Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXII "Zemsta jest słodka"

Margaret

Postanowiłam, że wyłączę w sobie wszystkie emocje. Wycofam się na maksa i zrobię co w mojej mocy, aby nie dać się teraz załamać. A muszę przyznać, byłam temu naprawdę bliska.. Po otrzymanej dawce krwi powróciła do mnie energia wystarczająco, żeby zająć się stojącą przede mną wiedźmą. Zapłaci mi za to, co zrobiła. Przy pomocy Matthew i Peety podniosłam się na nogi i stałam teraz twarzą w twarz z Evą. W jej oczach mogłam dostrzec przerażenie, co wzbudziło we mnie mroczną satysfakcję. Została sama na cały klan Murray z rodziną królewską i Łowcami na czele.

- Chyba nie ma co przeciągać. - powiedział z uśmieszkiem Alec.

Wiedźma natychmiast spiorunowała go wzrokiem. Na jej twarzy malowała się wściekłość i czysta nienawiść. Czyżby już wcześniej mieli ze sobą na pieńku?

- Zaraz nie będzie tobie do śmiechu. - warknęła, zwracając się w jego stronę całym ciałem.

To była czysta desperacja. Zaczęła mruczeć pod nosem jakieś zaklęcie. W mojej głowie znowu pojawiły się obrazy zamordowanych podopiecznych, co pobudziło mnie do działania. Wyskoczyłam do przodu i wywróciłam ją na plecy. Chciała coś powiedzieć, lecz szybko chwyciłam dłonią jej język, po czym drugą ręką sięgnęłam po sztylet i odcięłam go jednym ruchem.

- W razie gdybyś chciała czegoś próbować. - warknęłam prosto w jej twarz.

Ktoś próbował mnie odciągnąć. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Alec oraz Luke z Robbiem odgradzają mnie od pozostałych. Wiedziałam, ze mogę na nich liczyć. Znali mnie od dawna i doskonale byli świadomi moich sposobów na odreagowanie. Swój wzrok znów zwróciłam na ofiarę, która znajdowała się pode mną. Wyciągnęłam kły i posłałam szyderczy uśmiech.

- Pamiętasz jak uśmierciłaś moich przyjaciół? - syknęłam, przysuwając swoją dłoń w okolice klatki piersiowej. - Bo widzisz.. Tak się składa, że ja pamiętam to doskonale.

Z gardła wiedźmy wydobywały się piski, jęki, charknięcia. Dosłownie dławiła się własną krwią. Nie, nie.. Zabawa nie mogła się tak szybko skończyć. Wstałam gwałtownie na nogi i pociągnęłam ją za sobą.

- Czekaj, poklepię cię po plecach, żebyś przypadkiem się nie udusiła.

Po tych słowach cisnęłam ją z całej siły na ścianę, która znajdowała się po mojej prawej stronie. Kobieta przebiła się do następnego pomieszczenia. Oczywiście nie odstąpiłam jej na kroku, toteż po sekundzie znalazłam się tuż obok niej, przyduszając rękę do szyi wiedźmy. Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam metalowy wieszak. Puściłam Evie oczko i ruszyłam do mebla, żeby móc rozwalić go na małe kawałeczki. O tak.. Pięknym za nadobne. Widziałam, że próbowała uciec. To tylko dodało mi motywacji. W ułamku sekund wzięłam pierwszą metalową część i wbiłam ją w ramię wiedźmy, przyszpilając w ten sposób do ściany. Dokładnie to samo zrobiłam z jej udami oraz brzuchem.

- Wygodnie ci, szmato? - syknęłam tuż przy uchu. - Mam nadzieję, że nic cię nie uwiera, bo byłby to nie lada dyskomfort, co?

Wróciłam się do głównej sali i skierowałam się wprost do piecyka, który wiecznie bywał tam rozpalany. Dodawało to domowego uroku w tej dziurze. Włożyłam w ogień swój sztylet, aby rozpalił się do czerwoności. Ręka piekła mnie jak cholera, ale teraz nie zwracałam na to uwagi.

- Mag, co ty planujesz? - spytała przerażona Revena. - Odpuść już.

Zignorowałam jej słowa i wróciłam do swojej ofiary. Z jej lewej ręki zdarłam całe ubranie, po czym przejechałam sztyletem wzdłuż całej kończyny.

- Wiesz.. Mogłabym przeciąć twoje żyły, ale to zakończyłoby zabawę.. - syknęłam, kierując swój sztylet w kierunku twarzy. - Co powiesz na małą renowację twojego pyska?

Z jej gardła wydobył się długi pisk dający mi taką satysfakcję, jakiej dawno nie doznałam. Już zapomniałam jak to jest widzieć strach w oczach ofiary, jak to jest cieszyć się z jej cierpienia.. Uśmiechnęłam się i wycięłam na jej policzku pierwszy inicjał moich poległych przyjaciół.

- Steve.. - ostrze powędrowało teraz na drugą stronę jej twarzy. - Jeff.. - po zostawieniu kolejnej pamiątki przesunęłam sztylet na czoło. - Niall..

Ciężko było mi określić, co takiego wydobywało się z jej gardła. Jęki? Warknięcia? Krzyki? Piski? Wszystko było tylko charczeniem..

- Margaret, skończ to! - usłyszałam głos Aleca. - Zaczynasz powoli przesadzać!

Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę. Syknęłam na niego, pokazując w całej okazałości swoje kły.

- Nie wtrącaj się! - warknęłam. - Zapłaci za wszystkie krzywdy, które wyrządziła!

Dowódca prychnął, a w jego oczach mogłam dostrzec łzy. To oznaczało tylko tyle, że pewne granice zostały przekroczone. Chciał abym przestała, jednak nie zamierzał się w to mieszać. Co chodzi Tobie po głowie, Alecu? Martwi cię stan, w którym się znajduję? Kompletne szaleństwo na punkcie zemsty? Ostatnim razem zamknął mnie w lochach, kiedy widział mnie w takim obliczu. Trzymał tam i pilnował mnie, aż ten stan nie minie. Teraz jednak nie zamierzałam odpuszczać.. Odwróciłam się gwałtownym ruchem i wbiłam swoją dłoń w pierś wiedźmy, obejmując jej serce palcami. Nachyliłam się nad nią i polizałam jej szyję w miejscu, gdzie znajdowała się pulsująca żyła. Wiedziałam, że kobieta jest prawie wykrwawiona.. Jednak ostatki planowałam zostawić dla siebie.

- Nie ruszaj się, to nie będzie bolało..

Bez chwili namysłu wbiłam się kłami w jej skórę, nie szczędząc przy tym brutalności. Szarpałam jej tkankami, aby poczuła ból. Chciałam, żeby cierpiała. Odsunęłam się od niej dopiero wtedy, kiedy opróżniłam jej żyły co do ostatniej kropli. Wolną ręką wytarłam twarz, a drugą zaś wyszarpałam serce, które wcześniej złapałam. To by było na tyle. Odwróciłam się w stronę przyjaciół, krocząc chwiejnym krokiem przed siebie. Jedyne czego teraz chciałam to zamknąć się w samotności, nic więcej. Na odchodnym spojrzałam na Matthew, zauważając jego szok i strach w oczach. Wystraszył się mnie? Czy może bał się o mnie?

- Zawołajcie mnie jak wszystko ustalicie. - wyszeptałam cichym głosem. - Nie chcę uczestniczyć w żadnym cholernym planowaniu.

Książe skinął głową, co dało mi znak chwilowej wolności. Nie wiem ile mi to zajęło, nie pamiętam nawet przebytej drogi ani upływu czasu. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy do pokoju wszedł Alec. Spojrzałam w stronę okna i zauważyłam, że na zewnątrz już świta. Musiało minąć kilka godzin od całego zdarzenia.

- Mogę? - spytał niepewnym tonem.

Skinęłam głową i usiadłam na łóżku, podsuwając kolana pod brodę. Przyjaciel usiadł tuż obok mnie.

- Rozmawiałem z Mattem.. - mruknął. - Opowiedział wszystko, co się zdarzyło.. Przykro mi, Margaret.

Poczułam jak oczy zaczynają mnie piec. Dlaczego ten człowiek jednym zdaniem potrafił wywołać u mnie wszystkie wspomnienia z miniętej nocy?

- Niepotrzebnie.. - mruknęłam, wycierając dłonią spływające łzy. - Poradzę sobie.

- Wiem.. - wyszeptał, przytulając mnie do siebie. - Doskonale o tym wiem, moja mała złośnico.

I to był ten moment, w którym we mnie pękło. Stawiane wcześniej mury runęły i ukrywane emocje uderzyły ze zdwojoną siłą. Rozpłakałam się na dobre, wtulając w ramiona mojego najbliższego przyjaciela. Nie musiałam nic mówić, nawet nie chciałam.. Wystarczyło tylko to, że Alec był teraz obok, dając mi skrawek mojego dawnego, beztroskiego życia, w którym odgrywał główną rolę.

- Zostaniesz ze mną? - wyłkałam z trudem wydobywając z siebie jakieś słowa.

- Oczywiście. - pocałował mnie w czoło, sadzając mnie na swoje kolana, przez co mogłam bardziej się w niego wtulić. - Będę przy tobie, Mag. Zawsze.

Matthew

Wcale nie podobało mi się, że to Alec jest teraz przy Margaret. W końcu to ja jestem jej partnerem, do cholery! Jednak mężczyzna nalegał, żebym zostawił ich teraz samych. Z tyłu głowy mogłem wyczuć, że działa uspokajająco na Mag. Ona tego potrzebowała.. W życiu nie zapomnę tej furii wymalowanej na jej twarzy. Tylko głupiec nie zląkłby się tej wampirzycy. Wziąłem głębszy oddech i podszedłem do pozostałych członków Grupy Śmierci.

- Zbierzcie ekipy i posprzątajcie ten bajzel, który powstał. - burknąłem, zwracając swój wzrok na Lucasa. - Oprócz ciebie. Ty idziesz ze mną.

Oczywiście wcześniej szczegółowo omówiliśmy cały plan działania. Ja, Peeta, Łowcy, Alec oraz członkowie Grupy Śmierci spędziliśmy na tym pięć godzin. Tym razem wszystko musiało zostać dopięte na ostatni guzik. Nie mogliśmy pozwolić na to, aby znów coś poszło nie tak. Za swoje błędy zapłaciliśmy zbyt dużą cenę.. Za godzinę wylatujemy do Polski, żeby stawić się w zamku. Wszyscy wiedzieli tylko tyle, że królestwo zostało zaatakowane. Jednak nic więcej nie zamierzaliśmy powiedzieć przy całym klanie. Nie wiemy jak zareagowaliby na wiadomość o chwilowym bezkrólewiu. Pewnie, mogłem przekazać wiadomość mentalnie, ale na to byłem zbyt zmęczony.. Peeta musiał dowiedzieć się, co miało miejsce w naszych lochach. Powędrowaliśmy na ogrody rezydencji. Spojrzałem w niebo, które obrało krwawy kolor o wschodzie słońca. Tyle ofiar.. Usiadłem na trawie tuż obok Łowców, Lucasa oraz Peety. Jak mam to zacząć?

- Słuchajcie.. Nie powiedziałem wam wszystkiego.. - wziąłem głębszy oddech i spojrzałem w oczy mojego brata. - Elza dostała się do zamku. Razem z czarnoksiężnikiem i Abneyami wdarli się do lochów, w których przesiadywała nasza rodzina wraz z Kate i nowonarodzonymi. - miałem ochotę wyć na samą myśl tamtych wydarzeń. - Niestety ofiary nie są tylko w szeregach podopiecznych Margaret..

- Katherine. - usłyszałem głoś tuż obok mnie. Zwróciłem na niego swój wzrok. Był bliski szaleństwu.

– Uspokój się. Wystarczy nam na dzisiaj oszalałych członków Grupy Śmierci. - wziąłem głębszy oddech, spuszczając swój wzrok na dół. - Nie wiem co stało się z wilkołakiem.. Nie mówiłem o niej..

- Kurwa mać, Matthew! - usłyszałem wrzask Peety, co zwróciło moją uwagę na jego osobę. - Możesz przejść w końcu do rzeczy?!

- Król nie żyje.

Mój brat wstał gwałtownie na nogi, przechadzając się w kółko.

- Kiepski czas na żarty, kretynie. - warknął, spoglądając w moją stronę. - Powiedz, że to nieprawda.

Pokręciłem głową, co sprawiło, że Peeta wydarł się na gardło rzucając stojącą nieopodal ławką. Po jego twarzy spływały strumienie łez, a oczy wyrażały czysty ból.

- Najpierw mama.. - jęknął, opadając na kolana. - A teraz ojciec.. Po co my się w to pakowaliśmy, co? - spojrzał gwałtownie w moją stronę. - To wszystko przez twój pierdolony plan!

Rzucił się na mnie z łapami, okładając moją twarz raz po raz. Nie zamierzałem blokować ciosów.. Należało mi się. Byłem świadomy, że to był mój pomysł. Jednak nie zamierzałem się obwiniać. To był mój obowiązek, a ja zamierzałem go doprowadzić do końca. Mój obraz w oczach się ściemnił, a na szyi poczułem spływające krople krwi. Ładnie musiał mnie przyozdobić.. Nagle moja twarz przestałą być obkładana. Spojrzałem przed siebie i zauważyłem, że Harry wraz ze swoimi kompanami odciągnął ode mnie wściekłego braciszka.

- Opanuj się! - wrzasnął wcześniej wspomniany wampir, waląc Peetę z otwartej dłoni w twarz. - Co ty wyprawiasz?! To twój brat, do cholery!

- Brat? Przez niego nie żyje nasz ojciec! - syknął.

- Pojebało cię? - spytał Harry, wpatrując się w jego oczy. - Pierdolisz głupoty, chłopie! Taki był jego obowiązek! Skąd miał wiedzieć, że sprawa tak się potoczy? Robił to, co do niego należało! Matthew w niczym nie zawinił!

Rysy Peety trochę złagodniały. Nie wiem czy zrozumiał, czy też nie.. Przestał się szarpać i stanął prosto. Nie chciałem, aby mój brat był teraz przeciw mnie. Potrzebowałem go! Z siostrą nigdy nie miałem takiego kontaktu, bo nigdy jej przy mnie nie było. Wiecznie przesiaduje w Rosji i tam rządzi się swoim życiem. Ostatnio zjechała do Polski, bo miała jakiś interes do ojca.. Przypomniała sobie wielce o rodzinie.. A Peeta? Zawsze był obok mnie.

- Już się opanowałeś? - spytałem cichym głosem. - Posłuchaj mnie, bracie.. Wiem, że poniekąd to moja wina. Ale Harry ma rację. Musiałem to zrobić! Prędzej czy później ten problem stanąłby u naszych drzwi. Nie odwracaj się teraz ode mnie. Zostałeś mi tylko ty.

Widziałem jak walczy sam ze sobą. W końcu zacisnął zęby, podszedł do mnie i podał mi dłoń.

- Wstawaj, bo za dziesięć minut wylatujemy do zamku. Tam pomyślimy co dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro