04 Naprawdę w niego wierzysz?
- Mamy bieżącą wodę, niestety nie ciepłą - powiedział Harry wprowadzając nas do środka ostatniego z domów - Możecie spać w pokoju gościnnym..
- Jak znaleźcie to osiedle? - spytał nagle Louis a na zerknąłem na niego kątem oka. Puścił moją dłoń, by wcisnąć swoje własne do kieszeni.
Uniosłem niepewnie wzrok na Zayna, który opierał się o framugę ramieniem spoglądając nieufnie to na mnie, to na Lou.
- Szlajaliśmy się po lesie - odpowiedział Harry - Trochę zabłądziliśmy, bo poszliśmy o wiele dalej niż zawsze. Była nas wtedy zaledwie czwór- trójka - poprawił się, na co zmarszczyłem brwi - Ja, Zayn i Vio. Znaleźliśmy te trzy domy, było tu kilka zombiaków, ale szybko ich zlikwidowaliśmy. W kilka dni postawiliśmy ogrodzenie, by się nam tu nie plątali. I tyle - uśmiechnął się, wzruszając ramionami na koniec swojej wypowiedzi - Udało nam się utrzymać wodę w kranach. Jest pobierana z pobliskiej rzeki. Niestety nie mamy elektryczność. Coś zerwało kable jakiś coś temu, a takie małe osiedle dopiero co w rozbudowie, nie miało żadnego własnego źródła energii. Ale cieszymy się tym co mamy.
- To i tak dużo - wypaliłem, a Harry i Zayn spojrzeli na mnie jak na ducha. Może dlatego, że odezwałem się po raz pierwszy od kiedy tu jesteśmy - Wszystkie domy jakie my zajmowaliśmy nie miały nawet wody. A mycie się w kałuży nie było fajne - wymamrotałem.
- Możecie się umyć. Pokaże Wam pokój w którym będziecie spać, chyba że jeden zajmie łóżko a drugi kanapę..?
- Znamy się od dzieciaka, nie mamy problemu ze spaniem razem - Louis wyszczerzył się do Harry'ego i objął mnie mocno ramieniem.
- W porządku - kiwnął głową i chwile potem ścielił nam łóżko.
- Idź się kąpać pierwszy - Louis roztrzepał moje włosy jakbym był małym chłopcem, ale byłem młodszy od niego o zaledwie dwa lata.
Zaprowadzili mnie do łazienki i dali koszulkę na przebranie, ręcznik i bieliznę. Może tego nie okazywałem, ale byłem im naprawdę za wszystko wdzięczny.
Umyłem się w zimnej wodzie, ale przyznam, że teraz to był najlepszy prysznic w moim życiu.
Wyszedłem z łazienki i wpadłem na kogoś. Mój nos zetknął się z torsem Zayna, a ja odsunąłem się z rumieńcem.
Przyciskałem do piersi moje ubrania, złożone w kostkę. Uniosłem wzrok na mężczyznę wyższego ode mnie o głowę. Nagle wyciągnął dłoń i złapał między kciuk a palec wskazujący mój krzyżyk.
- Naprawdę w niego wierzysz? - spytał wpatrując się w mój medalik przesuwając po nim dwa razy kciukiem. Zamrugałem kilka razy wpatrując się w jego wytatuowaną dłoń.
- W kogoś trzeba - wyszeptałem.
- Gdyby istniał, naprawdę byłby skurwysynem skazując nas na to wszystko - mruknął puszczając mój krzyżyk, a ja wiedziałem, że mówi o tej całej apokalipsie.
- Plagi zesłał by sprawdzić, czy mimo nieszczęść wciąż go będziemy kochać - powiedziałem słabo choć sam nie raz obwiniałem Boga i nawet go nienawidziłem.
- Niedługo nie będzie ludzi na ziemi, którzy by go kochali. Bo jakbyście ty i twój Bóg nie zauważyli, większość ludzi jest zombie. My pewnie też niedługo się nimi staniemy - mruknął, a ja spojrzałem w bok. Wyciągnął w moim kierunku kilka kocy - Cokolwiek. Bóg istnieje, nie istnieje.. Ale noce są zimne - dodał i gdy tylko trzymałem rzeczy, on odwrócił się na pięcie i odszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro