Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|023|


Sześć miesięcy później.

Nie wiem która godzina była na zegarku, jednak było cholernie późno. Poczułam jak głód ssie mój żołądek. Tak, uroki bycia w ciąży. Spojrzałam na miejsce obok. Było puste. Zapaliłam lampkę i z trudnością podniosłam się z materaca. Ubrałam kapcie i zeszłam na dół. Nie zastałam tam nikogo. Westchnęłam i skierowałam się do kuchni, gdzie zaczęłam przyrządzać sobie kanapkę. Kiedy to zrobiłam, chwyciłam ją w dłoń i poszłam znów na górę. Zaczęłam zastanawiać się gdzie jest Mike. Na początku myślałam, że jest w gabinecie, bo zawsze tam chodził, kiedy tylko nie mógł zasnąć, jednak widząc palące się światło w pokoju dziecięcym, uświadomiłam sobie, że jest właśnie tam. Powolnym krokiem zaczęłam zbliżać się do pokoiku, w którym wkrótce miała zamieszkać nasza córeczka i uchyliłam delikatnie drzwi.
Zobaczyłam Michaela. Kucał przy do połowy złożonym łóżeczku, ze szczebelkiem w dłoni. Głowę miał skierowaną w stronę otwartej książeczki z instrukcją. Podrapał się za uchem i spojrzał na szczebelek, po czym włożył go w otwór, który był specjalnie na niego przygotowany. Uśmiechnęłam się pod nosem i oparłam ramieniem o framugę.

- Kocham Cię. - powiedziałam.

Zdezorientowany Michael, odwrócił się w moją stronę, po czym obdarował mnie przepięknym uśmiechem. Kiwnięciem głowy, zaprosił mnie do środka. Odepchnęłam się od framugi i podeszłam do mojego narzeczonego. Mike chwycił mnie za dłoń i usadził na swoim kolanie.

- Nie bierz mnie na kolana, ważę tonę. – mruknęłam.

- Nie prawda. – cmokną mnie w usta, po czym pogłaskał brzuszek.

- Ładną sobie porę znalazłeś na składanie łóżeczka. – zaśmiałam się lekko.

- Nie mogłem spać. – uśmiechnął się. – Poza tym musiałem to zrobić. Rodzisz za tydzień, a my nadal w proszku.

- Co racja to racja. – westchnęłam. – Boję się trochę porodu.

- Spokojnie, poradzisz sobie. – pogładził mnie po dłoni.

- Ale to będzie bolało. – mruknęłam, niczym małe dziecko.

- Dostaniesz znieczulenie.

- A co jeśli nie podziała? – spojrzałam na niego ze łzami w oczach.

- Kochanie, błagam Cię. – zaśmiał się delikatnie. – Wszystko będzie dobrze, tylko nie panikuj. – pocałował mnie. Złapałam za jego buzię i oddałam się chwili.
Pamiętam, że od zawsze sama myśl o porodzie, doprowadzała mnie do szaleństwa. Nawet kiedy Charlotte rodziła Nicka, rozryczałam się jak głupia. Za każdym razem miałam myśli, że może coś pójdzie nie tak i nawet kiedy ktoś opowiadał o przebiegu porodu, musiałam aż złapać się za brzuch, ponieważ od razu zaczynałam odczuwać boleści. Było to to totalnie bezsensowne, jednak nic nie umiałam na to poradzić. Taka już byłam.

- Slash, oddawaj to! – krzyknęłam wyrywając mu z ręki butelkę Jacka Danielsa. – Ledwo stoisz, człowieku!

- Mmm, no weź. – usiadł. – Kropelka alkoholu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – wymamrotał.

- Jak to nikomu? Spójrz na siebie. – powiedział Michael, siadając obok niego.

- Bo ja musiałem opić waszą ciąże.

- Opijasz ją już dziewięć miesięcy. – przewróciłam oczami i napiłam się wody.

- Bo się tak cieszę! – uśmiechnął się.

- Czasami się zastanawiam, po kiego ja wciąż z tobą rozmawiam. – westchnął Michael, masując się po skroniach.

- Bo mnie kochasz. – chciał zrobić słodką minkę, jednak w jego przypadku wyszło to nieco bardziej zabawnie niż uroczo. – A w ogóle co to za gadanie! Jak Ci tak bardzo nie pasuje to po co mnie tutaj zapraszasz!

- Nikt Cię tu nie zapraszał, sam przylaz...łeś...- złapałam się za brzuch, czując niepokojący ból.

- Kochanie, co jest? – zapytał przerażony Michael.

- Nie mam pojęcia, chyba mam skurcz...- mruknęłam. – Ała! Tak, na pewno mam skurcz!

- Ej Annie, zejszczałaś się! – Slash wybuchnął śmiechem.

- O cholera! Ona się nie zeszczała debilu, tylko rodzi! – krzyknął Mike. Slash momentalni wytrzeźwiał. Zerwał się z siedzenia i podbiegł do mnie, łapiąc moją rękę. Ścisnęłam go z całej siły, czując, że zaraz moja córeczka rozerwie mnie na pół.

- Dzwoń po karetkę Michael, nie dam rady się stąd ruszyć. – rozpłakałam się. Michael podbiegł do telefonu i wykręcił numer na pogotowie. Opanowany zaczął tłumaczyć sytuację, kręcąc się na prawo i lewo. Ja natomiast, siedziałam na tej kanapie, dosłownie wijąc się z bólu. W międzyczasie Slash zawołał Marry, która przyniosła mi zimny okład na czoło i odpowiednio się mną zajęła.

- Slash, opowiedz mi coś. – zapłakałam. Chciałam przestać myśleć o bólu, a durne historyjki Slasha mogły mi w tym pomóc.

- Dobra, a więc. – wziął wdech. – Raz na koncercie grałem sobie solówkę ze „Sweet Child O' Mine", jednocześnie jarając fajkę, co nie? No i tak się wczułem, że szlug wpadł mi do gaci. Był problem, nie powiem, że nie, bo miałem nie ogolone jajca i łoniaki mi się zapaliły. Jednak byłem dzielny i dokończyłem grać solówkę tak jak na prawdziwego artystę przystało. – powiedział dumnie.

Spojrzałam na niego jak na debila, po czym parsknęłam śmiechem. Moja radość jednak nie trwała długo, bo bardzo szybko zalała mnie kolejna fala bólu.

- Karetka już jest w drodze. – Michael przybiegł i ucałował moje czoło.

- Obawiam się, że mogą nie zdążyć na czas. – powiedziała Marry. – Zobaczcie jak leje. – wskazała na okno.

- I co teraz? – zapytał Slash.

- Chyba będziemy musieli przyjąć poród. – Marry wstała i pospiesznie wyszła z pokoju.

- Przyjąć co?! – krzyknął Hudson. – Kurwa, za każdym razem jak tutaj przychodzę dostarczacie mi od chuja wrażeń! Jak nie ciąża to poród, a do tego jeszcze wmuszacie we mnie alkohol!

- Kurwa Hudson, zamknij się! – krzyknął Michael.

W pokoju zapadła cisza. Saul gapił się z otwartą buzią na Michaela, ja przestałam wyć, a zza drzwi wychyliła się Marry...to był szokujące. Cała nasza trójka po raz pierwszy usłyszała jak Michael przeklina. Zwykle starał się tego nie robić i nawet przy największych kłótniach najgorszym co powiedział było słowo „cholera". Słysząc z jego ust soczyste, dźwięczne „kurwa", wszyscy dosłownie osłupieli. Mike widząc nasze zaskoczenie, zaczerwienił się i przejechał po twarzy dłońmi.

- Wybaczcie, zdenerwowałem się. – mruknął.

- Szkoda, że tego nie nagrałem...- powiedział Slash. Michael spiorunował go wzrokiem i usiadł obok mnie, gładząc mój policzek. Do salonu wbiegła Marry z ręcznikami, miską i innymi potrzebnymi rzeczami.

- Slash, zabezpiecz podłogę. – podała mu folie. – Michael, stawaj koło głowy i ani się waż patrzeć jej w krok. – powiedziała. Chłopaki posłusznie wykonali rozkazy, no i się zaczęło. Szczerze mówiąc, nie wiele pamiętam z mojego porodu, ponieważ przez ten cały ból nie do końca wiedziałam co się dzieje. Mówiąc o tamtym wydarzeniu, jedyne co jestem w stanie sobie przypomnieć to komenda Marry, która brzmiała „Przyj kochana!", całujący moją głowę Michael i spanikowany, prawie mdlejący Slash. Po godzinnej męczarni, Marry w towarzystwie ratowników medycznych, odebrali mój poród.
I tak moi drodzy, 15 kwietnia 1991 roku, na świat przyszła Scarlett Katherine Jackson. Najpiękniejsza dziewczynka na całej planecie.
Kiedy tylko Marry położyła mi ją na klatce, od razu się rozpłakałam. Była taka piękna, drobna i te jej oczka...od razu kupiła mnie wszystkim. Z resztą nie tylko mnie. Michael był nią oczarowany. W jego oczach pojawiło się coś czego nigdy dotąd nie widziałam. Jego wzrok był przepełniony taką czułością, radością i wzruszeniem, że gdyby tylko mógł, zabrałby Scarlett i uciekłby z nią na koniec świata. Był to jedne z najpiękniejszych momentów mojego życia, przysięgam.

- Dziękuję. – wymruczał Michael. – Dziękuję, że obdarowałaś mnie największym skarbem, o jakim kiedyś mogłem tylko pomarzyć. – uśmiechnął się ze świeczkami w oczach.

- Kocham Cię. – powiedziałam, wciąż płacząc.

- Ja Ciebie też, maleńka. – pocałował mnie.

- Eeej, nie przy małej Guendolinie! – krzyknął Slash.

Oderwaliśmy się od siebie i parsknęliśmy śmiechem. Nasze oczy znów skierowały się na buzie Scarlett. Leżała grzecznie i przyglądała się nam tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczkami. Michael delikatnie gładził ją po główce, na co ona delikatnie się uśmiechnęła.

- O boże, ona nas chyba lubi. – mruknęłam i znów zalałam się łzami.

- No, w końcu ktoś. – powiedział Slash, na co oberwał po głowie od Marry.

- Chciałbyś ją może potrzymać? – zapytałam Michaela.

- Mogę? – spojrzał na mnie z iskierką w oku.

- Oczywiście, to też twoja córeczka. – uśmiechnęłam się i podałam mu nasze maleństwo. Michael ostrożnie chwycił ją w swoje ramiona i zaczął się jej uważnie przyglądać. Był to widok, którego nie zapomnę do końca życia. Z oczu Michaela biła miłość, która po raz kolejny uświadomiła mnie w fakcie jaką szczęściarą jestem, że to akurat on jest ojcem mojego dziecka.

Po jakiś dwóch godzinach, siedzieliśmy nad łóżeczkiem naszej córki, wgapiając się w nią jak w obrazek. Przytuleni słuchaliśmy jej cichego oddechu. Obydwoje byliśmy nią oczarowani.

- Kiedy Cię poznałam, nie przypuszczałam, że tak wszystko się między nami potoczy. – mruknęłam.

- A ja to wiedziałem. – uśmiechnął się. – Dobrze wiesz, że kiedy zobaczyłem Cię pierwszy raz w Neverlandzie, spacerującą po ogrodzie, od razu zdałem sobie sprawę, że to właśnie ty będziesz kobietą, z którą się zwiążę. – ucałował mnie w czoło.

- Szybko Ci to wszystko przyszło. – spojrzałam na niego. – Zawsze mogłam okazać się zołzą.

- Jesteś zołzą. – powiedział, na co walnęłam go w udo. – Ale Cię za to kocham. – powiedział, tłumiąc śmiech.

- Jesteś pokręcony. – wtuliłam się w niego.

- Wspominałaś – uśmiechnął się. – Szaleje na twoim punkcie, wiesz? – odgarnął mi włosy.

- Tak? – spojrzałam na niego, zagryzając wargę.

- Mhm. – cmoknął mnie. – I nie mogę się doczekać, kiedy zostaniesz moją żoną. – uśmiechnął się.

- Mam nadzieje, że nastąpi to jak najszybciej. – złapałam go za rękę.

- Jak tylko wszystko w naszym życiu się uspokoi, zaczniemy planować wesele. – przytulił mnie mocniej. – Teraz musimy pomyśleć o jutrze i o tym całym napastowaniu, które nas czeka. - westchnął.

- Co tak wzdychasz? To normlane, że chcą zobaczyć naszą piękną córcie. – uśmiechnęłam się.

- Wiem, ale ja najchętniej zamknąłbym się z wami w pokoju i nie wypuszczałbym was przez najbliższy tydzień. – zaśmiał się.

- Twoja mama weszłaby z drzwiami.

- W sumie...jest do wielu rzeczy zdolna. – uniósł brwi ku górze.

Obydwoje się zaśmialiśmy.

- Wypadałoby iść spać. – mruknęłam, przeciągając się. – Zostaniemy z nią na noc?

- Miałem to samo zaoferować. – zaśmiał się i wziął mnie na ręce. Podszedł do łóżka i położył moje ciało na świeżej pościeli. Sam zaczął odpinać swoją koszulę, której szybko się pozbył. Odpiął spodnie, po czym ściągnął je i wyrzucił gdzieś w kąt. Przekręciłam oczami, bo już zaczynał robić syf. To było typowe u Michaela. Widząc moją minę, zaśmiał się i położył obok.

- Jutro to sprzątnę. – cmoknął mnie w szyję.

- Uwierzę jak zobaczę. – ziewnęłam.

Kolejnego dnia w całym Neverlandzie zapanował jakiś totalny obłęd. Rodzina Michaela przyjechała o dziesiątej, zrywając nas na równe nogi. Marry latała od kuchni do salonu z jedzeniem i herbatą, mimo że prosiłam, aby przestała. Dzieciaki Jermaine'a biegały wszędzie, a on biedny próbował je złapać, Michael pilnował Scarlett, jakby mieli mu ją zabrać...po prostu tragedia. Dopiero po czasie sytuacja się nieco uspokoiła i mogłam usiąść na spokojnie z Katherine, Janet i Rebbie, aby trochę porozmawiać.

- Scarlett jest przepiękna. – uśmiechnęła się Katherine. – Jest do Ciebie podobna.

- Tak, ale oczy i czarną czuprynę ma po tatusiu. – zaśmiałam się.

- Michael nie zemdlał przy porodzie? – zapytała Rebbie.

- O dziwo nie. – spojrzałam na nią. – Zachował zimną krew, czego nie można powiedzieć o Slashu. – przetarłam twarz dłonią.

- A ten co tu robił? – zaśmiała się Janet.

- Przylazł i przez przypadek był świadkiem narodzin Scarlett. – parsknęłam śmiechem. – Przysięgam, że nigdy w życiu nie widziałam bardziej bladego człowieka niż Slash wczoraj.

- Coś mi się wydaje, że nie przyjdzie tutaj za sz....

- WUJCIO SLASH WRÓCIŁ! – krzyknął Saul, wchodząc do pokoju z jakimiś reklamówkami i misiami. – Laseczki po drodze zgarnąłem. – wskazał na Judy, Christinę i Charlie, która niosła Nicka.

- Pokaż tą piękność. – Judy podbiegła do Michaela i kucnęłam obok. – Jaka słodka. – uśmiechnęła się.

- A gdzie chłopaki? – zapytałam.

- Wyciągają prezenty z auta. – uśmiechnęła się Charlie i cmoknęła mnie w polik. Postawiła na podłogę Nicka, który natychmiast podszedł niepewnie do Judy i zaczął przyglądać się Scarlett.

- To jest Scarlett, kochanie. – powiedziała Charlotte. – Będziesz się z nią bawił? – spojrzała na niego.

Nick pokiwał szybko głową, po czym pogłaskał ją delikatnie po główce. Nikt nie ukrywał zachwytu ową sytuacją. Była to jedna z najsłodszych scen, jaką ktokolwiek mógł zobaczyć.

Odkąd po raz pierwszy zobaczyłam Scarlett, od razu się w niej zakochałam. Była taka piękna, drobna i spokojna...To dziecko było po prostu idealne. Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy Michael wziął ją w swoje ramiona i obdarował tym spojrzeniem, które przepełnione było masą emocji. Byłam tak bardzo szczęśliwa, że wszystko ułożyło się po naszej myśli. Miałam wszystko czego było mi trzeba. Wspaniałego mężczyznę, cudowną córeczkę, wspierającą rodzinę i dom, w którym mojemu dziecku nigdy niczego nie zabraknie. Nie mogłam sobie tego wszystkiego lepiej wymarzyć. Ja i Michael, wraz z narodzinami Scarlett, stanęliśmy przed najważniejszym zadaniem jakie mogło nas spotkać. Musieliśmy zrobić wszystko co w naszej mocy, aby wychować naszą córeczkę na dobrego, porządnego człowieka. Bez dwóch zdań ten etap naszego życia, należał do tych najtrudniejszych, a czy poradzimy sobie w roli rodzica? Myślę, że tego dowiecie się później.

Jeżeli dotrwałeś do końca pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro