Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXI "Przykro mi"

https://youtu.be/0YRICEt7XiY

Matthew

Byłem w totalnym szoku po tym, co właśnie się wydarzyło. To był właśnie przykład, co może zrobić wiedźma, gdy ktoś jest pod jej władaniem. Moje serce pękało na widok zrozpaczonej Meg. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie miałem jak jej pomóc! Byłem zablokowany przez walczące stwory. Wziąłem głębszy oddech i pobiegłem za Margaret. Nie chciałbym być teraz w skórze Evy.

- Ej, czekaj! - brat złapał mnie za ramię sprawiając, że na niego spojrzałem. - Gdzie się wybierasz?

Zrzuciłem z siebie jego rękę i rozejrzałem się po okolicy. Nigdzie ani śladu kobiet.

- A jak myślisz? - spytałem. - Nie mogę teraz zostawić swojej partnerki.

Mężczyzna zastanawiał się nad czymś przez dłuższą chwilę.

- Pomóc ci?

- Nie. - Mówiąc to podszedłem i przytuliłem go po bratersku. - I tak już dużo zrobiłeś. Zabierz oddziały do rezydencji w Spokane. Coś mi tu śmierdzi i obawiam się, że to jeszcze nie koniec.

- W takim razie do zobaczenia. Uważaj na siebie! - rzucił na odchodnym.

Będąc w ciszy skupiłem się na użyciu więzi partnerskiej, żeby odnaleźć swoją ukochaną. Niestety po spotkaniu z wiedźmami nasze połączenie zniknęło.. Jakby wyparowało.. Wziąłem głęboki wdech i postarałem się wyłapać zapach Meg lub Evy. Nie było to łatwe, ponieważ wkoło rozprzestrzeniał się odór krwi i śmierci. Skrzywiłem się na same wspomnienia tego, co stało się w środku rezydencji.. Spróbowałem jeszcze raz wziąć głębszy wdech i załapać trop. Ku mojemu zdziwieniu dość szybko to się wydarzyło. Załapałem zapach kobiet i bez większego namysłu pobiegłem za nimi dzierżąc sztylet w ręku. Miałem nadzieję, że woń krwi nie należy do Meg. Biegłem z dobre dziesięć minut dopóki nie dotarłem do całkiem znanego mi miejsca.. Rezydencji Aleca.

- Tylko nie to.. - jęknąłem na zastany tam widok.

Okna w budynku były powybijane, a na ogrodach leżała masa ciał. A więc to dlatego w Missouli było tak mało wampirów.. Zacisnąłem usta i wbiegłem na teren, rozglądając się za ewentualnym niebezpieczeństwem. Zapach kierował mnie prosto do głównej sali, w której po raz pierwszy zobaczyłem Margaret. Na samą myśl moje serce mocniej zabiło. Przygotowałem sztylet do ataku i gwałtownie popchnąłem drzwi.

- W końcu do nas przybyłeś.. - rozbrzmiał głos w pomieszczeniu, kiedy tylko przekroczyłem próg. - W sam raz, aby obejrzeć seans.

- Jaki znowu se.. - nie dane mi było dokończyć, ponieważ z obu stron zostałem zaatakowany przez wampiry.

Nie było szans, żebym wydostał się z ich uścisku. Zszokowany zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu Meg. I znalazłem ją.. Była dosłownie przybita do ściany. Wielkie pręty wystawały jej z brzucha, ramion i ud. Nie mogłem nawet zauważyć jej twarzy, ponieważ głowę miała spuszczoną w dół. Moje serce przeszedł skurcz, a w środku czułem, jak wszystko się we mnie rozrywa. Szarpnąłem się na tyle, aby jeden z wampirów poluzował uścisk. Odepchnąłem go kopniakiem, po czym sztyletem. Niestety trzech kolejnych wskoczyło na moje plecy, wybijając moją broń z ręki. Teraz byłem już całkowicie bezużyteczny.

- Zabiję cię! - warknąłem. - Gorzko tego pożałujesz!

Wiedźma z szerokim uśmiechem na twarzy podeszła do mojej partnerki. Instynktownie chciałem się wyrwać i pomóc mojej ukochanej, ale niestety uchwyt wampirów był za mocny.

- Nie dotykaj jej! - wydarłem się z desperacji.

Eva zignorowała moje krzyki i z całej siły spoliczkowała Margaret. Następnie kucnęła przed nią i chwyciła jej podbródek w rękę. Wampirzyca odzyskała przytomność, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Teraz dopiero widziałem, że na twarzy ma ślady po oparzeniach i głębokich cięciach. Łzy same napłynęły mi do oczu.

- Pobudka, księżniczko. - powiedziała śpiewnym głosem przy uchu mojej partnerki. - Twój rycerz na białym koniu przybył, żeby ciebie uratować.

Odepchnęła głowę Meg w taki sposób, że teraz patrzyła prosto na mnie.

- Matt.. - wyszeptała słabym głosem.

- No, skoro już mamy te uprzejmości za sobą, to przejdźmy do sedna sprawy.

Słyszałem jak pod nosem wypowiadała jakieś cholerne zaklęcie, po czym obraz w moich oczach zaczął całkowicie zanikać. Do samego końca patrzyłem na moją ukochaną, przybitą do ściany, z której upływała cała siła i krew. W chwilę po tym mogłem dostrzec swoje lochy. Tak, swoje lochy.. Znajdujące się na zamku królewskim. Wcieliłem się w postać idącą tuż obok czarnoksiężnika. Tych gamoni zawsze idzie łatwo rozpoznać po zmutowanych twarzach, podobnych trochę do żab.

- No to zaczynamy.. - wypowiedziała te słowa postać, w której umyśle właśnie się znajdowałem.

Szliśmy przez długi korytarz, a wokół panowała głucha cisza. Skręciliśmy w prawą stronę, zauważając pod drzwiami sylwetki obstawy królewskiej. Czarnoksiężnik jednym ruchem ręki sprawił, że troje wampirów poleciało na ściany. Wtedy do akcji wkroczyłem ja.. Sylwetki w jednym momencie zaczęły płonąć. Próbowały ugasić ogień, lecz teraz to była magia. Płomienie tlące się tak długo, dopóki ciało nie obróci się w proch. Kolejne fale wampirów wyleciały nam naprzeciw, lecz w tym momencie zza naszych pleców wkroczyła armia z Missouli. A więc to tutaj dotarła duża część klanu Abney.. Tylko skąd oni to wiedzieli? Przed wejściem do lochu rozpoczęła się bitwa. Ochrona zamku przeciwko szeregom idiotów Johna. Próbowałem wyrwać się z jej umysłu, zrobić cokolwiek, nawet kontrolować myśli osoby, w którą się wcieliłem.. Niestety wszystko poszło na marne. Swoją drogą, ciekawe w czyim ciele teraz byłem.. Skierowaliśmy się prosto do wejścia, odpychając wampiry siłą telekinezy. Otworzyliśmy drzwi i naszym oczom ukazała się grupa wampirów siedzących w kącie. Na widok ojca moje serce stanęło.

- Elza.. - wyszeptał, podnosząc się na nogi. - Jak się tu dostałaś?

Zaraz.. Jak to Elza? Przed Królem właśnie stała najpotężniejsza wiedźma z obstawą wampirów na plecach! A ja? Siedziałem w Stanach, będąc jednocześnie na miejscu w głowie tej kobiety!

- Czy to ważne? - spytała, podchodząc bliżej grupy bliskich mi osób. - Przyszłam tutaj po mojego wilkołaka, nic innego się nie liczy.

Katherine wstała i widziałem, że jest bliska zmiany w swoje drugie oblicze.

- Żadnego twojego. - warknęła. - I nigdzie z tobą nie idę.

Elza głośno się roześmiała, tworząc nad ręką kulę ognia. To nigdy nie zapowiada się dobrze! Cholera, gdybym mógł ją chociaż kopnąć w umyśle, to by odczuła moją obecność, pieprzona zdzira.

- To nie była prośba, a stwierdzenie. Nie utrudniaj sprawy i zabierz swoje sierścistą dupę za nami.

Jak na zawołanie słodka Katherina przybrała postać wilkołaka i rzuciła się w kierunku wiedźmy. Elza chciała rzucić wcześniej utworzoną kulą, ale w ostatniej chwili Kate wybiła ją z rąk. Poleciała prosto w stronę mojego ojca, którego zasłoniła Megan. Wampirzyca wrzasnęła w agonii, po czym padła na podłogę.. Dokładnie takimi samymi kulami oberwała nasza straż.. Teraz widziałem jak podopieczna mojej partnerki płonie żywcem, co wkrótce doprowadzi ją do śmierci. Wiedźma jednak szybko odwróciła uwagę od wampirzycy i skupiła się na Kate, która właśnie dopadła czarnoksiężnika.

- Zostaw go! - wydarła się Elza. - Jeśli stanie się jemu krzywda, to wszyscy na tym ucierpicie.

Z gardła wilka wydobyło się ciche mruknięcie, co miało oznaczać śmiech. W następnej chwili głowa mężczyzny znalazła się w paszczy Katherine. Nie czekała na odwet.. Jednym zamknięciem pyska odgryzła jego górną kończynę. Zadowolona z siebie wilkołaczyca złapała zdobycz za włosy i rzuciła prosto pod nogi Elzy. Czułem, że to nie było jej na rękę. Wyraźnie pokrzyżowało to w jakiś sposób jej plany.. Jednak wiedźma była przepełniona furią. Spojrzała na Katherine i zaczęła coś mruczeć pod nosem. Z transu wyrwał ją mój ojciec, który używając swojej mocy oddzielił ją od wszelkich swoich zdolności. To są właśnie umiejętności Króla wampirów będącego w stanie kogoś zablokować. Przerażona Elza zwróciła swój wzrok ku memu ojcu.

- Nie bądź głupi, Viperze. - warknęła. - Naprawdę jesteś w stanie poświęcić swoich poddanych dla jednego psa? - w odpowiedzi usłyszała klapnięcie zębami tuż na uchem. - Oddaj mi wilkołaka, a odejdziemy stąd w spokoju.

W lochu rozbrzmiał mroczny śmiech mego ojca. Poczułem, że skóra na ciele Elzy staje dęba.

- To jest ważne dla mojego syna, a więc również i dla mnie.

- Syna? - prychnęła. - Od śmierci Caroline nie okazywałeś jemu grosza uwagi. Czy on jest w ogóle świadomy twoich uczuć odnośnie dzieci? Ba! One chociaż istnieją?

Tato, ona gra na czas! Teraz mogłem dokładnie zobaczyć jej plan i wcale mnie się to nie podobało! Armia z Missouli właśnie przyszpiliła pozostałych towarzyszy, nie dając im nawet najmniejszej szansy na ruch. Próbowałem przejąć nad nią panowanie, dokładnie jak Eva nad Meg, ale niestety to nie podziałało. Właśnie oglądałem zbliżającą się śmierć moich bliskich. Miałem ochotę wyć z wściekłości!

- Ja tylko dbałem o ich bezpieczeństwo. - wysapał zmęczony ojciec. Jego osłabienie zaczęło być coraz bardziej widoczne i to właśnie miało doprowadzić do jego zguby. - Robiłem wszystko, żeby żyli beztrosko. Mogłem im nie okazywać uczuć, ale to wciąż są najważniejsze osoby w moim życiu. - Król spojrzał prosto w oczy Elzy i powiedział słowa, które rozerwały moje serce na strzępy. - Wiem, że tam jesteś, Matthew. Wiem również o tym, co mnie czeka. Przepraszam, jeśli was zawiodłem. Przepraszam, jeśli kiedykolwiek poczuliście się odrzuceni. Ja.. Robiłem wszystko, żebym nie stracił kolejnych bliskich mi osób. Gdy straciłem Caroline, załamałem się, ale.. - Elza próbowała przerwać wypowiedź ojca, lecz skupiłem się najbardziej jak mogłem, żeby przejąć władzę chociaż nad jej słowami. Milczała, co ją zaskoczyło. - Walcz, synu. Cieszę się, że znalazłeś swoją partnerkę. Będziesz wspaniałym królem, jestem o tym przekonany.

Ostatkami sił zmusiłem się, żeby przemówić do ojca po raz ostatni. Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że to już jest koniec..

- Nie obwiniaj się, ojcze. - wyjąkałem głosem Elzy. - Jesteś wzorem do naśladowania.

I to było tyle.. Opadłem z sił, chociaż chciałem walczyć. Następne obrazy widziałem już przez mgłę.. Śmiech Elzy rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. Szydziła z autorytetu mego ojca. Wystarczyło jedno słowo, jedno! A mój ojciec leżał na ziemi, wijąc się w konwulsjach. Wiedźma podeszła do niego śmiałym krokiem i kucnęła tuż przy twarzy.

- Taki potencjał.. - wyszeptała. - A tak zmarnowany. Miłość, Viperze. To ona ciebie zgubiła.

Ojciec spojrzał na nią ostatkami sił, a z jego oczu spłynęła łza. Uśmiechnął się pod nosem i wychrypiał ledwo słyszalnie.

- To nie jest zguba.. To jest największa siła jaką możesz sobie wyobrazić.

To był jego ostatnie słowa, zanim wyzionął ducha. Szalałem w środku! Miałem ochotę zabić, rozszarpać każdego, kto stanie mi na drodze! Mój ojciec nie żył.. Już nie zobaczę nigdy więcej jego uśmiechu.. Nie usłyszę głosu swojego rodziciela.. Nikt już nie będzie mi doradzał, pilnował, czy bronił.. To wszystko zniknęło razem z ostatnim tchnieniem Króla, mojego taty. W lochach rozbrzmiały krzyki, szlochy i panika. Ostatnie co mogłem zobaczyć to małego Jamiego, próbującego odeprzeć atak nadchodzących nastpęnych fali wampirów. Młody niestety był za bardzo zszokowany i załamany tym, co właśnie zauważył. Dwóch napastników zaszło go od tyłu.. Jeden objął jego głowę dwoma ramionami, drugi zaś wgryzł się w jego krtań. Kiedy już opróżnił go z krwi, wyjął zza pazuchy srebrny miecz. To, co stało się następnie, przeszło wszelkie oczekiwania.. Wampir w kilka sekund poćwiartował ciało małego chłopca, którego traktowałem jak syna. Chwycił w dłoń jego głowę, zbliżając się do Elzy. Przystawił ją do twarzy i z uśmiechem spojrzał wprost w oczy wiedźmy, a zarazem moje.. I jak się okazało Margaret..

- To dla ciebie, Murray. - wysapał.

To była ostatnia rzecz jaką zobaczyłem, ponieważ coś wyrwało mnie z tego całego bajzlu. W oczach ponownie ściemnił mi się obraz i nic nie mogłem widzieć. Na sali słyszałem krzyki i odgłosy walki. Jeden wrzask sprawił, że momentalnie odnalazłem w sobie siły i ocknąłem się całkowicie. Spojrzałem na osobę, która go wydawała. Znów byłem w rezydencji Aleca, a wokół mnie panowała bitwa. Peeta jak zwykle mnie nie zawiódł. Margaret wciąż była przybita do ściany. Po jej twarzy spływały łzy zmieszane z krwią, a z gardła wydobywały się zwierzęce wrzaski. Dopiero teraz zauważyłem, że nikt mnie nie trzyma. Drżącymi rękoma otarłem twarz, która była cała mokra od słonej wody. Mój ojciec.. Jamie.. Potrząsnąłem głową i poczołgałem się do swojej partnerki. Jeśli dałbym się teraz rozproszyć, to mogło być moją zgubą. Podpełzłem do Meg i ująłem w dłonie jej twarz.

- Margaret. - wychrypiałem. - Spójrz na mnie, kochanie.

Kobieta podniosła na mnie swój zamroczony wzrok. Było w nim widać tyle bólu, a zarazem tyle nienawiści, że ledwo mogłem ją poznać. Przegryzła swoją wargę i delikatnie pokręciła głową.

- Przykro mi. - wyszeptała. - Widziałam to wszystko.. Król.. - jej głos się załamał, a po twarzy znów spłynęły potoki łez. - On naprawdę was kochał, Matt. A potem Jamie..

Na wspomnienie swojego podopiecznego wampirzyca całkowicie się rozpłakała. Taka odważna, waleczna i mordercza kobieta doznała takiego ciosu, że teraz nie była w stanie czegokolwiek zrobić. Szybkim ruchem powyciągałem pręty z jej ciała i wziąłem ją w swoje ramiona. Oparłem się plecami o ścianę, przytulając do siebie kompletnie rozsypaną partnerkę. W ciągu jednego dnia straciła kilkoro swoich podopiecznych, a w tym chłopca, który był dla niej jak rodzony syn.. Jej oczko w głowie warte każdego poświęcenia. W "nagrodę" dostała jego głowę, zupełnie jak kiedyś Carla.. To dobiło gwóźdź do trumny. Wiedziałem, że obwinia się za wszystko. Znów mogłem poczuć jej emocje.. Żal, smutek, załamanie, kompletną pustkę w środku, wyrzuty sumienia.. Ale jednocześnie nienawiść, żądzę zemsty i pragnienie cierpienia Elzy. Problem polegał w tym, że ona nie była w stanie zrobić czegokolwiek.. Z potężnej istoty stała się kompletnym wrakiem.

- Już dobrze. - wyszeptałem w jej włosy, całując w zakrwawione czoło. - Wiem, co chodzi tobie po głowie. Nie obwiniaj się, Meg. Musisz o siebie zawalczyć, rozumiesz? - delikatnie zwróciłem ją twarzą do siebie. - Nie zwrócisz im życia ubolewając nad sobą. Oni wszyscy poświęcili się dla swoich przyjaciół. Dla ciebie, dla Kate.. Nie zaprzepaść tego i oddaj im hołd dokańczając to, co zaczęli.

Kompletnie nie interesowało mnie teraz to, że wokół odbywała się walka. Moja partnerka właśnie zaczęła wątpić w sens swojej egzystencji, a na to nie mogłem pozwolić. Zanim cokolwiek bym zrobił, muszę ja przekonać do zrezygnowania z wszelkich irracjonalnych planów.

- Zrób to dla nich.. - załkałem, czując jak po policzkach płyną mi łzy. - Zrób to dla siebie.. Dla mnie, Meg. Potrzebuję ciebie.

Oparłem swoje czoło o jej czubek włosów, tuląc do siebie drobne i zmasakrowane ciałko. Nagle poczułem dłoń ocierającą moje słone sny. Otworzyłem oczy i spojrzałem prosto w lica swojej ukochanej.

- Pomóż mi. - wychrypiała. - Jeśli mam to zrobić, to potrzebuję twojej pomocy. I daj mi do cholery trochę krwi, bo ledwo mogę mówić.

Uśmiechnąłem się pod nosem i złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach.

- Do romantyków to ty nie należysz. - mruknąłem. - Sekunda.

Oparłem wampirzycę o ścianę, tym samym rozglądając się po całym pomieszczeniu. Klan Murray sprawnie rozprawiał się z napastnikami, a Peeta wraz z Aleciem i Łowcami zaczaili się na Eve. Niech tyko dostanę ją w swoje ręce. Obejrzałem się w prawo i podbiegłem do pierwszego lepszego wampira. Adrenalina dodała mi siły, której właśnie potrzebowałem. Złapałem pijawkę w dwie ręce. Oberwałem z łokcia w żebra, ale to nie było teraz istotne. Jednym skokiem znalazłem się po drugiej stronie ofiary. Posłałem jemu szeroki uśmiech, po czym w ułamku sekundy skręciłem kark. Bez większego namysłu zaciągnąłem go w miejsce, gdzie zostawiłem Meg. Wziąłem ją na kolana i dostawiłem do jej twarzy szyję wampira.

- Trzymaj. - wyszeptałem. - Wypij co do kropli.

Z każdym łykiem mogłem dostrzec, że mojej partnerce powracają siły. To dobrze.. Za niecałe kilka minut powinna się zregenerować na tyle, aby móc zawalczyć. A wtedy stanę u jej boku i zrobię wszystko, żeby dorwać dwie suki, które są odpowiedzialne za śmierć naszej rodziny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro