Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23

2 miesiące później

Dwa miesiące. Dokładnie tyle czasu minęło od pierwszego kocham cię. A przede wszystkim od tego, jak związek mój i Axela zaczął na dobre rozkwitać, sprawiając, że wreszcie poczułam, że naprawdę żyję. Słyszałam wiele słów, że miłość uskrzydla człowieka, lecz jeszcze do niedawna uznawałam to za puste, utarte w społeczeństwie wyrażenie. Teraz, czując na własnej skórze skutki tego fantastycznego uczucia, nie potrafiłam się nie zgodzić z prawdziwością tej tezy.

Szłam przez szkolny korytarz z podniesioną głową. Obok mnie maszerowała uśmiechnięta Faith, obgadując wraz ze mną kolejne szkolne plotki.

— Słyszałaś, że Melissa, ta, którą całowałam dawno temu, walnęła piłką do koszykówki jakąś młodszą dziewczynę? — Spytała, na co przytaknęłam. — Podobno ma jakiś uraz głowy. Wiem od Ann z rocznika niżej, że zasłabła i wzywali do szkoły pogotowie.

— To straszne...

— No nie? — Stwierdziła, kontynuując wygadywanie kolejnych plotek. — Podobno Melissa jest tym poruszona. Ann słyszała, jak płacze przez to w toalecie.

— Biedna — stwierdziłam. — Na pewno nie zrobiła tego umyślnie.

— Racja — uśmiechnęła się delikatnie, jakby chciała mi przekazać, że nie powinnam przejmować się tą sprawą. — Ale obydwie dadzą sobie radę. Oby tylko tej dziewczynie nic się poważniejszego nie stało...

— O czym gadacie? — U naszego boku wyrosła nagle Ashley, której różowe włosy stały się jeszcze dłuższe.

W przeciągu tych dwóch długich miesięcy, nasza trójka zbliżyła się do siebie. Pewnego kwietniowego dnia poszłyśmy wspólnie do kawiarni, gdzie streściłam jej całą sytuację ze Stacy. Najbardziej ostatnie wydarzenia dotknęły Faith, która poczuła się tak, jakby miała wybierać między swoimi przyjaciółkami. Wiedziała, że jej kontakt z Fraser prawdopodobnie również się urwie, pozostawiając po sobie jedynie numer zapisany w telefonie oraz masę zabawnych wiadomości, które obecnie okazały się jedynie wesołym, lekko wyblakłym wspomnieniem. Mimo tego, wiedziałam, że mogę liczyć na wsparcie dziewczyn. Ashley zabrała mnie nawet na zakupy, doradzając w wyborze ubrań, abym, jak to ujęła, z kilometra krzyczała całą sobą, że jestem Charlotte Graves, która podniosła się po stracie przyjaciółki. I mimo, że ta fraza powinna być dla mnie smutna, wypowiadana z ust Barrett brzmiała co najmniej komicznie. Wtedy wybrała mi jakiś czerwony top i przylegającą do ciała czarną spódniczkę. I jako, że te zakupy były jedynie pewnym pocieszeniem po stracie Stacy, nawet uśmiechnęłam się na komplement Ash dotyczący mojej figury i stwierdzenia, że Axel ma szczęście, mając mnie przy sobie. Sama cieszyłam się w duchu, że moja pewność siebie wzrosła na tyle, że bez większego skrępowania mogłam założyć odkrywające część ciała ubrania. Może wciąż nie wszystko było idealne, robiłam znaczne postępy, mając dożywotnie wsparcie Axela, a nawet mojej mamy, która co jakiś czas rzucała w moją stronę jakąś drobną pochwałą.

Wszystko wreszcie zaczynało być na swoim miejscu.

— O tym, jak beznadziejnie dobierasz ubrania — z odpowiedzią na pytanie Barrett wyprzedziła mnie Faith, która nie szczędziła sobie złośliwości.

— Masz może lustro w domu? — Odgryzła się Ash. — Tylko grzecznie zapytałam, a ty jak zawsze się przypieprzasz. Może znajdź wreszcie Boga w swoim smutnym życiu.

— Powiedziała laska, która nosi kolczyki w kształcie trzydziestocentymetrowych krzyży — parsknęła. — Zresztą wszyscy wiemy, że największą grzesznicą z nas i tak jest Lottie.

— Co prawda, to prawda — przybiły sobie piątkę, wbijając we mnie rozbawione spojrzenia.

— Mnie w to nie mieszajcie — wyrzuciłam do góry ręce. — W porównaniu do was jestem aniołkiem — zarzuciłam włosami, podkreślając ostatnie słowo.

— Widać — prychnęła kpiarsko Ash. — Wystarczy zostawić cię z Axelem na minutę, a już masz jakiś nieprzyzwoite myśli.

Być może rzeczywiście czasem rzucaliśmy różnymi dwuznacznymi tekstami. Jednak stwarzaliśmy tym tylko pozory, ukrywając, że nasza relacja w rzeczywistości jest ubarwiona czystą troską i wsparciem. Zresztą, musiałam przyznać, że podłapanie od chłopaka tak idiotycznego poczucia humoru, było jedynie następstwem ilości spędzanego z nim czasu.

— Nieprawda — oburzyłam się. — Zresztą co złego, to tylko i wyłącznie jego wina — dodałam ciszej, jakbym bała się, że chłopak kręci się gdzieś w pobliżu.

— Od zawsze wiedziałam, że ma na ciebie zły wpływ — wypunktowała Faith. — Jako dobre przyjaciółki musimy z nim koniecznie porozmawiać — uśmiechnęła się konspiracyjnie.

— Żebym przypadkiem nie spytała Lindy czy przypadkiem nie upadłaś ostatnio na głowę — odgryzłam się. — Nie uważam, żebym szczególnie się zmieniła — odparłam, zachowując powagę.

— Zmieniłaś się — powiedziały jednocześnie, na co zaczęły się śmiać. Aby na pewno nie brały niczego nietypowego przed zajęciami?

— Jesteś teraz odważniejsza — stwierdziła Faith.

— I weselsza — dodała Ashley.

— W skrócie, pojawienie się Axela w twoim życiu prawdopodobnie było drugą po nas, oczywiście — blondynka wskazała na siebie i Barrett — najlepszą rzeczą, jaka ci się przytrafiła — dokończyła wypowiedź, a ja jedynie skinęłam.

Musiałam przyznać, że miały rację. Dzięki temu chłopakowi bez wątpienia wychodziłam na prostą. Często żartowałam, że wszechświat po prostu wepchnął nas w swoje ramiona siłą. Stwarzał idealne ku temu sytuacje nawet, kiedy darzyliśmy siebie nawzajem nienawiścią. A gra, dla której obydwoje straciliśmy głowę, jedynie przypieczętowała jego dzieło.

Miałam nieodparte wrażenie, że Axel Anderson już od samego początku był mi przeznaczony.

***

Szłam korytarzem po skończonych zajęciach. Lekcje dłużyły się niemiłosiernie, dlatego poniekąd zmuszałam się do stawiania kolejnych kroków z powodu poczucia zmęczenia. Na moją twarz wpłynął lekki uśmiech z powodu rozpoczynającego się weekendu oraz faktu, że Ashley i Faith zaczną go dopiero za godzinę z powodu dodatkowych zajęć z matematyki.

— Hej, Char — usłyszałam za plecami, od razu rozpoznając do kogo należy ten przepełniony radością głos. A czując delikatny pocałunek na swoim policzku, poczułam nagły zastrzyk energii. — Masz jakieś plany na dzisiaj?

— Twoja mama ma do nas przyjść. Więc spędzę jakieś dwie godziny w towarzystwie dwóch dorosłych kobiet, rozmawiających o swoich dzieciach i pracowniczych obowiązkach przy filiżance kawy i talerzu szarlotki — odpowiedziałam, wymuszając uśmiech.

— Czyli nie masz żadnych — Axel skomentował z pewnością siebie. Spojrzałam na niego jak na kompletnego idiotę.

— Ale...

— Zabieram cię na pierwszą oficjalną randkę — powiedział z szerokim uśmiechem, a moje usta uchyliły się ze zdziwienia. — A jako moja ulubiona dziewczyna powinnaś przyjąć zaproszenie — przerzucił swoją rękę przez moje ramię. Widząc zaciekawione spojrzenia uczniów, chrząknęłam.

— A więc jest ich więcej? — Zaczęłam się droczyć. — Wiesz, na pewno któraś z nich z przyjemnością poszłaby z tobą, nie sądzę, aby moja obecność była koniecznością...

— Niestety to akurat tobie przypadł tytuł mojej ulubionej — odparł. — Cholera, Char, nie wiem jak zaprasza się dziewczynę na randkę, dlatego po prostu się zgódź.

— Zastanowię się — udałam zamyślenie, robiąc mu na złość. Miałam ochotę potrzymać go kilka dodatkowych sekund w niepewności. Odpowiedź na jego propozycję była dla mnie jasna już od samego początku. — Jesteś prawdziwym idiotą jeśli pomyślałeś, że wybiorę nudną kawę zamiast ciebie. To oczywiste, że się zgadzam.

— I bez tego widzisz we mnie idiotę — parsknął.

— Mojego idiotę — wyszczerzyłam się, mierzwiąc mu włosy. — Do zobaczenia później, kochanie — powiedziałam, udając się w przeciwnym kierunku.

Słysząc jednak chrząknięcie zatrzymałam się w półkroku.

— Nie pożegnałaś się — posłał mi znaczący uśmiech.

Przewróciłam oczami, cofając się do tyłu. Po chwili mocno wtuliłam się w jego ciało, napawając truskawkowym zapachem.

— Zadowolony? — Spytałam, napotykając wzrokiem brąz jego tęczówek.

— Bardzo — odparł przy moim uchu.

Następnie odeszłam od niego, przewracając oczami, dlaczego ze wszystkich chłopaków, moje serce zostało wysłane pod adres takiego kretyna. Niestety, musiałam przyznać, że jego urok działał. Ponieważ idąc przez ten, wydawałoby się, nie tak długi korytarz, szczerzyłam się jak głupia.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że właśnie zgodziłam się wyjść na randkę. I mimo, że już milion razy spotykałam się z Axelem, robiąc przy nim naprawdę głupie rzeczy, jak zupełnie przypadkowe wylanie gorącej czekolady na jego pościel, czy poplamienie pizzą jego ulubionej bluzy, zaczęłam odczuwać pewien stres. Bo przecież nigdy nie byłam na oficjalnej randce. A w tym przypadku jej książkowa definicja nie była dla mnie wystarczająca.

***

— Gotowa? — Usłyszałam po raz tysięczny, patrząc na uśmiechniętego chłopaka.

I choć nigdy nie widziałam, żeby Axel Anderson kiedykolwiek się denerwował, teraz miałam wrażenie, że przed tym, jak podjechał pod mój dom białym fordem swojej matki robił mnóstwo ćwiczeń oddechowych. Jego zachowanie znacznie różniło się od codzienności, sprawiając, że i jak zaczynałam odczuwać coś na kształt stresu. Gdy przytaknęłam głową na pytanie chłopaka, ten otworzył mi drzwi auta, a ja szybko zajęłam miejsce na przednim siedzeniu. Poprawiłam swoją niebieską sukienkę w stokrotki, naciągając jej falbaniaste rękawy.

— Jesteś jakiś spięty — wyznałam, spoglądając jak jego dłoń coraz mocniej zaciska się na kierownicy. — Coś się stało?

Axel jedynie westchnął, poprawiając się na siedzeniu. Jego rysy twarzy powoli łagodniały, a on sam wlepił wzrok na oświetlony przez światło słoneczne asfalt.

— Po prostu wyglądasz dzisiaj tak pięknie, że nie jestem w stanie się skupić — powiedział po chwili, a moje policzki zaczęły mnie piec.

— Dziękuję — powiedziałam bardziej pytająco niż twierdząco, odwracając wzrok w kierunku szyby. Dopiero, gdy poczułam, jak dłoń chłopaka zaciska się na moim kolanie, pokręciłam głową, zdając sobie sprawę, że mogę czuć się przy nim w pełni swobodnie.

— A tak poważnie, stresuję się, Char — odparł, wyraźnie się odprężając. — Mam nadzieję, że cię nie zawiodę.

Cicho westchnęłam, zdając sobie sprawę, że Axel znów daje mi znak, że czuje się w pewien sposób niewystarczający. Wiedziałam, że w pewnym stopniu mogłam przyczynić się do tego stanu. W końcu, gdy on dawał z siebie sto procent, abym tylko zwróciła na niego swoją uwagę, sama rzadko wychodziłam z jakąkolwiek inicjatywą. I miałam tę naiwną nadzieję, że dzisiaj będę w stanie dać mu wszystko, czego potrzebuje.

— Mógłbyś zabrać mnie na wysypisko śmieci, a ja i tak cieszyłabym się jak dzieciak jadący do parku rozrywki — uśmiechnęłam się, starając się go pocieszyć. — Poza tym sugerujesz, że mówiąc mi, że wyglądam pięknie, żartowałeś? — Prychnęłam, starając się rozluźnić atmosferę.

— Tak — powiedział, starając się powstrzymać uśmiech. — Powiedziałem ci, że dzisiaj wyglądasz pięknie, a obydwoje wiemy, że tak jest zawsze — potarł swoją dłonią moje kolano.

— Jesteś niemożliwy — pokręciłam głową, opierając się o szybę. Brakowało jeszcze, żeby chłopak chciał nastraszyć mnie, otwierając lekko okno. Jednak nic takiego się nie stało.

— Na tylnych siedzeniach są poduszki — powiedział, zauważając moje ziewnięcie. — Możesz pójść spać, przed nami jeszcze jakieś pół godziny drogi. Obudzę cię na miejscu.

— Uwielbiam cię — odparłam, zabierając jeden zagłówek.

— Do usług — zasalutował, skupiając się na drodze.

I choć tak bardzo starałam się powstrzymać, po kilku minutach zasnęłam, wpatrując się w jego skupioną twarz. Widziałam, jak od czasu do czasu zerka na mnie, jakby upewniając się, że wciąż tam jestem i przypadkiem żadna nadprzyrodzona siła nie wyciągnęła mnie siłą z auta. Mimo, że nigdy nie lubiłam spać w aucie, tym razem to działanie było dla mnie ostoją. Miałam wrażenie, że przy tym obecnie zdenerwowanym chłopaku nic mi nie grozi. Wystarczyło, że tylko był koło mnie, a ja już wiedziałam, że mogę czuć się bezpiecznie.

***

— Wstawaj, Char — usłyszałam, czując szarpnięcie za ramię. — Ups, chyba pociągnąłem cię trochę za mocno — zaśmiał się pod nosem, patrząc, jak powoli wracam do rzeczywistości.

Przeciągnęłam się na siedzeniu, odbierając pierwsze bodźce. Kiedy dotarły do mnie oślepiające promienie słońca, zmrużyłam oczy. Wstałam z miejsca, delikatnie się chwiejąc. Zauważyłam, jak Axel wyjmuje z bagażnika dwa wiklinowe kosze, a ja pokręciłam głową, błędnie uznając, że zabrał mnie na grzybobranie. Moja głupota dotarła do mnie w momencie, gdy zdałam sobie sprawę, że mamy środek wiosny, a grzyby nie rosną w tym okresie. Odwróciłam się z zamiarem przeskanowania otoczenia. Zamrugałam dwa razy, zauważając długi most, prowadzący przez porośniętą drzewami przepaść.

— Nie będziemy tamtędy przechodzić, prawda? — Zapytałam z przerażeniem wypisanym na twarzy, a odpowiedział mi jedynie głośny śmiech i trzask wywołany zamknięciem bagażnika. — Naprawdę twoim planem od początku było zamordowanie mnie?

— Oczywiście, a w te kosze spakuję twoje poćwiartowane zwłoki — kiwnął głową w kierunku noszonych pojemników. — Rozgryzłaś mnie.

— To na pewno bezpieczne? — Spytałam, a w odpowiedzi Axel pokręcił głową, popychając mnie w stronę mostu.

Przyjrzałam się drewnianym deskom. Postawiłam jedną stopę, starając się sprawdzić, czy konstrukcja jest na tyle stabilna, aby przejść na jej drugą stronę. Złapałam się otaczających most siatek, które służyły za barierkę. Odwróciłam się w stronę Andersona, który w tamtym momencie stawiał kolejne kroki idąc centralnie za mną. Jednak w porównaniu ze mną, zamiast kurczowo trzymając się zabezpieczenia przed upadkiem, zważając na każdy kolejny krok, podziwiał widok na rozciągające się Cochrane. Tymczasem ja zastanawiałam się, jak wiele osób zginęło, próbując przedostać się na drugą stronę, wpadając wprost w zamgloną przepaść. Kiedy tylko moja stopa opadła na stabilny ląd, przetarłam pot z czoła. Odetchnęłam z ulgą, wyrównując swój oddech. Dopiero, gdy poczułam na swoich plecach dłoń Axela, zaczęłam przyglądać się otoczeniu.

Przed moimi oczami stanęły kamienne kolumny, niektóre skrócone tylko do połowy. Zostały otoczone przez wodę, na której znajdowały się pojedyncze, średniej wielkości kamienie. I choć większość osób nazwałoby to miejsce zwykłą ruderą, ja patrząc na te ruiny, rzuciłam się chłopakowi na szyję, żałując, że wcześniej nie rozpoznałam tego pięknego, dobrze znanego mi miejsca.

— Dziękuję, dziękuję, dziękuję — powtarzałam jak mantrę. Ponieważ radość, jaka mnie wypełniała sprawiła, że nie byłam w stanie wykrzesać z siebie chociażby jednego sensownego zdania

— Myślałaś, że nie pamiętałem o twojej miłości do Następców? — Zaśmiał się tuż przy moim uchu. — Obejrzałem wszystkie trzy części. I mimo, że jest to dla mnie jedynie tandeta, wytrwałem te kilka godzin specjalnie dla ciebie.

— Kocham cię, Axel. Najbardziej na świecie — powiedziałam, czując jak moje oczy zachodzą łzami. Chłopak jedynie wzmocnił uścisk, sprawiając, że moje serce wzrosło.

Bo taka była prawda. Prawdziwie kochałam Axela Andersona. Na zawsze i całą sobą. Żadne inne słowa nie mogły równać się z tym rozpalonym ogniem, nad którym już dawno całkowicie straciliśmy kontrolę. Ponieważ, kiedy tylko ten nieproszony chłopak wpakował się do mojego życia, wiadome było, że namiesza w nim na wszystkie możliwe sposoby.

— Wiesz, że ja ciebie też, głuptasie — powiedział, powodując szybsze bicie mojego serca.

Wkrótce oderwaliśmy się od siebie, a chłopak rozłożył czerwony puchowy kocyk na nagrzanych kamieniach. Usiadłam, patrząc, jak Axel wyjął z drugiego koszyka babeczki.

— Czyżby kupne? — Spytałam, przyglądając się wypiekowi. — Wiem, że nienawidzisz piec.

— Nie tym razem — uśmiechnął się szeroko, jakby cieszył się z mojej pomyłki. Sama zdziwiłam się, ponieważ nie potrafiłam wyobrazić sobie Axela, który piecze coś innego niż szybkie ciasto z mikrofali z pierwszego lepszego przepisu. — Moja mama wczoraj upiekła — przyznał się, a ja prychnęłam cichym śmiechem.

— Pewne rzeczy pozostają niezmienne — wypunktowałam, smakując czekoladowej muffiny, której okruszki opadły na kocyk. — Powiedz mamie, że ma talent w porównaniu do ciebie.

— Jasne — odparł z udawanym gniewem. — Czy musisz za każdym razem mi dogryzać?

— Przyzwyczajaj się — uśmiechnęłam się szczerze, a następnie przeszłam do pozycji leżącej, układając głowę na jego kolanach. Niemal odruchowo chłopak zaczął przeczesywać moje włosy. — Dogryzanie sobie to też jakaś oznaka sympatii.

— A jak już o tym wspominasz... — zaczął, nie przerywając swojej poprzedniej czynności. — Wiesz, że podobałaś mi się praktycznie od zawsze? — Zaśmiał się nerwowo. — Nawet jak wyzywałaś mnie od najgorszych, a nasza relacja podlegała pod stan wojenny.

Poczułam, jakby ktoś dał mi w twarz. Ponieważ ostatnim, czego spodziewałam się po Andersonie było tak poważne wyznanie. Zmartwiła mnie myśl, ile czasu chłopak zmuszony był trwać w nieodwzajemnionym uczuciu, cały czas odgrywając rolę marnego wroga nieskazitelnej Charlotte Graves. Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, lecz żadne słowa nie miały zamiaru ich opuścić. Dziwiłam się, że przez tyle czasu nie zauważyłam ani jednego znaku, nie wykrywając choćby najmniejszej luki w jego postępowaniu, czy momentu, kiedy wypadł ze swojej idealnej roli. Ta cholerna nienawiść omamiła mnie, przysłaniając widok na rzeczywistość, która okazała się być zupełną odwrotnością tego, co w tamtym momencie wydawało się być prawdziwe.

— Więc dlaczego mnie nienawidziłeś? — Zapytałam, doskonale zdając sobie sprawę, że ostatnie słowo było jedynie swego rodzaju grą pozorów.

— Nie nienawidziłem cię, Char — wyznał. — Jedynie walczyłem ze sobą, aby nie stawiać cię w niekomfortowej sytuacji. Chciałem, żebyś miałą dobre życie. Nie wiem, poszła na jakąś dobrą uczelnię, znalazła jak najlepszą drugą połówkę.

— Więc kiedy ja byłam z Cameronem... — zaczęłam mówić, a on jedynie kiwnął potwierdzająco głową.

— Tak, już wtedy byłaś dla mnie ważna — wyznał z westchnieniem. — Jednak pragnąłem twojego szczęścia i próbowałem sobie wmówić, że ten... debil ci je zapewni.

— Przepraszam, że musiałeś na to patrzeć — powiedziałam, wyrażając skruchę.

— Hej — powiedział, pocierając kciukiem mój policzek. — To ja spieprzyłem, bawiąc się w durne podchody, nie ty, Char — uśmiechnął się lekko. — Zresztą po co patrzeć w przeszłość, skoro wreszcie wszystko jest na swoim miejscu?

Wiedziałam, że miał rację. W końcu aby ruszyć do przodu musieliśmy całkowicie pogrzebać myśli o często nieprzyjemnej przeszłości. A ani ja, ani Axel nie byliśmy jej szczególnymi ulubieńcami. W mojej głowie pojawiła się jednak czerwona lampka, która skupiła się na już od dłuższego czasu nie dającej mi spokoju kwestii.

— Mogłabym cię o coś zapytać? — Wróciłam do pozycji siedzącej, czekając na niepewne przytaknięcie Andersona. — Dlaczego tak bardzo siebie nie doceniasz?

Przymknęłam powieki, bojąc się, że moje pytanie było zbyt bezpośrednie i mogło poruszać te wrażliwsze sfery. Jednak, odnajdując te ciemne wlepione w moją twarz tęczówki, moje obawy zniknęły, jak za dotknięciem magicznej różdżki.

— Nie ma to głębszej filozofii — odezwał się po chwili milczenia. — Nie to, że siebie nie akceptuję, jednak po prostu dostrzegam swoje wady. Nie jestem idealną osobą. Zepsułem swoją i przy okazji twoją relację z Stacy. Moja mama nigdy nie miała powodów do bycia dumną, że ma syna, który wagaruje i pali. Nie wspomnę nawet o jej partnerze, który od dłuższego czasu jest na mnie cięty.

Rozumiałam go. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak wielki wpływ na poszczególną jednostkę miało jej otoczenie. W końcu sama zostałam dotknięta słowami, które zmieniły barwy moich myśli na obrzydliwe odcienie szarości. Axel zauważał jedynie swoje negatywne czyny, nie zwracając uwagi, jak wiele wspaniałych rzeczy zrobił, między innymi odbudowując moje życie, składając je kawałek po kawałku. Byłam w stanie stwierdzić, że Axelowi brakowało miłości i docenienia. Byłam jedyną osobą, która mogła mu je ofiarować. A on był jedynie zagubionym, zakochanym chłopakiem, który wciąż błądził w grze, którą sam zaprojektował. Zaprosił mnie do niej niczym do tańca, licząc, że będę potrafiła zaimprowizować. A ja nie zamierzałam się tak łatwo poddać.

— Wiesz, że życie nie składa się tylko z negatywów? To, że popełniłeś błędy nie sprawia, że jesteś złym człowiekiem. Mam ci przypomnieć moment kiedy uratowałeś mnie od Camerona? Zarówno wtedy, gdy miałam urodziny, jak i podczas nocy sylwestrowej. Gdyby nie ty, nie mam pojęcia jak bardzo zniszczona byłaby moja psychika. A pamiętasz te wszystkie pocałunki, które złożyłeś na moim ciele, udowadniając mi, że jestem piękna? Bo ja owszem. I zawsze, gdy tylko patrzę w lustro przypominam sobie ten moment, kręcąc głową na myśl jak wiele do mojego życia wniosło to szaleństwo — powiedziałam, łapiąc go za rękę. — Uratowałeś mnie Axel. I wciąż mnie ratujesz, nawet jeśli tego nie widzisz — dodałam nieco ciszej. — Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że pojawiłeś się w moim życiu, wnosząc do niego choć minimalną nadzieję. Bo do cholery, kocham cię. A miłość nie jest niczym innym jak udowadnianiem drugiej osobie, jak wiele jest i zawsze była warta.

Spojrzałam w oczy chłopaka, zauważając w nich łzy. Natychmiast wtuliłam się w jego ciało. Poczułam, że Axel zaczyna się trząść, prawdopodobnie z nadmiaru emocji. Zaczęłam głaskać go uspokajająco po plecach. Bo przy mnie nie musiał wstydzić się łez. Chciałam być jego oparciem. Dokładnie tak, jak on zawsze był moim.

— Jesteś niesamowita, wiesz? — Powiedział łamiącym się głosem. — Przy tobie nawet demony stają się aniołami.

I tak spędziliśmy wiele godzin aż do zachodu słońca. Rozmawialiśmy na różne tematy. To sięgając poważnych kwestii, to mówiąc o planach na weekend. Jednak byliśmy razem. I to wtedy miało dla mnie znaczenie.

Wpatrywaliśmy się w słońce, które powoli zmierzało za horyzont. Oparłam głowę o ramię Axela. Obserwowaliśmy mieniące się kolorami niebo. Widziałam róż, pomarańcz, przechodzący przez żółć, czy czerwień, które odbijały się od tafli wody, jaka nas otaczała. Była to niezwykle romantyczna i klimatyczna pora. Przymknęłam powieki, czując, jak dopada mnie zmęczenie, a moje ciało odczuwa spadek temperatury.

— Wierzysz, że niebo podczas zachodu słońca jest malowane przez zmarłych? — Zapytał cicho chłopak.

— Czy ja wiem? — Wzruszyłam ramionami. — Może coś w tym być — stwierdziłam, wlepiając wzrok w rozciągający się po niebie wachlarz barw.

— Według ciebie kto malował to niebo? — Zapytał, wskazując dłonią przed siebie. — Moim zdaniem była to osoba, która uwielbiała podróże. Chciała zwiedzić cały świat, jednak pewnego dnia niespodziewanie zginęła w katastrofie lotniczej. A malowanie nieba jest jedyną formą, w jakiej może objawić się ludziom i mówić głośno, że jeśli mamy umierać to chociaż robiąc to, co kochamy.

Zaczęłam zastanawiać się nad jego słowami. Zdałam sobie sprawę jak bardzo nasze myśli różniły się od siebie. I właśnie to sprawiało, że nasze umysły były piękne. Ponieważ widząc dokładnie to samo, nasze spostrzeżenia były znacznie inne.

— Myślę, że namalowała je dziewczyna, uwielbiająca gry — zaczęłam po chwili mówić. — A pewnego dnia straciła głowę dla takiego jednego chłopaka, który nauczył ją wygrywać. Zginęła niedawno. Zabili ją ludzie. Każdy, kto kiedykolwiek nazwał ją niewystarczającą, brzydką, czy beznadziejną. A teraz wylewa na to niebo farby, by ci o dobrym sercu zawsze pamiętali o miłości.

***

W miejscu wręcz wyjętym z mojej ukochanej serii filmowej spędziliśmy jeszcze godzinę, dopóki na nasze głowy nie zaczęły spadać kolejne krople deszczu. Tym razem, przechodząc przez most czułam się nieco swobodniej, a wszystko dzięki tego, że przejęłam od Axela jeden z koszyków, splatając nasze dłonie. Był to mały gest, lecz gwarantował mi pewne bezpieczeństwo.

Pośpiesznie weszliśmy do auta, a ja spięłam swoje lekko zmoknięte włosy w niechlujnego koka. Axel w międzyczasie podał mi jedną ze swoich bluz, która leżała na tylnym siedzeniu. Po chwili chłopak zasiadł za kierownicą, ruszając w miejsca. Oparłam głowę o szybę, wpatrując się w krople wody, które po niej spływały. Zaczęłam wyobrażać sobie ich wyścigi, kibicując jednej z nich. Patrząc, jak dociera ona do mety w postaci miejsca, w którym kończyła się szyba, uśmiechnęłam się pod nosem.

— Jak oceniasz naszą pierwszą randkę? — Zapytał, wyrywając mnie z zamyślenia.

— Prawie idealna — odparłam tajemniczo, na co spotkałam się z zdezorientowanym spojrzeniem Axela.

— Prawie?

— Brakuje jednego ważnego elementu — pociągnęłam nosem. — Ale to moja działka.

— Powinienem się bać? — Prychnął, a ja nie mogłam powstrzymać cisnącego się na moją twarz uśmiechu.

— Nie — odparłam spokojnie. — Obiecuję, że ci się spodoba — uśmiechnęłam się lekko w jego stronę.

Po chwili chłopak włączył radio, a do moich uszu dotarła piosenka A Sky Full of Stars autorstwa zespołu Coldplay. Musiałam przyznać, że była swego rodzaju oczyszczeniem. Zawsze podczas jej słuchania towarzyszyły mi pozytywne emocje. Teraz szczęście zmieszało się z pewną ekscytacją nadchodzącymi wydarzeniami. Ponieważ wreszcie miałam dokonać ostatecznego kroku, który przypieczętowałby naszą relację.

'Cause you're a sky, 'cause you're a sky full of stars

I'm gonna give you my heart

'Cause you're a sky, 'cause you're a sky full of stars

'Cause you light up the path

Axel Anderson był bez wątpienia moim niebem pełnym gwiazd; świecących małych punktów, które otulały mnie w największym mroku. I tak, jak one wskazywały drogę wędrowcom tak, ten piękny chłopak wyznaczał moją krętą ścieżkę, prowadzącą wprost do domu. Prawdziwego domu, pełnego ciepła, nadziei, a przede wszystkim miłości.

Kiedy chłopak stanął na czerwonym świetle, zaczęłam intensywnie wpatrywać się w jego twarz, próbując odnaleźć odpowiedni moment. Jednak, gdy tylko nasze spojrzenia spotkały się, spojrzałam na jego usta, od razu przyciągając je do swoich. Poczułam ciepło w okolicach serca i palący żar na policzkach. Mimo, iż Axel na początku był zdziwiony moim nagłym ruchem, szybko odwzajemnił pocałunek, pogłębiając go. Miałam wrażenie, że zalewa mnie poczucie euforii. Przez moje ciało przeszedł prąd, sprawiając, że pragnęłam już na zawsze pozostać w tym pełnym uczuć pocałunku. Oderwał nas od siebie dopiero głośny dźwięk klaksonu. Niepostrzeżenie światło zmieniło kolor na zielony, a my chwilowo tamowaliśmy ruch uliczny, oddając się temu szalonemu uniesieniu.

Obserwowałam, jak chłopak próbuje skupić się na prowadzeniu auta, lecz wyraźnie sprawiało mu to problem. Jego policzki poczerwieniały, a ja domyślałam się, że moje przybrały wręcz identyczny odcień. Miałam ochotę otworzyć okno i krzyczeć z ekscytacji. I choć przez pierwsze minuty nie docierało do mnie to, co zrobiłam, wkrótce zdałam sobie sprawę z najwspanialszego faktu w moim życiu.

Pocałowałam Axela Andersona, tym samym składając mu obietnicę miłości.

— Idealna — odparłam po chwili, wyrażając swoje myśli na głos. — Ta randka była idealna.

— Zdecydowanie się zgadzam — usłyszałam jedynie jego zachrypnięty głos. — Nie sądziłem, że kręci cię presja czasu — uśmiechnął się pod nosem.

— Wielu rzeczy o mnie nie wiesz — odparłam, nie kryjąc ekscytacji. — Na przykład tego, że z przyjemnością bym to powtórzyła.

I właśnie tego dnia nasz związek stał się najważniejszym elementem mojego życia. Bo z każdym kolejnym złączeniem naszych ust miałam wrażenie, że wszystko znalazło swoje miejsce. Tak, jakby cały świat przestawał mieć znaczenie, wznosząc mnie na wyżyny szczęścia.

Mój dom był właśnie tutaj. U boku Axela Andersona. Chłopaka, którego szczerze pokochałam.

==

Hej!

Gotowi na pożegnanie z tą historią? Bo ja absolutnie nie.

Cóż, widzimy się za chwilkę w epilogu i podziękowaniach. Mam nadzieję, że miło spędzicie ten ostatni dzień roku w towarzystwie Lottie i Axela!

Dziękuję wam za wyświetlenia, gwiazdki, obserwacje i komentarze. Wasze wsparcie tej historii wiele dla mnie znaczy! <3

PS. Przyszykujcie dużą ilość czasu, ponieważ epilog ma ponad 7 tysięcy słów...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro