Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*Strata*

-Co on robi?- Pyta Amy obserwując jak Jim kopie 13 dół z rzędu jak w jakiś przerażającym transie.

-Zwariował?- Pyta Carl a jego matka obejmuje go aby mieć nad nim kontrole na co wywracam oczami, jak ja nie trawie tej kobiety. Przyglądam się przyjacielowi a ten patrzy na mnie błagalnym wzrokiem tak jakby prosił mnie o ratunek od nadopiekuńczej matki. Jak ja się cieszę że Daryl mnie tak nie traktuje, odpowiadam mu wzrokiem pt." radź sobie sam, ja się nie narażam" i wracam myślami do Jima, nagle mnie olśniło.

-Może ma udar?- Pytam sprawiając że ludzie zaczynają miedzy sobą szeptać zaciekawieni moją teorią. Doskonale pamiętam jedną z ostatnich lekcji biologii przed końcem świata na którym nauczycielka omawiała typy udarów i ich objawy i wszystkie te objawy udaru słonecznego są cholernie podobne do zachowania starszego chłopaka,

-Wiecie przez kilka ostatnich dni słońce nam nie odpuszcza a Jim ciągle gdzieś biega bez czapki, to bardzo prawdopodobne.- Kontynuuje a wszystkie matki jak na zawołanie ulotniły się szukając jakiekolwiek nakrycia głowy dla swoich pociech co tak bardzo mnie śmieszy. Zdaje sobie sprawę że w czasach w których po ziemi chodzą krwiożercze kreatury są inne zmartwienia ale żeby zapomnieć o tak ważnej rzeczy? Marszczę brwi widząc jak wyraźnie zirytowany czymś Shane pokonuje kilka metrów dosłownie w  trzy sekundy i chwyta Jima za ubranie i targa po ziemi do pierwszego lepszego drzewa do którego go przywiązuje jak jakieś niebezpieczne zwierzę. 

-Co ty robisz?!- Pyta przerażona Andreia a Walsh prycha, za kogo ten idiota się uważa?

-Nie wiadomo co mu się stało, może być niebezpieczny a ja nie mam zamiaru ryzykować, mamy dzieciaki w grupie, które się go boją.- Odpowiada zdecydowanie wyolbrzymiając a ja wiem że jemu nie chodzi o nas wszystkich a o Carla a bardziej ponowne wkupienie się w łaski jego matki. Myślą że o tym nie wiemy ale cały obóz zdaje sobie sprawę z tego co ich łączyło przed powrotem męża Lori i wszyscy zgodnie milczymy aby się to nie wydało bojąc się konfliktu, który mógłby z tego wszystkiego wyniknąć. Jestem wręcz wściekła kiedy całe zbiegowisko ulatnia się wraz z tym cholernym Shanem nad rzekę. Wyklinam ich pod nosem i biorę wiadro z przegotowaną wodą i kubek, pochodzę do uwiązanego do drzewa Jima. Potraktowali go jak zwierzę i nie przejmując się jego losem rozeszli się.

-Pij.- Mówię podając Jimowi wodę, mężczyzna przyjmuje kubek i wypija wodę duszkiem. Siadam na trawie koło niego i rozwiązuje poplątane włosy i próbuje je rozczesać palcami, w dzień zaczęcia tego wariatkowa nie pomyślałam że wypadałoby zabrać ze sobą szczotkę do włosów a wstyd jest mi poprosić którąś dziewczynę o pożyczenie.

- Nie boisz się mnie?- Pyta mnie kiedy sprawdzam czy sznur nie jest zbyt mocno zawiązany wokół jego nadgarstków, marszczę brwi zdziwiona.

- Niby dlaczego miałabym się ciebie bać?-zadaje mu pytanie ze śmiechem chcąc czymś myśli aż do powrotu naszych z Atlanty.

- Tego jak się zachowywałem.- Odpowiada opierając głowę o pień drzewa. A mi się chce śmiać jeszcze bardziej, co takiego strasznego jest w kopaniu dołów?

- Masz udar Jim to normalne że ci odwaliło, znam cię więc nie muszę się bać. Zresztą ty tylko wykopałeś kilka dziur które nawet mogą nam się przydać, przeniesiemy tak ciała tych trupów których zabiliśmy do tej pory aby nie walały się po całym obozowisku- Tłumacze uśmiechając się delikatnie. Zdaje sobie sprawę że pomysł wymyślony na poczekaniu wcale nie jest taki zły.

- Reszta dzieciaków chyba się mnie boi.- Odpowiada a ja wywracam na to oczami.

- Bo to dzieci Jim, oni dalej mogą nimi być bo mają rodziców, którzy ich chronią. Ja musiałam dorosnąć w trybie ekspresowym i przestać się bać własnego cienia... i czasami im zazdroszczę- Mówię obserwując jak Lori związuje wyraźnie niezadowolonemu Carlowi chustkę na głowę. 

- Potrzebujesz czegoś jeszcze?- Pytam wstając na równe nogi a chłopak kręci głową na nie, posyłam mu ostatni uśmiech i odchodzę w stronę Amy która opowiada żonie Moralesa żywo gestykulując jak mąż Carol uderzył ją kiedy ta mu się sprzeciwiła za co skończył z obitą mordą przez Walsha.


-Idę do łazienki.- Oznajmia Amy wstając ze swojego miejsca i kierując się w stronę kampera. Ogrzewam dłonie przy ognisku, mimo tego że dni są niebywale gorące to noce dalej są bardzo zimne i często w ciągu nich leje jak z cebra.

- Zaklepuje po niej bo się chyba zaraz poszczam.- Mówi starsza siostra dziewczyny kiedy drzwi się za nią zamykają. Widząc jak Carol powolni zmierza w kierunku namiotu w którym leży jej praktycznie skatowany przez naszego "lidera" mąż. 

- Carol chodź do nas!- Wołam starszą kobietę nie chcąc aby dziewczyny znowu były same z tym tyranem, nad rzeką mógł ją obronić Walsh ale tam będą same z Edem który mógłby chcieć się na nich wyżyć za to że Shane obronił Carol. Po chwili namysłu wraz z córką dołącza do nas na co posyłam jej szeroki uśmiech który jak i Carol tak i Sophia odwzajemniają.

- Papier się skończył?- Słyszę głos Amy przez co automatyczni się obracam aby na nią spojrzeć, otwieram szeroko oczy przerażona widząc jak za drzwi wyłania się sztywny który łapie rękę kobiety którą przytrzymuje drzwi. Moje serce na ułamek sekundy przestaje bić aby zaraz potem zaczęło ono bić ze zdwojoną siłą jakby zaraz miało mi wyskoczyć z piersi.

- Amy uważaj!- Krzyczy Lori jednak jest już za późno sztywny wbija kły w przedramię blondwłosej spisując ją na straty. W moich oczach stają łzy uświadamiając mi że właśnie straciłam przyjaciółkę, wszyscy zrywamy się ze swoich miejsc widząc jak za kampera wychodzi około 30 szwendaczy, praktycznie od razu wybucha panika to pierwszy raz kiedy tak duża grupa trupów pojawiła się w obozie, nie jestem w stanie się ruszyć widząc jak drugi sztywny wgryza się w szyje mojej przyjaciółki rozrywając jej mleczną skórę ozdobioną piegami które wyglądają jakby ktoś wysypał na nią cynamon, wiem że to jej koniec. Za plecami słyszę pełne rozpaczy wrzaski Andrei. Odrywam wzrok od powoli wykrwawiającej się kobiety orientując się że jesteśmy otoczeni, wyciągam za paska swój nóż i wbijam go w głowę najbliższego potwora.

- Mamo!- Słyszę krzyk Carla, wyklinam pod nosem widząc że wszystkie drogi ucieczki odciął mu trup, podbiegam do niego od tyłu i z całej siły kopie go w kolano a kiedy upada wbijam nóż w jego czaszkę. Chwytam dłoń przerażonego chłopaka splatając nasze palce razem i jak najszybciej biegnę w stronę Lori, Carol, Moralesa i Spohii.

- Nie odchodźcie od siebie!- Krzyczy Shane praktycznie w jednym momencie z Moralesem starając się być głośniejszy niż ten cały chaos. A ja mam w głowie jedną z wielu rzeczy których nauczył mnie Daryl "Zasada numer jeden, w grupie zawsze będziesz bezpieczniejsza". Dołącza do nas Jim, jednak mimo tego dorośli nie są w stanie wyrobić z zabijaniem potworów, widząc i słysząc jak kolejni ludzie umierają, pomagam im zabijać trupy, jednak głownie pilnuje aby moi rówieśnicy nie zwiali tworząc kolejne zagrożenie. Na szczęście udaje nam się zabić każdego sztywnego który próbuje nas zaatakować bez większego problemu. Widzę jak po kilkunastu minutach Jim zabija ostatnią kreaturę, opadam na kolana zmęczona tą rzezią.

- Carl!- Słyszę krzyk Ricka ale jedynie zakrywam twarz rękami brudnymi od krwi widząc ile naszych ludzi poległo. 

- Kira! Kira gdzie jesteś!?- Słyszę kolejny głos tym razem należący do Daryla i teraz jestem pewna że to nie żadne anomalie słuchowe tylko oni faktycznie wrócili, nie mam siły się podnieść jednak już po krótkiej chwili czuje jak mocne ramiona obejmują mnie a znajomy głos coś do mnie mówi jednak mimo wielkiego trudu który wkładam w zrozumienie słów które wypowiada słyszę jedynie głos Jima.

- Już wiem czemu kopałem...-         

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro