10
Przez kolejne dni nie chciałam widzieć, ani swojej matki, ani Rosaline Anderson. Do blondynki miałam ogromny żal spowodowany wiadomością, że zaniedbywała własne dzieci na rzecz mojej matki. A fakt, że jej partner zmuszony był pracować po godzinach, nie był pocieszający. Byłam przekonana, że problemy finansowe rodziny Anderson zakończyły się lata temu. Niestety, najwidoczniej ich widmo ciągnęło się aż po dzień dzisiejszy.
Ubrana w długą koszulę nocną, ignorowałam słowa matki o tym, że za pół godziny przychodzą goście, a ja powinnam ubrać się w coś co najmniej znośnego. Tego dnia, o dziwo, mój ojciec wziął wolne w pracy, dlatego uznałam, że nadchodzące spotkanie było z jakiegoś powodu ważne dla moich rodziców.
I choć nie chciałam go niszczyć, moje usta wciąż wypełniała gorycz poprzedniej wizyty w domu pani Anderson. Nie miałam najmniejszej ochoty wstawać z łóżka i udawać, że jestem jakkolwiek zainteresowana rozmowami o sprawach biznesowych. Nie miałam nawet pojęcia, kim miał okazać się tajemniczy gość moich rodziców, a oni sami nie byli skłonni mnie o tym poinformować.
Niechętnie podeszłam do szafy, zauważając, że wcześniej niedbale rzucona przeze mnie szmaragdowa suknia została wyprana, wyprasowana i ułożona przez ostatnio krzątającą się po domu Violet. Podziękowałam w duchu pracownicy za ten gest. Przejrzałam stertę ubrań, docierając do tkaniny w kolorze pudrowego różu. Wyciągnęłam ją, lustrując jej stan z obu stron. Sukienka na ramiączkach kończyła się falbanami lekko powyżej kolan. Nie była za bardzo rozłożysta, a oceniłabym ją mianem subtelnej i delikatnej. Założyłam ją na siebie, spinając włosy w niedbały kok. Mimo, że rodzice zapewne woleliby, abym zostawiła swoje naturalne fale, nie miałam na to ochoty.
Dopracowałam swój makijaż, rysując delikatne kreski i nakładając na oczy czarny tusz. Usta podkreśliłam błyszczykiem, a niechciane krosty i cienie pod oczami zakryłam korektorem. Po chwili spojrzałam w duże lustro zamontowane obok szafy. Wyglądałam idealnie jak wersja, którą chciałam sprzedać. Dziewczęca i perfekcyjna. Nie wyglądałam, jakbym pół dnia spędziła na leżeniu w łóżku, a poprzednią noc przespała jedynie w połowie. Nie prezentowałam żadnej skazy. Zakładałam, że wiele osób cieszyłoby się na moim miejscu, w końcu każdy dążył do sztucznego ideału, zacięcie walcząc z samym sobą. Ja jednak miałam dość noszenia nazwiska Graves.
Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi i wołanie matki, zeszłam po schodach, malując na twarzy uśmiech.
— Wreszcie ubrałaś się, jak należy — szepnęła do mnie, gdy jej mąż otwierał drzwi gościom. — Ale te włosy mogłaś rozpuścić — przewróciłam oczami.
Serce stanęło mi do gardła, gdy zobaczyłam elegancko ubrane małżeństwo, które przywitało się z Thomasem uściskiem dłoni. Wysoki siwy mężczyzna z delikatnym zarostem, ubrany w garnitur trzymał rękę na talii uśmiechniętej czarnowłosej odzianej w białą suknie do kolan. Wyglądali na szczęśliwe małżeństwo, lecz nie chciałam trzymać się pozorów. Prawdziwy stres pojawił się w momencie, gdy do naszego domu wszedł ubrany w białą koszulę i czarne spodnie wysoki blondyn, na oko w moim wieku. Gdy tylko go zauważyłam, pomieszczenie wypełnił zapach wanilii. Po wymianie uścisków dłoni z moimi rodzicami, chłopak podszedł do mnie, wyciągając rękę. Jego palce zdobiły pojedyncze sygnety, które błyszczały się w świetle słonecznym.
— Cameron Moore — przedstawił się cicho, a do mnie właśnie dotarł powód tej wizyty. Ponieważ to właśnie ze stojącym przede mną chłopakiem miałam za zaledwie dwa tygodnie udać się na bankiet.
— Charlotte Graves — ścisnęłam jego dłoń, unikając spojrzenia w jego niebieskie tęczówki, które przechodziły w lekką szarość.
— Gdy rodzice powiedzieli mi, że będę musiał iść z tobą na bankiet, myślałem, że ich zamorduję — wyznał, prychając śmiechem. — Jednak jak tak myślę, chyba bardzo dobrze wybrali.
— Ja swoich wciąż mam ochotę zamordować — palnęłam wyraźnie speszona. Nie chciałam wysłuchiwać tego typu słów.
Cameron Moore wyglądał na palanta. Znałam to beznadziejne środowisko, a obecność tego blondyna zwiastowała jedynie kłopoty. Dotarło do mnie, że czas upływa w zawrotnym tempie i już niedługo będę zdana na przeżycie u jego boku kilku godzin, sącząc kolorowy poncz i bujając ciałem do nudnej muzyki.
— Nie musisz być taka wredna — powiedział przy moim uchu, siadając po drugiej stronie stołu, zaraz na przeciwko mnie.
Axel Anderson w wersji blond — pomyślałam, karcąc się za przywoływanie tego nieznośnego chłopaka w myślach.
Kiedy na stół podano warstwowy sernik z wiśniami, usłyszałam, jak mama mówi coś o popisowym deserze. Rzeczywiście wczorajszego wieczoru piekła go, a przez szparę w drzwiach w moim pokoju, przemykał aromat jej ciasta. Kiedy wszyscy oprócz mnie nałożyli po jednym kawałku, cicho westchnęłam. Było mi głupio, lecz wiedziałam, że jako przyszła modelka nie powinnam smakować tego typu jedzenia. Poczułam lekkie kopnięcie pod stołem i napotkałam spojrzenie Camerona, mówiące wyraźnie, że powinnam nałożyć choć malutki kawałek. Pokręciłam głową, a on zmarszczył brwi.
— Charlie, nie weźmiesz chociaż trochę? Twoja mama na pewno bardzo się starała i myślę, że byłoby jej przykro, gdybyś nie skosztowała — powiedział po chwili, a ja nie wiedziałam, czy bardziej zdziwiło mnie użyte zdrobnienie, czy też jego głośno wypowiedziana uwaga.
Czując na sobie palące spojrzenie rodziców, wzięłam kawałek sernika, jednocześnie posyłając siedzącemu naprzeciwko uśmiech. On puścił mi oczko.
Zdecydowanie nie jest tym samym typem, co Axel Anderson — zaprzeczyłam sobie w myślach. — On wyrzuciłby swój kawałek do śmietnika.
Kiedy późniejsze rozmowy zaczęły się ciągnąć, cicho ziewnęłam. Mężczyźni rozmawiali o sprawach związanych z prowadzeniem firmy. Z kolei kobiety skupiły się na przygotowaniach do bankietu. Od czasu do czasu łapałam kontakt wzrokowy z Cameronem, który najwyraźniej również wyglądał na znudzonego.
W pewnym momencie wstałam od stołu. Miałam dość siedzenia, jak porcelanowa lalka na wystawie. Niestety rzadko miałam okazję, aby ulotnić się z długiego posiedzenia, lecz w tamtym momencie wymyśliłam odpowiednią wymówkę. Natychmiast spotkałam się z groźnym spojrzeniem ojca.
— A ty dokąd? — Spytał, a ja poczułam, jak moje policzki przybierają różowy odcień.
— Pomyślałam, że mogłabym zapytać Camerona o wybór sukienki na bankiet — kłamałam w żywe oczy. — Nie chciałabym szukać jej na ostatnią chwilę, a w tym momencie nadarzyła się okazja, aby uzgodnić ten aspekt.
Miałam wrażenie, że po usłyszeniu tego zdania, państwo Moore, spoglądali na mnie jak na najpiękniejszy obrazek.
— Świetny pomysł — uśmiechnęła się czarnowłosa kobieta. — Żadna dziewczyna nigdy nie zaproponowała tego Cameronowi. Z reguły są w tej kwestii dominujące. Cieszę się, że chociaż Lottie wie, że pewne sprawy należy uzgodnić — powiedziała, a ja czułam, jak zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Teraz zrozumiałam, dlaczego tak dobrze ta rodzina dogadała się z moją.
Podeszłam do Camerona, wskazując głową na drogę ucieczki. Posłusznie poszedł za mną, nie odzywając się ani słowem. Zapewne domyślał się, że to, co powiedziałam, było jedynie wymówką. Wkrótce dotarliśmy pod drzwi mojego pokoju, które uchyliłam. Weszliśmy do pomieszczenia, a ja pozwoliłam sobie na wypuszczenie powietrza z ust. Gdy otwierałam okno w celu wywietrzenia sypialni, w odbiciu szyby zauważyłam, jak Cameron dobiera się do mojej szafy.
— Co ty robisz? — Zapytałam zbita z tropu. W końcu odwróciłam się tyko na kilka sekund.
— Mieliśmy wybierać sukienkę — uniósł do góry brew, a prychnęłam śmiechem. — No dobra, wiem, że to było kłamstwo, ale jak już tu jesteśmy...
— Nie zachowuj się jak oblech — trąciłam go w ramię. — Sama umiem o sobie decydować.
— Pieprzona feministka — mruknął pod nosem, na co parsknęłam śmiechem.
— Znaj swoje miejsce — puściłam mu oczko.
Ułożyłam się na łóżku, czując jak materac ugina się po drugiej stronie.
— Już pakujesz mi się do łóżka? — Palnęłam, napotykając się ze śmiechem blondyna.
— Niedoczekanie — mruknął, a jego oddech owiał moją szyję. — Teraz to ty zachowujesz się jak oblech — uszczypnął mnie w nos, a ja cicho się zaśmiałam.
Leżeliśmy chwilę w ciszy. Nie miałam zamiaru protestować, aby chłopak wstawał. Obydwoje potrzebowaliśmy chwili przerwy od bycia błyszczącymi perłami naszych rodzin. Korzystaliśmy z chwili wytchnienia, wdychając jesienne powietrze, które docierało do nas przez otwarte okno.
— Nie masz tego dość? — Zapytał po chwili, a ja jedynie kiwnęłam głową na tak. — Bo ja cholernie.
I w tamtym momencie, gdy moje czekoladowe tęczówki spotkały się z jego błękitnym jak niebo spojrzeniem, zdałam sobie sprawę, że byliśmy identyczni. Mimo, że dałam ponieść się pozorom i uznać go za bogatego dupka, teraz spoglądając na jego zarysowaną linię szczęki, widziałam chłopaka, który tak, jak ja, przy rodzinie zakłada maskę, która z każdym dniem staje się coraz cięższa.
A pewnego dnia całkiem opadnie. I to z niemałym hukiem.
***
— Że co zrobiliście!? — Do moich uszu dotarł pisk Faith, dlatego odsunęłam od siebie telefon, wyraźnie się przy tym krzywiąc.
— Leżeliśmy na moim łóżku — zaśmiałam się pogodnie. Blondynka najwidoczniej uznała to za największą zbrodnię.
— O jaa — rozmarzyła się, przeciągając ostatnią głoskę. — I ty idziesz z nim na bankiet? Wreszcie nasza Lottie ma szansę na życie miłosne! — Krzyknęła, a ja usłyszałam w oddali czyjś głos.
— I co się tak drzesz? — Otworzyłam szerzej oczy, gdy zdałam sobie sprawę, że te słowa wypowiedziała Linda.
— Cicho, Lottie się zakochała!! — Wydarła się, a ja przewróciłam oczami. Może podczas wczorajszego spotkania, Cameron wpadł mi w oko, ale blondynka zdecydowanie przesadziła ze swoją reakcją.
— To zmienia postać rzeczy — usłyszałam melodyjny śmiech rudowłosej.
— Co ty tam robisz z Lindą? — Spytałam, uśmiechając się na myśl, jak bardzo się do siebie zbliżyły.
— Opijamy fakt, że znalazła pracę! Pamiętasz tamtą starą wypożyczalnię strojów? — Zapytała, na co przytaknęłam. — Od jutra będzie pomagać temu starszemu panu. Powiedział, że nie ma już tyle siły, żeby układać te stroje na półkach i wieszakach. Zwłaszcza, że niektóre znajdują się dość wysoko.
— Nie jest to praca na zawsze, ale zawsze coś — wtrąciła dziewczyna, a przez jej głos przebijało się szczęście.
— W takim razie gratulacje! — Powiedziałam szczerze, wiedząc, że Faith przełączyła połączenie na tryb głośnomówiący.
— To ja ci gratuluję chłopaka! — Odpowiedziała wyraźnie podpita Linda, a ja nawet nie miałam siły wyprowadzać jej z błędu. Zaśmiałam się, kręcąc głową. — Kiedy ten bankiet?
— Szóstego grudnia — powiedziałam — Dzień przed moimi urodzinami — dodałam bardziej do siebie.
Wszystkie moje myśli pochłonęło to wydarzenie, przez co nie miałam okazji zastanowić się, jak miałyby wyglądać moje urodziny. Nie robiłam raczej imprez, za bardzo bałam się reakcji rodziców. Zazwyczaj zapraszałam Faith i Stacy na wyjście na pizzę, które kończyło się godzinnym plotkowaniem. Ostatecznie stwierdziłam, że cała sytuacja wyjdzie w praniu i co najwyżej ten dzień nie będzie szczególnie różnić się od poprzedniego.
Wkrótce zauważyłam, że w momencie rozmowy z blondynką, Fraser usilnie próbowała się do mnie dodzwonić. Poczułam nagły przypływ stresu, dlatego szybko pożegnałam się z dziewczynami i wybrałam numer brunetki.
— Lottie, dzięki Bogu — powiedziała z ulgą w głosie. — Potrzebuję rady dobrej przyjaciółki. WIesz, jesteś bardzo utalentowana, masz dobry gust...
— Do rzeczy, Fraser — powiedziałam stanowczo, lecz te udawane komplementy poniekąd ociepliły moje serce.
— Axel zaprosił mnie do kina — mruknęła. — I nie mam pojęcia co założyć.
Cicho westchnęłam, przeklinając w myślach fakt, że aż tak zestresowałam się jej telefonem. Mimo, że nasza relacja została niedawno osłabiona, martwiłam się o tę dziewczynę. Szczególnie od kiedy zaczęła umawiać się z Andersonem.
— sweter i jeansy — rzuciłam od niechcenia. — Nie dziękuj.
— Lottie... — prychnęła. — Wyślę ci dwa zestawy, a ty wybierz jeden z nich, dobra?
Już po chwili dostałam dwie wiadomości ze zdjęciami ubrań. Jeden zestaw składał się z jeansów, białego golfu oraz beżowego płaszcza. Z kolei drugie zestawienie zawierało czarne skórzane spodnie, szarego swetra i ciemnej jeansowej kurtki. Bez wahania wybrałam pierwszą opcję, na co Stacy odparła krótkim tak myślałam. W jej głosie wyczuwałam nutkę ekscytacji, a ona sama z chęcią opowiadała o swoim chłopaku.
— Nie mam pojęcia, jak możesz go nienawidzić — opowiadała, jednocześnie ubierając wybraną stylizację. — Jest naprawdę uroczy i powiedziałabym, że ma duszę romantyka. Byliśmy już na pikniku w parku, a on sam upiekł babeczki — powiedziała, na co zaśmiałam się głośniej niż powinnam.
Axel Anderson nienawidzi piec. Byłam prawie pewna, że babeczki były kupne.
W tamtym momencie przypomniałam sobie, że żadna z moich przyjaciółek nie ma pojęcia, że Hypnos, którego osobą byłam zauroczona okazał się być jedynie moim szkolnym wrogiem. Żadna z nich nie zadawała żadnym pytań mimo, że obydwie wysłuchiwały moich opowieści o wspólnym graniu, a niekiedy pomagały mi z pracą domową, kiedy poświęcałam kolejną noc na pisanie z moim internetowym towarzyszem.
Zaczynałam odczuwać, że powoli oddalałyśmy się od siebie. Nigdy nie chciałyśmy, aby miłość stanęła nad przyjaźnią. Jednak w momencie, kiedy Faith zaczęła spotykać się z Lindą, a Stacy została dziewczyną Axela, nasze wspólne wyjścia odeszły w zapomnienie. Nie wspominając już o fakcie, że najczęstszymi tematami naszych rozmów stały się związki.
I choć nie miało to żadnych podstaw, zaczynałam odczuwać bolesne ukłucie w sercu na myśl, że w pewnym stopniu zostałam sama na lodzie. Nie miałam nikogo, do kogo mogłam się przytulić. Nikogo, kto ścisnąłby moją rękę. Nikogo, kto spędziłby ze mną samotny wieczór na oglądaniu gwiazd, czy słabych komedii w telewizji. Kiedy moje przyjaciółki zawierały związki, ja marzyłam o ucieczce z domu. I może czasem zapominałam, że mnie również należą się jakiekolwiek przyjemności.
— Lottie, jesteś tam? — Spytała Stacy, przerywając kolejną opowieść, którą puściłam mimo uszu.
— Zamyśliłam się — odparłam. — Muszę kończyć, życzę ci miłego wyjścia — uśmiechnęłam się słabo.
— Dzięki — odparła. — Do zobaczenia jutro! — Pożegnała się wesoło.
Opadłam na łóżko, odczuwając jak dopada mnie znużenie. Czułam się cholernie samotna. Starałam się odepchnąć od siebie wszystkie negatywne emocje, jednak na marne.
W ostateczności otworzyłam laptopa, a widząc ikonkę mojej ulubionej strzelanki, do głowy wpadł mi pomysł. Kliknęłam w aplikacje, cierpliwie znosząc ekran ładowania. Mimo upływu kolejnych tygodni, nic nie uległo większym zmianom. Po chwili nacisnęłam w ikonkę koperty, pomijając wiadomości systemowe. Kliknęłam na konwersację z Axelem. Lubiłam pisać z nim przez grę. W końcu była ona w pewnym rodzaju naszym sekretem i sentymentem.
Hysmina: Poważnie kino? Ty to nazywasz randką?
Choć miałam przeczucie, że odpowiedź nie nadejdzie szybko, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się pomyliłam. Wystarczyły dwie minuty, a dźwięk wiadomości zwrotnej dotarł do moich uszu.
Hypnos: A skąd wiesz jak wygląda randka?
I w tym momencie, Axel zdobył punkt w naszej niemej grze. Jedynie, co znałam to definicję randki, jako spotkania dwójki ludzi, którzy czują do siebie choć minimalną sympatię, a między którymi zaczęło rodzić się romantyczne zainteresowanie.
Hysmina: Skąd wiesz, że nie wiem?
Był to jedynie blef, jednak nikt nie mówił, że nie mogłam grać nieczysto.
Hypnos: To może zróbmy konkurs na najlepszą randkę?
Zmarszczyłam brwi. Chyba nie miał na myśli, że chciałby się ze mną umówić. Na samą myśl, miałam ochotę zacząć się śmiać.
Hysmina: Masz dziewczynę. Poza tym, nie wpisalibyśmy się w ramy definicji randki.
Hypnos: W którym miejscu powiedziałem, że musielibyśmy je zrealizować?
Poczułam, jak przez moje ciało przechodzi fala zażenowania. Prędzej wyczyściłabym toalety przy dworcu niż umówiła się z Axelem Andersonem. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak beznadziejny pomysł w ogóle przeszedł mi przez myśl.
Hysmina: To mam ci ją opisać? W kilku zdaniach, jak jakieś wypracowanie?
Hypnos: Tak.
Hypnos: Chociaż przemyśl to dokładnie, bo mojego pomysłu i tak nie przebijesz.
Zaczęłam zastanawiać się nad idealną randką. Kolacja przy świecach, czy wspólna wizyta na basenie brzmiała bardziej jak koszmar niż spotkanie marzeń. Wiele zależałoby od preferencji drugiej połówki. W końcu niekoniecznie lubiłaby to samo, co ja. Ostatecznie w mojej głowie pojawił się obraz, który musiałam odpowiednio zilustrować.
Hysmina: Zabrałabym swoją sympatię na oglądanie gwiazd. Zrobilibyśmy również piknik i rozłożyli dokoła lampki. Dość proste, lecz niczego lepszego nie wymyślę.
Hypnos: Powiedzmy, że jest to znośne, teraz moja kolej.
Hypnos: Załóżmy, że jest to randka dla Stacy. Jej ulubionym filmem są Zaplątani, więc zabrałbym ją na nocną podróż łódką i wspólnie puszczalibyśmy kolorowe lampiony.
Widok tej wiadomości wywołał na mojej twarzy uśmiech. Była to piękna wizja, którą od razu zobrazowałam w swojej głowie. Widząc szczęśliwą Stacy, która buja się na oświetlonej przez kolorowe lampiony łódce, zmniejszył moje obawy względem jej związku. Axel coraz bardziej wydawał się być dla niej odpowiednią partią. I choćbym wzbraniała się przed tym, zaczynałam lubić tego palącego papierosy, kochającego problemy buntownika.
Hysmina: Nie wiedziałam, że jesteś takim romantykiem.
Hypnos: Wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
Hypnos: Jak faktu, że nie chce mi się iść do kina ze Stacy.
Kąciki moich ust ponownie drgnęły ku górze. Najwidoczniej bycie romantykiem dla Axela Andersona kończy się w momencie wyjścia z dziewczyną na jakąś miłosną komedię.
Hysmina: Wpakowałeś się w związek, to teraz sobie radź. Miłej randki <3
Hypnos: Ciesz się, póki jesteś singielką. Nie doceniałem tego.
Hypnos: A i bez wątpienia wygrałem nasz konkurs.
Hysmina: Powiedzmy, ale jeszcze się zrewanżuję.
Po chwili zamknęłam aplikację i odłożyłam telefon ekranem do dołu na łóżko. Cicho westchnęłam, coraz bardziej myśląc o związku Axela i Stacy. Choć na początku ich relacja była dla mnie zaskoczeniem, bez wahania mogłam stwierdzić, że obydwoje pasowali do siebie. Pewność siebie, zawziętość i dojrzałość dziewczyny była ciekawym połączeniem z dziecinnością, szaleństwem i pomysłowością chłopaka.
Po chwili dotarł do mnie dźwięk kolejnej wiadomości. Zerknęłam na wyświetlacz, odnajdując nieznane mi dotychczas profilowe. Dopiero po odczytaniu nazwy użytkownika, zdałam sobie sprawę, że Cameron Moore odnalazł mnie na Facebooku i zaraz po wysłaniu zaproszenia do grona znajomych, zaczął wypisywać kolejne wiadomości. Odczytując kolejne słowa, czułam, jak policzki zaczynają mnie piec.
Cameron Moore: Masz może czas? Jestem niedaleko twojego domu i może chciałabyś gdzieś wyjść?
Charlotte Graves: Pewnie. Za dziesięć minut obok mojej furtki?
Cameron Moore: Git.
Mój humor zmienił się diametralnie. Od razu podeszłam do szafy, wyciągając z niej dopasowane jeansy oraz biały sweter. Mimo, że końcówka listopada nie była szczególnie ciepła, tamtego dnia pogoda była wręcz idealna na spacer. Termometr wskazywał mniej więcej dwadzieścia stopni i choć w każdym momencie mogło się ochłodzić, nie przykładałam do tego większej wagi. Po poprawieniu makijażu i oznajmieniu mamie, że wychodzę z Cameronem uzgodnić kolejne sprawy związane z bankietem, co było oczywistym kłamstwem, wyszłam z domu, podchodząc pod niedawno malowaną bramę. Gdy tylko usłyszałam szczekanie psów sąsiadów, zdałam sobie sprawę, że oczekiwany przeze mnie chłopak właśnie kieruje się w moją stronę. Moje serce natychmiast przyspieszyło swoje bicie, a ja czułam wewnętrzną ekscytację. Po chwili zauważyłam jak czyjaś sylwetka zbliża się do mnie z prawej strony.
— Hej — przywitałam się, szczelniej otulając się swetrem. On objął mnie ramionami, a ja poczułam jak zapach wanilii otula moje nozdrza. Uśmiechnęłam się pod nosem.
— Hej, mam nadzieję, że długo nie czekałaś — odsunął się ode mnie, poprawiając swoje blond włosy, których kosmyki opadły na jego twarz. Pokręciłam głową.
— Gdzie idziemy? — Spytałam, gdy zaczęliśmy iść przez moją ulicę, deptając kolorowe liście.
— Robić coś, czego nie powinny robić dzieciaki z bogatych domów — uśmiechnął się łobuzersko, a moje myśli powędrowały w nieodpowiednią stronę. — Przed tym sztywnym bankietem, idziemy się porządnie napić — sprostował, zauważając moją minę. — A mówisz, że to ja jestem zboczeńcem.
— Przyznaj, że nie zabrzmiało to dobrze — szturchnęłam go lekko w ramię. — Poza tym nie piję alkoholu.
— Tym lepiej — mruknął po chwili. — To co, spacer po parku? — Zapytał z lekkim uśmiechem, a ja przytaknęłam.
Gdy szliśmy w stronę wybranej lokalizacji, nasza rozmowa była nieco sztywna. Do każdego tematu podchodziliśmy z ostrożnością, nie wykraczając poza kwestie ulubionych seriali, filmów i książek. Dopiero gdy przekroczyliśmy starą, zardzewiałą bramę, zauważając pojedyncze osoby, wyprowadzające psy, czy obściskujące się na ławkach pary, poczuliśmy jak spada z nas pewien ciężar. Kajdanki, które blokowały nasze ruchy opadły na podłoże, a my czuliśmy, że wreszcie możemy normalnie oddychać.
— Wiesz co, Lottie? — Zapytał blondyn, obserwując spadające z drzew liście. — Widzę cię drugi raz w życiu i naprawdę czuję, że moglibyśmy się dogadać.
— Też tak myślę — przyznałam cicho.
— Gdy mój ojciec podszedł do mnie i powiedział, że idę na bankiet z córką rodziny Graves, zrobiłem mu aferę — wyznał. — Spodziewałem się dziewczyny, której jedyną cechą będzie duża ilość pieniędzy oraz markowe ubrania. I wiesz, gdy cię zobaczyłem, przez głowę przeszła mi taka myśl — zaśmiał się nerwowo. — Ale wydajesz się kompletnie nie pasować do tego towarzystwa.
— Też myślałam, że będziesz inny, mimo, że nazwisko Moore kompletnie nic mi nie mówiło — zaczęłam, trawiąc jego słowa. — Nienawidzę tych wszystkich ludzi, Ron — zdrobniłam jego imię, podobnie jak on zrobił to z moim. — Są razem wtedy, gdy wiedzą, że mają w drugiej osobie wsparcie w postaci pieniędzy. Gdy tylko banknoty się skończą, oni odchodzą — wyjaśniłam, nieświadomie podając przykład swoich rodziców.
— Zwiniemy się z tego bankietu — powiedział z pewnością w głosie, a moje oczy otworzyły się szerzej. — Nie zasługujesz na ten cyrk. Widziałem, jak twoja mama patrzyła, jak jadłaś jej ciasto — nagle posmutniał, a ja zrozumiałam, co miał na myśli. — Swoją drogą niezły zakalec — zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
— Wiem już po kim mam talent cukierniczy — wtrąciłam — Nienawidzę piec.
— Ja za to uwielbiam — dodał chłopak. — To całkiem fajna zabawa. Kiedy rodzice mnie wkurzają, robienie ciastek w połączeniu z dobrą muzyką jest świetnym lekarstwem.
— Zazdroszczę — mruknęłam. — Wracając, jak chcesz uciec z bankietu? Przecież nasi rodzice nas zabiją.
— Kogoś zaboli brzuch, a ja jako dobry towarzysz, posiedzę z tobą w pokoju — wyjaśnił swój plan.
— A jak ktoś nas sprawdzi? — Poddałam jego pomysł wątpliwościom. — Domyślą się, że nas nie ma.
— Zaufaj mi, będą tak upici, że nawet nie zauważą naszej nieobecności — zaśmiał się, a ja przytaknęłam. — Na jednej imprezie jeden z wujków strącił żyrandol. Zauważyły to cztery osoby, a reszta dalej popijała jakieś alkohole — opowiedział, a ja prychnęłam śmiechem.
— W takim razie wchodzę w to, Ron — uśmiechnęłam się, mając przed sobą wizję dobrze spędzonego czasu sam na sam z Moore'm.
— No to jesteśmy umówieni, Charlie — przeczesał palcami moje naturalne fale, sprawiając, że na moim karku pojawiła się gęsia skórka.
A ja spojrzałam w jego błękitne tęczówki, zauważając w nich tajemniczą iskierkę. Czułam się jak w oceanie. Niezwykle czystym i krystalicznym. Zanurzałam się w nim powoli, uważając aby nie utonąć. Jednak kompletnie zignorowałam ostrzeżenie o zagrażających mi prądach morskich.
==
Hejka!
Dzisiaj dość ważny rozdział ze względu na to, że poznajemy nową postać. Cameron Moore proszę państwa. Mam nadzieję, że się polubicie.
Swoją drogą życzę wam szczęśliwego nowego miesiąca. Mam nadzieję, że październik przyniesie nam wszystkim mnóstwo szczęścia!
Dziękuję wam bardzo za każdy komentarz, gwiazdkę, obserwację, wyświetlenie. Zauważyłam, że niektórzy dodają TVG do list, co bardzo mnie cieszy!
Do następnego! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro