Rozdział XIX "A więc wojna!"
Uwaga! Rozdział może zawierać brutalne sceny!
Matthew
- No dobra. - rzuciłem w stronę Meg i Aleca, którzy oddalili się na chwilę od swoich oddziałów, żeby wskazać mi drogę do siedziby Johna. - W takim razie tutaj się rozstaniemy.
Wampiry skinęły głową, rozglądając się uważnie dookoła. Czekała nas wielka bitwa, jeśli John nie pójdzie na rozejm między klanami. Odchrząknąłem i podszedłem do Margaret. Najbardziej w tym wszystkim martwiło mnie rozstanie z moją partnerką.
- Uważaj na siebie. - wyszeptała, posyłając mi uśmiech. - Masz do mnie dotrzeć w jednym kawałku.
Skinąłem głową i pochyliłem się, aby złożyć na jej ustach pocałunek. Moje ciało przeszły prądy, pobudzające nieodpowiednie narządy. Wiedziałem, że to jest jedyna kobieta, która może dać mi szczęście. To jest część mojej duszy, zawarta w innej osobie.
- Obiecaj mi, że przeżyjesz.. I w końcu zaakceptujesz mnie jako swojego partnera. - wyszeptałem w jej wargi po tym, jak się od niej odsunąłem.
Wampirzyca uśmiechnęła się i stanęła krok dalej, spoglądając na swojego przyjaciela.
- Kto powiedział, że już tego nie zrobiłam? - prychnęła. - Na nas już pora, Alec.
Mężczyzna skinął głową, przytulając do siebie Meg.
- Uważaj na siebie. - wyszeptał w jej włosy, próbując zapanować nad łamiącym się głosem.
- Ty również, przyjacielu.
Normalnie byłbym zazdrosny. Ale teraz? Przepełniała mnie szczera radość, mimo że właśnie szedłem w paszczę lwa! To nie miało znaczenia.. Meg powiedziała, że zaakceptowała mnie jako partnera! Jeśli tak, to wkrótce między nami zacznie się tworzyć więź. Będę mógł słyszeć jej myśli, odczuwać jej wszystkie emocje.. Dzielić z nią swoją egzystencję. Najchętniej zostałbym w tym miejscu, lecz czas nas naglił. Margaret rzuciła mi ostatnie spojrzenie, posyłając pokrzepiający uśmiech w kierunku Aleca, znikającego w głębi lasu.
- Nie martw się. - wyszeptałem. - Nic mu nie będzie.
Meg skinęła głową, odchodząc ode mnie o kilka kroków. Wiedziałem, że robiła to specjalnie. Sam musiałem zrobić to samo, bo inaczej wziąłbym ją w swoje ramiona i zabrał z dala od tego wariactwa. Wampirzyca przełknęła gulę i zatopiła się w ciemność. Podziwiałem to, że w jednej sekundzie mogła stać się niewidzialną, maskując przy tym swój zapach. Niestety ja, dampir, nie byłem zdolny do takich sztuczek.
- Mam złe przeczucia. - usłyszałem jej oddalający się głos. - A ty nie rób nic głupiego. Załatw to, co masz załatwić i dotrzyj do mojego oddziału najszybciej, jak dasz rade.
- Obiecuję. - powiedziałem z uśmiechem, po czym skierowałem się do Łowców i mojego brata, stojących niedaleko nas.
Później nie mogłem już odczuć jej bliskości, co oznaczało, że Meg już tutaj nie ma. Jednego byłem pewien - to nie było nasze ostatnie pożegnanie.. Stanąłem u boku mężczyzn, biorąc głębszy wdech.
- No to w drogę.. - mruknął Peeta. - Miejmy nadzieję, że nie dojdzie dzisiaj do rozlewu krwi.
*
Staliśmy właśnie u wrót rezydencji dowódcy klanu Abney. Nie podobało mi się, że do tej pory nie zauważyliśmy żadnego wampira po drodze.
„Coś mi tu śmierdzi", powiedziałem w głowie swoich towarzyszy.
„Jest tutaj zdecydowanie za cicho.. Myślicie, że coś kombinują?" odparł Peeta.
„Lepiej, żebyś się mylił, druhu."
Nie było nam dane dokończyć, ponieważ drzwi do budynku się otworzyły, a w nich dostrzegliśmy dwie urodziwe wampirzyce.
- Nasz dowódca czeka, Wasze Wysokości. - wyszeptały kokieteryjnym tonem.
Jakiś czas temu może i zwróciłbym na to uwagę, ale teraz? Miałem Margaret, najpiękniejszą istotę stąpającą po tej planecie. Weszliśmy do środka, rozglądając się uważnie dookoła. Pod murami stały rzędy wampirów, mających nieodgadnięte wyrazy twarzy. Coraz bardziej zacząłem się obawiać. Szliśmy tak długo, aż nie dotarliśmy do ogromnych drzwi zrobionych z brązu. Dwóch wampirów otworzyło je na oścież, wpuszczając nas do środka sali. Tutaj również mogłem dostrzec, że pod ścianami stały liczne grupy wampirów. Jeśli nas zaatakują, to mamy marne szanse. Nie dawałem się jednak zastraszyć. Uniosłem głowę do góry, spoglądając na swojego brata oraz Łowców. Musieliśmy być w pełnej gotowości.
- Cóż za zaszczyt gościć rodzinę królewską w swoim pałacu. - rozległ się głos po pomieszczeniu. Spojrzałem na wampira, który to powiedział. John. - Uszanowanie, Wasza Wysokość.
Skinąłem na niego głową, stając w miejscu ze skrzyżowanymi rękoma za plecami. Tam miałem chociaż sztylety, które mogłem sięgnąć w każdej chwili. Jestem wdzięczny ojcu za to, że uzbierał arsenał broni do walki z demonami jakie wydała ziemia.
- W czym mogę pomóc? - spytał dowódca klanu.
- Myślę, że doskonale wiesz, po co tutaj jesteśmy. - powiedziałem rzeczowym tonem. - Doszły mnie słuchy, że zawarłeś pakt z wiedźmami, aby zaszkodzić swoim braciom. - chciał się odezwać, jednak szybko go uciszyłem swoim wzrokiem. - Nie przerywaj mi, Johnie. Pofatygowaliśmy się tutaj osobiście, aby wybić tobie ten pomysł z głowy. Ufam, że znasz zasady dotyczące ataku na sąsiadujące klany.
Wyraz twarzy wampira pokazał mi, że John stał się poddenerwowany. Właściwie wcale się nie dziwię. Kto by się nie wystraszył wizyty rodziny królewskiej w swoich progach? Zwłaszcza, jeśli wcześniej działało się przeciw swoim braciom? Takie spotkania zwykle kończyły się egzekucją..
- Owszem, znam.. - odparł dzielnie wampir. - Jednak nie rozumiem skąd przypuszczenia, że miałbym coś takiego zrobić?
Peeta wysunął się do przodu, gromiąc Johna wzrokiem. Taa.. Jeśli chodzi o sprawy służbowe, ten brat jest nieustępliwy i surowy. Wciąż twierdzę, że to on powinien przejąć tron, a nie ja.
- Nie zgrywaj się. - warknął. - Mamy wystarczające dowody na to, że twoi ludzie notorycznie przekraczają granice Spokane oraz okolicznych miast. Mało tego, w zeszłym roku przeprowadziliście tortury na jednym z naszych braci. Uwolniliście go od męczarni odcinając głowę i wyrywając serce. - wskazał palcem na Johna, wbijając w niego swój wzrok. - Albo w tej chwili wyjaśnisz nam całą sytuację, albo pójdziesz w ślady własnych ofiar.
Jakiś wampir stojący z boku zlekceważył pozycję Peety i wystartował do niego z kłami wyciągniętymi na wierzch. Bez żadnego zastanowienia ruszyłem w jego kierunku. Jednym zwinnym ruchem objąłem kark przeciwnika, drugą ręką łapiąc za jego głowę, będąc w gotowości do urwania kończyny.
- Podnosisz rękę na Księcia?! - warknąłem do ucha. - Wiesz czym się to kończy?
Pod ręką poczułem, jak wampir przełyka ślinę. Zacisnąłem mocniej ramię na jego szyi, spoglądając w oczy dowódcy klanu z Missouli.
- Chcesz coś powiedzieć? - wyszeptałem do swojej ofiary.
Być może miał jakieś słowo na języku, być może go nie miał.. Nie interesowało mnie to. Jednym zamachem swojej dłoni skręciłem jego kark. Drugą ręką podrzuciłem sztywne ciało do góry, biorąc do ręki sztylet. W ułamku kilku sekund głowa wampira upadła u moich stóp. Krew napastnika wytarłem w nogawkę, podchodząc do swojego brata. NIKT nie ma prawa podnosić na niego ręki!
- To by było na tyle.. - mruknął Peeta pod nosem, spoglądając ponownie w kierunku dowódcy klanu. - Masz sekundę, żeby zacząć mówić. Inaczej pójdziesz w ślady swojego kumpla.
John przystanął z nogi na nogę, spoglądając na drzwi prowadzące do innej komnaty. Czyżby stało tam niepożądane towarzystwo? Posłałem szybkie spojrzenie na Harrego, a on już doskonale wiedział, co ma robić. Ruszył w stronę drzwi, uśmiechając się szyderczo pod nosem. W tym czasie przyglądałem się dowódcy, który stawał się coraz bardziej nerwowy. Lider Łowców ukłonił się lekko w moim kierunku, otwierając zamaszyście drzwi do sąsiedniego pomieszczenia. Na widok Evy moje serce zamarło. Oto przede mną stała wiedźma, w której władaniu była oddana moja partnerka.
- Witaj, Wasza Królewska Mość. Miło znów Ciebie widzieć. - syknęła i spojrzała na ciało leżące tuż za mną. - Widzę, że zdołaliście się już zadomowić.
Jej ton był przesiąknięty jadem, działając mi konkretnie na nerwy. Musiałem jednak zachować spokój. Skinąłem głową, wpatrując się w jej srebrne oczy.
- Cóż tu ciebie sprowadza, Evo? - spytałem, krzyżując ramiona na piersi.
- Ty i twój brat.
Prychnąłem i zrobiłem krok w kierunku dowódcy klanu. Jeśli nastraszę go jeszcze bardziej, wtedy może zdoła zerwać pakt z wiedźmami. Chyba, że one poważnie go nastraszyły. A uwierzcie mi, żeby zrobić coś takiego potrzeba mieć bujną historię z dowodami swojej brutalności.
- Nie mówię o tym, czarownico. - parsknąłem. - Miałem na myśli Missoule. Jakim prawem wypełniłaś Abney'ów swoją magią?
- Nie traktuj ich jak swoje zab..
- Nie mów mi, co mam robić z moimi podwładnymi! - warknąłem. - Są pewne zasady, które znasz doskonale! - podszedłem do Johna i przejechałem sztyletem po jego szyi. - Tak samo, jak ty, mój drogi.
Evie skoczyła żyłka, którą mogłem dostrzec. Martwi się o los tego wampira? A to interesujące.. Więc jeśli bym go zabił, poznałbym jej prawdziwe działania i intencje. A jeśli chodzi o Johna, to cóż.. I tak czekała go egzekucja.
- Cóż, wciąż nie usłyszałem od ciebie odpowiedzi, Johnie. - powiedział Peeta, czytając mi w myślach. - W takim razie nie ma co przeciągać sprawy.
Uśmiechnąłem się pod nosem, puszczając wiedźmie oczko. W takim razie zacznijmy grę. Przyszpiliłem Johna do ściany, wbijając sztylet na małą głębokość.
- Warto było? - wyszeptałem, spoglądając prosto w jego oczy.
Po jego policzku popłynęły łzy, a mój sztylet zatonął w sercu dowódcy klanu Abney.. Martwego dowódcy.
- Niee! - usłyszałem za plecami wrzask Evy. - Zapłacisz mi za to!
Odwróciłem się w porę, aby zobaczyć jak Harry przyszpila wiedźmę do ziemi, próbującą rzucić we mnie kulą ognia. Zaraz potem do walki włączyły się pozostałe wampiry i coś, czego w życiu bym się tutaj nie spodziewał. Z głównego wejścia na hol zaczęły wpełzać stada zombie. Jesteśmy w pułapce, z której nie ma wyjścia.
Margaret
Od samego początku miałam złe przeczucia, które teraz się potwierdzały. W głowie odczułam duży niepokój wcale nie należący do mnie. To jest właśnie wada, bądź też zaleta, więzi partnerskiej. Mogę odczuć wszystko to, co czuje Matthew. Wzięłam głębszy wdech i omiotłam wzrokiem pole, na którym stała moja armia. Skupiłam się i postarałam przesłać wiadomość do całego oddziału.
„Dobra, starsze wampiry poproszę do mnie. Idziemy prosto do rezydencji klanu. Potrzebuje osobniki, które mają większe doświadczenie w walkach i nie zlękną się tego, co tam zastaniemy."
Bycie dowódcą tej grupy było niesamowite. Mogłam powiedzieć to, co uważałam za słuszne, a nikt nie próbował tego podważyć. Momentalnie u mego boku zjawiła się pokaźna liczba wampirów, gotów pójść do paszczy lwa. Zadziwił mnie jednak obraz, który zdarzył się w chwilę później. Otóż na przodzie grupy stanęli moi podopieczni. Wywróciłam oczyma i zgromiłam ich wzrokiem.
- Wy nie idziecie. - warknęłam. - Zostaniecie z pozostałymi i będziecie mieć się na baczności.
- Nie ma takiej opcji. - powiedziała Revena.
- To jest rozkaz, żołnierzu! - syknęłam. - Niech się tylko dowiem, że któreś z was poszło z nami, to wszyscy gorzko tego pożałujecie. Odmaszerować!
Nie miałam czasu na prowadzenie matczynych kazań. Ufałam, że żaden z nich nie będzie na tyle głupim, żeby rzucić się w wir walki. Telepatycznie przekazałam pozostałym plan działań, po czym ruszyliśmy do budynku. Nie podobało mi się to, że po drodze nie zastaliśmy ani jednego wampira! Dopiero dochodząc do budynku poczułam zapach krwi, rozkładających się ciał i.. śmierci. Trzeba było natychmiastowo działać. Część grupy wysłałam na tyły, gdzie znajdowały się okna do głównych kwater Johna. Wybiją szyby i wedrą się do środka, kiedy tylko dostaną mój znak. Inna grupa wampirów była odpowiedzialna za osłanianie zewnętrznej części rezydencji, w razie gdyby przybyły ich posiłki. Nie mogliśmy sobie pozwolić na zamknięciu się w pułapce. Z pozostałą częścią oddziału wparowałam do środka. Pierwsze co zrobiłam to pokierowałam się swoim odczuciem, które prowadziło mnie w kierunku głównej sali. Teraz wyraźnie mogłam usłyszeć odgłosy walki.
„Żadnej litości! Pamiętajcie, że musimy bronić rodzinę królewską! Nie pozwólcie, aby spadł im chociaż najmniejszy włos z głowy!"
Już sama się o to postaram. Na ostatniej prostej zobaczyliśmy pierwsze postacie odgradzające nas od Matthew i Peety. Przyjrzałam się dokładnie i na sekundę zamarłam widząc hordy zombie. Przełknęłam gulę i wydałam z siebie okrzyk bojowy, nie zdając sobie z początku sprawy z tego, że jakikolwiek odgłos wydobył się z mojego gardła. Teraz już nie było odwrotu.
- Celować w głowy! - wydarłam się, wyciągając zza paska sztylet. - I nie dać się ugryźć, bądź też zadrapać!
Rzuciłam się w wir walki, odrzucając na ścianę pierwszego umarlaka, który zauważył nadciągające niebezpieczeństwo. Przyparłam jego szyję do betonu, drugą ręką przebijając oczodół. Z prawej strony nadciągał kolejny, więc szybko zasłoniłam się ciałem poprzedniej ofiary, pchając je wprost na jego kumpla. To był moment, kiedy dwie poczwary upadły na ziemię, a ja wylądowałam butem na głowie ruszającego się wytworu wiedźm. Pod podeszwą poczułam papkę rozgniecionego mózgu. Nie zwracałam jednak uwagi na to, co stało się z tymi, którzy już odpadli. W naszym kierunku przybywało coraz więcej zombie. Spojrzałam na swoją armię, dostrzegając pierwsze ofiary z naszych szeregów. Zostali oni okrążeni przez umarlaków, wgryzających się w ich krtanie. Zacisnęłam zęby i ruszyłam w tamtą stronę. Pierwszy odpadł osobnik, na którego nadział się mój sztylet, odcinając jego głowę. Dwa następne odepchnęłam butami, dosięgając ich i wyrywając po kolei głowę. Moja broń pozostała jednak w czaszce poległego już zombiaka, przez co nie miałam zbytnio czym walczyć. Odwróciłam się w bok w ostatniej chwili. Jeden z naszych żołnierzy odciągał właśnie ode mnie poczwarę, która próbowała się wgryźć w moje ramię. Tak blisko.. Podziękowałam towarzyszowi skinięciem głowy, po czym rzuciłam się i dobyłam swojego sztyletu, wyciągając go z nieruszającego się ciała. Nie chciałam zostawić swoich braci umierających w męczarniach. Podeszłam do grupy pogryzionych wampirów.
- Przykro mi. - wyszeptałam, przebijając serce pierwszego. - Nie pozwolę, żeby wasze zamknięte dusze męczyły się w chodzącej kupie kanibalistycznych gówien.
Tym oto sposobem pożegnałam się z pierwszymi ofiarami wojny. Rzuciłam spojrzenie w kierunku wejścia do głównej sali. Byliśmy coraz bliżej, torując sobie przejście przez bandę chodzących umarlaków.
- Nie stawać w miejscu! - wydarłam się, odpychając od siebie zbliżającego się zombie. - Musimy jak najszybciej przedrzeć się do głównej sali!
Z tyłu głowy wciąż odczuwałam wszystkie emocje swojego partnera. Wiedziałam, że ma kłopoty, dlatego chciałam znaleźć się u jego boku jak najszybciej się da.
„Już do Ciebie idę, Matthew."
To była ostatnia rzecz jaką zrobiłam, zanim wtopiłam się w mrok, kryjąc przy tym swój zapach. Margaret 1, wytwory wiedźm 0. Nie da się zabić tego, czego się nie widzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro