Rozdział XV
Margaret
Następne dni mijały mi w okna mgnieniu. Rodzina królewska przedstawiła mi cały plan, dotyczący akcji w Spokane. Wcale nie podobało mi się to, że wojna dojdzie do skutku. Zgodziłam się na przyjazd do zamku tylko i wyłącznie przez myśl, że poświęcenie moich braci nie będzie konieczne. Dobrze chociaż, że Katherine pozostanie w Polsce, podczas gdy w USA będzie rzeź niewiniątek. Spakowałam swoje rzeczy i ruszyłam w kierunku pokoju moich podopiecznych. Nie miałam pojęcia, co u nich słychać i jak się czują, ponieważ Matthew, Peeta i Król non stop wzywali mnie do siebie w celu dopięcia ostatnich szczegółów. Zapukałam do drzwi.
- Proszę. - rozbrzmiał głos Toma.
Wiedziałam, że cała piątka jest w jednym pomieszczeniu, więc nie martwiłam się dalszym spacerem. Weszłam do pomieszczenia i uśmiechnęłam się do wampirów.
- Czołem, młodziaki. - uśmiechnęłam się. - Jestem tutaj dosłownie na chwilę.
- Stało się coś? - spytała zmartwiona Rachel.
- A gdzie tam. - rzuciłam, opierając się o ścianę. - Chciałam tylko spytać, czy wszystko u was w porządku. No wiecie.. Jutro wylot i wolę się upewnić, że nic wam nie zaprząta głowy. No i.. - zacięłam się. Co jeśli pomyślą, że nie jestem pewna ich umiejętności? - Jesteście na to gotowi?
Wampiry spojrzały po swoich twarzach, po czym głos zabrał Louis.
- Szczerze powiedziawszy to nie jesteśmy pewni. - westchnął. - Jasne, przeszliśmy masę tych treningów, ale tam będą najbardziej doświadczone w walce wampiry. Świadomość tego, że oni również mają wyszkolonych członków klanu napawa nas zwątpieniem.
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową.
- Jednym zdaniem, nie chcecie jechać? - potwierdzili. - Może to i lepiej. W każdym razie porozmawiam o tym z Królem. Sądzę, że zrozumie.
Na twarzy dziewczyn mogłam dostrzec ulgę, przez co zmotywowałam się jeszcze bardziej. Oni są moimi dziećmi, a żadna matka nie da skrzywdzić swoich pociech. Posiedziałam z nimi jeszcze chwilę, po czym wyszłam z ich komnaty. Zanim stąd wyjadę, to chcę mieć pewność, że wszystko jest pozapinane na ostatni guzik.
- Witaj, Margaret. - rozbrzmiał głos Matthew na moimi plecami. - Dokąd się wybierasz?
Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam szeroko.
- Właściwie to do Twojego ojca. - wykrzywiłam się. - Rozmawiałam z moimi podopiecznymi i doszłam do wniosku, że oni nie są jeszcze gotowi.
Oczekiwałam masę sprzeciwów, krzyku i wyzywania. No bo przecież wymyślaliśmy plan tak długo! Ku mojemu zaskoczeniu Książę uśmiechnął się i skinął głową.
- Spokojna Twoja rozczochrana. - rzekł, opierając się o ścianę. - Jamie był u Peet'y i o wszystkim jemu powiedział. Rozmawiałem z tatą i sprawa jest wyjaśniona. Twoi podopieczni zostaną tutaj jako ochrona Kate.
Uradowana i zaskoczona tą nowiną, rzuciłam się Mattowi w ramiona.
- Dziękuję. - wyszeptałam, wtulając się w jego szyję. - Nie wiem jak się odwdzięczę.
Książę objął mnie ramionami i obrócił się wraz ze mną wokół własnej osi.
- Ale ja wiem. - powiedział uśmiechnięty. - Król organizuje wieczorem przyjęcie pożegnalne. - zachichotał i mówił dalej. - Jest ono robione dla wszystkich dworzan, a motywem głównym jest uhonorowanie wampirów, które wylatują jutro do USA. Konkretnie chodzi o Ciebie, Lucasa, Peete, mnie oraz Łowców.
Zaskoczona wyślizgnęłam się z ramion Księcia.
- Ale gest. - mruknęłam. - Nie sądziłam, że Król aż tak ceni sobie naszą obecność w zamku. - spojrzałam jemu w oczy i zamyśliłam się.
- No nie? - rzucił rozradowany. Doprawdy, nie poznawałam tego osobnika. - W każdym razie, byłbym zaszczycony gdybyś zechciała pójść ze mną jako osoba towarzysząca.
Zaskoczona aż lekko podskoczyłam. Dlaczego akurat ja? Mało to jest wampirzyc w tym budynku?
- A co z Cindy? - spytałam, pamiętając jego dziwkę.
Matt podrapał się po karku i nerwowo zachichotał.
- No widzisz.. Mój ojciec wydalił ją z dworu. - westchnął. - Poza tym ona nie była dla mnie nikim ważnym, a z Tobą ostatnio się zaprzyjaźniłem? Nie no, może to zbyt duże słowo al...
Roześmiałam się i oparłam o ścianę. Jeszcze nigdy nie widziałam Księcia tak zdezorientowanego i nerwowego.
- Zachowujesz się jak nastolatek. - uśmiechnęłam się szeroko. - Oni tak się tłumaczą przed swoimi rodzicami.
Matt zmarszczył czoło i wykrzywił się w lekkim uśmiechu. Przestąpił z nogi na nogę i skłonił się po pas, chwytając moją dłoń.
- A więc? Panno Margaret, czy uczyni mnie pani szczęśliwcem i zgodzi się pójść ze mną na bal?
Po tych słowach musnął moją dłoń ustami, a ja zbaraniałam. Widziałam, że się chichra, ale mimo to czułam się strasznie niezręcznie.
- Nie wygłupiaj się. - mruknęłam.
- Odpowiedz mi, bo nie wyprostuję się dopóki nie usłyszę odpowiedzi. A jak coś mi strzyknie w kręgosłupie to będziesz mnie nieść do skrzydła medycznego.
Roześmiałam się i popatrzyłam jemu w niebieskie oczy, które się we mnie wpatrywały.
- Przyjmuję Twoje zaproszenie, panie.
Dygnęłam i z uśmiechem na twarzy pomogłam wstać Mattowi.
- W takim razie zapraszam za mną.
Nie czekając na moją odpowiedź ruszył w kierunku komnat królewskich. Chciałam dowiedzieć się, o co chodzi, lecz za każdym razem byłam spławiana. Tak więc postawiona przed faktem dokonanym ruszyłam za Księciem. Szliśmy korytarzami przez dość długi czas, wymijając wampiry mierzące nas ciekawskimi spojrzeniami. Czy to takie dziwne? Właściwie może i trochę.. Przez te kilka dni usłyszałam o mnie plotki krążące po zamku. Kto by pomyślał, że zostanę posądzona o zamordowanie Carl'a oraz sprowokowanie klanu Abney do ataku na nasze ziemie? Już nawet nie chciało mi się odpowiadać na zaczepki, bo i po co? Najważniejsze, że ja oraz moi przyjaciele wiedzą jaka jest prawda, reszta mnie nie interesuje. Podirytowana gadaniem arystokratów opuściłam głowę i dreptałam w ciszy za Księciem. Ku mojemu zbawieniu niedługo po tym dotarliśmy do komnaty, której wcześniej nie miałam okazji zobaczyć. Spojrzałam ukosem na Matthew, a ten posłał mi ledwo widoczny uśmieszek.
- Co to za miejsce? - spytałam cichym głosem, jakbym bała się odpowiedzi.
Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę i włożył kluczyk do zamka.
- Komnata należąca niegdyś do mojej matki. - wyszeptał.
Zaskoczona, aż podskoczyłam. Po kiego grzyba Matt przyprowadził mnie do miejsca, w którym przesiadywała królowa? Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego ramieniu.
- Dlaczego tutaj jesteśmy?
Matt głośno się roześmiał i otworzył drzwi do komnaty. To co tam zastałam było niesamowite. Po prawej stronie wisiał ogromny obraz rodziny królewskiej, posiadający wymiary jakieś dwadzieścia na piętnaście metrów. Wrażenie było niesamowite! Podeszłam do niej i spojrzałam na młodego mężczyznę, siedzącego u stóp swojej matuli.
- To Ty? - spytałam, rzucając na niego krótkie spojrzenie. Matt skinął głową, a ja złapałam się za podbródek. - Siedzisz tak prościutko jakby ktoś kij w tyłek Tobie wsadził..
Matthew podszedł obok mnie i wzruszył ramionami.
- A skąd wiesz, że tak nie było?
Spojrzałam na niego przerażona, a on głośno się roześmiał. Zmarszczyłam czoło i dokładniej przyjrzałam się królowej. Była taka piękna, taka silna.. Na jej twarzy wymalowana była serdeczność, a zarazem surowość.. Westchnęłam i dałam kuksańca Księciu.
- Jesteś do niej podobny, wiesz? - powiedziałam z uśmiechem.
Matthew skinął głową i potarł ramionami swoimi dłońmi.
- Dużo osób mi to mówi. Twierdzą, że będę jej odbiciem na tronie.. - mruknął. - A ja tak bardzo chciałbym jeszcze raz usłyszeć jej śmiech, móc przytulić, poprosić o radę, czy też zwyczajnie pobyć w towarzystwie swojej matki. Tak bardzo mi jej brakuje..
W jego słowach było słychać taki ból, taki smutek, że pierwszy raz zrobiło mi się jego żal. Poważnie. Zwykle pokazywał swoją surową twarz, bądź też przyjazną dla swoich dobrych znajomych. Ale nigdy nie pokazywał tego, co siedzi w nim.. Nigdy nie zdejmował swojej zewnętrznej maski. Odwróciłam się do niego i wtuliłam w jego plecy.
- Ona zawsze będzie przy Tobie, Matt. - odkleiłam się do jego ciała i stanęłam z nim twarzą w twarz. - O, tutaj.. - powiedziałam dotykając jego klatki piersiowej. - Twoja mama wspiera Ciebie w każdej chwili, wierzy w Ciebie. I wiesz co? Oni wszyscy mają rację.. Jeśli ktoś miałby być godny korony w waszej rodzinie, to tylko i wyłącznie ty. Będziesz wspaniałym władcą.
Matthew skinął głową i posłał mi lekki uśmiech.
- Strasznie mi ją przypominasz. - zaśmiał się pod nosem i założył mi za ucho włosy opadające na twarz. - Była wspaniałą, sprawiedliwą Królową, posiadająca surową dłoń, konsekwentną, stanowczą, gotowa poświęcić życie dla naszego ludu. Jak się ją bliżej poznało to była rozpromieniona, serdeczna, zabawna, serdeczna dla innych..Ty też taka jesteś, złośnico.
Skrzywiłam się i spojrzałam na obraz wiszący po mojej lewej stronie.
- Eee.. - zająknęłam się. - Ona była wyjątkowa, nikt jej nie dorówna. A ja? Mam dużo wad, jestem strasznie porywcza i tak jakby.. Nie zawsze zgadzam się z tym, co mi zagrają.
Książę głośno się roześmiał, krzyżując swoje ramiona na wyrzeźbionej klatce piersiowej.
- To już zdążyłem zauważyć.. - odchrząknął i spojrzał gdzieś w drugi koniec komnaty. - W każdym razie, gdybyś tak strasznie mi jej nie przypominała, to bym Ciebie tutaj nie przyprowadził. Tak więc zapraszam za mną, panno Margaret.
- Zaciekawiona ruszyłam za Mattem, próbując odgadnąć jego zamiary. Jednak to, co stało się potem, zszokowało mnie do reszty. Matthew jednym ruchem ręki otworzył wrota do jeszcze jednego, ukrytego pomieszczenia. Podeszłam do niego i zauważyłam rzędy wieszaków, na których wisiały przeróżne suknie.
- Wow.. - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
Mężczyzna zaśmiał się lekko i złapał mnie za dłoń. Spojrzałam na nasze splecione palce, zbliżając się do niego instynktownie.
- Wszystkie są do Twojego wyboru. - powiedział, poruszając brwiami. - Mam nadzieję, że powalisz tych wszystkich snobów swoim pięknem.
Teraz to ja się roześmiałam. Mój wzrok skierował się wzdłuż pomieszczenia.
- Bal jest dzisiaj wieczorem, a tutaj jest tyle sukni, że samo przeglądanie ich zajęłoby mi kilka godzin.
Matthew pokręcił głową i pociągnął mnie w głąb pomieszczenia. Jak się okazało, za kilkoma wieszakami znajdowała się ogromna, drewniana szafa z wykutymi wzorami. Otworzył ją i skłonił się do pasa.
- Tutaj są suknie balowe, droga pani. - palnęłam go w ramię za te wygłupy. Wyprostował się i posłał mi swój czarujący uśmiech. - Wybierz coś dla siebie. Masz na to jakąś godzinę, a potem przyjdzie tutaj obsługa. Pomogą się Tobie wyszykować. Spotkamy się o osiemnastej pod drzwiami sali balowej, dobrze?
Skinęłam głową i dałam nura między suknie.
- Meg? - wychyliłam się i spojrzałam na zakłopotanego Matthew. - Cieszę się, że idziesz tam ze mną.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko, oblizując przy tym zaschnięte wargi.
- Ja również, Wasza Wysokość.
Mężczyzna puścił mi oczko i wyszedł z pomieszczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro