2
Rosaline Anderson była serdeczną przyjaciółką moich rodziców, która co tydzień w sobotnie wieczory, przychodziła do naszego domu na herbatę i kawałek kupnego ciasta. Szanowałam tę kobietę za to, iż wzięła na swoje barki trud wychowania czwórki dzieci po rozstaniu z mężem. Nie wiedziałam, co miało miejsce w domu państwa Anderson. Uśmiechnięta blondynka nie uchyliła przed moją rodziną nawet rąbka tajemnicy odnośnie jej relacji z mężem. Zawsze zbywała nas krótkim: Rozstaliśmy się, bycie razem najwidoczniej nie było mi i Felixowi przeznaczone. Nie mogłam jednak zaprzeczyć, iż pani Anderson mimo trudnej sytuacji, która ją spotkała, wciąż znajdowała w sobie radość i siłę na zebranie swojego złamanego serca w całość. Po kilkuletniej terapii doceniła miejsce, w którym się znajdowała. Bo odejście męża nie skreśliło całkowicie możliwości dalszego szczęśliwego życia.
Motywacją wysokiej i urodziwej blondynki bez wątpienia były jej dzieci.
— To moje pociechy — podczas jednego ze spotkań zaśmiała się, pokazując fotografię przedstawiającą czwórkę dzieci. Bliźniaki huśtały się na drewnianych huśtawkach, a na oko dziewięcioletni chłopczyk pokazywał słodkiej dwulatce swoją kolekcję dinozaurów. Jedyne zdjęcie, na którym Axel Anderson wyglądał jakkolwiek uroczo i na którym nie ukazywał światu swojego grymasu.
— Piękne — odezwała się moja mama z udawanym zachwytem — masz naprawdę śliczne dzieci, Rosa.
— Ty również, Lucy. Wasza Charlotte wyrosła na piękną panienkę — poklepała mnie delikatnie po ramieniu, na co posłałam jej uśmiech.
— Wygląd ma po matce — zaśmiała się lekko — Ale nic poza tym. Nie wiem skąd wzięła się u nas tak leniwa i mało ambitna dziewczyna. Zero poczucia obowiązku.
— Mój Axel również do ambitnych nie należy. Dajmy nastolatkom być nastolatkami. Niech się bawią — blondynka machnęła ręka i wbiła widelec w kawałek szarlotki. — Jeszcze zatęsknisz za czasami beztroski i młodzieńczych wybryków.
— Może i zatęsknię, lecz jakaś dyscyplina musi być — powiedziała oschle, na co przewróciłam oczami i wbiłam wzrok w kawałek ciasta, nie myśląc o jego zjedzeniu.
Dzisiaj nie było inaczej. Czas sobotniej wizyty zbliżał się wielkimi krokami, a co za tym idzie narastał również mój stres. Mieszanka Lucy Graves i Rosaline Anderson była wręcz wybuchowa. Były absolutnymi przeciwieństwami – pierwsza z nich zawsze trzymała się swoich surowych zasad, a jej usta zdobił grymas, z kolei blondynka była wesołą i przyjazną kobietą, która swoją pozytywną energią zarażała nawet największych gburów.
Moja mama już od godziny krzątała się w nowocześnie wyglądającej kuchni, przygotowując wcześniej kupione marchewkowe ciasto do podania na stół. Zaparzyła również dzbanek owocowej herbaty.
Gdy wreszcie po całym domu rozbrzmiał dźwięk dzwonka, jasne było, iż Rosaline Anderson czekała już przed naszymi drzwiami. Lucy otworzyła jej, witając z szerokim uśmiechem i delikatnym pocałunkiem w policzek.
— Mam mały podarunek dla was — powiedziała i podała mojej mamie bombonierkę zapełnioną czekoladkami z wiśniowym nadzieniem. Czarnowłosa podziękowała jej i odłożyła słodycz na drewnianą szafkę.
— Jak się miewają dzieci? — Zagaiła rozmowę. — Twój Axel już przestał wagarować?
— Mniej więcej — powiedziała, chcąc uniknąć udzielenia prawidłowej odpowiedzi. Nie potrafiłam przypomnieć sobie momentu, kiedy szatyn pojawił się na jakiejkolwiek z ostatnich lekcji.
— Powinnaś wprowadzić temu chłopakowi dyscyplinę. Kto by myślał, aby opuszczać lekcje w takim wieku — Moja mama dołożyła swoje trzy grosze.
— Ja już mam dość zajmowania się nim, Lucy — odparła Rosaline, siadając do stołu. — Ma siedemnaście lat, powinien zacząć odróżniać dobro od zła i liczyć się z konsekwencjami własnych czynów — podpadła głowę ręką.
— Jest strasznie rozpuszczony — wypaliła moja mama, a ja otworzyłam usta ze zdziwienia. Te słowa nie były ciosem dla Axela, a odpowiedzialną za jego wychowanie Rosaline. Zapadła niezręczna cisza, przerywana przez dźwięk nalewanej do kubków herbaty. Atmosfera zgęstniała, a sama pani Anderson widocznie posmutniała, nie spodziewając się usłyszenia tak okrutnych słów od własnej przyjaciółki.
— Co u Thomasa? Dostał ten awans? — Rosaline postanowiła przerwać ciszę, pytając o mojego ojca.
Thomas Graves był uważany za absolutnego maniaka wszelkiej pracy. Od rana do nocy potrafił siedzieć w biurze, zajmując się liczną robotą papierkową. W rzeczywistości był nadzwyczaj pazerny na pieniądze. Nie wykluczałam opcji, że zdradzał moją mamę, która nie interesowała się tym w momencie stałego dopływu gotówki. Sama nie widywałam swojego taty często. Od czasu do czasu pokazał się po to, aby przejrzeć moje oceny i wraz z żoną udać się na bankiet, nie zaburzając innym obrazu naszej idealnej rodziny.
— Oczywiście, że dostał — powiedziała Lucy, poprawiając czarne jak smoła włosy. W tym momencie zapragnęłam udać się do swojego pokoju, aby przestać odczuwać wstyd za własną matkę.
— Na pewno sporo pracuje... — odparła pani Anderson.
— Jeszcze jak. Nasza rodzina jest naprawdę ambitna — Lucy przerwała jej, używając typowych dla niej przechwał.
I niezwykle pazerna na pieniądze — dodałam w myślach.
— Nie wątpię — mruknęła blondynka, która zaczynała mieć dość towarzystwa własnej przyjaciółki. — Charlotte na pewno podzieli wasze losy — dodała żartobliwie, a moje serce przyspieszyło bicie, a ręce zaczęły się nienaturalnie pocić.
— Oczywiście — odparła moja mama — Jeśli jeszcze trochę schudnie będzie mieć szansę na zostanie modelką. Bez problemu dostanie słynne pokazy. Jest zdolna, a ja jako projektantka, mam silne kontakty — z jej ust padł kolejny ciąg przechwał. Mój oddech był nierównomierny. Czułam się tak, jakby ktoś uderzał mnie prosto w twarz.
— Lottie ma naprawdę piękną figurę — sprzeciwiła się Rosaline — I myślę, że znacznie lepiej będzie pozostawić jej wolną drogę — dodała, na co Lucy zaśmiała się gorzko.
— I będzie żyć za kilka groszy? Może jeszcze będzie robić nieprzyzwoite rzeczy, aby tylko mieć za co jeść. Córka Lucy Graves jest bezczelną kryminalistką! — Zaśmiała się głośno. — To byłaby porażka wychowawcza, Rosaline.
— Przesadzasz — blondynka mruknęła pod nosem.
— Trzeba dbać o dobre imię rodziny. Nie wyobrażam sobie, aby Charlotte nie była kimś wpływowym. To dziewczyna z nazwiskiem i małym potencjałem, którego aż żal nie wykorzystać.
Oddałabym wszystko, aby moja przyszłość nie została zaplanowana długo przed moim urodzeniem. Nie chciałam być modelką. Nie chciałam mieć nic wspólnego z toksyną, jaka od lat wypływała z tego beznadziejnego środowiska. Moją rodzinę nie obchodził fakt, iż marzyłam o pracy grafika gier komputerowych. Od zawsze chciałam być jak najbliżej tego, co mnie uskrzydla, choć obawiałam się, że nie będzie mi to dane.
— Skoro tak mówisz — skinęła w jej stronę i spojrzała na moją czerwoną od nerwów twarz. Marzyłam, aby zamknąć się w pokoju i zapomnieć o gorzkich słowach własnej rodzicielki. — Mam propozycję. Może odpoczniesz od obowiązków, a ja zabiorę Lottie na spacer? Świeże powietrze dobrze nam zrobi, zwłaszcza w tak słoneczny dzień. — Zwróciła się do czarnowłosej i posłała mi pełne miłości spojrzenie.
— Świetny pomysł — odparła z udawanym uśmiechem. — Tylko nie na długo, Charlotte ma zadanie z biologii do napisania.
Blondynka przytaknęła, a ja uśmiechnęłam się w podzięce. Po kilkunastu minutach rozmowy kobiet, przebrałam się w czarne jeansy i koszulkę w paski, na którą nałożyłam lekką kurtkę. Mimo ładnej pogody, temperatura nie sięgała więcej niż piętnastu stopni. Wyszłyśmy z domu, a ja poczułam, jak uchodzą ze mnie negatywne emocje, spowodowane komentarzami mojej matki. Starłam łzę, która spłynęła mi po policzku, co nie umknęło uwadze blondynki.
— Przykro mi, Lottie — odparła po chwili. — Tak nie powinna zachowywać się matka. Przepraszam, że cokolwiek wspominałam na twój temat, nie powinnam była — powiedziała z wyraźną troską na twarzy.
— To nie pani wina — pokręciłam głową. — Ona taka już jest, nic się nie stało — wytłumaczyłam, mając na myśli własną mamę. Mimo, iż słyszałam podobne teksty wiele razy, one za każdym razem wbijały w moje serce szpilkę. Nie potrafiłam uodpornić się truciznę wychodzącą z jej ust. Zastanawiałam się jak duża jej dawka będzie dla mnie śmiertelna.
Szłyśmy, a wiatr delikatnie powiewał nasze włosy. Ten spacer był swego rodzaju oczyszczeniem dla naszej dwójki. Oczyszczeniem ze spływającej po nas toksyny.
— Twoja mama zabiłaby mnie za to — uśmiechnęła się po chwili tajemniczo — ale zabiorę cię na lody. Może nie ma jeszcze trzydziestu stopni, jednak chciałabym abyś wreszcie choć trochę się rozluźniła.
W mojej głowie pojawiła się masa wątpliwości.
— Nie wiem czy to dobry pomysł...
— Najlepszy — zaprotestowała. — Nie masz wyboru.
I rzeczywiście go nie miałam. Wysoka blondynka zaczęła kierować nas w stronę pobliskiej lodziarni. Szłyśmy w ciszy. Nie była jednak niezręczna, obydwie miałyśmy wiele do przemyślenia. Gdy dotarłyśmy pod budynek, na którym widniał kolorowy szyld Lody u Blanci, ja zajęłam miejsce przy niewielkim stoliku, a pani Anderson zajęła miejsce w kolejce. Nie wiedziałam o jakim smaku weźmie dla mnie loda. Stwierdziła, że chciałaby zrobić mi niespodziankę. Nie zamierzałam protestować, może nie miałam ochoty na słodkości, lecz widząc jej wręcz dziecięcą radość, nie znalazłam w sobie siły na jakikolwiek sprzeciw. Gdy nadeszła jej kolej i zaczęła składać zamówienie, starałam się ujrzeć choć część niespodzianki. Niestety cały widok zasłonił mi mężczyzna, czytający spis dostępnych deserów. Dopiero po kilku minutach dostrzegłam, jak pani Anderson udaje się z uśmiechem w stronę naszego stolika. W dłoniach niosła dwa ogromne pucharki, których zawartości nie byłam w stanie zobaczyć.
— Proszę bardzo — powiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej. — Smacznego — dodała i postawiła przede mną zamówiony posiłek. Mały lód okazał się być deserem składającym się z trzech kolorowych gałek pokrytych polewą i kolorową posypką. Obok znalazła się długa, czekoladowa rurka z kremem waniliowym. Na widok przygotowanej niespodzianki otworzyłam usta ze zdziwienia.
— Dziękuję — powiedziałam, choć to było zdecydowanie zbyt mało. — Nie spodziewałam się czegoś tak... sporego.
Starałam sobie przypomnieć kiedy ostatni raz byłam wraz z rodzicami na lodach. Prawdopodobnie było to kilka lat temu na jednym z bankietów, kiedy zamiast skromnego kawałka sernika podano szarlotkę z lodami. Nigdy nie zapomnę min moich rodziców i awantury, jaką całe zebrane towarzystwo urządziło personelowi.
— O czym tak myślisz? — Zapytała siedząca naprzeciwko blondynka. — Mam nadzieję, że o tym, jak smakują gałki, które ci wybrałam. Zdecydowałam się na najdziwniejsze smaki z całej listy i mam nadzieję, że jakkolwiek trafiłam w twój gust.
Posmakowałam jednej z nich, starając się wyłapać jej smak. Nieczęsto miałam okazję chodzić do lodziarni, więc ciężko było mi go rozpoznać. Dopiero gdy poczułam jak kwaśność ściera się ze słodkością, zdałam sobie sprawę, iż był to lód ananasowy. Potwierdziła to również ciemnożółta barwa.
— I? Co myślisz? — Spytała po chwili pani Anderson, która smakowała swojego deseru, identycznego do mojego.
— Ananas — odparłam, a ona przytaknęła, potwierdzając moje przypuszczenia. — Jest dość dziwny — skomentowałam.
— Jak pierwszy raz próbowałam, myślałam, że zostawię całą gałkę — wyznała. — Lody o smaku ananasa, litości! — Zaśmiała się pogodnie, a ja jej zawtórowałam. — Może teraz spróbujesz tej różowej? — Spytała, na co przytaknęłam.
Ten smak był zdecydowanie przyjemniejszy dla kubków smakowych. Zdecydowanie przez różową barwę przebijała się truskawka. Nic innego nie przychodziło mi do głowy, a zagadka nie mogła być aż tak prosta. Chciałam delikatnie oszukać grę i podejrzeć smak na liście, jednak blondynka szybko przesiadła się na krzesło obok skutecznie mi to uniemożliwiając. Uśmiechnęła się do mnie złośliwie, a moja twarz wykrzywiła się w grymasie.
— Na pewno jest to coś truskawkowego — stwierdziłam.
— Słusznie — przytaknęła. — Ale nie do końca. Poddajesz się? — Spytała, a ja odpowiedziałam jej twierdząco. — Sernik z truskawkami.
Następnie posmakowałam kolejnej gałki, tym razem o barwie jasnożółtej. Bez wątpliwości odgadłam, iż jest to banan, na co pani Anderson odparła twierdząco.
— Wiesz czym kierowałam się przy wyborze smaków? — Spytała tajemniczo. — To smaki, których Axel nienawidzi. Więc jeśli będziesz chciała go wkurzyć, to podstawowy zestaw: ananas, banan i sernik z truskawkami.
— Zapamiętam — uśmiechnęłam się, kończąc swój deser. Musiałam przyznać, iż był przepyszny. Nowe smaki zdecydowanie utrwaliły się w mojej głowie i oprócz ananasa, pozostałe dwa kompletnie trafiły w mój lodowy gust. Gdy pani Anderson skończyła jeść i odniosła na wystawioną tackę nasze pucharki, byłam zmuszona przerwać przyjemną atmosferę. Była to jedna z niewielu możliwości, kiedy mogłam z nią szczerze porozmawiać bez obciążającej obecności rodziców.
— Myślała pani o tym, czy przyjaźń z moją matką nie jest, nie wiem, zła?
Toksyczna, sztuczna, dusząca, męcząca, nieprawidłowa, bezsensowna?
Kobieta cicho westchnęła, jakby spodziewała się, że chwila przyjemności pryśnie, niczym bańka. Takie były momenty, w szczególności te dobre — pojawiały się na chwilę, zasłaniając mrok. Niestety on wcale nie znikał, a jedynie zostawał okryty zasłoną szczęścia i chwilowej ochrony. Problemy nie znikały. Istniały w tle, szykując kolejne uderzenia na złamane serca.
— Wiesz Lottie, twoja matka nie jest tak złą osobą — odparła, a ja otworzyłam oczy ze zdziwienia. — Wspomogła mnie nawet bardzo. W trudnym momencie życia była przy mnie. Mam u niej ogromny dług wdzięczności.
— Wspomogła? — Spytałam niczym echo. Jak kobieta o spojrzeniu chłodnym jak lód, o włosach ciemnych jak jej serce, mogła pomóc niewypalającemu się promykowi szczęścia, oświetlającego każdy koszmar.
— Kiedy rozstałam się z mężem — zaczęła, głośno przełykając ślinę — Nie miałam przy sobie ani grosza. On pracował, ja siedziałam z dziećmi, prosty układ. Twoja mama dała mi pieniądze, duże pieniądze — wyznała. — Wiem, jaka ona jest, znam ją z czasów podstawówki i tak elektryzującej koleżanki nigdy nie miałam — zaśmiała się, mając w głowie wspomnienia z czasów szkolnych. — Widzę jak cię traktuje, widzę, co robi. Przysięgłam kiedyś sobie, że kiedyś to ja uratuję jej rodzinę, jeśli tylko będzie się sypać. Nie zapominaj, że też jesteś jej częścią — objęła mnie, a ja poczułam dawkę bezpieczeństwa. Odwzajemniłam uścisk, dziękując jej za szczerość. Wiedziałam, że wspomnienia z czasu rozstania z mężem są dla niej ciosem prosto w serce. Zdawałam sobie sprawę z bólu, jaki ta kobieta w sobie niosła.
Właśnie to krótkie wyjście na lody sprawiło, że zdałam sobie sprawę, jak wiele szkód pozostawiło za sobą rozstanie Rosaline i Felixa. Bo nawet z pozoru piękne i idealne małżeństwa mają na swoim gładkim szkle rysy, które mogą doprowadzić do ruiny.
==
Hej, hej!! Witam o papieżowej hihi
Więc pierwszy rozdział w okazji naszego weekendowego maratonu. Przed nami jeszcze dwa, mam nadzieję, że pasy zapięte!
No więc poznaliśmy trochę matkę Axela, cóż za kochana kobieta, co? Totalne przeciwieństwo mamy Lottie, aż sama podziwiam siebie za stworzenie tak irytującej postaci XDD
Za to w rozdziale trzecim poznacie kolejną postać, którą MACIE pokochać, jasne? Możecie się domyślać kogo mam na myśli.
Dziękuję wam za wsparcie, komentarze, gwiazdy i aktywność pod # na Twitterze. To wiele dla mnie znaczy!!
Ściskam mocno i do następnego (czyli w sumie do jutra hihi)
Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro