Rozdział X
Matthew
Stałem przed drzwiami ojca. Miałem wielkie obawy co do naszego spotkania. Przez ostatnie sześć miesięcy jeździł i odwiedzał klany w naszym kraju. Sytuacja naprawdę nie wyglądała dobrze, bo niby jak miałby zapanować porządek, skoro co drugi klan rozpętuje wojnę o powiększenie swojego terytorium? Chore ambicje tych wampirów wpędzą nas wszystkich w taką sytuację, że nie obejdzie się bez ingerowania mnie wraz z Łowcami. Z kolei mój ojciec nie lubi nieładu. Odkąd mój pradziadek zrobił tutaj porządek po Wielkiej Wojnie, wszyscy moi przodkowie poświęcali swoje życie po to, aby nie zaprzepaścić tej ofiary. Wziąłem głęboki oddech i zapukałem do drzwi.
-Wejdź, synu.
Wszedłem i zauważyłem króla leżącego na swoim łożu. Oczy miał zapadnięte, z twarzy już dawno zniknęły jakiekolwiek przejawy emocji. Coś się w nim zmieniło, aczkolwiek nie miałem pojęcia, co to takiego. Niepewnie podszedłem i usiadłem na krańcu łóżka.
-Chciałeś mnie widzieć, ojcze. - powiedziałem cichym głosem.
Mężczyzna skinął głową. Próbował wstać, a kiedy chciałem jemu pomóc, odtrącił moją rękę. Od zawsze bolało mnie to, że tata nie okazywał mi uczuć. Od śmierci mamy, która zginęła zaraz po narodzinach mojego młodszego brata, mój ojciec zamknął się w sobie. Przynajmniej takie wersje chodziły po dworze pośród naszych najbardziej zaufanych ludzi. Nigdy nie usłyszałem głupiego„Kocham Cię", „Jestem z Ciebie dumny". Niby nic, ale przecież mam uczucia tak, jak każdy człowiek. Nasz ród wyróżnia się tym, że wywodzimy się wszyscy z genów potężnego wampira. Związał się on z wiedźmą, która pragnęła mieć dzieci. W naturze jednak jest tak, że rasa nocnych stworów nie może mieć potomków. Żona pradziadka zaczerpnęła prastarej mocy i odmieniła go w taki sposób, że stał się człowiekiem. Piękno polegało na tym, że zachował wszystkie swoje umiejętności. Szybkość, refleks, magię. Zniknęła żądza krwi, umiejętność wtapiania się w mrok, kły oraz martwe serca. Ono w nas bije, a my możemy przedłużyć naszą linię. Piękno samo w sobie. Tak naprawdę jesteśmy bardziej ludźmi, niż wampirami. Z kolei kryjemy się z tym, ponieważ nasi bracia nie słyną z rozsądku i miłości do swojego władcy. Niektórzy z nich są potężniejsi i my jesteśmy tego świadomi. Wyrobiliśmy swoje moce przez lata, nabraliśmy najlepszych umiejętności walki, lecz dobrze wyszkolony wampir, bądź też wampirzyca, stanowiliby duże niebezpieczeństwo. To też dlatego kryjemy się z naszym sekretem.
Kiedy mój ojciec usiadł i oparł się o poduchy, zwrócił się do mnie.
-Dlaczego nie poinformowałeś mnie o swoich zamiarach, Matthew?
Westchnąłem i skrzyżowałem ramiona na piersi.
-Serio pytasz? - parsknąłem. - A kiedy ostatni raz udało mi się z Tobą nawiązać kontakt, co? Poza tym przekazałem wiadomość Twojemu pachołkowi. Miał Tobie przekazać.
-Nie nazywaj go tak. - powiedział spokojnym głosem. - Wspominał mi coś o tym, aczkolwiek wolałbym to usłyszeć od własnego syna.
Rozłożyłem ręce w geście irytacji.
-To się na mnie nie blokuj!
-Nie podnoś na mnie głosu. - warknął. - A teraz do sedna. Wyjaśnij mi, dlaczego oni tutaj są.
Podirytowany wstałem z łóżka i podszedłem do wielkiego okna, otwierając je na oścież, wpuszczając do środka świeże powietrze. Odwróciłem twarzą do taty.
-Elza potrzebuje krwi wilkołaka, a z inicjatywy klanu z Missouli obrały sobie na cel Katherine, wilkołaczycę, którą tutaj przywiozłem. Dowódca jej klanu był gotów rozpętać wojnę, aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Z kolei wampirzyca Margaret została powiązana z sabatem Elzy. Raz próbowały ją zabić. Jest ona członkinią Grupy Śmierci, co za tym idzie, jest dość blisko powiązana ze swoim dowódcą. Kipiała w nim taka determinacja, że już nawet zorganizował swoje oddziały. Kobieta postawiła jemu warunek, że nie zrobi na własną rękę nic, jeżeli Alec nie obieca jej, że nie rozpęta piekła. Więc on zwrócił się do mnie o zapewnienie jej schronienia, a ja zgodziłem się im pomóc.
Ojciec powoli skinął głową.
-Mądrze postąpili. Taką postawę powinien obrać każdy wampir.
Nie zdziwiło mnie to, że na temat mojego udziału w tej sprawie ojciec po prostu milczał. Prychnąłem i skierowałem się do drzwi.
-Jeśli to wszystko, to skieruję się do komnaty. Mam dość wrażeń na dzisiaj.
-Poczekaj.
Głos króla rozbrzmiał echem w pomieszczeniu. Nie odwróciłem się do niego, tylko stałem nieruchomo z ręką na klamce.
-Skoro zdecydowałeś się przygarnąć ich pod swoje skrzydła, to masz się nimi zająć. Poza tym chciałbym się dzisiaj z nimi spotkać. Przekaż im to,.
Odwróciłem się i spojrzałem na niego przelotem.
-Zakładałem, że będziesz tego chciał. Służba już zaniosła im ubrania.
Ignorując to, co ojciec zaczął do mnie mówić, opuściłem jego pokój i wyszedłem na zewnątrz. Same zmartwienia na głowie. Z nerwów zapomniałem zapytać, co się wydarzyło, że tak fatalnie wygląda. Otworzyłem drzwi i wypadłem na zewnątrz. Musiałem odetchnąć, więc wspiąłem się na najwyższy szczyt gór i zacząłem przyglądać się dolinie, która znajdowała się u moich stóp. Cisza, spokój, porządek w harmonii. Zupełne przeciwieństwo do tego bałaganu, który panuje w moim życiu. Mam wrażenie, że jestem zupełnie sam i nie mam komu się zwierzyć z moich problemów. Mijały minuty, a mi nie widziało się wracać do zamku. Po co mam tam wracać? Żeby znowu słuchać, jak ojciec mnie poniża przed ludem? Z drugiej strony muszę sprawować pieczę nad tą bandą rozwydrzonych wampirów.
Pół godziny później byłem już w swojej komnacie, szykując się na spotkanie. Błagałem w duszy, aby tylko oni nie zrobili nic, co mogłoby im zaszkodzić. Jeśli podpadną mojemu ojcu, wtedy mają przechlapane po całości. Szybko wziąłem prysznic i przyszykowałem się na spotkanie. Założyłem szykowną, białą koszulę oraz czarne jeansy. Nic specjalnie ważnego przecież nie będzie. Po krótkim namyśle wskoczyłem w czarne tenisówki i skierowałem się na górne piętro, aby zabrać ze sobą swoich gości. Zapukałem do pierwszych drzwi, które wskazała mi służba. W chwilę po tym otworzył mi młody wampir. Nastolatek, jeśli dobrze myślę. Uśmiechnąłem się do niego i wskazałem ręką na pokój.
-Mogę wejść?
Chłopak mierzył mnie przez chwilę wzrokiem, po czym niepewnie skinął głową i odsunął się od drzwi. Omiotłem wzrokiem komnatę i zauważyłem, że jest tutaj cała ich paczka, nie wliczając w nią Margaret, Katherine oraz jej partnera. Spojrzałem na najbliższego wampira, który stał obok.
-Co wy tu wszyscy robicie?
Wampirzyca o rudych włosach prychnęła i spojrzała na mnie z niesmakiem.
-Nocujemy. Tylko Lucas i Kate są szczęśliwcami, którzy nie muszą z nami spać w jednym pomieszczeniu.
Warknąłem i rozwścieczony zatrzasnąłem drzwi. Pewnie ojciec to wszystko zorganizował, bo kto mógłby coś takiego wymyślić? Spojrzałem po twarzach wampirów i wampirzyc, po czym wpłynąłem w ich umysły. Nie kłamali, a moje domysły był jak najbardziej trafne. Żal mi serce ścisnął, gdy uświadomiłem sobie, że nie mogę nic na to poradzić. Już miałem coś powiedzieć, kiedy drzwi do łazienki otworzyły się, a z łazienki wyszła Margaret owinięta w sam ręcznik. Zaskoczona pisnęła i schowała się za drzwiami.
-Może Wasza Wysokość raczy powiadamiać o swoich wizytach? -powiedziała wyraźnie podirytowana.
Skrzyżowałem ręce na piersi i wygiąłem brew w łuk.
-Jesteś w moim domu, Meg. - odchrząknąłem. - Poza tym pukałem do drzwi.
Dziewczyna obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem, po czym pokręciła głową i skierowała się do sukienki, która leżała rozłożona na łóżku.
-Te królewskie maniery. - mruknęła pod nosem. - Szkoda, że nie jesteście tacy wspaniałomyślni pod nieco innym względem.
Czy ta wampirzyca nigdy nie przestanie mnie denerwować? Zerwałem się i przygniotłem ją swoją masą ciała do ściany. Ręce przytrzymałem tak, aby nic nie mogła zrobić. Spojrzałem jej w oczy posłałem jej złowrogie spojrzenie.
-Skończ z tym swoim wiecznym marudzeniem. - warknąłem. - Nie jestem Twoim kolegą, ani żadnym kretynem z Twojego klanu, którego jesteś w stanie udobruchać.
Z tyłu usłyszałem jakieś piśnięcie i w chwile po tym poczułem, że ktoś łapie mnie za ramię. Odepchnąłem intruza z taką siłą, że poleciał na przeciwległą ścianę. Wciąż jednak wpatrywałem się w niebieskie oczy blondynki, mając nadzieję, że zrozumie to, co do niej mówię. Ona jednak spojrzała za mnie i zrobiła wielkie oczy.
-Louis. - jęknęła. - Matko kochana.
Nie chciałem nikogo skrzywdzić, ale nie potrafię zapanować nad swoimi nerwami. A Margaret ma w sobie coś, co sprawia, że do końca tracę zmysły. Wariuję. Przyszpiliłem ją mocniej do ściany i powiedziałem nieco głośniej.
-Zrozumiałaś? - warknąłem.
W jej oczach błysnął cień strachu. Zwyzywałem siebie w duchu, bo nie chciałem, aby którykolwiek z gości bał się mojej osoby. Ale jeśli to jest jedyny środek, aby nad nimi zapanować, to muszę podjąć tą grę. Wampirzyca przełknęła ślinę i skinęła powoli głową. Zacząłem się zastanawiać czy bała się o siebie, czy o swojego podopiecznego. Puściłem ją, a ona od razu pobiegła do niego, przytrzymując jedną ręką ręcznik. Kucnęła przy Louisie i pogładziła dłonią po twarzy.
-Nic Ci nie jest, Lou? - jej głos był tak przepełniony troską, że aż chwyciło mnie to za serce.
-Nic. - warknął, wycierając spływającą krew z kącika ust. -Oprócz wstrząśnienia mózgu.
Spojrzałem na niego posępnie i podrapałem się w potylicę. Kurcze, nie chciałem go skrzywdzić. Podszedłem i kucnąłem tuż obok wampirzycy.
-Nie chciałem tego zrobić, byłem lekko wzburzony.
Nie byłem przyzwyczajony do przepraszania, toteż nie wpadło mi do głowy nic innego, jak te słowa. Pokręciłem lekko głową i zamknąłem na chwilę oczy, aby się uspokoić. Będę musiał to jakoś zrekompensować. Może pokojem? A kto wie? Chociaż jeden im załatwię, żeby to dziewczyny nie musiały się męczyć z facetami. Obrzuciłem wzrokiem wszystkich w pomieszczeniu. Odchrząknąłem i skierowałem się do drzwi.
-Za pięć minut macie być gotowi. Przyjdę po was razem z waszymi przyjaciółmi.
Zanim przekroczyłem próg spojrzałem na Maggie kucającą przy swoim uczniu. Spiorunowała mnie wściekłym wzrokiem, lecz coś w jej twarzy mówiło mi, że zrozumiała swoje postępowanie. Patrząc jej w oczy pokręciłem głową i wyszedłem z komnaty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro