Rozdział VIII "Gotowi do wyjazdu!"
Margaret
Po wyjściu księcia, powietrze przecięła fala magii Alec'a. Rozwścieczony zaczął chodzić tam i z powrotem. Podirytowana zachowaniem zarówno Jego Wysokości Dupka, jak i moich braci, wyciągnęłam ręce przed siebie i rzuciłam zaklęcie na pomieszczenie, aby nie wydostało się stąd ani jedno słówko. Cholerne wampiry.
-Co to miało znaczyć? - ryknął Alec. - Jak wy się zachowujecie?! A Ty.. - palcem wskazał na mnie. - Przegięłaś!
-Stopuj konie, Norris. - warknęłam. - Było mnie zapytać, czy piszę się na taki plan! Myślisz, że chcę jechać do zamku? I to jeszcze do tego idioty? - ręką wskazałam na drzwi. - Czy ja już nie zasługuję na chociaż jedną, cholerną konsultację w mojej sprawie?!
-Mówisz o swoim władcy! - ryknął Alec, a ja skrzywiłam się z powodu bólu wywołanego przez moce Alec'a. - Szacunku, wampirzyco!
Zacisnęłam pięści i spróbowałam uspokoić oddech. Zamknęłam oczy i zwróciłam się do dowódcy łagodniejszym tonem.
-Jego tytuł nie daje mu prawa do pewnych rzeczy. - otworzyłam ślepia i wbiłam rozgniewany wzrok w przyjaciela. - Poza tym, czym przegięłam? Tym, że chcę mieć swoich podopiecznych przy sobie?
W myślach rozkazałam im wszystkim wyjść przed szereg. Po zaledwie sekundzie przy moim boku pojawiła się dziesiątka wampirów.
-Spójrz na nich, Alec'u. - wskazałam na nowonarodzonych. - Wiesz, jak to jest, kiedy kogoś przemienisz. Martwisz się o nich i chcesz, aby były jak najlepiej przygotowane do tego bajzlu, który jeszcze panuje po Wielkiej Wojnie. - prychnęłam i skinęłam głową na Jamie'go. - Ten tutaj ma zaledwie szesnaście lat. Jeśli ja jemu nie pomogę, to jak on sobie poradzi? Wszyscy obiorą go sobie na łatwy cel, a ja już na to nie pozwolę. Prędzej życie bym oddała, niż naraziła którekolwiek z nich na niebezpieczeństwo. Tyle dobrze, że książe pozwolił mi zabrać ze sobą pięcioro z nich.
-To nie znaczy, że możesz z nim prowadzić bezsensowne negocjacje. -warknął. - Jeszcze jeden taki Twój wybryk, Margaret, a przysięgam Ci, że ucierpisz.
Założyłam ręce na piersi i prychnęłam.
-Nie strasz, nie strasz, bo się zes..
-Skończyłem z Tobą rozmowę. - urwał wściekle. Spojrzał na tłumi warknął. - Caton i Josh, do mnie!
Dwójka wampirów wyszła z szeregu z uniesioną do góry głową. Jak można było się domyślec, cholerny rudzielec uśmiechal się pod nosem.
-Z Margaret nie mogę nic zrobić, z wiadomych powodów. - warknął Alec. - Ale wasza dwójka od dzisiaj pracuję w naszym pobliskim klubie.
-Ale my..
-Bez dyskusji! - warknął. - A teraz zejdźcie mi wszyscy z oczu. Natychmiast!
Po jego słowach bracia zaczęli się rozchodzić do swoich pokojów, ale poprosiłam swoich podopiecznych, zeby zostali na chwilę. Wytłumaczyłam im, że niestety nie mogę połowy zabrać. Dokonałam szybkiego wyboru, po czym pożegnałam się z pozostałymi. Oczywistą rzeczą było to, że nie zostawię ich bez mentora i udam się do Robbie'go z prośbą o szkolenie moich nowonarodzonych do czasu powrotu. Kiedy z nimi skończyłam, udałam się do salonu, gdzie zwykle bywała Grupa. Uśmiechnęłam się na widok roześmianych przyjaciół.
-Co wam tak wesoło, panowie? - zapytałam.
Wszystkie twarze zwróciły sie w moim kierunku. Felix jeszcze głośniej się roześmiał, co dało mi do myślenia, że byłam częścią ich dyskusji.
-Właśnie wygrałem zakład. - powiedział rozchichotany. -Obstawialiśmy, w którym momencie wybuchniesz i zaczniesz wyciągać swoje argumenty.
-Jesteście porąbani, wiecie? - również się zachichotałam. - Tak naprawdę, to mentalnie przeprowadziłam krótką wymianę zdań z księciem już na początku.
Robbie roześmiał się i wstał, wznosząc ręce ku niebu.
-O, tak! - wykrzyknął. - Robbie 1, ćwoki 0.
Pokręciłam głową i szybko przeszłam do rzeczy, ponieważ musiałam jeszcze wrócić do domku i spakować swoje rzeczy. W ciągu dwóch dni przeprowadzam się po raz trzeci. Dają gdzieś za to nagrody? Spojrzałam na Robbie'go.
-Zajmiesz się moją bandą?
-Pewnie, że tak. - powiedział uśmiechnięty. - Szczególnie wampirzycami z Twoich podopiecznych.
-Ehe, nie. - prychnęłam. - Megan i Rachel jadą ze mną. Z tego co wiem, to Emily ostatnio zawarła więź partnerską z jakimś elfem. Pozostaje Tobie urocza Revena. - powiedziałam słodkim głosem.
-A niech Cię, Margaret. - jęknął.
Roześmiałam się, po czym również przyszedł czas na pożegnanie się z moimi przyjaciółmi. Nie chciałam się z nimi rozstawać, lecz niestety mus to mus. Wróciłam do domku i w zabójczym tempie spakowałam swoje manatki do toreb. Cholerny Alec. Już miałam wychodzić, kiedy obok drzwi pojawiła się Kate z Lucasem.
-Możemy towarzyszyć? - zapytała przyjaciółka.
-Pewnie. W końcu wszyscy idziemy na skazanie, czyż nie?
Przyjaciele pokręcili głowami i ruszyli wraz ze mną w kierunku podjazdu. Wybraliśmy taką drogę, żeby nie musieć przechodzić przez budynek. Pod domem stała długa, czarna limuzyna. Aż dziwne, że nie zaklinowała się na pierwszym lepszym zakręcie. Szofer, ubrany na czarno, wziął nasze walizki i wrzucił do bagażnika, po czym otworzył drzwi do samochodu. Weszłam jako pierwsza i zajęłam miejsce pod oknem. Obok mnie usiadła Kate, a przy niej Lucas.Oparłam się i zauważyłam, że naprzeciw nas siedzą moi podopieczni. Uśmiechnęłam się do nich i skinęłam głową na dziewczyny.
-Właśnie odbyłam krótką rozmowę z Robbie'm. - zachichotałam. -Radzę wam trzymać się na baczności, bo wpadłyście mu w oko.
Rachel pokręciła głową i spojrzała na Tom'a.
-Nie wiem czy wiesz, ale jakoś od dwóch dni mam już partnera.
Zesztywniałam i patrzyłam to na nią, to na niego.
-Byliście razem nawet na polowaniu? - zapytałam, nie dowierzając.
Rachel nieśmiało się uśmiechnęła i skinęła głową.
-Tak wyszło.
Zszokowana oparłam głowę o szybę i katowałam się w myślach. Dlaczego nie zwróciłam na to uwagi? Chociaż, chwila.. Miałam wystarczająco problemów, żeby przeoczyć taki drobny fakt. Poczułam w piersi ukłucie zazdrości. Wszyscy moi podopieczni byli wampirami niecały rok, a ja przez cholerne prawie pięćset lat. Oni sobie znaleźli partnerów, a ja nie.
-Może nie potrzeba być taką arogancką wampirzycą.
Odwróciłam się do mówcy i zauważyłam wchodzącego do limuzyny księcia. Kiedy Matthew skończy włazić do mojej głowy?! Prychnęłam pod nosem i spojrzałam za okno.
-Lepiej być arogancką wampirzycą, niż księciem, który nienawidzi swojej posady.
Samochód wypełnił chłód, a mnie przeszły ciarki po plecach, karzące popatrzyć na władcę. Niechętnie odwróciłam się i spojrzałam jemu w twarz.
-Skąd taki pomysł? - warknął.
-Nie trzeba być geniuszem, żeby móc wyczytać odraze na twarzy Waszej Wysokości za każdym razem, kiedy się z księciem widzimy.
-Nie oceniaj pochopnie, Margaret.
W jego głosie usłyszałam ostrzeżenie, więc posłusznie skłoniłam głowę i powiedziałam donośnym głosem.
-Twoje słowo jest dla mnie rozkazem, Wasza Wysokość.
Podirytowany książę skrzyżował ręce na swoich udach, po czym warknął pod nosem.
-Alec jest mi winien cholernie dużą przysługę.
-Myślałem, że władcy nie wypada przeklinać? - napomknął Lucas.
Matthew zmierzył go wzrokiem, po czym mój przyjaciel zaczął się zwijać z bólu. Kate rzuciła się przed swojego partnera, aby osłonić go swoim ciałem. Jęknęła, ponieważ książe nie zdążył przestać, nim napotkał przeszkodę.
-Proszę jemu wybaczyć. - powiedziała zduszonym głosem. - Ma dziś gorszy dzień.
-Chyba jak my wszyscy. - burknęła Megan.
Książe zmierzył wzrokiem wampiry, znajdujące się w limuzynie, po czym zastukał w szybkę dzielącą nas od kierowcy. Kiedy ona się odchyliła, rozwścieczony Matthew warknął do służącego.
-Poinformuj Łowcę, że chcę go widzieć po moim powrocie. -spojrzał na mnie. - Niech wie, że będzie musiał mieć na oku bandę nieopanowanych wampirów w Spokane.
Po tych słowach zamknął szybkę i spojrzał za okno. Zrozumiałam, że to koniec wszelkich dyskusji oraz wolności moich braci. Popatrzyłam wszystkim po kolei w oczy i jęknęłam w duchu.
"Jeśli on nas nie wykończy w zamku, to z pewnością zrobi to Alec po naszym powrocie", powiedziała Kate mentalnie.
"Mamy przewalone.", mruknęłam w odpowiedzi.
Droga na lotnisko zajęła nam godzinę, po czym przesiedliśmy się do prywatnego samolotu księcia. W momencie, gdy nie znajdowałam się w samochodzie lub innym środku transportu, nerwowo rozglądałam się po okolicy, czy nie czają się jakieś bestie. Jeśli zagraża mi niebezpieczeństwo, to wolę je zawczasu wypatrzyć. Dłoń odruchowo położyłam na rękojeści sztyletu, znajdującego się za paskiem, aby być w gotowości. Dzięki Bogu, że przynajmniej zdążyłam się przebrać przed wyjazdem. Przyjaciele próbowali do mnie zgadać, lecz szybko ich zbywałam. Niech zajmą sie chwilowo sobą, a mnie zostawią w spokoju. Potrzebuję chwilę dla siebie, a niestety od dawna takiej nie posiadałam. No chyba, że moja kilkunastogodzinna drzemka zalicza się do grona wyjątkowych momentów. Westchnęłam na wspomnienie wygodnego łóżka, po czym weszłam na pokład samolotu. Ruszyłam za Kate i Lucas'em. Nagle czyjaś ręka złapała mnie za ramię i szarpnęła w stronę osobistej części samolotu, należącej do księcia. Powoli odwróciłam się i spojrzałam na blond wampira, którego oczy wyglądały władczo, aczkolwiek były delikatne pod wpływem niebieskiego odcienia. Pokręciłam głową i ukłoniłam się lekko.
-Tak, Wasza Wysokość? - zapytałam.
-Ty lecisz w mojej obecności. - warknął. - Nie chcę żadnego buntu powstańczego na pokładzie.
Zdusiłam w sobie chichot i spojrzałam na stopy, żeby nie zauważył mojego rozbawienia.
-Nie zamierzałam tego robić, książe. Może tego nie widać, lecz ja wraz z przyjaciółmi doceniamy Twoją pomoc.
-Akurat. - prychnął. - Tylko spróbuj coś wywinąć przez ten cały czas, a przysięgam, że zapewnię Tobie ochronę w moich lochach.
Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się szyderczo.
-To groźba czy obietnica?
Kąciki ust księcia drgnęły, lecz udało się jemu zachować powagę. Pokręcił głową i wskazał gestem ręki, abym udała się na przednią część samolotu. Stanęłam jak wmurowana, gdy zobaczyłam, że cała prawa ścianka była pokryta szkłem, tworząc potężne okno. Podeszłam do niego, lecz zawahałam się na krawędzi.
-Spokojnie, nie pęknie. - zapewnił książe. - Jeśli nie pobiło się pod trollami, to pod Tobą tym bardziej.
Odwróciłam się i spojrzałam na księcia.
-A co, jeśli te trolle naruszyły szkło i ono pęknie przy większych turbulencjach, a ja będę akurat na nim stać?
Wampir zmrużył oczy i powoli się do mnie zbliżył.
-Turbulencje? - pokręcił głową. - Ona roztrzaska się tylko wtedy, gdy my rozbijemy się o ląd.
-Nie pocieszasz mnie, książe. - parsknęłam. - Nie chcę sprawdzać ile jest w stanie wytrzymać.
-W takim razie grzecznie zajmij miejsce na siedzeniu, bo czeka nas kilkugodzinna podróż samolotem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro