Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|021|


Czerwiec 1990 rok.

Słoneczny czerwcowy poranek. Tego dnia Michael od rana pracował nad piosenkami na nadchodzący album. Mówiąc pracował, mam na myśli to, że wybierał te, które najbardziej się mu spodobały, aby przedstawić je swojemu producentowi. Była ich cała masa, bo tak jak już prawdopodobnie wiecie, podczas walczenia ze swoim uzależnieniem, całkowicie oddał się pisaniu. Część z tych utworów była już nagrana, co zdecydowanie ułatwiło im pracę.

- Uwielbiam „Heal The World" . – uśmiechnęłam się i usiadłam mu na kolanach.

- To tak jak ja. – powiedział. – To chyba jedna z lepszych piosenek w moim wykonaniu. – cmoknął mnie w policzek, po czym podkreślił tytuł tego utworu. – A co myślisz o „Dangerous"?- spojrzał na mnie.

- Jest świetna, ale mam nadzieje, że nie pisałeś jej z myślą o mnie. – zaśmiałam się.

- Bez obaw skarbie. – spojrzał na mnie uśmiechnięty. – Powstała parę lat przed naszym spotkaniem. Chociaż, niebezpieczna czasem potrafisz być.

-Cisza. – pstryknęłam go w ucho.

Nagle z dworu zaczęły dobiegać jakieś dziwne odgłosy. Dało się słyszeć wszystko. Tupanie, śmiechy, krzyki i cholera wie co jeszcze. Spojrzeliśmy się na siebie dość zmieszani, po czym wstaliśmy i podeszliśmy do okna. To co zobaczyliśmy wbiło nas kompletnie w podłogę. Żadne z nas nie spodziewało się takiego widoku. Michael złapał się za głowę, a jego oczy przybrały kształt pięciozłotówki. Ja w sumie nie byłam w lepszym stanie.

- Michael. – zaczęłam.

- Tak, Annie?

- Czy ty też widzisz Elizabeth i jakiegoś nieznajomego mężczyznę w towarzystwie słonia? – zapytałam.

- Czyli ty też to widzisz. – mruknął. – Myślałem, że zwariowałem. – podrapał się po głowie. Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Wiecie, nie chodziło tu o tego słonia, bo i tak na terenie posiadłości spacerowały już dwa, bardzo podobne do tego za oknem. Chodziło tu o pomysł Liz, która jak zwykle wypaliła z czymś, czego kompletnie nikt się nie spodziewał. Była nieprzewidywalną kobietą i za to właśnie ją kochaliśmy.
Michael złapał mnie za rękę, po czym pociągnął w stronę drzwi. Zeszliśmy do dół. Po wyjściu na zewnątrz, zobaczyliśmy uchachaną Liz, która wręcz skakała wokół słonia. Nie mogłam pohamować śmiechu. Michael złapał się za głowę i podszedł do niej. Przytulił ją i podziękował za nietypowy prezent.

- A ty się ze mną nie przywitasz? – zapytała uśmiechnięta.

- Boże Liz, jesteś niemożliwa. – zaśmiała się, ściskając kobietę w swoich ramionach.

- Podoba się wam prezent? – uśmiechnęła się dumie.

- I to jak. – powiedział Mike, który próbował dać słoniu owoce. Wyglądało to przekomicznie, bo gdy tylko słoń się ruszył, on automatycznie odskakiwał na bok.

- To dobrze, bo to wasz prezent urodzinowy, gwiazdkowy, ślubny, na dzień dziecka... -zaczęła wymieniać, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem. – Jak go nazwiecie? – zapytała nagle, zmieniając temat.

- Na pewno jakoś na twoją cześć. – uśmiechnął się Mike.

- Może Gypsy? – zapytałam. – Liz jest ubrana tak jak cyganka, więc...- spojrzałam na nich.

- Nie głupi pomysł. – Mike pogłaskał ją po trąbie. – Gypsy? Podoba Ci się? – zwrócił się do słonia, na co w odpowiedzi otrzymał uniesienie przedniej nogi. Znów po podwórku rozeszła się fala śmiechu.

- Kocha to imię. – powiedziała Liz, podchodząc bliżej niej.

Parę dni później, postanowiłam urwać się szybciej z pracy ze względu na złe samopoczucie. Od tygodnia trzymały się mnie objawy, które wyraźnie wskazywały na to, że złapałam jakiś dziwy rodzaj grypy żołądkowej. W domu nie było nikogo. Michael był w studiu, Marry miała wolne, a Kevin patrolował teren. Westchnęłam i pokierowałam się do kuchni, chcąc zrobić sobie mięte, która zazwyczaj pomagała mi przy takich dolegliwościach. Postawiłam wodę na gaz i wyciągnęłam swój ulubiony kubek z Myszką Minnie, który Michael przywiózł mi z Hiszpanii. Uśmiechnęłam się pod nosem i wrzuciłam saszetkę z herbatą do środka.
Usłyszałam jak dzwonek do drzwi rozlega się po całej posiadłości. Westchnęłam delikatnie i ruszyłam w kierunku wejścia. Po otworzeniu drzwi, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

- Slash? – zmarszczyłam brwi.

- No siema dzidzia. – uśmiechnął się i wyrzucił peta na schody. – Saul Hudnson, ale nie mów tak do mnie, bo tego nie lubię. – skrzywił się. – A tobie jak na imię? – wszedł do środka.

- Annie...- mruknęłam i zamknęłam za nim drzwi. – W sumie to się już poznaliśmy.

- Ta? Fanka? – uśmiechnął się.

- Nie, byłam z Michaelem na gali VMA dwa lata temu. – powiedziałam.

- Nie pamiętam Cię.

- Może dlatego, że byłeś zbyt pijany. – skrzyżowałam ręce na piersi.

- E tam, pierdolisz. – machnął ręką. – Gdzie ten świr? Musimy pogadać o tych kawałkach, przy których ma mu towarzyszyć moja gitka.– zapytał.

- Gitka? – spojrzałam na niego.

- No kurwa, gitara. – przewrócił oczami. – Się czepiasz.

- Michael jest w studiu. Jeszcze nie wrócił. – ruszyłam do kuchni. – Chcesz herbatę?

- A pierdolnę sobie w sumie. – rozsiadł się na krześle. Przekręciłam oczami i nasypałam herbaty do drugiego kubka, po czym zalałam obydwa wodą. Odstawiłam czajnik i postawiłam nasze napoje na stole, siadając naprzeciwko mojego gościa.

- Dzięki, mała. – Slash podziękował, po czym wyjął spod kurtki dwusetkę wódki i wlał połowę do herbaty. Patrzałam się na całą tą scenę z niedowierzeniem. Z opowieści słyszałam, że Slash lubi sobie popić, jednak nie sądziłam, że bez żadnych skrupułów wyciągnie zza pazuchy alkohol i wleje go do napoju.

- Nie patrz się tak na mnie, bo powiem Jacksonowi. – powiedział. – No laleczko, ile wiosen liczysz? – zapytał.

- Dwadzieścia osiem. – mruknęłam i upiłam łyk mięty.

- A gdzie wyrwałaś Mike'a?

- A co ty taki ciekawski jesteś? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- No kurwa, musze wiedzieć gdzie są taki laski. – ściągnął ramoneskę. – Zacznę tam chodzić, bo ostatnio żadnej fajniej nie mogę znaleźć.

-Bardzo mi...przy...kro...- złapałam się za żołądek. Czułam jak wszystko w nim mi się przewraca i podchodzi do góry. Momentalnie poderwałam się z siedzenia i czym prędzej pobiegłam do łazienki, gdzie zwróciłam cały obiad, który wcześniej zjadłam.

- O kurwa młoda, żyjesz? – zaraz po mnie wleciał Slash, który zgarnął moje włosy w kucyka.

W ogóle śmieszne, co nie? Rzygam, a gitarzysta jednego z najpopularniejszych zespołów rockowych trzyma moje włosy. Zaszczyt.

- Mhm...- mruknęłam. – Nie wiem co jest. To chyba grypa żołądkowa. – wytarłam buzię ręką.

- Albo Jackson zalał. – kucnął obok.

- Co? – spojrzałam na niego z uniesioną brwią. Jego słownictwo coraz bardziej mnie zaskakiwało.

- No spu...znaczy...no kurwa zapłodnił cię, o. – powiedział. - Lepiej?

Westchnęłam i spuściłam wodę.

- To nie możliwe. – wstałam.

- A to niby czemu?

- Bo się zabezpieczamy. – opłukałam ręce i buzię. – Poza tym, nie będę z tobą o takich rzeczach rozmawiać.

- Jak jest ostro, gumka może pęknąć. – oparł się o ścianę.

- Przestań. – mruknęłam, wycierając się w ręcznik.

- Skoczyć Ci po test ciążowy? – zapytał. Spojrzałam na niego. Przez tą jego durną gadkę, sama zaczynałam gubić się we własnych myślach. Już nie wiedziałam czy to ta grypa czy może naprawdę jestem w ciąży. Krótko mówiąc, jeden wielki mętlik.

- Nie denerwuj mnie, Hudson...- mruknęłam i wyszłam z łazienki.

- Nie wolisz się upewnić? – lazł za mną. Zatrzymałam się i westchnęłam.

„A co jeśli naprawdę zaszłam?" – zapytałam samą siebie w myślach.

Spojrzałam na Slasha, który stał naprzeciwko mnie i dłubał w zębie. Przysięgam, że był jedną z najbardziej obrzydliwych osób, jaką kiedykolwiek miałam okazję poznać. Wzięłam głęboki oddech i przeczesałam włosy dłonią. W sumie Slash miał rację. Nie miałam nic do stracenia. Chyba lepiej jest być świadomym wszystkiego od początku.

- Okej, jakbyś mógł to jedź. – mruknęłam. Slash pospiesznie wykonał moją prośbę. Przyznam się wam, że po jego wyjściu nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wróciłam do kuchni, po czym usiadłam na krześle, chwytając w rękę kubek z herbatą. Zaczęłam myśleć nad tym wszystkim. Nie mogłam być w ciąży. Nie teraz. Michael pracował nad płytą, co oznaczało, że niedługo ją wyda. To równało się tylko z kolejną trasą koncertową. Przecież nie mogłam zostać sama z dzieckiem. Nie poradziłabym sobie. Poza tym dziecko potrzebuje ojca od początku. Nie mogliśmy pozwolić sobie na to wszystko. Nie teraz.

Po trzydziestu minutach wrócił Slash z pięcioma testami ciążowymi w ręku. Pospiesznie wyszłam na korytarz i odebrałam od niego małe pudełeczka z patyczkami, które zaraz miały się stać moją wyrocznią.

- Co tak długo? – zapytałam.

- Nie mogłem się zdecydować, które wziąć. -powiedział.

Spojrzałam na niego jak na debila, po czym ruszyłam do toalety. Zamknęłam się w niej i wzięłam głęboki oddech. Spojrzałam na opakowanie. Ręce dosłownie całe mi drżały. Nigdy w życiu się chyba bardziej nie stresowałam, niż wtedy. Westchnęłam i otworzyłam pudełeczko, po czym wyciągnęłam z niego ulotkę. Po zapoznaniu się z nią, wykonałam test i odczekałam pięć minut, tak jak zalecała instrukcja. Będąc już pewna wszystkiego wyszłam z łazienki.

- I co? – zapytał Slash.

- Jestem w ciąży. – rozpłakałam się i zsunęłam po ścianie na podłogę. Schowałam twarz w dłoniach, wyjąc jak nigdy.

- O kurwa i co teraz? – Slash zaczął chodzić w tę i z powrotem. – Jak wy sobie poradzicie?

- Zamknij się Saul, to ja jestem w ciąży, a nie ty. – wytarłam łzy z policzków i wstałam.

W pewnym momencie usłyszałam jak drzwi od domu się otwierają. Od razu wiedziałam, że to Michael wrócił ze studia. Gwałtownie poderwałam się z podłogi i pobiegłam w stronę wejścia. Widząc mojego narzeczonego, rozpłakałam się jeszcze bardziej, po czym wskoczyłam mu na ręce.

- Kochanie czemu płaczesz? - zapytał Mike, przytulając mnie do siebie. Nie mogłam odpowiedzieć. Za bardzo płakałam. Schowałam twarz w jego ramie, próbując się opanować. – Co ty jej zrobiłeś?! – krzyknął na Slasha.

- Nic kurwa, pojebało Cię?! - zapytał. – Ojcem będziesz!

- Co? – zapytał.

- Nie słyszysz? – zapytał. – Twoja lalka jest w ciąży. – powiedział.

- Annie, to prawda? – Mike odsunął mnie trochę od siebie, aby widzieć moją twarz. Pokiwałam głową, wciąż zanosząc się płaczem.

- Przepraszam...- wyjąkałam.

- Za co ty mnie przepraszasz, kobieto? To wspaniała wiadomość. – uśmiechnął się szeroko i cmoknął mnie w usta. – Nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwy.

- Ale zaraz wydajesz płytę i później trasa i....- znów zapłakałam.

- Poradzimy sobie, kotku. – zaczął podążać ze mną do salonu. Usiadł na kanapie i usadził mnie na kolanach. – Kocham Cie.

- Ja Ciebie też. – wtuliłam się z niego z całej siły.

- Nie no kurwa muszę się napić, bo to za wiele jak na mnie. – powiedział Slash, otwierając barek. Ja i Michael spojrzeliśmy się na siebie, po czym wybuchliśmy śmiechem.

W jednej chwili całe nasze życie uległo całkowitej zmianie. Wiadomość o ciąży bardzo mną wstrząsnęła. Byłam jednak pozytywnie zaskoczona, że Mike zareagował na to wszystko ze spokojem. Wydaje mi się, że to on był tym moim głosem rozsądku, który szybko sprowadził mnie na ziemie. Miałam dopiero, a może aż, dwadzieścia osiem lat. Czy to odpowiedni czas na zajście w ciąże? Nie wiem. W tamtym momencie pewne było to, że bałam się jak nigdy. W końcu spójrzmy prawdzie w oczy. Za dziewięć miesięcy miałam być odpowiedzialna za kolejne ludzkie życie. Nie byłam na to gotowa, jednak wiedziałam, że musze się z tym zmierzyć. Nie było odwrotu. Mimo wszystko, cieszyłam się, że mam obok siebie twardo stąpającego po ziemi mężczyznę, na którego zawsze mogłam liczyć. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego ojca dla mojego jeszcze nienarodzonego dziecka.

Michael był dla mnie jak wygrana na loterii, której za żadne skarby świata nie zwróciłabym nikomu.


Trochę krócej niż zwykle, ale mam nadzieje, że mi wybaczycie XD

Jeżeli dotrwałeś do końca pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych rozdziałów. :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro