. – posłał jej uśmiech.
- Tak, w późniejszych latach również widywaliśmy się od czasu do czasu. – mruknęła. - To chyba nie przypadek, że znów się spotykamy. – zagryzła wargę.
- Chyba nie. – powiedział Michael, któremu banan nie spadał z twarzy. Uniosłam do góry brwi, przyglądając się mu z niedowierzeniem. I on i Lisa, zaczęli działać mi potwornie na nerwy. Miałam wrażenie, że ta cała „Księżniczka Rocka and Rolla" prowokuje Michaela, a on zaczyna jej od tak ulegać. Czy tak powinno być? Nie sądzę.
- Mam Ci tyle do powiedzenia. – zbliżyła się do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. – Ale najpierw, musisz ze mną zatańczyć. – wyszczerzyła się i zaciągnęła go na parkiet. Michael nie stawiał oporu, a nawet wydawał się być zadowolony z takiego obrotu sytuacji.
Stałam w tym samym miejscu, kompletnie zdezorientowana. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, że Michael zostawił mnie i poszedł sobie gdzieś z jakąś inną kobietą. Zrobiło mi się potwornie przykro. Nie wiedziałam co robić. Zacisnęłam z całej siły zęby i prędko zaczęłam podążać w stronę wyjścia na ogrodu.
- Annie...- usłyszałam Slasha.
Zignorowałam go i wyszłam na zewnątrz. Usiadłam na schodach i podkuliłam nogi. Czułam się tak bardzo źle, że jeśli miałabym tylko taką możliwość, wróciłabym do domu, do mojego dziecka i płakałabym w poduszkę całą noc. Nie mogłam uwierzyć, że Michael zostawił mnie samą na środku sali. Jeśli się nie mylę to ja byłam jego kobietą i to ze mną powinien tańczyć. Nie z kobietą, która kokietuje go bez żadnych skrupułów. Zacisnęłam mocno oczy. Łzy spłynęły po moich policzkach. Znowu przez niego płakałam. Znowu.
- Annie, wołałem Cię. – powiedział Saul, który wyszedł na zewnątrz. – Płaczesz?
- Zostaw mnie. – mruknęłam.
- Nie zostawię Cię.- usiadł obok. – Nie rycz przez niego.
- Jak ma nie ryczeć? Zostawił mnie jak jakąś kretynkę i poszedł sobie z inną. – zapłakałam.
- Liz już z nim rozmawia. – pogłaskał mnie po plecach. – Jest idiotą i tyle. – dodał.
- Ja to wiem. – pociągnęłam nosem. – Poza tym co z tego, że Liz z nim rozmawia? On powinien sam odmówić, a nie jak ostatni bez mózg lecieć za nią. – mruknęłam. – Nie wierze, że z nią polazł. – zapłakałam.
- Annie...- przytulił mnie. – Nie rycz głupia, szkoda łez. Zaraz się pogodzicie. – uspakajał mnie.
- Żeby chociaż coś powiedział, ale on nic. – powiedziałam poprzez łzy. – Nawet na mnie nie spojrzał. – wtuliłam się w niego.
- Już dobrze. – gładził moje plecy.
- Co tutaj się dzieje? – zapytał dobrze mi znany, niski, wkurzony głos.
Czułam, że ze złości robię się cała czerwona.
- Co tutaj się dzieje?! – wstałam. – Co TUTAJ się dzieje?! A co działo się tam?! – krzyknęłam.
- Uspokój się...- mruknął. – To był tylko taniec.
- Tylko taniec? – spojrzałam. – Zostawiłeś mnie tam samą, jak jakąś kompletną idiotkę! Nawet na mnie nie zerknąłeś! Ta cała Lisa zaczęła robić do Ciebie maślane oczy, a ty jak ten ostatni babiarz poleciałeś, gdy tylko skinęła palcem! Kto tutaj jest twoją narzeczoną ja czy ona?! Jesteś po prostu żałosny, Jackson!– odwróciłam się od niego i zaczęłam mocniej płakać. Slash siedział na schodach, bardzo zakłopotany. Michael musiał posłać mu jakieś dziwne spojrzenie, bo nagle wstał i poszedł do środka. Poczułam jak para rąk obejmuje mnie w tali i przyciąga do tyłu. Westchnęłam głęboko i otarłam oczy.
- Przepraszam. – mruknął i cmoknął mnie w ucho. – Masz rację, zachowałem się jak idiota, ale nie umiałem jej odmówić. – przytulił mnie mocniej.
- Ta? Może Cię wysłać na jakiś kurs asertywności, co? Nauczy się mówić „nie". – warknęłam.
- Przestań. – westchnął – Poza tym, nawet nie masz pojęcia jak bardzo kocham to, kiedy jesteś zazdrosna. – zaśmiał się.
Aż się we mnie zagotowało. Na żarciki mu się zebrało. Mi do śmiechu nie było.
- Wiesz co Jackson? Daruj sobie. – odsunęłam się. – Wracaj do swojej Lisy, a mnie zostaw w spokoju. – powiedziałam i zaczęłam kierować się w głąb ogrodu.
- Kochanie, proszę Cię. – lazł za mną.
- Odwal się. – warknęłam ponownie, nie zatrzymując się ani na moment.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobię. – podbiegł do mnie i stanął naprzeciw. – Naprawdę Cię przepraszam. Nie chcę się o nią kłócić. – przybliżył się.
- Jasne. – pociągnęłam nosem. – Gdybyś miał choć krzty rozumu, wiedziałbyś, że powinieneś się nie zgodzić, bo przyszedłeś tutaj ze mną!
- A gdyby prosiła mnie o taniec na przykład Diana? Też byś robiła sceny?
- Człowieku, oczywiście, że bym nie robiła, bo Diana nie chciałaby zgwałcić Cię samym wzrokiem! – krzyknęłam. – A może Ci jeszcze zawołać twoją Tati? Będziesz miał już dwie „niewinne" do kolekcji. W końcu Tatiana też tylko z tobą „tańczyła". Szkoda, że skończyło się to inaczej.
- Boże kochany, teraz będziesz mi jeszcze wywlekać sprawę z Tatianą sprzed czterech lat? – przetarł twarz dłonią.
- Tak, będę! – tupnęłam nogą.
- Dobra, Annie. Koniec. – położył ręce na moich biodrach, po czym przyciągnął mnie do siebie na niebezpieczną odległość. - Przepraszam. – cmoknął mnie. – Bardzo przepraszam. – znów. – Jestem idiotą, kretynem i ostatnim durniem. Przysięgam, że już nawet na nią nie spojrzę. Tylko proszę, już się nie gniewaj. – pocałował mnie delikatnie.
Na początku nie chciałam odwzajemniać pocałunków, jednak Michael działał na mnie jak nikt inny i po prostu nie mogłam się powstrzymać. Zatopiliśmy się w głębokim pocałunku, który trwał jakby w nieskończoność. Miałam ochotę skopać mu dupę, jednak z drugiej strony chciałam go otulić swoimi ramionami i pokazać tej małpie, że on jest TYLKO mój. To wszystko mi się nie podobało. Michael zachował się bardzo dziwnie, tak jakby nie był sobą. To była pierwsza tego typu sytuacja i modliłam się, żeby się już więcej nie powtórzyła. Obawiałam się tylko, że Lisa pewnego dnia może wtargnąć w nasze życie i zniszczyć to co budowaliśmy przez kilka lat. Tego nie chciałam. Byliśmy szczęśliwymi rodzicami naszej siedmiomiesięcznej córeczki i nie potrzebowaliśmy problemów. Miałam tylko nadzieje, że ten incydent z Lisą, będzie tym ostatnim.
- Kocham Cię, zołzo. – uśmiechnął się.
- Tylko nie zołzo. – mruknęłam. – A ty jak byś zareagował na moim miejscu?
- No...pewnie zabiłbym tego kolesia, z którym byś poszła. – podrapał się za uchem.
- Właśnie. – przekręciłam oczami.
Mike zaśmiał się, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Mogę prosić moją narzeczoną do tańca? – zapytał, uśmiechając się uwodzicielsko.
- No nie wiem, nie wiem. – wzruszyłam ramionami. – Nie jestem pewna czy zasłużyłeś.
- Muszę Ci to wszystko jakoś wynagrodzić. – złapał mnie za rękę. - Obiecuję, że przetańczę z tobą całą noc, księżniczko. – zagryzł wargę i znów złączył nas pocałunkiem.
Tak jak obiecał, tak też się stało. Przetańczyliśmy pół nocy, a kiedy wróciliśmy do domu...no cóż. Jeszcze długo się godziliśmy.
Jak się podobał rozdział? Spodziewaliście się Lisy? :)
Powiem szczerze, że jakoś z przyjemnością tworzyło mi się ten rozdział :) Nie wiem jak wam, ale mi zawsze najlepiej pisze się w późnych godzina XD Dlatego tak często zarywam nocki XD Nie przedłużając, zapraszam was do wyrażenia opinii, a ja tymczasem lecę się szykować na siłownie (((help)))
Jeżeli zostałeś do końca pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro