Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*Kościół*

Wokół mnie panuje chaos spowodowany zniknięciem Sophii oraz głęboką raną na przedramieniu T-doga ale z nieprzyjemnego transu wyrywa mnie dopiero cichy płacz Carla wołający moje imię, jak poparzona podnoszę się z asfaltu i podchodzę do wystraszonego chłopak obejmując go mocno a on to odwzajemnia, gładzę jego plecy nie wiedząc czy bardziej chcę uspokoić go czy siebie. Słyszę lament Carol i cholera moje serce bije jak szalone, to przecież mógłby być Grimes, był dosłownie samochód obok Sophii, moje serce chcę wyskoczyć z mojej piersi wyobrażając sobie ten przerażający scenariusz. Odsuwam się od niego aby Lori mogła się upewnić czy wszystko jest okej a ja się po wszystkich rozglądam i czuje jak zżółć podchodzi mi do gardła widząc że rana T- Dog jest dużo bardziej poważna, z przebitej ręki leje się krew którą Dixon próbuję tamować, jak najszybciej rozwiązuje z nadgarstka jasno niebieską bandankę i podaję ją bratu aby uciskał nią ranę. Mężczyzna ledwo stoi na nogach, z pomocą Shane'a Daryl wnosi go do kampera w którym ciągle jest oszołomiona po śmierci siostry Andrea. Oddycham ciężko nie wiedząc co mam zrobić, w co włożyć ręce. Biegnąć za Rickiem próbując znaleść córkę Carol czy próbować pomóc rannemu przyjacielowi? Czy może po prostu usiądę na tyłku i się rozpłaczę.

-Musimy iść poszukać młodej.- Zarządza nasz były lider wychodząc z kampera z rękami ubrudzonymi krwią T. Marszczę brwi na jego słowa zdając sobie sprawę że musimy ją znaleść ale pomysł rozdzielenia grupy mnie przeraża bo przecież nie weźmiemy ze sobą Andrei, która jest na granicy obłędu i mocno rannego T-Doga.

-Zostawimy ich tu?- Pyta Lori jakby czytając mi w myślach za co jestem jej poniekąd wdzięczna.

-Nie mamy wyboru.- Mruczy Daryl i jako pierwszy wychodzi z autostrady, wzdycham ciężko i ruszam zaraz za nim, nie chcąc zgubić go z zasięgu wzoku. Czasami czuje się tak jakbym ja była opiekunką jego a nie on moim, zapowiada się kolejny chory dzień w tym chorym świecie.

Kręcimy się po lesie w okolicy w której Rick ostatni raz widział blond włosom dziewczynę a w każdym miejscu w, którym Dixon znajduje jakikolwiek trop urywa się on tak jakby Sophia dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Powoli zaczyna się ściemniać a my zaczynamy tracić nadzieje kiedy po całym lesie roznosi się dźwięk dzwonów kościelnych. Wszyscy spoglądamy po sobie zdezorientowani.

-Wy też to słyszeliście?- Pyta niezbyt przekonany Glenn a reszta wraz ze mną skina głowami.

-Musimy znaleść ten kościół, może to Sophia próbuje dać nam znać gdzie jest.- Mówi Walsh i wraz z starszym Grimsem zaczynają prowadzić nas w stronę dźwięku. 



-To był cholernie głupi pomysł żeby tu przyjść, Sophia może wrócić na drogę a jedyne co tam zastanie to rannego T-doga i zwariowaną Andreę która nawet hordy nie potrafiła zauważyć a co dopiero małą, przerażoną dziewczynkę.- Mówię do Daryla a ten wzdycha opierając się o ścianę starego kościoła który znaleźliśmy szukając córki Carol. 

- Zresztą i tak marnujemy teraz czas czekając tutaj na nich.- Marudzę jak pięcioletnie dziecko wskazując na drzwi za którymi siedzi co najmniej połowa grupa i modli się o jakieś zbawienie, naiwniacy tylko marnują nasz cenny czas.

- Czemu nie wejdziecie do środka?- Pyta Lori wychodząc na "ganek" budynku, Daryl nawet nie obdarza jej swoim spojrzeniem i po prostu idzie przeszukać okolice zostawiając mnie samą. No tak najlepiej mnie zostawić z tą nadopiekuńczą wariatką, dzięki braciszku.

- Jestem ateistką.- Mówię bez emocji a kobieta prycha jakby moje słowa ją uraziły, marszczę na to brwi zdziwiona jej reakcją. Wiarę straciłam dawno temu kiedy dzień w dzień widziałam jak moja matka wybiera dragi zamiast swoich własnych dzieci, wtedy kiedy kładła swoje brudne łapy na moim bracie i chociaż próbowałam nawrócić się po końcu świata aby chociaż w modlitwie znajdować spokój po prostu nie potrafiłam

- Jesteś za młoda żeby o tym decydować.- Mówi a ja uśmiecham się kpiąco. Za kogo ona się uważa?

-A ty nie jesteś moją matką więc łaskawie nie decyduj za mnie bo ja nie mam zamiaru sobą pomiatać jak twój syn czy mąż. Jeśli nie chcesz aby Rick dowiedział się co robiłaś z jego najlepszym przyjacielem to radzę ci się odczepić bo nie mam siły się z tobą użerać.- Warczę w stronę matki mojego przyjaciela a ta potulnie wraca do środka na co uśmiecham się delikatnie i kieruje się aby poszukać Daryla. Nigdy więcej nie dam sobą pomiatać.



-Idziesz za mną, tatą i Shanem do lasu poszukać Soph?- Pyta Carl podchodząc i siadając koło mnie na schodkach, kręcę głową na nie delikatnie smutna że znowu się mijamy i nie mamy jak spędzić razem czasu. Czuje potrzebę chronienia go ale z drugiej strony musi być świadom tego że nie zawszę będę mogła być obok.

- Wracam na autostradę z Dalem, ktoś musi się zająć T-dogiem a tylko ja oprócz Daryla wiem gdzie Marle trzymał dragi które mogą mu pomóc przeżyć tą noc.- Tłumaczę a chłopak również wyraźnie smutnieje ale kiwa głową na znak że rozumie na co ja delikatnie mierzwie mu brązowe włosy.

- Będziesz na siebie uważać?- Pyta a ja uśmiecham się pocieszająco. Rozumiejąc że on martwi się o mnie tak samo jak ja o niego.

- Jeszcze nie mam zamiaru ginąć. Serio jakoś nie widzi mi się dnie i noce krążyć w poszukiwaniu krwi- Odpowiadam pewnie a chłopak też się uśmiecha mając delikatnie lepszy humor.

.- Carl chodź już!- Woła go ojciec, młodszy wstaje i kieruje się w jego stronę.

- Carl?- Pytam a chłopak odwraca się w moją stronę z pytającym wyrazem twarzy.

- Będzie dobrze.- Mówię cicho chyba bardziej chcąc pocieszyć siebie niż jego, Grimes kiwa głową zgadzając się ze mną i jak najszybciej dołącza do Ricka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro