Rozdział II
Trzydzieści trzy dni później.
Astrid pochwyciła kosz i odłożyła go tuż obok spichlerza. Pomagała Stoickowi w uzupełnieniu spichlerza. Jesień zaczynała się za kilka tygodni, więc zapas pożywienia musiał być uzupełniony zanim klimat znacznie się ochłodzi. Dziewczyna odgarnęła grzywkę za ucho i westchnęła, kiedy wódz ułożył ostatni kosz kaszy do środka budynku.
- No, to by było na tyle. Dzięki, za pomoc - uśmiechnął się do niej ciepło. Astrid odwzajemniła uśmiech, ale spochmurniała natychmiast. To nie tak, że relacja ze Stoickiem była zimna, czy też oschła, ale wódz przypomniał jej za bardzo Czkawkę. Nie chciała też ryzykować, że wódz zacznie pogawędkę o swoim synu, a co gorsza - o jego związku z Astrid. Wiedziała, że mężczyzna ich uwielbia, często żartował o ślubie, wspomniał o wnukach, mówił jakie imiona mu się podobają. Był szczęśliwy. Nie jeden raz zapewniał Astrid, że traktuje ją jak własną córkę, której zawsze pragnął posiadać. Więc teraz Hofferson nie miała serca, by mówić Stoickowi, że jej związek z Czkawką wisi na cienkiej nitce, która w każdej chwili może pęknąć.
- Nie ma za co - odparła miło, a następnie zagwizdała, by przywołać Wichurę. Smoczyca do tej pory próbowała zachęcić Czaszkochrupa do zabawy, ale znużony samiec mruczał pod nosem, jakby zirytowany. Astrid założyła jeszcze kaptur i poprawiła siodło, starając się jak najszybciej uciec od przywódcy. Miała niemiłe uczucie, że rudowłosy wojownik podejmie TEN temat.
- Otrzymujesz nadal listy Czkawki? - Zapytał, ku niezadowoleniu blondynki. Ta uderzyła lekko w siodło. Cholera, że też musiał jeszcze o to pytać!
- Tak, czemu wódz pyta? - Odparła, ostatecznie usadawiając się w siodle, jak piórko. Chciała pokazać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Ja otrzymałem swój przedwczoraj. Czkawka pisał, że nie odpisujesz. Martwił się, że listy do ciebie nie docierają.
Dziewczyna westchnęła ciężko. I co miała odpowiedzieć? Że nie odpisuje na owe listy specjalnie? Jak by to wyglądało w oczach Stoicka? Nie chciała zniszczyć pięknych marzeń ojca Czkawki co do przyszłości młodych, ale z drugiej nie chciała go okłamywać. Szanowała Stoicka i bardzo go lubiła, więc łganie prosto w oczy sprawiałoby duże wyrzuty sumienia.
- Ja muszę to wszystko sobie przemyśleć. Tak na poważnie - stwierdziła po chwili, spuszczając głowę. Obawiała się nieco reakcji przywódcy Berk.
Stoick wydawał się zdziwiony odpowiedzią przyszłej synowej. Po kilku sekundach otrząsnął się jednak i uśmiechnął delikatnie.
- Rozumiem. Gdybyś czegoś potrzebowała, chociażby rozmowy, po prostu powiedz.
Hoffersonówna skinęła głową i z wdzięcznością uśmiechnęła się lekko. Potem wydała komendę i Wichura odbiła się silnymi łapami od błotnistego podłożyła, lecąc w nieznanym Astrid kierunku.
Życie powoli wracali do normy. Blondynka robiła to, co kochała. Czyli latała na Wichurce, uczyła dzieci walki, trenowała do wielkiego turnieju, który miał odbyć się jednak za niespełna cztery miesiące. Organizatorzy musieli przełożyć datę rozpoczęcia konkursu z powodu ataku na rodzinną wyspę. Z jednej strony dla Astrid był to plus - mogła się bardziej przygotować. Miała naprawdę duże szanse na wygraną i nie zamierzała odpuścić. Mogła się wykazać siłą, umiejętnościami i zwinnością. Wygrywając turniej, przyniosłaby chwałę swojej rodzinie oraz Berk. Uwielbiała robić pożyteczne uczynki dla dobra całej wyspy. A dbanie o jej reputację było jednym z nich.
Niebieski śmietnik wybiegł z wody, otrzepując się lekko, by rzucić swe ciało obok właścicielki. Blondynka uśmiechnęła się, zauważywszy śmieszną minę przyjaciółki, która łasiła się o pieszczoty.
- Szkoda, że nie masz kompana do zabaw - Mruknęła po chwili, mając na myśli Szczerbatka. Nie tylko Astrid tęskniła za nocną furią. Wichura puściła strużkę pary z nozdrzy i nastroszyła przez sekundę kolce na ogonie. Uspokoiła się jednak, otulając wojowniczkę opiekuńczym skrzydłem.
- Niedługo wrócą. Musimy jeszcze troszkę poczekać - wyjaśniła dziewczyna i z bólem serca spojrzała w górę.
Błękitne niebo przeszywały gdzieniegdzie duże chmury. Kilka z nich przysłaniało słońce dające ostatnie ciepłe promienie. Do nieba należał Czkawka. Kochał je. Bo było jego upragnioną wolnością. Chwilą zapomnienia o całym świecie, który niejednokrotnie powalał go na kolana. Kiedy coś dołowało młodego jeźdźca, wskakiwał on na grzbiet Szczerbatka i ruszał tam, gdzie niosły go skrzydła przyjaciela. Nie było lepszego lekarstwa. Haddock potrafił wylecieć na kilka dni i przebywać tylko z najlepszym przyjacielem. Astrid wtedy urządzała mu małą awanturę, ale na końcu całowała go z uczuciem, ciesząc się, że wrócił w jednym kawałku.
Hofferson westchnęła na wspomnienie o Czkawce i Szczerbatku. Spędzili razem tyle lat, w głowach rozmbrzmiewały cudowne wspomnienia przygód. Nie tylko przyjaźń całej bandy jeźdźców się wzmocniła. Szczególna więź połączyła Astrid i Czkawkę, którzy zawsze mogli na sobie polegać, wyjawić obawy. Może dlatego oboje ufali sobie najbardziej. Dopasowali się do siebie jak dwa puzzle, które długo szukały odpowiedniej części.
- Lepiej wracajmy - westchnęła cicho Astrid, wstając ciężko. Otrzepała następnie brudną spódniczkę i ponagliła Wichurę, której jakoś się nie spieszyło.
Lot do domu zajął im dwadzieścia minut. Leciały spokojnie, obserwując nadchodzącą noc, która farbowała niebo na granatowy odcień, dodając co jakiś czas maleńkie gwiazdki. Hofferson wzięła głęboki wdech i z uśmiechem skierowała smoka na wyspę, która szykowała się do snu. Wichura wylądowała gładko tuz obok domu. Domagała się przez chwilę pieszczot i podziękowań za lot. Astrid przewróciła oczyma w akcie rozbawienia, ale spełniła prośbę przyjaciółki. Gdy drapała śmiertnika pod wielkim łbem, drzwi domu uchyliły się, ukazując wysokiego młodzieńca. Wydawał się być bardzo zadowolony, a kiedy ujrzał Astrid, zdziwił się nieco.
- Cześć, Astrid. Dawno cię nie widziałem - powiedział wojownik, przeczesując jasne włosy do tyłu. Dziewczyna uśmiechnęła się dobrodusznie do znajomego.
- Hej. Mam dużo pracy, więc ciężko mnie złapać - wyjaśniła miło, podchodząc do małego schowała, gdzie Bjorn zazwyczaj zostawiał jedzenie dla Wichury. Jeźdźczyni wyciągnęła spory kosz ryb i podała przyjaciółce, która niemal odepchnęła Astrid od kosza, zajmując się jedzeniem.
- Twoja mama poprosiła mnie o pewną przysługę - powiedział Eryk, oparwszy się o drewniany domek dla samicy śmiertnika. Astrid podniósła brwi, skupiając się na szarych oczach blondyna. Mężczyzna był od niej wyższy o głowę, a dobrze umięśnione ciało zawsze skrywał pod grubą koszulą. Nie bardzo interesował się romansami, ale kobiety i tak do niego lgnęły. Jednak Eryk nie był typem podrywacza. Wolał skupić się na pracy, był uczynny i pomocny, a przy tym i nieco nieśmiały.
- Tak? O jaką przysługę chodzi? - Spytała więc, zainteresowana tematem.
- O wspólne treningi - wzruszył ramionami. - Słyszałem, że bierzesz udział w turnieju, jak ja. Twoja mama poprosiła mnie, abym udzielił ci kilku lekcji. Pomyślałem, że to dobry pomysł, by i od ciebie się czegoś nauczyć - wyjaśnił, nieśmiało patrząc na blondynkę. Bardzo ją szanował, a szansa, by z nią ćwiczyć okazałaby się bardzo pomocna.
- Chcesz się uczyć ode mnie? - Zaśmiała się głośno, chwilowo kręcąc głową. Eryk nie za bardzo rozumiał powodu jej śmiechu.
- Tak, masz sporo doświadczenia. Kto wie, może cię pokonam?
- Jesteś chyba pierwszym facetem, który tak mówi - wyznała szczerze, zajmując się układaniem kosza od ryb do spichlerza. Dziewczyna po chwili wróciła do swego rozmówcy.
- Szkoda. Mój ojciec uważa, że wojowniczki z Berk są niedoceniane.
- Możliwe. Ja po prostu robię to, co lubię - odparła na to, choć poczuła się niezwykle miło z komplementu otrzymanego od Eryka.
- To widać - zaśmiał się. - To jak? Zgadzasz się na wspólny trening?
Astrid skinęła chętnie głową. Oboje mogli się wiele nauczyć od siebie. W końcu zarówno jak i Astrid jak i Eryk pochodzili z rodzin wojowników, których nazwiska były znane i szanowne.
- Jutro rano? - Spytała, upewniając się.
- Idelanie. Do zobaczenia!
Eryk skinął się lekko i odszedł w prawo, do domu, który mieścił się za twierdzą. Młody mężczyzna mieszkał jeszcze z rodzicami i dwójką młodszego rodzeństwa. Jednak nie przeszkadzało mu to. Uwielbiał swoją niedużą familię.
Zaś Astrid przytuliła Wichurę na dobranoc i sama przekroczyła próg własnego domu.
Breena wycierała stół suchą szmatką, a kiedy usłyszała łoskot zamykanych drzwi, podniosła wzrok.
- Cześć - rzuciła zmęczonym głosem młoda Hofferson, ściągając buty i układając je na prawowite miejsce.
- Gdzie byłaś tak długo? - Spytała jej matka, prostując się. Astrid przewróciła oczyma. Czy ta kobieta kiedyś przestanie się pytać o cokolwiek?
- Latałam z Wichurą - wyjaśniła krótko, przechodząc obok starszej kobiety. Jeźdźczyni weszła do kuchni, a zobaczywszy ziemniaczane placki, rzuciła kilka z nich na talerz. Nalała jeszcze sobie herbaty i przeszła do jadalni.
- Mogłabyś mi pomóc w domu. Przy okazji nauczyłabyś się, jak kobieta powinna dbać o gospodarstwo - rzekła rzeczowo Breena, która zignorowała długi jęk córki.
- Nie wiem, do czego mi to ma służyć - mruknęła niby do siebie, ale pani domu i tak ją usłyszała.
- Jak to po co? W przyszłości będziesz musiała jakoś zająć się mężem, dziećmi. Ja nie będę w stanie ci do końca życia pomagać. Co zrobisz, kiedy mnie zabraknie? - Westchnęła, trzepiąc nerwowo ścierką za oknem.
- Kto powiedział, że chcę wychodzić za mąż? - Odparła poirytowany Astrid, dokańczając ostatniego placka. Skonfrontowała spojrzenie z matką i wstała energicznie.
- Cóż, masz narzeczonego. To chyba oczywiste, że narzeczeni biorą ślub - wzruszyła ramionami pani Hofferson, ostatecznie odbierając naczynia z rąk córki, by je zmyć. Astrid obserwowała ją przez chwilę. Breena była typową gospodynią, niemal kurą domową, choć jeźrźczyni uważała, że ta kobieta nie nadawała się do roli ani żony, a tym bardziej matki. Dziewczyna do tej pory nie mogła pojąć, co kierowało Breeną, by wyjść za mąż. Na pewno nie z powodu posagu, bowiem jej matka była zwykłą krawcową, a rodzice Breeny zginęli, gdy ta miała zaledwie dziesięć lat. Czasami dla Astrid było oczywiste, że matka jej nie kocha, również Bjorna. W sumie, ciężko było rozgryźć Breenę. Skrywała emocje pod grubą warstwą, choć narzekanie płynęło z jej ust non stop.
- Wątpię, żeby do niego doszło - mruknęła na odchodne wojowniczka. Westchnęła cicho. Chciała wyżalić się matce, ale ona nie zrozumie. Na pewno jeszcze ucieszy się z tego powodu. Nie przepadała za Czkawką.
- Czy coś się stało? - Zapytała po chwili kobieta, podnosząc brew. Czujnie obserwowała córkę, ale ta pokręciła głową.
- Idę spać. To był ciężki dzień. Dobranoc - rzuciła jeszcze Astrid i wyszła z kuchni. Zanim weszła na schody usłyszała ciche westchnienie matki, ale nie miała ochoty nawet roztrząsać tego, co myśli w tej chwili Breena. Miała dosyć ostatnich dni i chciała wyspać się przed rozpoczęciem jutrzejszego treningu, na którego myśl, uśmiechnęła się lekko. Zostawiała jednak ten temat, zaczynając zdejmować ubranie. Włożyła na szybko koszulę nocną i zakopała się pod grubym futrem. Gdy przewróciła się na bok, zajrzała przez okno. Noc była cudowna. Pełna cudownych, migoczących gwiazd. Chrząszcze, koniki polne i inne maleńkie owady grały cichą melodię, która ukoiła nerwy Astrid i przynosiła upragniony sen.
Tak, wiem, miałam dodać ten rozdział w ten piątek, ale nie mogłam się powstrzymać 😂 Także, korzystajcie!
Ktoś może ma jakąś teorię ciekawą, co dalej się wydarzy?😏❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro