Rozdział XVII "Czas pożegnań"
Matthew
Z samego rana zerwałem się z łóżka, aby upewnić się, że wszystkie sprawy są pozamykane na ostatni guzik. Dzisiaj jest dzień naszego wylotu do USA i nie chce zostawić tutaj jakiś niedokończonych drobnostek. Pierwsze co zrobiłem to udałem się do pokoju podopiecznych Margaret. Właśnie.. Margaret, moja partnerka. Nie wiem, czy ona mnie zaakceptowała jako swojego partnera, ale niestety mój organizm, moja dusza przyjęła ją jako towarzyszkę życia. Jeśli ona tego nie zaakceptuje, wtedy skarze mnie na wieczne męki z moimi nieodwzajemnionymi uczuciami do niej.. Naprawdę zależy mi na tej aroganckiej i upartej wampirzycy. Westchnąłem i prawie pobiegłem do komnaty jej podopiecznych. Zapukałem i poczekałem, aż ktoś otworzy mi drzwi.
- Proszę wejść. - rozbrzmiał głos ze środka.
Wszedłem więc do środka i zauważyłem siedzącą Margaret w otoczeniu jej przyjaciół. Uśmiechnąłem się do niej szeroko, mając nadzieję, że nie usłyszy mojego przyspieszającego bicia serca. To są właśnie wady bycia dampirem.. Podszedłem i zająłem miejsce na podłodze tuż obok tej piękności.
- Cześć. - powiedziałem do pozostałych. - Chciałem sprawdzić, co u was. No i upewnić się, czy zostaliście dobrze poinformowani o całej akcji.
Thomas posłał mi szeroki uśmiech, obejmując swoją partnerkę.
- Siedzimy w lochach razem z rodziną królewską, Kate oraz obstawą waszej ochrony. Jeśli cokolwiek by się stało, stajemy do walki.
Skinąłem głową i spojrzałem na Jamiego, którego powoli traktowałem jak własnego syna. Szturchnąłem go ręką i wskazałem głową na Meg.
- Słyszałem, że się zamartwiasz o tą panią. - chłopak potwierdził głową, a ja otoczyłem wampirzycę ramieniem. - Zupełnie niepotrzebnie. Obiecuję Ci, że zrobię wszystko, aby chociażby włos jej z głowy nie spadł.
Naprawdę miałem to na myśli. Prędzej sam bym życie za nią oddał. Uścisnąłem ją mocniej, a Meg lekko uścisnęła moją drugą dłoń.
- A Książę jak się czuje przed wylotem? - zagadnął Louis. Spojrzałem na niego, a on tylko wzruszył ramionami. - W końcu ty oraz Łowcy wchodzicie do gniazda wroga.
Cmoknąłem językiem i omiotłem wzrokiem pozostałych.
- To mój obowiązek. Z drugiej strony chcę pomóc jakoś waszemu klanowi. Wcześniej robiłem to tylko dla Aleca, ale teraz.. Ta cała sprawa jest mi o wiele bardziej bliższa.
- Dlaczego? - spytał Jamie.
Puściłem jemu oczko i powoli się podniosłem.
- Bo staliście się bliscy mojej osobie.. - spojrzałem na Meg i uśmiechnąłem się pod nosem. - Niektórzy nawet bardziej, niż inni.
Na twarz wampirzycy wpełzł rumieniec, co sprawiło że się roześmiałem. Wciąż wydaje mi się komiczne, że tak waleczna i odważna kobieta jest tak nieśmiała momentami. Pytanie tylko, czy ktoś jeszcze o tym wie? Odchrząknąłem i skierowałem się do wyjścia.
- No nic. Czas nagli, a ja muszę załatwić jeszcze jedną sprawę. - skupiłem swoją uwagę na podopiecznych Meg i posłałem im pokrzepiający uśmiech. - Tutaj będziecie bezpieczni, więc nie macie się o co bać.
Odwróciłem się, żeby wyjść, kiedy to do moich pleców przytuliła się jedna z wampirzyc. Gdyby nie zapach, byłbym pewien, że to Meg. Okazało się, że była to Megan, podopieczna mojej ukochanej. Spojrzałem na nią pytająco, a ta tylko schowała twarz w moje plecy.
- Dziękuję za to, co dla nas zrobiłeś, Książę.
Zwróciłem się do niej przodem, kątem oka rzucając krótkie spojrzenie na Margaret. Roześmiałem się na widok jej skrzywionej miny. Objąłem ramieniem Megan i lekko poklepałem ją po plecach.
- Żaden problem. To była dla mnie sama przyjemność.
Wyszedłem z tego pomieszczenia szybciej, niż którekolwiek zdołałoby mnie znowu zagadać. Meg i jej podopiecznym należała się chwila prywatności, a ja sam musiałem się pożegnać z ojcem oraz pozostałą częścią mojej rodziny. Pierwszym moim celem był król, który właśnie przebywał w swojej komnacie.
- Matthew, poczekaj! - rozbrzmiał głos Peety gdzieś za moimi plecami. - Idziesz do taty?
Poczekałem, aż się ze mną zrówna, po czym szliśmy razem w ramie z moim bratem.
- Taa.. - powiedziałem przeciągle. - Wolę teraz się pożegnać, niż potem fatygować go do wyjścia na lotnisko.
- Też zauważyłeś, że z dnia na dzień jest coraz słabszy? - spytał szeptem.
Skinąłem głową i skręciłem w ostatnią prostą prowadzącą do paszczy lwa.
- Zaczynam się o niego martwić. Zwłaszcza teraz, kiedy my wylatujemy do Spokane, a on zostanie tutaj sam..
Spojrzałem kątem oka na swojego brata, który wydał z siebie dziwne dźwięki. Jakby się dusił.
- Wszystko w porządku? - spytałem.
Peeta pokręcił lekko głową, zaczynając bawić się własnymi palcami.
- Pamiętasz o tym, że ojciec miał w tym tygodniu przyjąć delegację wilkołaków? - słysząc te słowa, gwałtownie przystanąłem. - To teraz uświadom sobie, że zostawiamy go z tym sami, bez żadnego Łowcy.
- Cholera. - syknąłem. - Myślisz, że da się przekonać go do przełożenia spotkania?
Mężczyzna wzruszył ramionami, ruszając w stronę komnaty Króla.
- A w jednorożce też wierzysz?
Nie odpowiedziałem nic więcej. Ruszyłem za bratem, rozmyślając nad tym, jak rozwiążemy tą sprawę. Wilkołaki nigdy nie był do nas pozytywnie nastawione.. Ba! Czasami nawet dochodziło między nami do potyczek, a wtedy ja wraz z Peetą musieliśmy ich uspokajać. Cholera, cholera, cholera.. Zapukaliśmy do komnaty ojca, niepewnie uchylając wrota. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zauważyłem na środku stolika zdjęcia rodzinne. Uśmiechnąłem się na widok szczęśliwych rodziców. Gdyby tylko ona tutaj była.. Westchnąłem i usiadłem na taborecie, tuż obok łóżka Króla.
- Cześć tato. - powiedziałem, łapiąc go za rękę. - Jak się czujesz?
Ojciec gwałtownie usiadł i omiótł komnatę krótkim spojrzeniem. Czyżbym wyciągnął go z transu?
- Ahh, to ty.. - rzekł, przecierając czoło.
- Oczekujesz czyjejś wizyty? - spytał zaciekawiony Peeta.
Właściwie mnie też interesowała odpowiedź. Nie bez przyczyny król wychodzi z transu z paniką w oczach. Oparłem łokcie o kolana, przyglądając się jemu dokładnie. W co się znowu wpakowałeś, ojcze?
- Nie, skąd.. - odchrząknął. - Po prostu się zdziwiłem.. No, ale nie rozmawiajmy o tym. Gotowi do wyjazdu?
Skinęliśmy głową, przeciągając się w najlepsze.
- Owszem. Przyszliśmy się z Tobą pożegnać.
Król uśmiechnął się delikatnie, spoglądając to na mnie, to na mojego brata.
- Nie mówcie tak, jakbyśmy mieli się więcej nie zobaczyć.. Wierzę, że załatwicie sprawę tak, jak należy, po czym szczęśliwie do mnie wrócicie.
Skinąłem głową, nachylając się w jego stronę.
- Słuchaj, tato.. - zacząłem niepewnie. - Mam do ciebie prośbę.
- Mów śmiało.
- Czy twoje spotkanie z wilkołakami wciąż jest aktualne?
Król uśmiechnął się szeroko, poklepując mnie po twarzy.
- Zgadza się. - zaśmiał się pod nosem, kręcąc przy tym głową. - Bez obaw, Matt. W razie czego jest tutaj jeszcze Twoja siostra wraz z ochroną nadworną.
- Ale pocieszenie.. - burknął pod nosem Peeta.
Wtedy stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał! Ojciec spojrzał na brata z troską wymalowaną na twarzy. Pochylił się i przytulił Peete. Na sam ten widok miałem ochotę skakać z radości.
- Nie martw się, synu. - wyszeptał, poklepując go po plecach. - A teraz idźcie. Za niedługo wylatujecie.
- Dasz sobie radę? - spytałem. Cholera, jeszcze nigdy się tak o kogoś nie obawiałem, jak o mojego tatę w tej chwili.
- Oczywiście. - mówiąc to, nachylił się nade mną, tuląc mnie do siebie. - Po wszystkim spotkamy się na wielkiej uczcie.
Uśmiechnąłem się szeroko i uścisnąłem ojca tak mocno, jak tylko mogłem.
- Trzymam za słowo. - wyszeptałem.
Kiedy ojciec się odsunął, wstałem i skierowałem się razem z Peetą w stronę drzwi wyjściowych. Byłem kiepski w pożegnaniach. Spojrzałem na niego po raz ostatni i podniosłem rękę do góry.
- Do zobaczenia.
Margaret
Staliśmy przed samolotem, czekając na pojawienie się dwóch potomków króla oraz Łowców. Nie wiedziałam co nas czeka, dlatego żyłam w stresie. Co jeśli nasz plan nie wypali? Wstępnie miały być przeprowadzone rozmowy pokojowe, który zabezpieczone zostały przez nasze oddziały gotowe do walki. John wypowiadał nam otwartą wojnę przy pomocy wiedźm. Z początku sądziłam, że to chodziło o samą Kate.. Że moją więź wykorzystają do przyprowadzenia mojej przyjaciółki przed oblicze tych podłych wiedźm. Dopiero król uświadomił mi, że stanowiłam również doskonałą broń na Aleca oraz resztę mojego klanu. Gdyby nie fakt mojej obecności w zamku, to niewątpliwie moja więź zostałaby wykorzystana do wiadomych celów. Na samą myśl cała się trzęsłam. Najchętniej dorwałabym już tą wiedźmę, opróżniając ją z całej krwi, patrząc z satysfakcją na jej śmierć. Z prawej strony usłyszałam głosy, rozkazujące mi spojrzeć w tamtym kierunku. Na widok świty królewskiej szeroko się uśmiechnęłam. Pierwszy do przody wybiegł Matthew, podchodzący do mnie i składający delikatny pocałunek na policzku.
- Gotowi do wyjazdu? - spytał tuż przy moim uchu, co przyprawiło mnie o ciarki na całym ciele.
Posłałam księciu uśmiech i skinęłam głową na potwierdzenie. Spojrzałam w kierunku Lucasa, który jako jedyny z moich przyjaciół wylatuje stąd na bitwę.
- W takim razie wsiadamy. - rzucił Peeta, wchodząc na pokład jako pierwszy.
Matthew czekał, aż ruszę do przodu. Wiadomo.. maniery i te sprawy. Jednak postanowiłam, że tym razem pójdę na końcu. Chciałam pogadać z moim przyjacielem, zostawiającym tutaj swoją partnerkę. Martwiłam się o nią, jak i o niego. Jeszcze nigdy nie przeżywali większej rozłąki, a świadomość odległości kilku tysięcy kilometrów między jednym i drugim sprawiała, że nie byli w stanie myśleć o niczym innym, jak jego druga połowa. Teraz było to wręcz niedopuszczalne i mój przyjaciel musiał być tego świadomy.
- Idźcie do przodu. - wyszeptałam do Matthew. - Chcę uciąć krótką pogawędkę z Lucasem.
Matt posłał mi pełne troski spojrzenie, po czym uśmiechnął się szeroko i wszedł do samolotu. Wiedziałam, że zrozumiał. Może to jest dziwne, ale ostatnio miałam wrażenie, jakbyśmy czytali w swoich myślach bez żadnego wysiłku. Zrównałam się z Lucasem na schodach na pokład, przepuszczając go pierwszego.
- Panie przodem.. - zaśmiałam się.
Luc pokręcił głową poirytowany, co nie umknęło mojej uwadze. Też się stresujesz, przyjacielu? Zajęłam miejsce tuż obok niego, upewniając się, że mnie nie oleje.
- Pogadamy? - spytałam, odwracając się tyłem do szyby. Na samą myśl o moim lęku przed lataniem aż przeszły mnie dreszcze.
- Jasne. - odpowiedział Luc, posyłając pokrzepiający uśmiech. - O czym chciałabyś porozmawiać?
Nigdy nie byłam dobra w takich pogadankach, dlatego postanowiłam powiedzieć wszystko prosto z mostu.
- Słuchaj, Lucas. Jestem świadoma, że przez cały czas będziesz zmartwiał się o Katherine.. - zaczęłam, na co mężczyzna rozpromieniał. - Nie rób tego.
- Co? - spytał zdezorientowany. - Żartujesz sobie ze mnie?
Pokręciłam głową, spoglądając jemu prosto w oczy.
- Nie zrozum mnie źle.. Kate będzie bezpieczna w murach zamku, czaisz? Nic jej się nie stanie. Nie chcę stracić przyjaciela tylko dlatego, że nie skupi się na swojej robocie. Nie możesz dać się rozproszyć..
Lucas siedział zbaraniały, nie wiedząc do końca co jest grane. Kiedy otrzeźwiał, myślałam, że mnie zruga od góry do dołu.
- Meg, czy ty siebie słyszysz? - spytał. - Wiedźmy polują na moją partnerkę, a ty próbujesz mi wmówić, że mam się o nią nie zamartwiać!
- Bądź rozsądny! - syknęłam. - Kate nigdzie nie jest bardziej bezpieczna, niż na zamku! A ty? Najprawdopodobniej będziesz w samym środku wojny klanów, gdzie na każdym kroku czyha śmierć!
- Ona ma rację.. - rzucił Matthew, siadający naprzeciw nas. - Jeśli cokolwiek ciebie rozproszy, to z miejsca możemy założyć, że jesteś martwy.
Widziałam, że Lucas chciał już coś odpowiedzieć ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Rozumiał powagę sprawy, lecz nie był w stanie tego wykonać. Wymagało to od niego dużego wysiłku. Skąd to wiem? Znam go od kilkuset lat, potrafię rozpoznać jego mimikę twarzy bez najmniejszego problemu. Odwrócił się w drugą stronę, spoglądając w głąb samolotu.
- Nie wiecie jak to jest.. Nie macie partnerów, z którymi dzielicie swoje życie i są dla was najważniejszymi osobami, które kiedykolwiek istniały. A teraz jeszcze musicie stawić czoła wojnie, żeby zapewnić swojej drugiej połowie bezpieczeństwo.
Przytuliłam się do jego pleców, spoglądając kątem oka na Matthew. W tym samym momencie Książę zwrócił swój wzrok na mnie. Posłał delikatny uśmiech poklepując Lucasa po kolanie.
- Uwierz mi, że wiem o czym mówisz, druhu. - westchnął, opierając się placami o fotel. - A teraz odpoczywaj, póki możesz. Czeka nas długa noc..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro