*Farma*
-Weź to.- Podaje T-dogowi tabletki które znalazłam w plecaku Merla, wraz z małą butelką o dziwo czystej wody której zapas znalazł Walsh przed terrorem który zasiała w naszym środowisku ta przeklęta horda żywych trupów. Chłopak je połyka i zapija wodą dziękując mi. Czasami posiadanie brata ćpuna ma jakieś plusy... Podaje mi niezakręcaną butelkę, którą upuszczam z hukiem kiedy dociera do nas głos wystrzału dobiegający z lasu, jest na tyle głośny że łatwo jest się domyślić że coś stało się blisko nas. Moje serce zaczyna bić z zdwojoną siłą a w mojej głowie piszczy.
- Mam złe przeczucia.- Szepczę do siebie i drżącymi dłońmi podnoszę do połowy pustą butelkę. Modlę się w myślach aby ten hałas nie zapowiadał żadnej kolejnej tragedii wśród naszej grupy. Wraz z T-dogiem wchodzimy do kampera starając się przestać myśleć o tym przerażającym dźwięku. T kładzie się na kanapie a ja krążę po całym pojeździe będąc w stanie najwyższej gotowości na ucieczkę i walkę.
-Carl jest ranny!- Słyszę krzyk Glenna a przez okno widzę jak razem z Andreą i Carol wbiega na autostradę, kiedy dociera do mnie sens jego słów wybiegam z kampera zostawiając T-doga w nim samego. Moje zielone ślepia rozszerzają się szeroko w szoku.
- Co się do cholery stało?- Pytam wystraszona wiedząc że wystrzał który słyszeliśmy musiał być związany z tym. Wiedziałam po prostu wiedziałam że to nie zwiastuje nic dobrego.
- Ktoś go postrzelił, Rick zabrał go na jakąś farmę. Córka właściciela przyjechała po Lori i powiedziała jak mamy tam dojechać.- Mówi na jednym wydechu Koreańczyk podpierając się rękami na kolanach i oddychając ciężko po wycieńczającym biegu.
-Jadę z wami.- Mówię bez zastanowienia a Dale kładzie mi dłoń na ramieniu zmartwiony.
- Nie sądzę żeby to był dobry pomysł młoda.- Mówi sceptycznie ale ja go nie słucham nie mam zamiaru siedzieć tu kiedy mój przyjaciel cierpi gdzieś w obcym miejscu.
- To moja decyzja, jadę i koniec kropka. Zbieraj się T może cię poskładają!- Odpowiadam i wołam ledwo przytomnego przyjaciela. T-dog z trudem wytacza się z auta i z pomocą Glenna wsiada do auta.
- Andreia, Carol i Dale zostaniecie tutaj na wypadek gdyby Sophia wróciła.- Rozkazuje jak prawdziwy przywódca i jestem w szoku kiedy w pierwszej chwili nikt mi się nie sprzeciwia, wsiadam do auta Glenna nie chcąc tracić czasu na zbędne kłótnie. Po chwili dołącza do nas właściciel samochodu i jak najszybciej zaczyna jechać trasą którą usłyszał od nieznajomej, chce mi się płakać nie widząc co się dzieje z Carlem. Co się stanie jeśli umrze? Składam dłonie jak do modlitwy mimo tego że w Boga przestałam wierzyć dawno temu.
Kiedy tylko Glenn zatrzymuje auto wyskakuje z niego jak poparzona, widząc Ricka siedzącego na werandzie, ślicznego typowo farmerskiego domku podbiegam do niego, z trudem wypowiadam jakiekolwiek słowa bojąc się że usłyszę że było za późno, że jego już nie ma, że nic nie mogli zrobić.
-Co się stało?- Pytam ojca przyjaciela pozwalając aby słone łzy spłynęły po mojej bladej skórze, ręce Ricka są całe we krwi a ja wiem czyja to krew i to tak bardzo mnie przeraża. Błagam niech będzie z nim wszystko dobrze. Od widoku załamanego Ricka kręci mi się w głowie.
-Postrzelili go przez przypadek...On chciał tylko zobaczyć jelenia, podszedł bliżej a po chwili już leżał na ziemi- Szepczę Grimes wgapiony w swoje ręce, z domu wychodzi nieznajomy, starszy mężczyzna, prawdopodobnie właściciel tego przybytku, również ubrudzony krwią.
-Żyję.- Wypowiada to jedno krótkie słowo a ja wypuszczam powietrzę z płuc czując cholerną ulgę, Rick podnosi się jak poparzony i wraz z mężczyzną wchodzi do środka, ja nie idę. Nie chce go widzieć w takim stanie, chce aby najpierw jego ojciec upewnił się że wszystko jest już okej. Siadam w tym samym miejscu w którym wcześniej siedział nasz lider i zakrywam twarz dłońmi. Słyszę jak Glenn coś do mnie mówi ale ignoruje go, nie mam na to siły. Nie wiem ile czasu mija kiedy ja wciąż siedzę w tym samym miejscu, co jakiś czas słyszę i czuje jak ktoś przechodzi koło mnie niektórzy próbują co do mnie mówić ale nikomu nie jestem w stanie odpowiedzieć.
-Jak masz na imię?- Pyta jakiś kobiecy głos, wzdycham ciężko i odsłaniam twarz, spoglądam na blondwłosą dziewczynę o niebieskich oczach, nie może być dużo starsza ode mnie. Nie znam jej ale mimo wszystko nie ignoruje tak jak Glenna, ktoś stąd uratował mojego przyjaciela. Jestem im tak cholernie wdzięczna.
- Kira.- Odpowiadam cicho i wgapiam się w swoje dłonie nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Dawno nie czułam się aż tak pusta.
- Więc to o ciebie pytał nasz mały pacjent, ja jestem Beth.- Przedstawia się dziewczyna, marszczę brwi na pierwsze zdanie. Czyli jest przytomny, może nie jest aż tak źle jak myślałam.
- Pytał o mnie?- Pytam zdziwiona a dziewczyna kiwa głową potwierdzając swoje słowa. Dlaczego o mnie pytał?
- Jesteś jego siostrą?- Docieka a ja kręcę głową na nie.
- Przyjaciółką.- Poprawiam Beth z delikatnym uśmiechem.
- To musi być wyjątkowo mocno przyjaźń skoro zaraz po przebudzeniu zamiast pytać o rodziców pytał o ciebie.- Stwierdza a ja odchylam głowę aby spojrzeć na gwieździste niebo. Kiedy nastała noc? Czy Sophia już wróciła? Czy to może być koniec naszych problemów chociaż na jakiś czas?
- Wydaje mi się że każda relacja jest sto razy mocniejsza po końcu świata. Wiesz co z nim?- Stwierdzam i pytam niewiele starszą ode mnie dziewczynę a kobieta spuszcza ze mnie wzrok.
- Dzięki Shanowi i... poświęceniu Otisa. przeżyje.- Odpiera a ja zakrywam dłońmi twarz błagając w myślach aby wrócili jak najszybciej, żeby było po prostu dobrze.
-Kim jest Otis?- Pytam Marszcząc brwi.
-To on postrzelił Carla... Ale to naprawdę był przypadek, nie celował do niego a do jelenia za którym stał!- Tłumaczy kogoś sobie bliskiego, ale ja wcale nie czuje się zła na... Otisa. Chyba już zrozumiałam że obarczanie kogokolwiek o takie rzeczy nie ma sensu.
-Mogę do niego zajrzeć?- Zadaje pytanie po chwili zastanowienia a Beth kiwa głową i podaje mi rękę abym wstała, po wstaniu jednak jej nie puszcza a prowadzi mnie do jednego z pokoju cały czas mnie za nią trzymając jakby chcąc dać mi wsparcie na co posyłam jej delikatny uśmiech który szybko odwzajemnia, otwiera przede mną drzwi a ja pierwsze co zauważam to Carla leżącego w łóżku z podpiętą kroplówką i różnymi innymi rurkami w tym tą która przetacza mu krew od jego ojca który siedzi tuż obok na fotelu, nigdzie nie widzę Lori ale to i lepiej wiem że moja obecność tu kompletnie by jej się nie spodobała. Przyjaciel podnosi na mnie zmęczone, niebieskie oczy i uśmiecha się blado.
-Jesteś tu...- Szepcze a ja mam ochotę ponownie się rozpłakać jednak przełykam łzy, puszczam dłoń Beth i podchodzę do łóżka, klękam przy nim i uśmiecham się do niego delikatnie. Z lekkim zawahaniem chwytam jego dłoń a on splata swoje place z tymi moimi.
-Jestem... Zostawiłam cię na dosłownie godzinne samego i zobacz gdzie wylądowałeś.- Śmieje się cicho chcąc poprawić mu humor, ten również zaczyna się śmiać jednak szybko przestaje przez ból rany.
-Widzisz? Teraz musisz być ciągle obok.- Odpowiada zadziornie na co wywracam oczami, mimo tak tragicznej sytuacji dobry humor nie opuszcza go nawet na sekundę.
-Bardzo boli?- Zmieniam temat a on wzrusza ramionami.
-Teraz jest lepiej, najgorzej było kiedy Hershel wyciągał z rany odłamki pocisku.- Odpowiada i na wspomnienie tego bólu zaciska mocniej dłoń na mojej, kątem oka widzę jak Rick uśmiecha się delikatnie patrząc na nas.
-Pójdę sprawdzić co z T.- Mówię wstając, to jedynie pretekst aby Grimes mógł jeszcze odpocząć jednak młodszy chłopak nie puszcza mojej ręki i patrzy na mnie wręcz błagalnym wzrokiem.
-Zostań.- Prosi, a ja zostaje przy nim przez resztę nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro