*Daryl*
Z błogiego snu, który trwał tak krótko wybudza mnie przeraźliwy krzyk przez, który zrywam się ze swojego posłania i jak najszybciej wybiegam z namiotu po drodze zgarniając nóż myśliwski który dostałam od Dixonów w dniu w którym mnie uratowali, razem z resztą obozu pędzę ile sił tylko mam w nogach w stronę z którego dobiegał hałas, ledwo udaje mi się wyhamować przed wbiegnięciem w Amy która ostro zahamowała przy źródle hałasu przez co ląduje na tyłku brudząc czarne leginsy piachem, wywracam oczami widząc że cały ten chaos spowodował sztywny zajadający się w najlepsze zabitym jeleniem. Nie mija sekunda a Jim ścina mu głowę jednym precyzyjnym uderzeniem ostrą krawędzią łopaty, głowa odlatuje od korpusu i pada u stup Carol która przerażona kopie ją w stronę krzaków aby jak najszybciej oddalić się z powrotem do obozu przy okazji mamrocząc pod nosem że jest jej nie dobrze od tego wszystkiego.
- Jeszcze żaden sztywny nie przeszedł tak blisko obozu.- Mówi zmartwiony Dale. Jednak nikt mu nie odpowiada ponieważ krzaki na przeciwko nas zaczęły się podejrzanie dużo ruszać, Amy pomaga mi wstać i chwyta moją dłoń aby mieć mnie na oku a ja ściskam jej dłoń aby dodać i jej i sobie otuchy.
- Kurwa mać ten jeleń był mój.- Z krzaków wyłania się Daryl z kuszą w ręku, wypuszczam powietrze z ust z największą ulgą na świecie. Wrócił, jest żywy i bezpieczny, nie czekając na reakcje innych rzucam się mężczyźnie w ramiona a ten obejmuje mnie mocno i głaszczę po włosach, słodką chwile przerywa jęczenie cholernego trupa, rozglądamy się zdezorientowani dokoła nas bojąc się że kogoś z obozu sztywny zaatakuje od tyłu, w końcu Daryl wskazuje palcem na odciętą głowę źródła całego zamieszania.
- Czy wy naprawdę dalej nie wiecie, że to coś siedzi w mózgu?- Pyta zirytowany chłopak i podaje mi swoją kuszę a ja uradowana tym przywilejem jednym, precyzyjnym strzałem dobijam tą okropną kreature. Szybko wyciągam z zombie wystrzelonego bełta i razem z kuszą oddaje Bratu na co ten klepie mnie krótko po włosach i wymijając całe zbiegowisko zaczyna iść w stronę naszego obozu wołając imię brata, wszyscy zestresowani idą za nim jedynie ja zostaje w tyle myśląc co mam mu powiedzieć. Przytomnieje po kilku długich minutach słysząc krzyki Shane'a, Ricka i Daryla, szybko kieruje się do obozu. Tłum który zebrał się dokoła szarpaniny jak wywnioskowałam po odgłosach sprawia że wiem że sytuacja nie wygląda za ciekawie. Przepycham się przez tłum nic nie robiących gapiów patrzących na to jak Shane trzyma Dixona wykręcając mu mocno ręce.
- Puść go!- Krzyczę wystraszona że zaraz zrobi mu krzywdę jednak ten po prostu mnie ignoruje. Moje ręce zaczynają się trząść kiedy widzę jak nasz pożal się boże lider zaczyna przyduszać Dixona, szukam wzrokiem wsparcia po każdej osobie która jest blisko, moje spojrzenie zatrzymuje się na młodszej siostrze Andrei a ona dobrze rozumie o co mi chodzi.
- Shane do cholery posłuchaj jej! Zaraz zrobisz mu krzywdę!- Popiera mnie Amy za co w duchu jestem jej bardzo wdzięczna, jednak Shane odpuszcza dopiero kiedy Rick mu każe przestać, Daryl upada na kolana łamiąc mi serce swoimi łzami które ciekną z jego ciemnych oczu, sama nie wiem czy Dixon płacze przez informacje o swoim bracie czy przez to jak długo Walsh go dusił. Przerażona pomagam mu się ponieść z klęczek i z wyrzutem patrzę na policjantów.
-Wy macie chronić nie krzywdzić!- Warczę głośno w ich stronę motto, które cały czas słyszałam na komisariacie mojego taty i pomagam dojść Darylowi do naszego namiotu, mężczyzna kładzie się na swoim posłaniu a ja siadam tuż obok i przyglądam mu się uważnie, widzę jak na miodowej skórze szyi z minuty na minutę pojawiają się coraz ciemniejsze siniaki.
-Więcej się nie wtrącaj.- Szepcze brat zasłaniając sobie twarz poduszką a ja się czuje tak bardzo urażona, przecież próbowałam mu pomóc, nie chce go denerwować więc mimo tego że chce coś powiedzieć to tego nie robię. Podciągam kolana pod brodę i obejmuje nogi rękami. Tkwimy w przeraźliwej ciszy która coraz bardziej ciąży mi na sercu, cisza symboluję że oboje nie wiemy co mamy zrobić i to nas przeraża
-Mogę wejść?- Słyszę głos Glenna dobiegający z zewnątrz i kiedy Dixon kiwa głową na znak zgody odsuwam suwak i razem z bratem wychylamy się z namiotu niezbyt chętni na jakiekolwiek kontakty między ludzkie, Koreańczyk patrzy na nas przepraszającym wzrokiem przez, który nie potrafię być na niego zła.
-Czego chcesz chińczyku?- Pyta sucho Daryl a ja wywracam oczami, szturcham go delikatnie w ramie i spoglądam wzrokiem pod tytułem "to Koreańczyk, nie bądź nie miły."Chociaż wiem że to nie zmieni jego podejścia i w tej sytuacji mu się nie dziwie. Chłopak na szczęście ignoruje zaczepkę mojego brata i rzuca jedynie.
-Ja i szeryf wracamy po Merla do Atlanty, możesz jechać z nami.- I odchodzi, Daryl chyba nigdy w życiu nie podniósł się aż tak szybko, dosłownie w 3 minuty pozbierał wszystkie potrzebne rzeczy. A ja wgapiam się w swoje kolana przeżywając największy kryzys w swoim życiu. Wiem że ta podróż może sprawić że ponownie zobaczę Merla a z drugiej zdaje sobie sprawę z tego że może ona doprowadzić do tego że mogę więcej nie zobaczyć obu Dixonów a tego bym nie przeżyła.
-Wrócisz?- Pytam go kiedy jest już gotowy.
- Wiesz że nie mogę tego obiecać.- Odpowiada a ja spuszczam wzrok na brudne trampki założone na moje stopy. Pierwszy raz w życiu chciałabym żeby mnie okłamał.
-... Postaram się Kira.- Dopowiada widząc moją minę, wysilam się na uśmiech i kiwam głową na znak zgody.
- Kocham cię Daryl...- Szepcze cicho a chłopak przytula mnie mocno na pożegnanie. Wtulam się w niego ufnie aby pokazać że ma dla kogo wracać nawet jeśli... Nawet jeśli Merla już nie ma.
- Ja ciebie też mała- Odpowiada mężczyzna i klepie mnie jak zawsze po głowie, posyłam mu ostatni uśmiech i pozwalam mu odejść w stronę samochodu jakim mają jechać ostatni raz machając bratu na pożegnanie. Chce odmówić za niego różaniec więc wyciągam go spod poduszki, przez kilka dobrych minut wgapiam się w łańcuszek i prycham śmiechem, po co mi to w ogóle? Przecież boga nie ma, bo przecież gdyby istniał to nie pozwoliłby aby jego dzieci aż tak cierpiały, sztyletem przerywam linkę która łączy różaniec w całość a kolorowe kolarki rozsypują się po całym namiocie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro