Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|016|

- Kochanie, widziałaś moje spodnie? – zapytał Michael, grzebiąc w szafie, kiedy pakowaliśmy nasze walizki na Dominikanę.

- Które? – spojrzałam na niego, składając bluzkę.

- Takie czarne.

Westchnęłam i podeszłam na komody, po czym wyciągnęłam z niej zaginione spodnie Michaela. Wręczyłam mu je i podeszłam do mojej walizki.

- Dziękuję. – uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek. Odwzajemniłam uśmiech, a następnie wróciłam do pakowania ubrań.

Nasz wyjazd na Dominikanę miał nastąpić następnego dnia. Nawet nie wiecie jak bardzo cieszyłam się, że spędzimy calutki tydzień z dala od otaczającego nas gwaru. Miałam dosłownie po dziurki w nosie podpisywania papierów, przelewania pieniędzy właścicielowi lokalu i pilnowania, czy aby na pewno ekipa remontowa niczego nie sknociła. Michael, równie jak ja, ostatnimi czasy był bardzo zabiegany, jak zwykle to bywa przed trasą. Załatwianie wszystkich spraw, pisanie piosenek oraz ciągłe próby, wysysały z niego całą energię. Z dnia na dzień zaczynałam się o niego poważnie martwić. Coraz częściej skarżył się na złe samopoczucie i bezsenność. Zaczął nawet przyjmować jakieś nowe leki, co szczerze powiedziawszy nie do końca mi się podobało. Wystarczyło, że i tak brał już inne tabletki i to w dodatku w nie małej ilości. Nie uważałam, że kolejna dawka tak silnych leków była dobra dla jego zdrowia. Mike jednak zapewniał mnie, że ma zamiar przyjmować je tylko w ostateczności i że nie ma powodów do zmartwień. 

Wierzyłam mu. 

Nie miałam innego wyjścia.

Podróż na Dominikanę była zdecydowanie genialnym pomysłem. Nie dość, że rekompensowała nam przyszłe miesiące spędzone w samotności, to dodatkowo Michael mógł odpocząć, a ja mogłam mieć go ciągle na oku.

W przypadku przygotowań do wyjazdu muszę przyznać, że pakowanie szło nam dość sprawnie.

Wróć. 

Pakowanie szło mi dość sprawnie.

Jeśli chodzi o Jacksona, to był kolokwialnie mówiąc w ciemniej dupie.

Cały czas latał po domu, wyciągał coraz to nowsze ubrania z miejsc, w których nie powinny się one znajdować, a do tego wszystkiego robił niemiłosierny syf. Przysięgam, że nie mam pojęcia jak wcześniej radził sobie bez kobiety w domu. Mike był tym typem faceta, któremu trzeba było pokazać wszystko palcem, bo w innym wypadku chodziłby wściekły, przewracając przy tym cały dom do góry nogami. Tragedia...

- Kochanie, a widziałaś taką czerwoną koszule? – zapytał o coś po raz setny. 

Odwróciłam się w jego stronę i skrzyżowałam ręce na piersi.

- Ty jesteś po prostu niemożliwy. – powiedziałam. – Jak można gubić wszystkie ubrania jakie się ma?

- Ja ich nie zgubiłem. – zaprotestował. – Ja je położyłem w miejsce, o którym zapomniałem. – dodał.

No tak. Przecież Król Popu nigdy nie śpi, nie podsłuchuje ani niczego nie gubi.

Pokręciłam głową, wzdychając ciężko.

- Widziałam ją ostatnio w pralni. – mruknęłam.

- Kocham Cię. – uśmiechnął się, zapinając przegródkę w walizce.

- No, ja Ciebie w sumie też. – wzruszyłam ramionami, na co w odpowiedzi zostałam rzucona poduszką.

Ach, nie ma to jak życie u boku Michaela Jacksona.

***

Dwa dni później spacerowaliśmy wzdłuż plaży na piękniej Dominikanie. Wierzcie lub nie, ale to miejsce miało tak niesamowity klimat, jak chyba żadne inne na świecie. Niebo było nieskazitelne, powietrze świeże, a woda przejrzyście niebieska. Wszystko było po prostu idealne...No może poza małymi jaszczurkami, które lubiły wchodzić nam wieczorem do domu.

Obydwoje od razu pokochaliśmy cudowną Dominikanę.

- Idziemy popływać? – zapytał Michael, ściągając z siebie koszule.

- Nie... - mruknęłam, odgarniając włosy na bok.

- Czemu? No chodź, zobacz jak ta woda pięknie wygląda. – odłożył na bok swoje ubranie, po czym podszedł do mnie i objął moją talię.

- Idź sam, ja poczekam. – uśmiechnęłam się i pogładziłam palcem jego policzek.

- Bez Ciebie nigdzie nie idę. – cmoknął mnie w usta. – Czemu nie chcesz wejść do wody? - zapytał.

Zamilkłam. Nie chciałam się przyznawać, że nie umiem pływać, bo doskonale wiedziałam jak to się skończy.

- Chwila, nie umiesz...

- Cisza. – przerwałam mu.

- Naprawdę nie um....

- Nawet mi nic nie mów. – odsunęłam się trochę od niego.

- Chodź, nauczę Cię. – uśmiechnął się i przerzucił mnie przez ramię. Od razu zapiszczałam.

Wiedziałam, że tak będzie. Po prostu wiedziałam.

- Michael, jestem w sukience. – szarpałam się. Mike postawił mnie na brzegu i ściągnął ze mnie moje odzienie. Ponownie wziął na ręce i zaczął wchodzić do wody. Byłam sparaliżowana strachem. Kurczowo trzymałam się i rękami i nogami ciała Michaela. Z jednej strony wiedziałam, że nic mi nie grozi, bo w końcu gdybym zaczęła się topić, Mikey od razu by mi pomógł, jednak moja wyobraźnia zaczęła płatać figle i z każdym kolejnym krokiem widziałam jak kończę swój żywot w tej cudownej, błękitnej wodzie.

Chociaż z drugiej strony, gdybym umarła to chociaż w pięknym miejscu, co nie?

W każdym bądź razie, kiedy woda zaczęła dosiągać Michaelowi do połowy brzucha, zatrzymał się i spojrzał na mnie.

- Gotowa? – uśmiechnął się i cmokną mój nos.

- Nie, nie puszczaj mnie. – przytuliłam się mocno. Przysięgam, że byłam bliska płaczu.

- Przestań skarbie, chcesz się nauczyć czy nie? – zapytał.

- Nie, to ty mnie tu przywlokłeś. – spojrzałam na niego.

- Nie przesadzaj. – powiedział i odsunął mnie delikatnie od siebie. – Połóż się na wodzie.

- Ale...

- Połóż się. – uśmiechnął się. – Cały czas będę Cię trzymał, obiecuje.

Wzięłam głęboki wdech i spokojnie zaczęłam wykonywać polecenie Michaela. Moje ciało delikatnie ułożyło się na pięknej, błękitnej wodzie. Przymknęłam oczy, aby się trochę uspokoić.

- Tylko nie rób gwałtownych ruchów, kochanie. – usłyszałam Michaela, który na początku mnie przytrzymywał, jednak po chwili unosiłam się na wodzie już bez jego pomocy.

Nauka pływania wcale nie była taka zła. Michael to wspaniały nauczyciel, który miał do mnie dosłownie anielską cierpliwość. Nikt inny nie wytrzymałby takiego narzekania, którego dostarczyłam mojemu mężczyźnie tamtego popołudnia. Byłam w głębokim szoku, kiedy udało mi się samodzielne przepłynąć mały kawałeczek. Możecie się śmiać, ale była to jedna z piękniejszych chwili w moim życiu.

- Kochanie, widziałeś? – zapytałam, będą w kompletnej euforii.

- Widziałem. – zaśmiał się. – Szybko załapałaś. – podpłyną bliżej mnie. Uśmiechnęłam się i objęłam rękoma jego szyję.

- To cud, że się nie utopiłam. – odgarnęłam ręką włosy z czoła.

- W takim razie, należy mi się chyba jakaś nagroda za to wszystko. – posłał m łobuzerski uśmiech. Przygryzłam delikatnie wargę, po czym pocałowałam go najbardziej namiętnie jak tylko mogłam. Michael przyciągnął mnie bliżej siebie, odwzajemniając natychmiast moje pocałunki. Z ręką na sercu muszę przyznać, że nauka pływania na pewno była jednym z przyjemniejszych momentów naszego wyjazdu.

W parę dni później, w godzinach wieczornych postanowiliśmy, że udamy się na miasto, aby zjeść kolację. Cudem udało nam się wybłagać Kevina i Roberta, aby pozwolili nam jechać bez nich. Brzmi to dziwnie, co nie? Michael Jackson prosi się swoich ochroniarzy o chwilę prywatności ze swoją dziewczyną. Trzeba zaznaczyć, że Kevin i Robert byli jednymi z najbliższych nam osób i nie ważne co, zawsze mogliśmy na nich polegać. Dbali o nas, wspierali nas i fakt, że nie chcieli puścić nas samych w miasto wynikał tylko i wyłącznie z czystej troski. Mimo wszystko, po jakimś czasie i tak ulegli prośbą Mike'a, a nawet dali mu kluczki od auta.

- Może lepiej ja poprowadzę. – powiedziałam, kiedy wsiadałam do auta.

- Czy ty mi coś sugerujesz? – zapytał Mikey, wkładając kluczyki do stacyjki.

- Tak. Nie umiesz parkować. – zapięłam pas.

- Umiem! – oburzył się.

- Może i tak, ale jesteś w tym tragiczny. – spojrzałam na niego. – Ostatnio jak parkowałeś, wjechałeś w fontannę przed domem.

- Niechcący. – odpalił auto. – Poza tym nie wypominajmy sobie błędów z młodości.

- Jakiej młodości, Michael? – rzuciłam mu rozbawione spojrzenie. – To było tydzień temu. – zaczęłam się śmiać.

- Och, dobra. – zaśmiał się. – Może nie jestem najlepszy w parkowaniu, ale obiecuje, że nas nie zabije. – połaskotał mnie po szyi.

- Ufam Ci. – uśmiechnęłam się i oparłam o fotel. Michael przekręcił kluczy i ruszyliśmy. Jadąc uliczkami Santo Domingo, podziwiałam piękne widoki jakie dostarczało nam to miejsce. Podświetlone alejki, palmy, kawiarnie...Wszystko wyglądało tak ślicznie. Byłam wprost oczarowana tamtym miejscem i wiedziałam, że na pewno kiedyś tam powrócę.
Spojrzałam na mojego chłopaka, który uważnie skupiał się na drodze. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jego skoncentrowane spojrzenie, opadające na czoło loczki, które wypadały spod czapki i do tego wszystkiego sposób w jaki zagryzał wargę. Był idealny.
Nie musiałam długo czekać, aby jego wzrok przeniósł się na mnie.

- Co kochanie? – uśmiechnął się.

- Nic, uroczo wyglądasz. – powiedziałam, nie spuszczając z niego wzroku. Mike delikatnie się zarumienił, po czym cmoknął mnie szybko w czoło. – A tak właściwie, to gdzie jedziemy? – zapytałam.

- Zobaczysz. – puścił mi oczko.

Jechaliśmy chyba trzydzieści minut, zanim dotarliśmy na wielki parking. Wysiedliśmy z auta i skierowaliśmy się w stronę plaży, na której nie było zbyt wielu ludzi. Uśmiechnęłam się na widok nowych, pięknych widoków. Mike złapał mnie za rękę, po czym skręcił w jakiś ciemny zakątek. Zabawne w tym wszystkim było to, że z każdym kolejnym krokiem czułam się jakbym była główną bohaterką z teledysku „Thriller". Wszystko jakby się zgadzało. Wiecie, Michael Jackson, jakiś las, wieczór, tylko ja niestety nie wyglądałam jak Ola Ray.
W pewnym momencie moim oczom ukazała się jasność. Chwilę podążaliśmy w jej stronę, po czym znów wyszliśmy na plażę.

- O Boże, Michael...- tyle zdołałam z siebie wydusić. Pewnie jesteście już zmęczeni moim zachwycaniem się wszystkim co znajdowało się na Dominikanie, jednak po raz kolejny muszę powiedzieć, że byłam dosłownie ZACHWYCONA tym co zobaczyłam.
Otóż, przed nami stało wielkie molo, które było podświetlane żółtymi lampkami. Obok niego stało około dziesięciu przycumowanych łódek, które również świeciły się pod wpływem pięknych światełek. Z dala było widać całe miasto, które z tego miejsca wydawało się malutkie.

- Podoba Ci się? – zapytał Mike, obejmując mnie w tali. Pokiwałam jedynie głową, nie mogąc oderwać się od cudownych widoków. – Chodź, to nie koniec atrakcji. – uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę, kierując się w stronę łódek. Zaraz przy brzegu stał starszy Pan w słomianym kapeluszu, któremu Michael wręczył niewielką, pomarańczową karteczkę. Zakładam, że była to jakaś rezerwacja, bo zaraz po tym mogliśmy wejść na jedną z łódek, w której znajdowały się dwa talerze z pysznie wyglądającym jedzeniem oraz kieliszki z winem. Nie zwlekając, od razu wypłynęliśmy na wodę.

- Nie spodziewałam się tego. – uśmiechnęłam się. – Myślałam, że zabierzesz mnie do zwykłej restauracji.

- Czyli niespodzianka się udała? – zapytał, obejmując mnie ramieniem.

- Oczywiście, że tak! – cmoknęłam go w policzek. Mikey przygryzł wargę i wskazał na swoje usta. Złapałam go delikatnie za buzie, po czym złożyłam na jego ustach przyjemny pocałunek, w którym trwaliśmy dość długo. Czułam jak jego dłoń błądzi po moim udzie, bawiąc się materiałem od mojej sukienki. Uśmiechnęłam się, nie kończąc pocałunku, po czym przysunęłam się do niego bliżej. Trwaliśmy tak jeszcze dobrą chwilę, jednak Michael w pewnym momencie oderwał się od moich ust.

- Mmm...- mruknęłam niezadowolona.

Mike zaśmiał się i odgarnął pasemko moich włosów za ucho.

- Wiesz, że czasem mam wrażenie, że będziemy już ze sobą zawsze? – uśmiechnął się. – Nie ważne co by się nie działo...jesteśmy po prostu na siebie skazani.

- Tak chyba miało być. – powiedziałam, nie spuszczając oczu z jego twarzy, nawet na sekundę.

- Chyba tak. – cmoknął mnie w usta. – Nie wyobrażam sobie życia u boku kogoś innego. – przytulił mnie mocniej. – Przy nikim innym w całym moim życiu nie czułem się tak dobrze jak przy tobie.

Uśmiechnęłam się na te słowa.

- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę.

- Ja też, kochanie.- uśmiechnął się. – Dominikana to chyba nasze miejsce. Dlatego...chciałbym...- spojrzał na mnie. – Wiesz jak bardzo Cię kocham i ile dla mnie znaczysz, prawda? – zapytał.

- Oczywiście, że tak. – złapałam go za dłoń. – Mam nadzieje, że ty też to wiesz.

- Wiem.- musnął ustami moje czoło. – Wciąż nie mogę uwierzyć jak bardzo wywróciłaś moje życie do góry nogami. Wiesz, wcześniej wszystko toczyło się od trasy do trasy. Wracałem do pustego domu, przesiadywałem godzinami w gabinecie, od czasu do czasu ktoś mnie odwiedził, a teraz...- uśmiechnął się. – Teraz moje życie przybrało nowego tempa. Tempa, za którym czasem nie nadążam, jednak które bardzo kocham. Dziewczyno, nawet nie wiesz ile wniosłaś do mojego życia. – cmoknął mnie w dłoń.- Kocham, kiedy w nocy uwalasz się na mnie całym ciałem, kiedy co rano przed wyjściem do pracy całujesz mnie w czoło, kiedy mnie rozśmieszasz, wspierasz, przytulasz, a nawet kiedy się na mnie wydzierasz i mówisz do mnie po nazwisku. – zaśmiał się, a ja, cała załzawiona poszłam w jego ślady. – Bez wątpienia jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało i nie chce, żebyś kiedykolwiek należała do kogoś innego. Nie zniósł bym tego, Annie. Dlatego...nie wiem, może to za szybko, ale mam do Ciebie jedno pytanie. – powiedział i wyciągnął z kieszeni spodni małe pudełeczko. Spojrzał na nie, głęboko wzdychając, po czym uklęknął przede mną na jedno kolano. – Chciałbym się zapytać, czy...czy wyjdziesz za mnie, Annie? – otworzył pudełko, a moim oczom ukazał się najpiękniejszy pierścionek jaki w życiu widziałam. Michael klęczał przede mną, wpatrując się w moją twarz tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami, wyczekując na odpowiedź. A ja? Ja nie mogłam wydusić z siebie słowa. Zaczęłam ryczeć jak głupia, o mało co nie dławiąc się swoimi własnymi łzami. Czułam jak moje całe ciało przepełnia się niewyobrażalnie wielką euforią. Przysięgam wam, że nigdy w życiu nie czułam się tak, jak w tamtej chwili.

- Więc...- spojrzał na mnie, bardzo zestresowany.

- Mikey...oczywiście, że za ciebie wyjdę. – przytuliłam się do niego. Michael uśmiechnął się szeroko, po czym chwycił za moją dłoń i nasunął na mój palec pierścionek, który miał symbolizować nasze zaręczyny.

- Nie płacz, misiu. – powiedział, ocierając łzy z mojej twarzy, a następnie poczułam tylko jak łączy nas pocałunkiem.

24 lipca 1988 roku. Ten dzień zapamiętałam do końca życia. Może i faktycznie nasze zaręczyny nadeszły bardzo szybko, jednak uważam, że kiedy dwie osoby są pewne swoich uczuć, ilość miesięcy spędzonych razem nie gra tu wielkiej roli. Kochałam Michaela, a on kochał mnie. I nikt nic nie mógł na to poradzić.

Nikt. 

***

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale mam nadzieje, że komukolwiek przypadnie do gustu. :( Dodaje rozdziały najszybciej jak mogę, bo już niedługo może się to zmienić. Praca nie wybiera. 
Ehh

Jeżeli dotrwałeś do końca pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i  jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro