38. Wróciłabym
Na początku chciałam podziękować za każdy komentarz pod poprzednim rozdziałem. A teraz czytajcie bo macie co. Nie jestem tak zła jak moja koleżanka, nie zrobię napięcia i pustego rozdziału.
______________________
Zdziwiony moją propozycją pierwotny uważnie mi się przyglądał. Wypaliłam z tym tak nagle, że sama zastanawiałabym się czy mam wszytko dobrze z głową.
- Powinnaś odpocząć, nie zabijać - spojrzał na mnie. Złapał mnie gdzieś powyżej łokcia i zaczął iść w kierunku domu.
- Umiem sama iść - przewróciłam oczami.
- Nie wątpię. Wolę mieć pewność, że dotrzesz do domu.
- Nie uciekłabym. Wróciłabym, musiałam pobyć sama - spróbowałam mu się wyrwać, nadaremnie bo trzymał mnie zbyt mocno.
- Wolę nie zostawiać Elijaha samego z Hope i Cami. Z dwoma ostatnimi nie będziesz musiała się już dzisiaj użerać. Pilnuj Elijaha.
- A co z Rebekah? - spojrzałam na niego.
- Zgodziła się na warunek matki i jest w ciele jakiejś wiedźmy, tylko problem jest to że nie wiem jakiej.
Nie przejęłam się zbytnio Bex, bo wiem, że oni ją znajdą. Chyba znudziło mu się prowadzenie mnie bo po chwili stałam przed domem. Pierwotny otworzył drzwi przez które przeszliśmy. Podskoczyłam gdy usłyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, co rozśmieszyło Klausa. Przewróciłam oczami, a pierwotny wreszcie mnie puścił.
- Mam ją! - krzyknął.
Po nawet nie sekundzie, zobaczyłam przed nami Elijaha. Kolejny raz podskoczyłam na dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Obróciłam się ale nikogo nie zobaczyłam. Ponownie obróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z pierwotnym.
- Przepraszam - zrobił krok w moją stronę i mnie przytulił.
Zaskoczył mnie tym. Objęłam go rękoma i wtuliłam w jego tors. Mogłabym tak dłużej. Po chwili odsuneliśmy się od siebie.
- Co to było? Odpowiedź, że to dar od Esther mi nie wystarczy. Masz jakieś wizje i to nie pierwszy raz. Widziałam jak rano rozbiłeś szklankę. Co wtedy widzisz?
- Gdy zabiłem kobietę którą pokochałem, matka stworzyła dla mnie czerwone drzwi, za którymi są wspomnienia moich wszystkich ofiar. Widzę wtedy jak morduję Tatię. A teraz idź zmyć ten rozmazany makijaż bo doprowadzisz którąś do zawału - powiedział odchodząc.
Urwanie i zmiana tematu. Ok, nie chcesz to nie będziemy o tym więcej rozmawiać. Poszłam do swojego pokoju i wzięłam z tamtąd piżamę, która składa się z czarnych spodni dresowych i tego samego koloru koszulki na krótki rękaw. Weszłam do łazienki, odkręciłam kran i zmyłam makijaż, po tym weszłam do wanny. Zawsze kąpię się w jak najgorętszej wodzie bo rozluźnia mięśnie i zmniejsza napięcie. Tatia. Ciekawi mnie ona. Musiała być wyjątkowa, bo Elijah nie byłby z kimś byle jakim. Coś ktoś chyba o niej kiedyś wspominał bo kojarzę to imię. Tylko skąd? Nie znam, ani znałam żadnej kobiety o tym imieniu. Otworzyłam usta i zamknęłam je. Nie rób tak Katherine, nie masz pięciu lat. Tatia była druga. Amara, Tatia, Katherine, ja i Elena. Ona była sobowtórem. Wdech i wydech. Kol o tym też wiedział, pewnie dlatego zwrócił na mnie uwagę. Zresztą jak każdy. Każdy zwraca na mnie uwagę bo wyglądam jak ktoś kogo kiedyś znał. Kolejne łzy dzisiejszego dnia wypłynęły z moich oczu.
- To nie moja wina - szepnęłam sama do siebie.
Usłyszałam odgłos tłuczonego szkła. Ale nie jakby zbiła się szklanka, tylko z trzydzieści zastawów obiadowych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro