Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6

Następny poranek był przepełniony smutkiem. Zamiast śpiewu ptaków, obudził mnie cichy szloch rudowłosej, w której głowie odtworzyły się wszystkie wczorajsze obrazy. Nawet apetyczny zapach jajecznicy, którą wtedy smażyłam nie pachniał tak, jak każdego ranka.

Moje myśli zaczęły krążyć wśród imprezy urodzinowej Faith. Wciąż nie miałam przygotowanej sukienki, a głośne tykanie zegara zwiększało wirującą presję. Wybiłam sobie z głowy pomysł o zabraniu ze sobą Lindy, która obecnie starała się zakryć widoczne cienie pod oczami moimi kosmetykami. Miała zbyt wiele zmartwień, aby dokładać do nich strój na imprezę dziewczyny, która była dla niej jedynie zwykłą klientką kawiarni, w której do niedawna pracowała.

Rozmyślanie przerwało mi skrzypienie schodów, po których właśnie schodziła wspomniana dziewczyna. Po raz pierwszy jej twarz zdobił niepewny uśmiech tak, jakby zapaliła się w niej iskra nadziei, iż wszystko w jej życiu wróci na właściwe tory.

— Cześć — odparła nieśmiało. — Przepraszam za problem...

— Przestań — przerwałam jej i posłałam troskliwy uśmiech. Nie uważałam, iż zrobiłam coś, co można było określić mianem heroicznego. — Przygotowałam jajecznicę — wskazałam na talerze, na których oprócz żółtej papki, umieściłam kanapki z serem. Dziewczyna kiwnęła głową na znak wdzięczności, po czym zajęła miejsce przy stole.

— Wiem, że pewnie będziesz zaprzeczać — zaczęła, kiedy opadłam na krzesło obok niej — lecz chciałabym jakoś się odwdzięczyć. Jest mi tak cholernie miło oraz głupio jednocześnie.

— Linda, ja jedynie cię przenocowałam — westchnęłam i położyłam rękę na jej ramieniu. — To naprawdę nic takiego.

Dziewczyna jedynie cicho westchnęła, a po jej minie jasno mogłam stwierdzić, że nie została usatysfakcjonowana moją odpowiedzią. Kiedy zatapiała łyżkę w przygotowanym posiłku, do głowy wpadł mi ryzykowny pomysł. Idąc w niezgodzie ze zdrowym rozsądkiem, a słuchając głosu serca, postanowiłam go zrealizować, mając w głowie obraz swojej przyjaciółki i jej radości, gdy na imprezę przyjdę z tą samą dziewczyną, do której poczuła sympatię.

— Właściwie jest pewna rzecz — powiedziałam nieśmiało. — Pamiętasz Faith? Tę blondynkę, z którą często bywałam w kawiarni? — Kiwnęła głową, na co ucieszyłam się w duchu. — Dzisiaj ma urodziny i organizuje imprezę. Jestem przekonana, że twoja obecność będzie dla niej miłą niespodzianką.

Uważnie obserwowałam jej reakcję. Jej oczy pokrył cień zdziwienia, a usta wykrzywiły w niepewnym uśmiechu. Obawiałam się, że uzna mój pomysł na idiotyczny. W końcu miał mnóstwo zastrzeżeń, począwszy od prezentu i ubrania, kończywszy na reakcji solenizantki.

— Jeśli pomożesz mi z prezentem i sukienką, zabieraj mnie gdzie ci się podoba — rzuciła, a ja zobaczyłam jak chytry uśmiech wpływa na jej twarz. Usatysfakcjonowana odpowiedzią, czułam że impreza będzie dla niej strzałem w dziesiątkę oraz, że właśnie to pomoże Lindzie odpocząć od wydarzeń z poprzedniego wieczoru.

— Tylko ostrzegam, iż tematem są postacie filmowe — dodałam, czując, że do głowy dziewczyny wpadają różnorodne pomysły.

— Merida Waleczna — rzuciła po chwili, jakby czytając mi w myślach. — Idealnie! — Klasnęła w dłonie, przepełniona entuzjazmem, znacznie odbiegającym od jej stanu sprzed kilkunastu minut.

Dobry humor udzielił się też mnie, a posiłek przestał być aż tak mdły. Reszta poranka przebiegła w pozytywnej atmosferze, a Linda okazała się być świetną kompanką do rozmowy. Dziewczyna swoją charyzmą, którą zdążyłam poznać już w kawiarni, zarażała otoczenie, sprawiając, iż nawet zmywanie naczyń stało się przez moment mniej beznadziejną czynnością. Rudowłosa okazała się być osobą niezwykle inteligentną, która bez skrępowania poruszała nawet te wrażliwe sfery, dopasowując tematy do swojego rozmówcy. Ponadto odznaczała się swoją miłością do astrologii i z radością opowiadała liczne anegdoty związane ze znakami zodiaku.

Po tym, jak odnalazłyśmy wspólny język, zgodziłyśmy się, że nastał odpowiedni czas na udanie się do wypożyczalni strojów. Wyszłyśmy z domu, uprzednio zacierając ślady naszej obecności, gdyby rodzice zamierzali wrócić wcześniej, niż się spodziewałam. Przemierzałyśmy ulice miasta, szukając niewielkiego sklepu, znajdującego się gdzieś przy jednej z głównych dróg. Pogoda dzisiaj dopisywała, pokrywając nasze twarze otulającymi promieniami słonecznymi, jakby wpasowując się w nasz dobry nastrój.

— To nie tu? — Dziewczyna wskazała na sklep znajdujący się zaraz obok tanich delikatesów. Gdy moją uwagę zwrócił szyld z napisem wypożyczalnia strojów, nie miałam żadnych wątpliwości. Kiwnęłam głową, popychając drzwi, w celu ich otwarcia.

Sklep nie był duży, lecz ilość pozostawionych wieszaków z różnorodnymi, nawet najbardziej szalonymi kostiumami była zatrważająca. Słysząc dzwonek, zza lady wychylił się starszy pan o siwych włosach.

— Dzień dobry — uśmiechnął się, co odwzajemniłam. — Szukacie czegoś konkretnego?

Spojrzałam na Lindę, dając jej znak, aby pierwsza podała swoją propozycję.

— W zasadzie to tak — zaczęła pewnie i pokazała wyświetlone w telefonie zdjęcie rudowłosej księżniczki. — Szukam sukienki tego typu.

Sprzedawca kiwnął głową i skierował nas w stronę wieszaków, na których wisiały dobrze mi znane sukienki. Wszystkie bez wątpienia przypisane były do poszczególnych księżniczek Disneya. Staruszek zaczął szukać wybranego przez moją towarzyszkę ubrania. Po jakimś czasie znalazł niemalże identyczne do tego, które wskazała dziewczyna. Ta podziękowała mu szerokim uśmiechem.

Następnie przyszła kolej na moją sukienkę. Modliłam się w duchu, że uda się znaleźć choć minimalnie przypominającą tą, którą Mal miała na końcu trzeciej części serii filmów. Sprzedawca, po zobaczeniu zdjęcia, zapisanego w moim telefonie, podrapał się po siwiejącej brodzie, jakby intensywnie się zastanawiając. Po chwili uniósł palec do góry i poprowadził nas do innych wieszaków, których wcześniej nie zauważyłam. Przeglądał każdą sukienkę, a z kolejną trefną, gasił moją nadzieję na jej znalezienie.

— To jest wyzwanie — mruknął bardziej do siebie, a mój entuzjazm zmalał niemal do zera.

Po chwili wyciągnął tkaninę w odcieniu fioletowym, a kamień spadł w mojego serca, zamieniając się w rosnący zachwyt. Sprzedawca podał mi sukienkę, a ja nie mogłam napatrzeć się na jej idealne odwzorowanie tej, którą znałam z filmu. Byłam zauroczona w falbanach przy krótkich rękawach, przykrótkim dole, otoczonym delikatnymi materiałem oraz dołączonymi do stroju rękawiczkach, sięgających aż za przedramiona.

Podeszłyśmy za staruszkiem do kasy, dziękując za pomoc w znalezieniu poszukiwanych ubrań. W międzyczasie Linda wypożyczyła dodatkowo łuk, charakterystyczny dla Meridy, a ja sięgnęłam po złotą tiarę, noszoną przez Mal. Zapłaciłyśmy, po czym ruszyłyśmy w stronę wyjścia.

— To, co galeria? — Zapytała Linda, a ja poczułam się zbita z tropu. — Muszę koniecznie wymyślić jakiś prezent. Przecież nie przyjdę z pustymi rękami — dodała, gdy zobaczyła niezrozumienie wypisane na mojej twarzy.

— Sama twoja obecność to wystarczający podarunek — pokręciłam głową, lecz dziewczyna nie dawała za wygraną.

— Uprzejmości — prychnęła kpiąco. — Nie ma opcji, że nie przyniosę choćby małej czekolady. To nieetyczne — zmierzyła mnie wzrokiem, a ja uniosłam ręce na znak kapitulacji.

Zdając sobie sprawę, że z Lindą Murphy nie da się wygrać na potyczki słowne, odpuściłam. Była niezwykle ambitną i upartą osobą, która zawsze starała się dążyć do zamierzonego celu. Wyciągała odpowiednie argumenty niczym asy z rękawa, nie pozwalając rozmówcy na odwet.

— Nie mam prawa jazdy — powiedziałam nieśmiało, a ona pocieszająco machnęła ręką.

— W takim razie zrobimy trasę po okolicznych sklepach — położyła rękę na moich plecach, chcąc dodać mi otuchy. — Często znajduję tu mnóstwo świetnych rzeczy — dodała, wskazując na ciąg różnych dyskontów.

Nie uważałam nie posiadania prawa jazdy za wstyd. Każdy miał możliwość dokonania wyboru, który powinien zostać uszanowany. Ja nie chciałam narażać się na dodatkowy stres, wiedząc, że nie działa na mnie pozytywnie ani tym bardziej motywująco. Nie wykluczałam opcji, że w przyszłości zapiszę się na kurs jazdy, lecz wolałam odwlec to na jak najdogodniejszy termin, gdy poczuję się na tyle pewnie, by zasiąść za kierownicą.

— Powiem ci, że sama zwlekam ze zrobieniem prawka — wyznała po chwili. — Mimo prawie osiemnastu lat na karku, zdecydowanie wolę poczekać na kolejny krok w stronę dorosłości.

— Przynajmniej dzisiejszego wieczoru poczujesz się bardziej jak dziecko — uśmiechnęłam się. Sama cieszyłam się, że chociaż na imprezie Faith znajdę chwilę, aby zapomnieć o codzienności i poczuję się bardziej jak na szkolnym karnawale niż imprezie zakrapianej alkoholem.

— Ten motyw to strzał w dziesiątkę — odparła, na co przyznałam jej całkowitą rację.

Przed wybiciem kolejnych godzin popołudniowych, udało nam się odwiedzić kilka sklepów. Musiałam zgodzić się z Lindą, że ich asortyment nie był tak ubogi, na jaki wyglądał, a wśród wielu szpargałów, w oczy rzucały mi się różne przedmioty, które sama z chęcią bym nabyła. Wkrótce rudowłosa znalazła w przydrożnej drogerii delikatny srebrny naszyjnik oraz tani flakon lawendowych perfum. Prezent uzupełniła czekoladą z nadzieniem wiśniowym, które Faith lubiła najbardziej. Przygotowany podarunek był skromny, jednak ze względu na ograniczony budżet, dziewczyna ucieszyła się ze znalezisk, licząc, że solenizantka również doceni jej gest.

Gdy zegar wskazał godzinę dziewiętnastą, jednocześnie informując nas o pozostaniu niespełna sześćdziesięciu minut do rozpoczęcia imprezy, nastał odpowiedni moment, aby zacząć się szykować. W międzyczasie Linda wysłała do swoich rodziców wiadomość o spotkaniu z dawną koleżanką i spodziewanym późnym powrocie. Po jej reakcji sądziłam, iż nie byli szczególnie zaskoczeni zachowaniem dziewczyny oraz nie mieli większego problemu z zaistniałą sytuacją.

Już po chwili Linda dorwała się do moich kosmetyków, przewracając wszelkie opakowania w dłoniach. Nie byłam znawczynią mody, a posiadane produkty kupowałam z polecenia szkolnych znajomych i Faith, która przez pewien czas pasjonowała się robieniem makijażu. Dziewczyna zaczęła układać włosy, podczas gdy ja nałożyłam czepek i fioletową perukę, zakupioną kilka tygodni temu. Czułam, że z powodu niewygody, będę zmuszona szybko z niej zrezygnować, lecz nie zamierzałam jakkolwiek zmieniać swojej charakteryzacji. Zaraz po nałożeniu sztucznych włosów, skierowałam się do łazienki i ubrałam wyprasowaną sukienkę, spoglądając w lustro. Prezentowała się nienagannie, choć wątpliwościom poddałam jej długość. Nie czułam się komfortowo z odsłoniętą połową ud. Starałam się maksymalnie naciągnąć materiał, jednak na marne. Westchnęłam, delikatnie dotykając swojej skóry. Przemyślenia przerwał mi głos Lindy.

— Charlotte, co to jest? — Stanęła przed drzwiami łazienki z odkręconym białym tuszem do rzęs. — Przecież to niepraktyczne — skrytykowała.

— Dla ciebie — odparłam na jej komentarz. — Nie jest taki zły, czasem się przydaje.

Ostatecznie odłożyła kosmetyk, zwracając moją uwagę na przygotowanie makijażu. Planowałam jedynie podkręcić rzęsy, nadając im wrażenia dłuższych i gęstszych, a oczy podkreślić czarnymi kreskami. Spojrzałam na Lindę, która przerwała przeglądanie moich kosmetyków, a powolnym krokiem kierowała się w stronę łazienki z przygotowaną suknią, jednocześnie wysyłając wiadomość przez telefon. Następnie usiadłam przy toaletce, uważnie przyglądając się mojej twarzy. Miałam już na sobie podkład i róż, które nałożyłam o poranku. Mój wzrok spoczął na moich oczach, w których zauważyłam coś w rodzaju błysku ekscytacji. Nie mogłam doczekać się urodzinowej zabawy, lecz jednocześnie stresowałam się dużą ilością osób. Faith z łatwością znikała w tłumie, pozostawiając mnie samą sobie z plastikowym kubkiem soku pomarańczowego. Kontynuowałam przemyślenia, rozprowadzając po rzęsach tusz. Obawiałam się, że w letnim domku rodziców przyjaciółki, nie odnajdę swojego miejsca. W końcu stawałyśmy się coraz starsze, a co za tym idzie niewinne planszówki zamieniły się w pijackie zabawy. Czasem tęskniłam za zwykłą grą w chowanego, którą uważałam za znacznie ciekawszą od uganiania się za bardziej lub mniej wstawionymi znajomymi.

Sama stroniłam od alkoholu, prawdopodobnie pozostając jedną z niewielu osób, które nie zamierzały tknąć choćby kieliszka trunku. Potrafiłam bawić się bez wlewania w siebie gorzkiego alkoholu. Ponadto nie chciałam narażać się mamie, która wiedząc o imprezie, planowała wrócić do domu przed północą, by móc skontrolować mój stan trzeźwości, kiedy tylko nacisnę klamkę do drzwi.

Czarnym eyelinerem wykonałam prawie idealne, niedługie kreski, będąc zadowolona z efektu. Wreszcie byłam w pełni gotowa na imprezę, zmieniając się z Charlotte Graves w piękną królową Mal. Nie mogłam tego samego powiedzieć o Lindzie, która wciąż zajmowała miejsce w łazience, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem się nie zatrzasnęła. Po chwili wyszła z pomieszczenia, a ja zmierzyłam ją wzrokiem. W długiej morskiej sukni i roztrzepanej burzy loków, wyglądała identycznie jak Merida.

Kiedy dziewczyna zaczęła tworzyć swój makijaż, będący znacznie bardziej wymagający od mojego, otworzyłam aplikację z grą. Automatycznie nacisnęłam białą kopertę, kierując się w stronę wiadomości.

Hypnos: Dzisiaj nie pogramy, bo czeka mnie impreza. Do zobaczenia jutro

Szybko wystukałam odpowiedź, którą wysłałam bez większego zastanowienia.

Hysmina: Jeśli twój stan trzeźwości na to pozwoli, kochany

Zaczęłam przyglądać się skupionej rudowłosej, która z precyzją nakładała morski cień na swoje powieki. Rzęsy podkręciła tym samym tuszem, którego użyłam wcześniej, z kolei kąciki oczu ozdobiła delikatnymi kryształkami. Radośnie uśmiechała się do swojego odbicia, będąc zadowolona ze swojej pracy. Bez wątpienia dbanie o wygląd było jej żywiołem, w którym czuła się tak, jakby mogła kontrolować każdy jego element. Rozmyślania przerwała mi trzy krótkie wibracje mojego telefonu.

Hypnos: Będę ostrożny

Hypnos: Nie przestanę o tobie myśleć ani na sekundę

Hypnos: Bo szczerze chciałbym zatańczyć tam z tobą niż z kimkolwiek innym

Hysmina: Chyba już jesteś nieźle podpity

Mimo wysłania wiadomości ociekającej sarkazmem, nie mogłam ukryć swoich lekko zarumienionych policzków.

Bo gdybym mogła, odpuściłabym każdy taniec z kimś nieznajomym, aby móc choć przez chwilę trzymać rękę Hypnosa. Bo z nim każda, nawet najbardziej niebezpieczna melodia byłaby moim ukojeniem.

Bo taki był dla mnie Hypnos — ożywiał każdy mój zmysł, odbierając umiejętność logicznego myślenia. A ja nie miałam żadnej kontroli nad tym szalonym uczuciem.

Niestety rzeczywistość była dla nas inna, a wszelkie wizje jakiegokolwiek zbliżenia były jedynie pięknym wyobrażeniem, nie mającym żadnego odzwierciedlenia w naszych życiach. Musieliśmy nacieszyć się jedynie niezobowiązującymi, sucho napisanymi słowami. Czasem chciałam wykupić bilet choćby w jedną stronę, który poprowadziłby mnie w kierunku, prowadzącym wprost pod drzwi jego domu. Pragnęłam przytulić go, jakby dając ukojenie każdej krzywdzie i spędzić czas na dalszym poznawaniu bez ograniczenia w postaci ekranu i pikselowych postaci.

Czasem zastanawiałam się, czy on również czuł to samo. Czy jego serce również biło z każdą nową wiadomością? Czy uśmiech nie schodził mu z twarzy podczas każdej kolejnej godziny gry? Czy może zdawał sobie sprawę, że jestem jedynie postacią epizodyczną, nie odgrywającą ważnej roli w jego życiu. Może byłam w jego oczach jedynie osobą, która pewnego dnia odinstaluje grę, powoli zapominając o kimś, przed kim odsłoniła skrawek bolesnej historii swojego życia. Dziewczyną, która pewnego razu skupi się na szczęśliwie założonej rodzinie, zapominając o chłopaku, który zwykłym miłego dnia, skradał każdy kawałek jej serca, mimo, iż praktycznie nie zdążyli się poznać.

***

Wraz z Lindą przyjechałyśmy taksówką pod dobrze znany mi adres wynajętego domku rodziców Faith. Posiadłość była spora i nowocześnie urządzona, a mały klimatyczny ogród, znajdujący się z tyłu, nadawał jej ciepła oraz romantyzmu. Byłyśmy delikatnie spóźnione, a mój telefon gotował się od kolejnych wiadomości wyraźnie zirytowanej blondynki. Weszłyśmy do dusznego pomieszczenia, będącego przedsionkiem prowadzącym do salonu, skupiając na sobie kilka par oczu. Sama jubilatka obecnie zapijała gniew kieliszkiem smakowego szampana, rozmawiając przy tym z jedną z cheerleaderek przebraną za Hermionę Granger z Harry'ego Pottera. Blondynka ubrana w błękitną suknię i wplataną we włosy błyszczącą tiarą, przyciągała spojrzenia, dając jasno do zrozumienia, że ten dzień jest tylko i wyłącznie jej świętem.

Lekko zestresowanym krokiem podeszłyśmy w jej kierunku. Gdy stojąca obok dziewczyna wskazała palcem w naszą stronę, Faith odwróciła się, z początku nie zauważając idącej przy moim ramieniu Lindy.

— No wreszcie! Ile ja się tutaj naczekałam — zaczęła narzekać, a ja subtelnie przewróciłam oczami, ledwo powstrzymując śmiech. Byłam podekscytowana jej reakcją na zaproszenie słynnej kelnerki, która skradła jej serce, jak najlepsza w kraju złodziejka.

— Cześć — dziewczyna odezwała się, przykuwając uwagę solenizantki. Jej oczy wytrzeszczyły się, a usta delikatnie otworzyły. Spoglądała na nią jak na nierealne zjawisko. — Wszystkiego najlepszego — Powiedziała lekko zestresowana, podając torebkę z prezentem wyraźnie oszołomionej blondynce.

— Dziękuję — wydusiła z siebie, jakby nie wierząc w realność zaistniałej sytuacji. — Przepraszam, kompletnie się ciebie nie spodziewałam — wytłumaczyła się, delikatnie się rumieniąc.

— Ja siebie też nie — wyznała, ukazując rząd białych zębów. — Musisz wiedzieć, że to zasługa twojej przyjaciółki. To ona mnie zaprosiła, a ja nie miałam zbytniego wyboru — położyła rękę na moim ramieniu i puściła w moją stronę oczko. Prawdopodobnie nie miała na tyle odwagi, aby wspominać o pełnej wersji zdarzeń z ostatniego wieczoru.

Zamieniłyśmy kilka słów, po czym Faith zaproponowała Lindzie zwiedzanie posiadłości. Ta ochoczo przyjęła propozycję. Gdy przechodziły obok mnie, blondynka złapała mnie za ramię.

— Musisz mi to wytłumaczyć — starała się powiedzieć na tyle cicho, aby jej słowa dotarły jedynie do moich uszu, a jednocześnie nie zostały zagłuszone przez głośną muzykę. — Naprawdę dziękuję — pocałowała mnie w policzek, a ja posłałam jej szczery uśmiech.

Misja zaproszenia na imprezę rudowłosej kelnerki została zakończona sukcesem. A sukcesy należało odpowiednio opić. W moim przypadku tanią wodą smakową.

Po tym, jak dziewczyny odeszły w stronę ogrodu, drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Z ciekawością spojrzałam w ich stronę, napotykając brązowe tęczówki Axela Andersona. Jak co roku, niesamowicie postarał się ze swoim strojem. Jednak na tę imprezę przebrał się za największego kretyna, który ma jeszcze możliwość egzystencji — samego siebie. Chłopak Miał na sobie długie czarne spodnie i jakąś koszulkę, na którą nałożył lekką kurtkę. Małą torebkę z prezentem położył w rogu, gdzie Faith złożyła stertę pozostałych podarunków. Następnie dorwał pierwszą lepszą butelkę, smakując alkoholu i rozpoczynając rozmowy ze szkolnymi kolegami. Wzdrygnęłam się, lecz po chwili machnęłam na jego zachowanie ręką.

Usiadłam przy niewielkim barze, prosząc wynajętego barmana o szklankę wody. Zaczęłam krótką rozmowę z siedzącymi obok mnie dziewczynami przebranymi za Elsę i Annę ze znanej wszystkim Krainy Lodu. Po chwili z uśmiechem udały się wprost w tłum ludzi, zaczynając poruszać się w rytm piosenki, która akurat leciała z głośnika.

Postanowiłam dołączyć do nich, kierując się na parkiet. Po chwili kompletnie straciłam je z oczu, zostając kompletnie sama w tłumie nieznajomych twarzy. Zaczęłam czuć się niekomfortowo wśród ciał obcych osób, które poruszały się w różnych w różnych kierunkach, wczuwając się w głośną muzykę. Poczułam kolejne otarcia o moją sylwetkę oraz czyjeś dłonie na moich biodrach, zachęcające do tańca. Byłam jak sparaliżowana, tak, jakby któraś z kolorowych wróżek, stojąca w kącie pomieszczenia, zmieniła mnie w szorstki kamień stosując czarną magię. Do rzeczywistości przywróciła mnie osoba, stojąca zaraz za mną, lecz nie dotykająca mnie w żaden sposób.

— Muszę przyznać, że księżniczka fioletu jest z ciebie niezła — usłyszałam zaraz nad uchem głos należący do Axela. Chłopak był lekko podpity, lecz nie na tyle, aby mnie nie rozpoznać.

— A ty? Niby za kogo się przebrałeś? — Prychnęłam, gdzieś w środku odczuwając ulgę na widok znajomej twarzy.

— Joey Tribbiani — przedstawił się z powagą w głosie i wyciągając w moim kierunku dłoń. Spojrzałam na niego krzywo, jakbym widziała w nim jedynie idiotę. — Oglądałaś Przyjaciół? — Zapytał, zauważając moją minę.

— Nie — zaprzeczyłam, mierząc go wzrokiem. — Naprawdę niesamowicie się napracowałeś, w ogóle nie przypominasz samego siebie. Poza tym miały być to postacie filmowe, a nie serialowe — prychnęłam, otwarcie krytykując jego wybór.

— Wydało się — powiedział, a na jego twarz wkradł się chytry uśmiech.

Kiedy on obmyślał jakiś plan, poczułam, jak ktoś przypadkiem popycha mnie, sprawiając, że zbliżyłam się w stronę chłopaka. Moja twarz wykrzywiła się w grymasie, co nie umknęło uwadze Axela.

— Za tę zniewagę powinnaś ze mną zatańczyć — powiedział cicho, a ja zamrugałam dwa razy, chcąc upewnić się, czy przypadkiem się nie przesłyszałam.

— Wrogowie ze sobą nie tańczą — odparłam, gdy jego dłonie prawie dotknęły moich.

— Powiedziałem, że będziemy tańczyć? — Zapytał, a ja spojrzałam na niego kompletnie zbita z tropu — Miałem na myśli deptać twoje buty i obracać tyle razy, żeby kręciło ci się w głowie do końca imprezy — prychnął, a następnie porwał mnie na parkiet. Mimo, że szukałam argumentów przeciw, nie potrafiłam znaleźć niczego sensownego, cicho godząc się na jego towarzystwo.

I tak, jak zapowiedział, okazał się być fatalnym tancerzem. Przez chwilę nie wiedziałam, czy deptał moje stopy specjalnie, czy była to jedynie kwestia jego wątpliwych umiejętności. Nie pozostawałam mu dłużna, co jakiś czas wywierając nacisk na jego buty, prawdopodobnie delikatnie je rysując. Po trzyminutowej piosence, czułam się zmęczona, a moje stopy powoli zaczynały piec, domagając się przerwy.

Jednak z dwojga złego wolałam to od ocierających się o mnie obcych, spoconych ciał.

Reszta imprezy przebiegała nad wyraz spokojnie. Bawiłam się wirując dookoła to z Faith, to z Lindą, które zdecydowanie rozluźniły się pod wpływem alkoholu, dając ponieść się euforii. W pewnym momencie, zmęczona długimi tańcami usiadłam przy barze w celu posmakowania malinowej wody. Obok mnie siedziały jakieś dziewczyny, które przy pomocy barmana tworzyły kolorowe drinki.

— Mal? — Usłyszałam po chwili, odwracając się w stronę rozmówcy. Nim się obejrzałam, Stacy zamknęła mnie w żelaznym uścisku. — Trzeba było mówić, że stawiasz na Następców, chętnie przebrałabym się za Evie — odparła z uśmiechem, nawiązując do jednej z głównych postaci.

Musiałam przyznać, że poniekąd przypominała filmową Evie. Była piękna i mądra, a jej otwartość przyciągała nawet najbardziej opornych. Ceniła sobie przyjaźń, a relacje międzyludzkie stanowiły dla niej wartość nadrzędną. Ponadto miała kojący głos, którego mogłam słuchać godzinami.

Jednak tym razem brunetka przybrała postać Ani z Zielonego Wzgórza, jako iż ubóstwiała tę serię książek z dzieciństwa. Może nie miała na sobie rudej peruki, lecz i jej włosy spięte z dwa urocze warkocze, pozostawiły zadowalający efekt. Jej sukienka była delikatna i subtelna, a słomiany kapelusz stanowił idealne dopełnienie kreacji.

— Następnym razem na pewno się odezwę — powiedziałam, patrząc jak dziewczyna nalewa mały kieliszek wódki.

— Nie pijesz? — Zapytała, na co pokręciłam głową.

Rozmowę przerwał nam hałas dochodzący z łazienki. Wokół pomieszczenia zebrało się kilka osób, dlatego postanowiłam zostać na swoim miejscu, by nie wywoływać niepotrzebnej sensacji. Po chwili zauważyłam Faith, która wyraźnie przerażona opuściła pomieszczenie.

— Jest tu ktoś trzeźwy? — Zawołała. Wszyscy spuścili głowy, a ona straciła nadzieję na udane poszukiwania. Dopiero gdy wyłapała mnie wzrokiem, spojrzała na mnie błagalnie. Wstałam z krzesła, przepraszając zmartwioną Stacy. Obiecałam, że poinformuję ją o tym, co się stało tak szybko, jak będzie to możliwe.

Mozolnym krokiem powędrowałam w stronę blondynki. Ta nakazała odsunąć się tłumowi gapiów, prosząc Lindę o włączenie innej, głośniejszej piosenki i zachęcenie gości do tańca. Tak też się stało i ludzie w szybkim tempie zapomnieli o przykrym incydencie w łazience. Sama weszłam wraz z solenizantką do pomieszczenia, widząc opartego o ścianę Axela. Ze zdziwieniem spojrzałam w jego kierunku, lecz on nawet nie odwrócił głowy.

— Jest kompletnie pijany — palnęła bezpośrednio Faith. — Długo wymiotował, po czym o mało co nie opadł z sił — dodała. — Nie mówił nic o noclegu, więc nie mam dla niego wolnego pokoju.

Na imprezach Faith obowiązywała zasada rezerwowania pokoi. Jeśli chciało się przenocować na miejscu, można było powiadomić o tym wcześniej blondynkę, która z chęcią przygotowywała łóżka i materace, użyczając je gościom. Była to idealna opcja dla osób, które przesadzały z alkoholem i tych, które nie przepadały za nocnymi spacerami i przejażdżkami.

— Więc rozumiem, że mam zaprowadzić go bezpiecznie do domu — wydedukowałam, na co dziewczyna skinęła.

— Zrobiłabym to, ale muszę tutaj zostać — spojrzała na mnie przepraszająco, a ja pokręciłam głową. W końcu nieodpowiedzialne zachowanie chłopaka nie było jej winą. — Wyjdziecie tylnymi drzwiami, a ja zamówię taksówkę. Obiecuję, że ci to wynagrodzę — dodała.

— Nie musisz. To normalna sprawa — pokręciłam głową. — Zajmę się nim jakoś — wskazałam na chłopaka.

— Chodzi o to, żebyś nie porzuciła go na pastwę losu — powiedziała, a ja cicho parsknęłam. — Nie chcę mieć nikogo na sumieniu ani przypadkiem pomóc w dokonaniu zbrodni.

— Nie musisz się martwić — zapewniłam, posyłając jej przekonywujący uśmiech.

Mimo, że nie darzyłam Axela szczególną sympatią, nie miałam serca zostawiać go w tym stanie samego. Nie byłam bezduszną istotą, która jedyne czego chce, to całkowicie uprzykrzyć mu życie. Nieważne, kim był poszkodowany, w takich sytuacjach odstawiałam swoje uprzedzenia na bok.

Wzięłam chłopaka pod rękę. Był osłabiony i ledwo był w stanie sam iść. Mimo tego od czasu do czasu pomrukiwał jakieś niezrozumiałe słowa. Przeszliśmy przez tylne drzwi do posesji, siadając na chłodnym betonie. Z wiadomości Faith zrozumiałam, że właśnie tam miała przyjechać opłacona już taksówka, która zabierze nas pod dom chłopaka. Ściągnęłam z siebie niewygodną perukę i czepek, pozwalając swobodnie opaść włosom na moje ramiona.

W tym Anderson szukał wygodnej pozycji, to opierając się o moje ramię, to kładąc głowę na moich kolanach. Szybko stwierdził, że jestem niewygodna i, że zdecydowanie wolałby spać na mokrym betonie. Choć jego słowa były zniekształcone, rozumiałam ich sens, puszczając go mimo uszu.

— Jesteś słodka — mruknął, kierując dłoń do mojego policzka. — Ale znam kogoś słodszego — uszczypnął mnie, rechocząc.

— Czyżby? — Zapytałam. Postanowiłam wykorzystać chwilę słabości i zabić nudę droczeniem się z szatynem.

— Aha — przytaknął — Hysmina jest o wiele słodsza — dodał, wywołując moje zakrztuszenie się śliną. Byłam niemal całkowicie pewna, że się przesłyszałam.

— Kto? — Spytałam słabo w celu rozwiania kotłujących się myśli.

— Hysmina — odpowiedział wciąż niewyraźnie, lecz nie pozostawiając moich wątpliwości.

W tamtych momencie mój bezpieczny świat runął bezpowrotnie. Maski całkowicie opadły, ukazując nasze prawdziwe twarze. Nie mogłam opanować drżenia rąk. Udawanie, że ta sytuacja nigdy nie miała miejsca nawet nie wchodziło w grę. Siedziałam przez Hypnosem, obnażona z jakiegokolwiek okrycia. Straciłam swój sens, swoją bezpieczną przystań, powierzając swoją historię komuś, kto na nią nie zasłużył. Byłam pewna swojego bezpieczeństwa, czując się komfortowo za zasłoną pikselowej postaci. Przeklinałam moment, w którym straciłam czujność, pozwalając rozwijać się jakiemukolwiek pozytywnemu uczuciu.

Krew odpłynęła z mojej twarzy, a ręce zaczęły drżeć. Patrzyłam na chłopaka z obrzydzeniem. Do końca miałam nadzieję, że ta feralna noc jest tylko snem. Z każdą chwilą, zdawałam sobie z paradoksu, jaki wszedł na scenę, powodując bezpowrotny upadek kurtyny.

Mój wróg był jednocześnie osobą, w której się zadurzyłam.

==

Hej!

No to cóż, trochę się porobiło, co? Wiem, możecie być zdania, że trochę za szybko, ale zaufajcie mi, najciekawsze przed nami. Ponieważ ujawnienie tożsamości nie oznacza ślubu, prawda? 

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Jest to póki co najdłuższy, jaki napisałam, ponieważ liczy coś lekko ponad 4000 słów. A i oczywiście, jeden z najważniejszych, jakie pojawią się w książce. 

Dziękuję za gwiazdki, komentarze, obserwacje oraz wyświetlenia. Jestem wdzięczna każdej osobie, która pozwala mi rozwijać się i spełniać marzenia! Kocham mocno <3

Przypominam o # na Twitterze, gdzie możecie dzielić się swoimi spostrzeżeniami, a ja wstawiam tam jakieś spojlery i inne informacje: #tvgwattpad 

Do następnego! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro