|002|
Tydzień minął w mgnieniu oka. Przez ten czas starałam się ogarnąć masę spraw wiążących się z wyjazdem. Największym wyzwaniem było załatwienie sobie wolnego w pracy. Z racji tego, że szef nie chciał dać mi i Charlotte urlopu w tym samym czasie aż na dwa tygodnie, musiałyśmy nieźle kombinować, aby cokolwiek wskórać. Po długich negocjacjach, w końcu poszłyśmy z nim na układ, że na ten czas załatwimy mu zastępstwo. Dzięki Bogu przystał na tę propozycję i mogłyśmy spokojnie jechać. Oprócz tego, odwiedziłam też rodziców, którzy swoją drogą bardzo się ucieszyli z szansy, którą dostałam. Byli ze mnie bardzo dumni. W końcu ktoś taki jak sam Michael Jackson docenił nasz talent i zaprosił nas do teledysku. To było dla nas coś niesamowitego. Ogromne wyróżnienie.
Nie zdążyłam się obejrzeć, a była już sobota, co oznaczało, że jutro wyjeżdżamy. Byłam kompletnie zestresowana, ale i jednocześnie przeszczęśliwa. Piętnaście razy upewniałam się czy wszystkie potrzebne rzeczy są na pewno spakowane i czy o niczym nie zapomniałam. Jeśli mam być szczera to nie lubiłam się pakować na wyjazdy. Zawsze bałam się, czy aby na pewno wszystko wzięłam. Świrowałam poprzez ciągłe otwieranie i zamykanie mojej walizki, przysięgam. I wiecie co? koniec końców był zawsze taki, że nawet pomimo wielokrotnego sprawdzania mojego bagażu i tak czegoś zapomniałam. Typowo.
Chcąc się porządnie wyspać, do łóżka położyłam się już o dwudziestej drugiej. Leżąc owinięta w moją ulubioną pościel rozmyślałam nad jutrzejszym wyjazdem. Niemiłosiernie się denerwowałam. Bałam się tego co zastanie mnie w L.A i czy poradzę sobie na planie. Nie miałam pojęcia jak to będzie i to mnie najbardziej przerażało. Szybko jednak odgoniłam złe myśli, przywołując te pozytywne. Zdenerwowanie z czasem zaczęło odchodzić w niepamięć, a ja wyobrażałam sobie różne niespodzianki, które mogą spotkać mnie w tamtym mieście. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo ten wyjazd wpłynie na mnie i na całe moje życie. Byłam niczego nieświadoma.
Kolejnego dnia, do Los Angeles dotarłyśmy o godzinie 16. Na lotnisku czekał już na nas John, który miał zawieźć nas do hotelu, w którym miałyśmy się zatrzymać przez najbliższe dwa tygodnie.
- Podekscytowane? - zapytał odpalając auto.
- Jeszcze nie wiesz jak! - krzyknęła Judy. - Już nie mogę się doczekać kiedy go poznamy.
John się zaśmiał.
- Dzisiaj będziecie miały okazje. - uśmiechnął się. - Michael wyprawia powitalne przyjęcie w swoim Neverland Ranch - dodał.
Wszystkie trzy siedziałyśmy uśmiechnięte od ucha do ucha.
- Bądźcie gotowe na dwudziestą. - powiedział. Pokiwałyśmy głową.
***
W hotelu zjadłyśmy obiad, po czym rozpoczęłyśmy powoli przygotowywania do wieczornego przyjęcia.
- Nie mam w co się ubrać. - powiedziała zrozpaczona Charlotte.
Spojrzałam w jej stronę. Siedziała załamana nad swoją walizką. Westchnęłam i podeszłam do niej.
- Pokaż co tam masz - mruknęłam i zaczęłam szperać w jej ubraniach.
Po krótkim, lecz intensywnym przeglądzie ciuchów przyjaciółki dostrzegłam piękną, długą, czerwoną sukienkę.
- A ta? - pokazałam ją Charlie.
- Myślisz, że będę w niej dobrze wyglądać? - zapytała. - W sumie to wzięłam ją chyba przypadkiem, bo nie przypominam sobie, żebym ją pakowała...
- Charlie, będziesz wyglądać pięknie. Trzymaj - podałam jej sukienkę. - Trochę wiary w siebie - uśmiechnęłam się. Odwzajemniła gest.
Przygotowania szły pełną parą. Każda z nas starała się wyglądać jak najlepiej się dało. W końcu pierwsze wrażenie jest bardzo ważne.
Na zegarku była już godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt, a my wciąż czekałyśmy na Judy, która okupywała łazienkę.
- Judy do cholery! Wyłaź, bo zaraz pojadą bez nas. - powiedziała dość zdenerwowana Charlotte.
- Zaraz wychodzę. - to zdanie słyszałyśmy już jakieś pięćdziesiąt razy.
Westchnęłam wyraźnie poirytowana tą sytuacją.
- My wychodzimy - powiedziałam. - Jak będziesz gotowa to do nas zejdziesz. - dodałam. Razem z Charlie zeszłyśmy na dół, gdzie czekała grupa elegancko ubranych, młodych ludzi. Od razu domyśliłyśmy się, że to reszta tancerzy do Michaela. Stanęłyśmy niedaleko nich wyczekując na Johna no i na Judy, która została na górze.
- Denerwuje się - powiedziałam.
- Ja tak samo - westchnęła Charlie. - Mam nadzieje, że nie będzie jakimś nadąsanym bucem - mruknęła. Zaśmiałam się.
- John mówił, że jest w porządku, więc nie ma co się chyba o co martwić. - uśmiechnęłam się.
- Jestem - usłyszałyśmy delikatny, dobrze nam znany głos.
- Gratulacje, Panno McKenzie. - powiedziała Charlotte. Judy przewróciła oczami.
- Musiałam tyle tam siedzieć. Chcę dobrze wyglądać.- zaczęła wyjaśniać.
- Oczywiście- zaśmiałam się.
Po krótkiej chwili przyjechał John, który zabrał nas do posiadłości Michaela. Wszyscy nie mogliśmy się doczekać, aby zobaczyć tą słynną Nibylandię. To był dzień, w którym rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu.
***
Jeżeli zostałeś do końca, pozostaw po sobie ślad. Nie tylko będzie mi bardzo miło, ale i jednocześnie zmotywujesz mnie do pisania kolejnych części. :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro