Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*Farma*

-Weź to.- Podaje T-dogowi tabletki które znalazłam w plecaku Merla, wraz z małą butelką o dziwo czystej wody której zapas znalazł Walsh przed terrorem który zasiała w naszym środowisku ta przeklęta horda żywych trupów. Chłopak je połyka i zapija wodą dziękując mi. Czasami posiadanie brata ćpuna ma jakieś plusy... Podaje mi niezakręcaną butelkę, którą upuszczam z hukiem kiedy dociera do nas głos wystrzału dobiegający z lasu, jest na tyle głośny że łatwo jest się domyślić że coś stało się blisko nas. Moje serce zaczyna bić z zdwojoną siłą a w mojej głowie piszczy. 

- Mam złe przeczucia.- Szepczę do siebie i drżącymi dłońmi podnoszę do połowy pustą butelkę. Modlę się w myślach aby ten hałas nie zapowiadał żadnej kolejnej tragedii wśród naszej grupy. Wraz z T-dogiem wchodzimy do kampera starając się przestać myśleć o tym przerażającym dźwięku. T kładzie się na kanapie a ja krążę po całym pojeździe będąc w stanie najwyższej gotowości na ucieczkę i walkę. 


-Carl jest ranny!- Słyszę krzyk Glenna a przez okno widzę jak razem z Andreą i Carol wbiega na autostradę, kiedy dociera do mnie sens jego słów wybiegam z kampera zostawiając T-doga w nim samego. Moje zielone ślepia rozszerzają się szeroko w szoku.

- Co się do cholery stało?- Pytam wystraszona wiedząc że wystrzał który słyszeliśmy musiał być związany z tym. Wiedziałam po prostu wiedziałam że to nie zwiastuje nic dobrego.

- Ktoś go postrzelił, Rick zabrał go na jakąś farmę. Córka właściciela przyjechała po Lori i  powiedziała jak mamy tam dojechać.- Mówi na jednym wydechu Koreańczyk podpierając się rękami na kolanach i oddychając ciężko po wycieńczającym biegu.

 -Jadę z wami.- Mówię bez zastanowienia a Dale kładzie mi dłoń na ramieniu zmartwiony.

- Nie sądzę żeby to był dobry pomysł młoda.- Mówi sceptycznie ale ja go nie słucham nie mam zamiaru siedzieć tu kiedy mój przyjaciel cierpi gdzieś w obcym miejscu.

- To moja decyzja, jadę i koniec kropka. Zbieraj się T może cię poskładają!- Odpowiadam i wołam ledwo przytomnego przyjaciela. T-dog z trudem wytacza się z auta i z pomocą Glenna wsiada do auta.

- Andreia, Carol i Dale zostaniecie tutaj na wypadek gdyby Sophia wróciła.- Rozkazuje jak prawdziwy przywódca i jestem w szoku kiedy w pierwszej chwili nikt mi się nie sprzeciwia, wsiadam do auta Glenna nie chcąc tracić czasu na zbędne kłótnie. Po chwili dołącza do nas właściciel samochodu i jak najszybciej zaczyna jechać trasą którą usłyszał od nieznajomej, chce mi się płakać nie widząc co się dzieje z Carlem. Co się stanie jeśli umrze? Składam dłonie jak do modlitwy mimo tego że w Boga przestałam wierzyć dawno temu.


Kiedy tylko Glenn zatrzymuje auto wyskakuje z niego jak poparzona, widząc Ricka siedzącego na werandzie, ślicznego typowo farmerskiego domku podbiegam do niego, z trudem wypowiadam jakiekolwiek słowa bojąc się że usłyszę że było za późno, że jego już nie ma, że nic nie mogli zrobić.

-Co się stało?- Pytam ojca przyjaciela pozwalając aby słone łzy spłynęły po mojej bladej skórze, ręce Ricka są całe we krwi a ja wiem czyja to krew i to tak bardzo mnie przeraża. Błagam niech będzie z nim wszystko dobrze. Od widoku załamanego Ricka kręci mi się w głowie.

-Postrzelili go przez przypadek...On chciał tylko zobaczyć jelenia, podszedł bliżej a po chwili już leżał na ziemi- Szepczę Grimes wgapiony w swoje ręce, z domu wychodzi nieznajomy, starszy mężczyzna, prawdopodobnie właściciel tego przybytku, również ubrudzony krwią.

-Żyję.- Wypowiada to jedno krótkie słowo a ja wypuszczam powietrzę z płuc czując cholerną ulgę, Rick podnosi się jak poparzony i wraz z mężczyzną wchodzi do środka, ja nie idę. Nie chce go widzieć w takim stanie, chce  aby najpierw jego ojciec upewnił się że wszystko jest już okej.  Siadam w tym samym miejscu w którym wcześniej siedział nasz lider i zakrywam twarz dłońmi. Słyszę jak Glenn coś do mnie mówi ale ignoruje go, nie mam na to siły. Nie wiem ile czasu mija kiedy ja wciąż siedzę w tym samym miejscu, co jakiś czas słyszę i czuje jak ktoś przechodzi koło mnie niektórzy próbują co do mnie mówić ale nikomu nie jestem w stanie odpowiedzieć.


-Jak masz na imię?- Pyta jakiś kobiecy głos, wzdycham ciężko i odsłaniam twarz, spoglądam na blondwłosą dziewczynę o niebieskich oczach, nie może być dużo starsza ode mnie. Nie znam jej ale mimo wszystko nie ignoruje tak jak Glenna, ktoś stąd uratował mojego przyjaciela. Jestem im tak cholernie wdzięczna. 

- Kira.- Odpowiadam cicho i wgapiam się w swoje dłonie nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Dawno nie czułam się aż tak pusta.

- Więc to o ciebie pytał nasz mały pacjent, ja jestem Beth.- Przedstawia się dziewczyna, marszczę brwi na pierwsze zdanie. Czyli jest przytomny, może nie jest aż tak źle jak myślałam.

- Pytał o mnie?- Pytam zdziwiona a dziewczyna kiwa głową potwierdzając swoje słowa. Dlaczego o mnie pytał?

- Jesteś jego siostrą?- Docieka a ja kręcę głową na nie.

- Przyjaciółką.- Poprawiam Beth z delikatnym uśmiechem.

- To musi być wyjątkowo mocno przyjaźń skoro zaraz po przebudzeniu zamiast pytać o rodziców pytał o ciebie.- Stwierdza a ja odchylam głowę aby spojrzeć na gwieździste niebo. Kiedy nastała noc? Czy Sophia już wróciła? Czy to może być koniec naszych problemów chociaż na jakiś czas?

- Wydaje mi się że każda relacja jest sto razy mocniejsza po końcu świata. Wiesz co z nim?- Stwierdzam i pytam niewiele starszą ode mnie dziewczynę a kobieta spuszcza ze mnie wzrok.

- Dzięki Shanowi i... poświęceniu Otisa. przeżyje.- Odpiera a ja zakrywam dłońmi twarz błagając w myślach aby wrócili jak najszybciej, żeby było po prostu dobrze. 

-Kim jest Otis?- Pytam Marszcząc brwi.

-To on postrzelił Carla... Ale to naprawdę był przypadek, nie celował do niego a do jelenia za którym stał!- Tłumaczy kogoś sobie bliskiego, ale ja wcale nie czuje się zła na... Otisa. Chyba już zrozumiałam że obarczanie kogokolwiek o takie rzeczy nie ma sensu.

-Mogę do niego zajrzeć?- Zadaje pytanie po chwili zastanowienia a Beth kiwa głową i podaje mi rękę abym wstała, po wstaniu jednak jej nie puszcza a prowadzi mnie do jednego z pokoju cały czas mnie za nią trzymając jakby chcąc dać mi wsparcie na co posyłam jej delikatny uśmiech który szybko odwzajemnia, otwiera przede mną drzwi a ja pierwsze co zauważam to Carla leżącego w łóżku z podpiętą kroplówką i różnymi innymi rurkami w tym tą która przetacza mu krew od jego ojca który siedzi tuż obok na fotelu, nigdzie nie widzę Lori ale to i lepiej wiem że moja obecność tu kompletnie by jej się nie spodobała. Przyjaciel podnosi na mnie zmęczone, niebieskie oczy i uśmiecha się blado.

-Jesteś tu...- Szepcze a ja mam ochotę ponownie się rozpłakać jednak przełykam łzy, puszczam dłoń Beth i podchodzę do łóżka, klękam przy nim i uśmiecham się do niego delikatnie. Z lekkim zawahaniem chwytam jego dłoń a on splata swoje place z tymi moimi. 

-Jestem... Zostawiłam cię na dosłownie godzinne samego i zobacz gdzie wylądowałeś.- Śmieje się cicho chcąc poprawić mu humor, ten również zaczyna się śmiać jednak szybko przestaje przez ból rany.

-Widzisz? Teraz musisz być ciągle obok.- Odpowiada zadziornie na co wywracam oczami, mimo tak tragicznej sytuacji dobry humor nie opuszcza go nawet na sekundę.

-Bardzo boli?- Zmieniam temat a on wzrusza ramionami.

-Teraz jest lepiej, najgorzej było kiedy Hershel wyciągał z rany odłamki pocisku.- Odpowiada i na wspomnienie tego bólu zaciska mocniej dłoń na mojej, kątem oka widzę jak Rick uśmiecha się delikatnie patrząc na nas.

-Pójdę sprawdzić co z T.- Mówię wstając, to jedynie pretekst aby Grimes mógł jeszcze odpocząć jednak młodszy chłopak nie puszcza mojej ręki i patrzy na mnie wręcz błagalnym wzrokiem.

-Zostań.- Prosi, a ja zostaje przy nim przez resztę nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro