Rozdział XIV
Matthew
Po wyjściu od Margaret skierowałem się prosto do gabinetu mojego ojca. Musimy coś zrobić z tą sytuacją. Inaczej w USA rozpęta się piekło, a znając Aleca wykorzysta wszystkie swoje kontakty, aby wziąć srogi odwet. Ten wampir jest potężny i mściwy jak nikt inny. Co do Meg.. Nie wyczuwam między nimi więzi partnerskiej, lecz mogę wyczuć, że dowódca klanu ze Spokane darzy ją pewnym uczuciem. A to tylko napędzi go, żeby poruszyć niebo i ziemię w akcie zemsty. Zapukałem do drzwi i wszedłem do ulubionego kącika naszego króla.
- Usiądź. - powiedział władczym głosem.
Zająłem więc miejsce na pobliskim fotelu i czekałem, aż zacznie swoją tyradę. Nie robił nic innego od czasu napadu na Meg. Oparłem łokcie na kolanach i westchnąłem.
- O czym rozmawialiście? - spytał.
- Przecież słyszałeś. - odburknąłem.
Mój ojciec się zaśmiał, a ja rzuciłem jemu pytające spojrzenie.
- Nie chciałem podsłuchiwać waszej rozmowy, synu. Ta wampirzyca Tobie zaufała, a ja nie mam zamiaru tego nadużyć w żaden sposób.
Tym razem to ja się roześmiałem i rozłożyłem na siedzeniu.
- Tato, ciekawi mnie Twoje podejście, wiesz? - rzuciłem wciąż rozbawiony. - Wyciągając ze mnie informacje na temat tamtej rozmowy robisz dokładnie to samo. Nie bezpośrednio, ale jednak.
Ojciec tylko skinął głową i posłał mi lekki uśmiech.
- Nie chcę od Ciebie usłyszeć całej konwersacji, Matt. Powiedz mi tylko.. - wstał i oparł się o biurko. - Czy przekazała Tobie jakieś istotne informacje w naszej sprawie? Coś co mogłoby pomóc wampirzycy oraz jej podopiecznym?
Przyjrzałem się uważniej ojcu i jego posturze. Był wyraźnie osłabiony, a twarz ukazywała coraz większe objawy zmęczenia. Aczkolwiek wiem, że jest to jego drażliwy punkt, dlatego nauczyłem się już, żeby go nie poruszać.
- Nic nie mówiła na ten temat. - zacząłem. - Ale też nie sprzeciwiła się szkoleniom jej przyjaciół. Ona nie jest głupia. Zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa i jest świadoma komplikacji, które mogą wyniknąć.
Król lekko się uśmiechnął i zamknął oczy.
- Oczywiście, że jest mądra. Ma na karku pięćset lat, a to ładny kawał czasu. Czy wspomniałeś jej coś o naszym planie? Bo widzisz.. One jakby.. Uległy zmianie.
Wstałem podrażniony zaistniałą sytuacją.
- Jak to uległy zmianie? - warknąłem. - Zaledwie wczoraj ustaliliśmy ostatnie szczegóły! Łowcy już są gotowi, Alec również postawił w pełnej gotowości cały klan!
Ojciec pokręcił lekko głowa i smutno na mnie spojrzał.
- W tym wypadku walka jest nieunikniona, Matt. Próbowałem załagodzić całą sytuację. Uwierz mi! - posłał mi błagalny wzrok. - Rozmawiałem z dowódcą Abney'ów. John bodajże? Jest zaślepiony żądzą wojny z Alec'em. Niby przystał na moje zarządzenie, lecz to jest kwestia czasu jak wstąpią na terytorium Spokane. Widziałem się również z radą oraz sabatem Elzy. Niestety spławili mnie, czego im nie popuszczę! - warknął. - Lucas i Kate są świadomi, że ten konflikt nie zakończy się happy endem.
Westchnąłem i opadłem bezsilnie na fotel.
- Dlaczego to wszystko ma miejsce akurat w klanie mojego najbliższego przyjaciela? - majaczyłem. - Powiedz mi jedno, tato.. - spojrzałem jemu w oczy. - Jaki masz dokładnie plan?
Ojciec skinął głową na okno, za którym zauważyłem teren szkoleniowy. Na widok tamtejszych sparingów aż jęknąłem, gdyż wiedziałem co się święci.
- Łowcy zaostrzyli treningi z młodymi. - zaczął. - Wedle ich obserwacji, nowonarodzeni wkrótce będą gotowi do walki. - uśmiechnął się szeroko. - Muszę przyznać, że Margaret zatroszczyła się o ich kondycję oraz umiejętności. Jeśli chodzi o samą wampirzycę.. Cóż.. Może się Tobie nie spodobać to, co powiem, ale miejmy to już za sobą. Nasi Uzdrowiciele za pół godziny wstawią się u niej w sali. Od razu przeprowadzą pełen komplet zabiegów, a jeśli one nie pomogą.. - zawiesił głos. - To szanse na jej wyzdrowienie są marne. Jeśli jednak Meg to przetrwa, wtedy jej powrót do zdrowia będzie kwestią dwóch lub trzech dni. Ona wraz z Lucasem, Tobą oraz Peetą przejdą ostry sparing z Łowcami. Chcę, żebyście byli gotowi do walki. Katherine pozostanie na zamku pod opieką naszych straży. Luc zgodził się, aby nasza czarownica rzuciła na niego zaklęcie, które zdezorientuje pozostałe wiedźmy. Nawet Elza i Eva nie będą w stanie wytropić Kate, ponieważ wszystkie ślady będą prowadzić wprost na jej partnera, a zarazem na Grupę Śmierci, która będzie w pełnej gotowości. Wtedy czekamy na wejście Missouli na teren Aleca. Jego klan stanie do walki, a ja dołożę wszelkich starań, aby im dopomóc.
Przetarłem twarz dłonią i zamknąłem oczy, aby się uspokoić.
- Czy mogę Tobie w jakiś sposób pomóc? - spytałem.
Ojciec popatrzył mi w oczy i wyszeptał ledwo słyszalnie nawet dla wampira.
- Kiedy to wszystko się zacznie.. Nie dajcie się zabić. Straciłem już waszą matkę, nie mogę sobie pozwolić na stratę moich synów.
Po tych słowach zwyczajnie wyszedł z gabinetu, zostawiając mnie samemu sobie. W moim gardle powstała gula, a oczy zaszły mi łzami. Czyli jednak mój ojciec nie wyzbył się swoich uczuć względem naszej rodziny.
*
Od obudzenia się Margaret minęły cztery dni. Na szczęście po przeprowadzonych zabiegach wampirzyca powróciła do pełni zdrowia. Dziś nadszedł czas naszego pierwszego sparingu. Ubrałem się w dresy i wyruszyłem wprost na pole treningowe. Kiedy tylko tam zaszedłem mogłem zobaczyć Lucasa i Meg, którzy toczyli się po ziemi jak małe dzieci i śmiali się w najlepsze.
- Mówiłam Ci, że nie dasz mi rady. - wyjąkała przez śmiech wampirzyca.
Luc nic nie powiedział tylko usiadł na niej i zaczął ją łaskotać.
- Co nie zmienia faktu, że to Ty leżysz pode mną.
Meg przetoczyła się w ten sposób, że teraz to ona siedziała na nim.
- Gdyby nie fakt, że jesteś moim przyjacielem to może i bym to wykorzystała w jakiś sposób.
Poczułem lekkie ukłucie w sercu. Dlaczego nie może być taka pogodna w stosunku do mnie? Ja naprawdę ją szanuję, ale jak widać to nie wystarcza. Podszedłem do nich i lekko się uśmiechnąłem.
- Piękny dziś dzień, czyż nie?
Meg momentalnie wstała z Lucasa i podała jemu dłoń, żeby pomóc mu w podniesieniu swojego cielska. Wampir wciąż się uśmiechając skłonił się lekko.
- Wasza Wysokość nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo. - spojrzał na przyjaciółkę. - Dziś jest pierwszy dzień, w którym to widzę Margaret pełną swoich sił.
- Niewątpliwe. - rzuciłem z uśmiechem na twarzy. - Miałem już powoli dość narzekań zarówno Twoich, jak i jej podopiecznych. - spojrzałem na Meg. - Kobieto, nawet nie wiesz jak oni się o Ciebie zamartwiali.
Na jej twarz wpełzł lekki uśmiech i już miała coś powiedzieć, kiedy to zza pleców usłyszałem głos mojego brata.
- Ślicznotko! - krzyknął podbiegając do Meg i biorąc ją w ramiona.
- Cześć, Peeta. - powiedziała śmiejąc się. - Gotowy na trening? Bo nie wiem czy wiesz, ale Harry przydzielił mi Ciebie.
Harry to dowódca naszych łowców, a zarazem najbardziej śmiercionośny wampir stąpający po Ziemi. Ale zastanawia mnie jedna rzecz.. Od kiedy Meg i Peeta są na „Ty"? Ciekawa sprawa, ponieważ mój brat najczęściej podchodził do wszystkich naszych podwładnych z dystansem. Coś tym razem się zmieniło. Spojrzałem na Lucasa i puściłem jemu oczko.
- To oznacza, że ja ćwiczę z Tobą, Luc.
- Mam nadzieję, że Wasza Wysokość jest gotowa na sromotny łomot.
Zaśmiałem się i machnąłem na niego ręką. Skoro mój brat już wykroczył poza normy, to ja też mogę.
- Mów mi po imieniu. - spojrzałem na tłum, który przewinął się przez bramę.
- Witajcie, moi drodzy. - powiedział Harry. - Matthew, Peeta. - złożył lekki ukłon.
Uśmiechnąłem się i skinąłem jemu głową. Następnie wzrokiem omiotłem wampiry, które stały za jego plecami.
- Nie sądziłem, że będziemy ćwiczyć z nowonarodzonymi.
- Są na niesamowicie wysokim poziome. - powiedział, nie kryjąc przy tym zachwytu. - Dlatego postanowiłem wrzucić ich na wyższy poziom treningu. Jednak muszę przyznać, że Meg odwaliła kawał dobrej roboty w szkoleniu ich.
Dziewczyna skłoniła się lekko i posłała im szczery uśmiech, nie kryjąc przy tym swoich idealnie białych zębów. Nie musieliśmy długo czekać, kiedy to Jamie do niej wybiegł i wtulił się w talię swojej mentorki.
- Tak się cieszę, że tu jesteś. - rzucił, po czym skinął na mnie. - Nie wiem czy wiesz, ale Książę wraz z Królem zorganizowali nam treningi z Łowcami. Oni są niesamowici! Z kolei Książę Matthew dopomógł nam w zapanowaniu nad swoimi mocami. Czadowo, no nie?
Margaret roześmiała się i spojrzała w moim kierunku.
- Dziękuję bardzo, Wasza Wysokość. - poczochrała włosy chłopca. - Teraz jestem pewna, że młody sobie poradzi.
Mogłem wyczuć, że nie do końca jest ze mną szczera. No ale lepsze to niż nic. Machnąłem ręką i spojrzałem na Lucasa.
- Nie ma co tracić czasu. Zaczynajmy trening.
Zaczęliśmy od walki wręcz. Walka z Luciem nie należała do najłatwiejszych. Dostawałem co jakiś czas, przez co byłem cały obolały. Ale ja nie pozostawałem dłużny. Nie bez powodu od wieków byłem w stanie wyjść z największych opresji. Dopiero teraz mogłem odczuć na własnej skórze, dlaczego Grupa Śmierci słynie z niesamowitych umiejętności. Jestem pewien, że wampiry ze Spokane bez problemu dawały sobie rade w walce. W międzyczasie spoglądałem na Margaret i Peete. Muszę przyznać, że Meg zgotowała mojemu bratu prawdziwe piekło. Co chwilę padał na barki lub dostawał z kopa w klatkę piersiową. Mogłem jednak zauważyć, że mieli przy tym świetny ubaw. Sparing walk wręcz trwał godzinę, w ciągu której Harry wraz z jego przybocznymi Łowcami wspomagali nas poprzez podpowiadanie oraz skarcenie za każdy nawet najmniejszy błąd.
- Dobra, koniec tego. - rzucił nasz trener. - Teraz czas przejść do czegoś poważniejszego. Weźcie po jednym mieczu i ustawcie się naprzeciwko siebie. Margaret ćwiczy z Matthew.
- Niee. - jęknął Peeta. - Przecież ja tak dostanę od Lucasa po dupie, że przez tydzień nie wyjdę ze skrzydła szpitalnego. Czemu ja nie mogę walczyć z moim bratem?
Harry uśmiechnął się i zmierzył wzrokiem zarówno jego, jak i mnie.
- To nie byłoby głupie. Z drugiej strony walka między Luciem i Meg nie byłaby szczera, bo mieli by przed sobą zahamowanie. Jedno nie chciałoby skrzywdzić drugiego. Chyba tylko idiota tego nie dostrzega. - Peeta odchrząknął, a Harry roześmiał się i szybko dodał. - Bez urazy.
Lucas zachichotał pod nosem i skinął głową w kierunku Margaret.
- Na Twoim miejscu bym się cieszył, że nie zostaliśmy w takim rozstawieniu jak przed chwilą. Nie znam takiej osoby, która w szermierce byłaby lepsza od niej.
- Lizus. - burknęła Meg, stając naprzeciwko mnie.
- Dobra, koniec pogawędek. Zaczynamy! - krzyknął Harry.
Uśmiechnąłem się do kobiety stojącej przede mną i skinąłem głową.
- Powodzenia, ślicznotko. - wymawiając te słowa próbowałem naśladować głos Peety.
Meg roześmiała się i wystawiła mi język.
- I vice versa, Książę.
Otaczaliśmy się przez chwilę, po czym wyskoczyłem w jej kierunku. Cwana wampirzyca wyczekała mnie i zrobiła unik w lewą stronę, zamachując mieczem wzdłuż mojej klatki piersiowej. Stanąłem na nogi i odwróciłem się twarzą do niej. Meg nie czekając dłużej dźgnęła ostrzem, lecz w tym momencie podskoczyłem do góry i spadając na ziemię wytrąciłem nogą broń z jej ręki. Wampirzyca nie straciła formy tylko zgięła się w pół i unikając mojego cięcia, wygięła moją rękę w taki sposób, że z łatwością przejęła mój miecz. Uśmiechnąłem się pod nosem i zaatakowałem ją z tarana, zanim ta zdążyła się zorientować. Upadliśmy na ziemię, lecz to nie zaprzestało w naszej walce. Sięgnąłem szybko po miecz, który leżał niedaleko, a Meg w tym czasie wstała już na nogi. Cięłem ostrzem powietrze w celu podcięcia jej nóg, lecz ta podskoczyła i zamachnęła się na moją głowę. Tutaj z kolei ja wykazałem się refleksem i zablokowałem cios szablą. Wskoczyłem na nogi i wykonałem piruet, wykonując przy każdym obrocie wycelowane oraz skorygowane uderzenie wprost w wampirzyce. Ku mojemu zdziwieniu, Meg z łatwością zablokowała każdy cios, po czym kleknęła na jego kolano i cięła moją prawą nogę. Natychmiast się obróciłem i korzystając z sytuacji, że jest ona niżej, ciąłem ją po lewym boku. Zaskoczona syknęła i stanęła na równe nogi. Teraz to ona obróciła się kilka razy wokół osi, a ja ją wyczekałem i przy ostatnim cięciu zrobiłem unik. Zablokowałem jej szable po czym zrobiłem zamach, który wytrącił miecz z jej rąk. Rzuciła się na mnie i sprowadziła do parteru, lecz ja wykazałem się swoim refleksem i przerzuciłem ją nade mną, kładąc ją pod moim ciałem. Już sięgała po leżący niedaleko miecz, kiedy to ja przystawiłem swoje ostrze do jej szyi.
- A, a, a. - powiedziałem jak do dziecka. - Nie tak szybko.
Byłem tak zmachany, że ledwo mogłem mówić. Margaret uśmiechnęła się i podniosła ręce do góry.
- Dobra, Wasza Wysokość wygrała. - odpowiedziała równie zziajana. - Poddaje się.
To było podejrzane, że tak szybko zrezygnowała z dalszej walki. Dlatego też wcale mnie nie zaskoczyło to, że w pewnej chwili chwyciła ostrze własnymi dłońmi i odrzuciła je w bok. Korzystając z sytuacji uderzyła mnie pięścią w twarz, po czym zepchnęła mnie z siebie i sięgnęła po drugi miecz. Teraz to ja leżałem pod nią z ostrzem przy gardle.
- Szach mat. - rzuciła, odkopując kawałek srebra z mojej dłoni. - Koniec zabawy, Książe.
Jej klatka piersiowa unosiła się w górę, po czym opadała w dół. Oddech był przerywany, a w międzyczasie Meg brała głębokie wdechy. Najwyraźniej była wykończona po naszej walce. Właściwie wcale mnie to nie dziwi, zważywszy na to, że jeszcze wczoraj leżała w szpitalu, a cztery dni temu jej życie stało pod znakiem zapytania. Uśmiechnąłem się pod nosem i skinąłem głową.
- Godny z Ciebie przeciwnik, Meg. - zachichotałem. - Ja odpadam.
Wampirzyca podniosła się ze mnie i podała mi dłoń, abym mógł szybciej wstać. Dopiero teraz zauważyłem, że wokół nas zrobił się okrąg z pozostałych towarzyszy. Na twarzach widać było szerokie uśmiechy oraz podziw. Przyjrzałem się im dokładnie i dostrzegłem, że wszyscy mieli ubrania w strzępach. Spojrzałem na siebie i roześmiałem się, kiedy nie zauważyłem na sobie ubrań, a tylko krew po walce z Meg. Najwyraźniej były tak pocięte, że nie miały się na czym trzymać. To samo mogłem powiedzieć o mojej towarzyszce, lecz u niej jednak zachowały się resztki materiału.
- Wow. - rozbrzmiał głos Harry'ego. - Takiego widowiska się nie spodziewałem. Jesteście niesamowici!
Meg roześmiała się i puściła jemu oczko.
- Następnym razem chcę walczyć z Tobą.
Harry zachichotał i skinął głową. Podszedłem do Margaret i objąłem ją ramieniem.
- Wiesz co, buntowniku? Nie pamiętam żeby ktokolwiek sprawił mi tyle kłopotu co Ty.
Ta prychnęła i uśmiechnęła się szerzej.
- Gdyby Książe się nie zawahał to walka zakończyłaby się na korzyść Waszej Wysokości.
Cmoknąłem językiem i wyciągnąłem dłoń w jej kierunku.
- Dajmy sobie spokój z tym tytułem. Dla Ciebie jestem Matthew.
Zaskoczona wampirzyca ścisnęła moją dłoń i uśmiechnęła się zakłopotana.
- Dziękuję, Matt.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro