Rozdział XVIII "Wszyscy gotowi?"
Na miejsce zalecieliśmy po kilku godzinach podróży. Całą drogę starałam się nie myśleć o tym, co mnie czeka. Martwiłam się, że rozmowy pokojowe pójdą nie tak, jak powinny i ucierpi na tym Matthew. Na samą myśl miałam mdłości. Musiałam jednak wierzyć, że nic się jemu nie stanie. Wzięłam głębszy oddech i wysiadłam z samolotu, przy którym stała duża grupa wampirów. Pierwsze kogo zobaczyłam to Aleca spoglądającego na mnie z ukrytą radością i troską w oczach. No cóż.. Nawet nie przyszedł się ze mną pożegnać przed wylotem. Siedziałam na zamku trochę ponad miesiąc, w tym tydzień, czy dwa w śpiączce. Nawet nie pamiętam ile czasu byłam nieprzytomna.. Posłałam jemu lekki uśmiech, spoglądając na wampiry stojące za jego plecami. Miałam ochotę skakać z radości na widok tych idiotów z Grupy Śmierci. Niesamowicie za nimi tęskniłam! Wyrwałam się do przodu, naskakując Robbie'mu na plecy.
- Czeeeeść! - krzyknęłam przeciągle do ucha tego pacana. - Tęskniłeś?
Wampir roześmiał się, przerzucając mnie na drugą stronę swojego ciała, przez co mogł mnie teraz przytulić.
- I to jeszcze jak! - zaśmiał się, po czym nadał w moich myślach wiadomość.
„ Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tutaj jesteś. Jeszcze chwila, a zwariowałbym przy Revenie! Nie nauczyłaś jej za grosz szacunku do wampirów z wyższą rangą!"
Roześmiałam się, poklepując przyjaciela po plecach. Byłam świadoma, że moi podopieczni dadzą o sobie znać.
- Uwierz mi, że się starałam.
Robbie wywrócił oczyma, po czym wypuścił mnie ze swojego objęcia. Po tym momencie nastąpiła masa przywitań, zwłaszcza przez pozostałą piątkę moich podopiecznych. Cieszyłam się z ich widoku. Do tego miałam świadomość, że mój przyjaciel zatroszczył się o ich wyszkolenie, nie gorsze od tych, które przeprowadzili Łowcy na zamku. Po całych ceregielach przenieśliśmy się do rezydencji mojego dowódcy, żeby omówić cały plan. Dosłownie już nim rzygałam.. Matthew i Peeta idą na teren Missouli w obstawie Łowców. Mają przeprowadzić pierwsze negocjacje, zakazując im jakichkolwiek ataków na Spokane. Jeśli to nie podziała, wtedy Książę miał im zagrozić kodeksem obowiązującym w naszym wampirzym systemie. Jaki? A mianowicie egzekucja za brak jakiejkolwiek lojalności wobec rodziny królewskiej, podważanie jego nakazów oraz zasad panujących w środowisku klanów – zakaz przeprowadzania ataków na sąsiadujące skupiska wampirów. Jeśli to nie podziała, wtedy niewątpliwie rozpocznie się wojna. John nie odpuści. Może stać się tak, że dowódca Abney'ów przestraszy się delegacji królewskiej. Wtedy jednak będzie miał nóż na gardle ze strony wiedźm, przez co walka jest nieunikniona. Dlatego Lucas z przypisaną jemu armią stoi na południowej granicy Missouli, Felix północną, Adrian zachodnią, Robbie wschodnią, Mason zostanie w naszej rezydencji z wyszkolonymi nowo narodzonymi, a ja z Alec'iem dowodzimy dwoma armiami oddalającymi się od rezydencji Johna o jakieś 10 kilometrów. Ja z jednej, on z drugiej strony. W każdym oddziale będą znajdować się grupy czarownic, elfów oraz wilkołaków zaprzyjaźnionych słodkiej Kate. Nasz dowódca omawiał sprawy z Matt'em, Peetą oraz Łowcami, na co ja skorzystałam z okazji i powędrowałam do swoich podopiecznych. Oni jako jedyni będą wliczani w armię wychodzą poza mury naszego terytorium.. Zwięźlej mówiąc, należą do mojego oddziału. Weszłam do ich pokoju, obserwując przy tym miny każdego z moich podopiecznych.
- Czołem, młodzi. - rzuciłam, narzucając zaklęcie na pomieszczenie, co by nikt nie odważył się podsłuchać. - Przyszłam do was w małej sprawie..
Na miny towarzyszy widziałam determinację zmieszaną z lękiem. Nawet dobrze nie minął rok od ich przemiany, a oni już mieli zostać wplątani w wojnę z wampirami, najbrutalniejszymi bestiami jakie wydała ziemia. Usiadłam na podłodze, wpatrując się szczególnie w Revene.
- Wiecie już, że będziecie w moich szeregach, tak? - wampiry potwierdziły moje słowa skinięciem głowy, przez co kontynuowałam. - Proszę was o to, żebyście niczego nie robili na własną rękę. Wiem, że są wśród was osoby, które chętnie by się na to porwały. - spojrzałam znacząco na wspomnianą wampirzycę. - Jednak to nie będzie zwykły wypad na polowanie, rozumiemy się? Tutaj każdy nawet najmniejszy błąd może zostać wykorzystany przeciw nam, może stanowić nasz gwóźdź do trumny.
- Gdzie są pozostali? - przerwał mi zaniepokojony Niall.
Spojrzałam na niego, posyłając pokrzepiający uśmiech.
- Na zamku. Będą robić za obstawę Katherine.
Wampir skinął głową, spuszczając swój wzrok na dół. Wiedziałam, że martwił się o swoich przyjaciół, z którymi dość mocno się zżył. Widząc jego zbolałą minę, żałowałam angażowania młodziaków do całej akcji. No ale mus do mus.. Wzięłam głębszy oddech, spoglądając z powrotem na podopiecznych.
- Nasz oddział będzie skierowany w samo centrum walki, przez co muszę od was usłyszeć, że nie zrobicie niczego głupiego. - szukałam w ich wzroku jakiegoś potwierdzenia, że zrozumieli całą sprawę.
- Masz moje słowo. - rozbrzmiał głos Emily. - Zrobię co w mojej mocy, żeby przyłożyć się do zwycięstwa.
Po jej słowach każdy z kolejna zaczął obiecywać, że również dołoży wszelkich starań, żeby nie zawieść naszego klanu. Posłałam im szeroki uśmiech, wstając i ściągając z siebie płaszcz, w którym ukryłam niespodziankę dla podopiecznych.
- Mam dla was małe prezenty.. - powiedziałam, rozkładając go na oścież. - Będąc na zamku poprosiłam o wyrobienie pewnych drobiazgów, które wam się przydadzą.
Wyciągnęłam z kieszeń dwie srebrne bransolety oraz trzy medaliony, przeznaczone dla każdego z nich.
- Przesączone są zaklęciami, które uodpornią was przed działaniem magii czarownic oraz wampirów. Ci kretyni będą w stanie skrzywdzić was tylko w walce wręcz. - mówiąc to, rozdałam drobiazgi swoim dzieciom. - Nie dajcie po sobie poznać, że posiadacie takie cudeńka, bo wrogowie bez żadnego zastanowienia będą chcieli wam je odebrać, na co nie możemy sobie pozwolić. W chwili gdy nie będziecie w stanie już nic zrobić, wypowiedzcie „Finis opus". Zaklęcie wyblaknie, zostawiając biżuterię bezużyteczną. Macie jeszcze jakieś pytania?
Steve, odbierający z mojej ręki medalion, spojrzał mi prosto w oczy.
- Jakie są szanse na to, że wyjdziemy z tego żywi?
Chciałam im powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Chciałam ich zapewnić, że wrócą cali i zdrowi do rezydencji, żeby móc spotkać się z pozostałymi przyjaciółmi. Problem polegał na tym, że nic nie było pewne.. Równie dobrze mogę polec ja, czy każdy inny wampir z naszych szeregów. Westchnęłam i uścisnęłam go za dłoń.
- Jeśli mam być z wami szczera, to powiem, że szanse są dość marne. Nasz oddział jest skierowany w wir walki, gdzie w każdej chwili może nadejść śmiertelny cios. Dołożę jednak wszelkich starań, żebyście wyszli z tego cało. Chociażbym miała za to przypłacić własnym życiem. - przełknęłam gulę stojącą w moim gardle, wstając na nogi i kierując się do wyjścia. - A teraz odpocznijcie, bo za cztery godziny wyruszamy.
Nie mówiąc nic więcej wyszłam z pomieszczenia tak szybko, jak tylko mogłam. Miałam wyrzuty sumienia angażując w tą wojnę jakichkolwiek nowo narodzonych. Nie ma co się oszukiwać, że najprawdopodobniej pierwsze ofiary będą właśnie w tej grupie. Nie mogliśmy ich wysłać gdzieś z dala od tego całego wariactwa? Oni nawet nie zdążyli dobrze nabroić.. Poddenerwowana skierowałam się na tyły rezydencji, gdzie znajdował się staw. Teraz i tak nie byłabym w stanie się skupić i zrelaksować w jakikolwiek sposób. Tutaj przynajmniej mogłam posiedzieć w ciszy przed burzą. Zajęłam miejsce w trzcinie, żeby nikt nie mógł mnie znaleźć. Chciałam zrobić swój malutki rachunek sumienia, tuż przed wyruszeniem do Missouli.
- Przed kim się chowasz? - rozbrzmiał głos tuż za mną.
- A niech cię, Alec.. - jęknęłam, kładąc się na trawie. - Czy ja nie mogę mieć choć chwili spokoju?
Dowódca lgnął tuż obok mnie, kładąc głowę na moim brzuchu.
- Nie. - Powiedział dziarskim tonem. - Później nie będziemy już mieli okazji do rozmowy.
Westchnęłam i spojrzałam w oczy mojego przyjaciela. Możliwe, że dręczyły go wyrzuty sumienia.. A może tylko chciał porozmawiać ze mną przed walką, dokładnie tak, jak ja zrobiłam to ze swoimi podopiecznymi.
- Teraz chcesz rozmawiać? - prychnęłam. - Szkoda, że nie zrobiłeś tego tuż przed moim wyjazdem. Swoją drogą, dzięki że chociaż raz się do mnie odezwałeś.
Alec wywrócił oczyma, wbijając we mnie swój wzrok. Wyprostowałam się, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie zachowuj się jak naburmuszony dzieciak, Margaret. Doskonale wiesz, że miałem masę spraw do załatwienia..
- Przez ponad miesiąc? - zaśmiałam się. - Nie mogąc znaleźć chociażby pięciu minut na rozmowę ze swoją przyjaciółką?
- Meg.. - jęknął, wtulając się w mój brzuch. - Zrozum, że zorganizowanie klanu oraz nawiązanie sojuszy wymagało ode mnie całkowitego zaangażowania. Cały czas byłem w drodze, przez co Robbie musiał chwilowo przejąć moje obowiązki w rezydencji.
Zasłanianie się pracą było jak dla mnie mocno oklepane. Mimo wszystko musiałam przyznać, że faktycznie było to czasochłonne. Alec musiał tutaj sprowadzić blisko około dziesięciu tysięcy wampirów, które aktualnie są rozsiedlone po całym Spokane. Do niektórych często musieliśmy fatygować się osobiście, bo inaczej olaliby sprawę. No i sojusze.. Żeby zawiązać jakikolwiek pakt z inną rasą, trzeba złożyć komuś wizytę z delegacją prezentującą pewną grupę. Niechętnie musiałam przyznać Alecowi rację..
- Jak poszły rozmowy z rodziną królewską? - spytałam, żeby zmienić temat. - Wszystko już ustaliliście?
Alec obrócił się twarzą do mnie, siadając prosto, jakby ktoś wsadził mu kija w tyłek.
- Matthew nalega, że wraz z Łowcami i Peetą dołączą do twojego oddziału.
Uniosłam brew do góry, a na twarz mimowolnie wpełzł uśmiech. Cieszyłam się, że Matt będzie u mego boku. Przynajmniej nie zawracałabym sobie głowy myślą, co się z nim dzieje. No i w każdej chwili mogłabym pomóc, gdyby groziło jemu niebezpieczeństwo.
- I co? - spytałam. - Przystałeś na to?
Wampir prychnął i wstał, wpatrując się w miejsce znajdujące się za moimi plecami.
- Tak jakby.. Nie miałem dużo do powiedzenia na ten temat.
Zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam do tyłu, żeby sprawdzić co przykuło jego uwagę. Widząc twarz Matthew i Peety poczułam lekką irytację. Chciałam odpocząć, do cholery, a wciąż do naszego kręgu dochodziła kolejna osoba, zaburzająca moją ciszę. Chociaż nie powiem, świadomość obecności Matta wprawiła mnie w lepszy nastrój. Posłałam jemu szeroki uśmiech, wstając na nogi.
- Czym zasłużyliśmy sobie na wasze towarzystwo? - powiedział Alec, krzyżując ręce na piersi.
- Ty? - mruknął Matthew, podchodząc do mnie. - Niczym.
Roześmiałam się widząc minę naszego dowódcy. Matt pocałował mnie w czoło, obejmując w talii. Miałam mieszane uczucia.. Z jednej strony czułam się niezręcznie, a z drugiej moje ciało wręcz lgnęło do tego osobnika.
- No dobra.. - mruknął Alec, spoglądając na mnie spod byka. - W takim razie co was tutaj sprowadza?
Wzruszyłam ramionami i wtuliłam się w klatkę piersiową Matthew. Tak przynajmniej mogłam dodać sobie odwagi przed wojną. Jestem strasznie zmienna pod względem moich odczuć do tego mężczyzny. Raz mi się podoba, raz nie.. Koniec końców niesamowicie się cieszę, że mogę być u jego boku. Co za ironia.. Jeszcze dwa miesiące temu wręcz nie znosiłam tego aroganckiego, zapatrzonego w siebie dupka. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
- Robbie prosił przekazać, że czeka was zebranie Grupy Śmierci w dużej sali. - westchnął, obejmując mnie mocniej ramieniem. - I to natychmiast.
Alec prychnął i odwrócił się na pięcie, kierując się do rezydencji.
- Ciekawe od kiedy Robbie podejmuje takie decyzje.. - wyszeptał pod nosem, wyraźnie zdenerwowany.
Matthew spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
- A tego co ugryzło?
Obok usłyszeliśmy śmiech Peety. Zwróciłam na niego swój wzrok, jednocześnie wydostając się z objęć Matt'a.
- Jest zazdrosny o Margaret. - prychnął. - Jesteście ślepi, czy jak?
Zamrugałam dwa razy, nie dowierzając do końca księciu. Z chęcią wdałabym się w dyskusję na ten temat, jednak czekało mnie spotkanie z przyjaciółmi. Pokręciłam głową, zmierzając w kierunku rezydencji. Nawet nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Alec był moim przyjacielem od dawna. Było jednak wiadome, że mnie i tego wampira nigdy nic nie połączy. Gdyby tak było, to poczułabym z nim więź, dokładnie taką jaka jest między mną a Matt'em. Może zwyczajnie Alec nie może się pogodzić, że w moim życiu być może pojawił się ktoś, kto jest ważniejszy od moich przyjaciół? I czy faktycznie tak jest? Zamyślona wdreptałam po schodach, znajdując się na piętrze z główną salą. Weszłam do środka lekko poddenerwowana. To jest nasze ostatnie spotkanie przed wojną.
- Dzień dobry. - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Przeoczyłam coś?
Panowie pokręcili głowami, wskazując mi wolne krzesło pomiędzy nimi. Podeszłam więc i usiadłam na miejscu.
- No, to o co chodzi? - spytał Lucas, siedzący tuż obok mnie. - Muszę jeszcze ugadać pewne rzeczy z wilkołakami zaprzyjaźnionymi Kate, więc proszę.. pośpieszmy się, dobrze?
Robbie skinął głową, stając na środku naszego kręgu. Widziałam po nim, że jest zdenerwowany.
- A więc powiem to prosto z mostu.. - westchnął. - Nie chcę, aby któreś z was poległo. Jesteście dla mnie jak rodzeństwo, za które oddałbym swoje życie. Dlatego naruszyłem pewne kontakty i wyrobiłem rzeczy przydatne do walki. A mianowicie.. - położył przed nami materiałową płachtę, rozkładając ją na boki. - .. To.
- Pistolety? - parsknął Alec. - Dobrze wiesz, że one nie działają na wampiry.
- Nie dawał bym tobie zwykłej spluwy, kretynie. Naboje zrobione są ze srebra, przesiąknięte wampirzą magią. Jedna kula w serce powoduje, że momentalnie giniesz.
Siedzący obok Adrian roześmiał się, klepiąc Aleca po plecach.
- Uważaj, Alec żebyś sobie nie odstrzelił pewnych narządów.
Dowódca uśmiechnął się pod nosem i objął ramieniem Adriana, zwalając go na podłogę.
- Lepiej ty miej się na baczności, wampirze. - zaśmiał się, blokując ręce przyjacielowi. - Ja przynajmniej miałem wcześniej do czynienia z bronią palną.
Pod nosem Masona dostrzegłam szyderczy uśmieszek. Chwilę później znajdował się już na szarpiących się wampirach, stukając ich delikatnie głowami.
- Jak dzieci.. - wyszeptałam pod nosem.
- Daj spokój, Meg.. - wydusił z siebie Alec, próbując wyrwać się z objęć Masona. - Toż to sama zabawa. Może się dołączysz?
Pokręciłam głową, posyłając im szeroki uśmiech. Dobrze wiedzieć, że chociaż oni mieli dobre humory przed wyruszeniem w bitwę. Mam nadzieję, że po wszystkim znów zasiądziemy w tym samym gronie.
_______________________________-
Wybaczcie mi to masło maślane. Obiecuję, że w następnym rozdziale rozpocznie się akcja! :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro