Rozdział 8 - Szpital
Ile jest w stanie znieść jedna osoba? Ile można położyć na jej barki? Czy istnieje jakiś limit nieszczęść wpisany na drogę poszczególnych osób?
Te właśnie pytania towarzyszyły mi w karetce i w sali szpitalnej. Mało co się odzywałam. Odpowiadałam tylko na pytania, które zazwyczaj dotyczyły tego czy coś mnie boli, jak się czuje, czy potrzebuje tabletek przeciwbólowych.
W mojej głowie wciąż przesuwały się różne sceny z wizyty Aarona w moim domu. Czułam się tak, jakbym leżała przed telewizorem, a za pomocą pilota przesuwała wciągający mnie film, aby tylko zobaczyć jego zakończenie.
- Jak się Pani czuje? - zapytała pielęgniarka, podpinając mi kolejną kroplówkę przeciwbólową i wybudzając mnie z moich własnych myśli.
Chyba wystarczy na mnie spojrzeć, aby się domyślić - pomyślałam, spoglądając na kobietę.
Z wyglądu wydawała się dość sympatyczna, dlatego mimo uszczypliwości, które nasuwały mi się na język, odpowiedziałam:
- Już lepiej, dziękuję.
Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie, a następnie wyszła z sali, zapisując na karcie szpitalnej moją temperaturę.
Po wyprowadzeniu Aarona z mieszkania przez policję, nietrudno się domyślić, że wylądowałam w szpitalu. Millie bardzo się przestraszyła, gdy zobaczyła w jakim stanie był dom oraz jego właścicielka. Od pokoju Alice, aż do kuchni było pełno krwi. Oczywiście mojej. Wynikało to z tego, że od dziecka chorowałam na hemofilię, więc krwotok z nosa i jamy ustnej, w ogóle mnie nie zaskoczył. Myślałam jednak, że dzięki lekom, sytuacja się nieco uspokoiła. Jednak silny stres i rzucanie mną jak szmacianą lalką, spowodowało, że zaczęłam krwawić. Swoje trzy grosze dorzuciło też uderzenie mnie oraz popchnięcie na łóżko.
Jak się później okazało Millie wychodziła z domu, kiedy dostrzegła Aarona, który kręcił się obok mojego domu. Od razu jej się nie spodobał i zawróciła do siebie. Z początku nie miała w planach, aby dzwonić na policję, jednak kiedy zobaczyła, że puka do moich drzwi, od razu sięgnęła po telefon. Okłamała wówczas służby porządkowe, że doszło do pobicia. Wówczas myślała, że dostanie mandat za bezpodstawne wezwanie. Jak się później okazało, wcale nie musiała się tym martwić. Niestety mojego sygnału nie dostrzegła, ponieważ stała już na ulicy i wyglądała za policją.
Na szczęście krew udało się zatamować, jednak trochę to trwało. Wstrząśnienie mózgu również zostało wykluczone, a głowy nie trzeba było szyć. Na ciele pozostało mi tylko milion siniaków, a ja sama byłam dość osłabiona, zapewne w wyniku utraconej krwi. Nie wiedziałam niestety co działo się z Aaronem.
Czy został na policji? Czy go wypuścili? A może wpadnie zaraz do sali i zacznie mnie dusić poduszką?
Przez pierwszy dzień w szpitalu dużo spałam. Odwiedzała mnie jedynie Millie, która wciąż przeprasza, że nie weszła tam wcześniej. Tak naprawdę sama dopiero uświadomiłam sobie, że miganie światłem było bez sensu. I liczyłam jedynie na straszą, 62-letnią kobietę, którą zapewne potraktowałby tak samo, jak mnie. Ale przecież tonący brzytwy się chwyta, prawda?
- Moja Natalie! - odezwał się nagle kobiecy krzyk.
- Cześć ciociu - odparłam cicho, starając się zmusić mięśnie twarzy do uśmiechu.
Alice ze łzami w oczach podbiegła do mnie i rzuciła się, aby mnie przytulić. Nie było to niestety nic przyjemnego, ponieważ idealnie wycelowała w siniaki na moich rękach. Mimo bólu nie wydałam z siebie żadnego dźwięku.
Mam dziś dobry dzień - pomyślałam.
Po paru minutach odsunęła się ode mnie, zostawiając na moim ramieniu istną powódź. Byłam tym widokiem nieco zaskoczona, ponieważ rzadko widziałam, aby płakała. Ostatnim razem dała upust emocjom, na pogrzebie moich rodziców.
- Rozmawiałam z Millie. Boże... dobrze, że ona zareagowała, bo przecież wykrawiłabyś się, albo ten mężczyzna by cię zabił. Kto to w ogóle był?! Złodziej?! - zapytała, wyraźnie zdenerwowana, ale w jej oczach dostrzegalne było także zmartwienie.
- Nie. Znam go - odparłam, gdy kobieta usiadła obok mnie i wzięła moją dłoń.
Jedyny dzień, w którym dopuszczam do bliskości - pomyślałam, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że strasznie zmiękłam.
- Jak to go znasz?! Skąd? Nic nigdy nie mówiłaś - dopytała.
- Niektórzy są przeszłością z jakiegoś powodu - odparłam, czując narastające obrzydzenie do siebie.
Bardzo kochałam Alice, jednak obojętnie kim by nie była, to opowiadanie o tym aspekcie mojego życia, napawa mnie wstydem i złością na samą siebie. Nie byłam z tego dumna, jednak w głowie cały czas sobie powtarzam, że czasu nie cofnę. Nie ma raczej w życiu takich sytuacji, które są nam niepotrzebne. Aaron najwidoczniej pojawił się u mnie nie bez powodu.
- Natalie! Kim był ten człowiek? - zapytała z powagą.
Głośno odetchnęłam, a następnie opowiedziałam Alice wszystko, jak na spowiedzi. Od początku mojego związku z nim, po sytuację z rodzicami i wyrokiem o zakaz zbliżania się, aż po jego wizytę w Edynburgu i obecność na wyścigu. W połowie chciałam przerwać już swoją historię, ponieważ ciocia patrzyła na mnie z bólem w oczach i non stop płakała. Nie mogłam jednak tego zrobić. W tym momencie zasługiwała już na prawdę. Ja natomiast opowiadałam to wszystko, patrząc wprost przed siebie, na drzwi prowadzące na korytarz. Od czasu do czasu, spoglądałam na Alice, jednak od razu tego żałowałam, gdy widziałam jej łzy.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytała na koniec.
- Bo z niektórych rzeczy nie jest łatwo się spowiadać - odparłam.
- Tu nie chodzi o spowiedź Nat. Przecież bym ci pomogła. Matko! On mógł Ci coś zrobić, rozumiesz?
- Może moje wybory nie są najmądrzejsze, ale świadomość tego kim on jest, mam - odpowiedziałam, czując gniew.
Właśnie dlatego niektóre rzeczy chowam w sobie. Bo albo ktoś nie zrozumie, albo będzie mieć pretensje, albo, tak jak Alice, uzna, że jestem po prostu głupia i sobie nie radzę.
- Jak stąd wyjdziesz to jedziemy od razu do domu. Będziesz tam bezpieczniejsza - powiedziała stanowczo.
- Nie.
- Tak, Natalie - powtórzyła.
- Nie, Alice. Tutaj jest mój dom i tu na razie zostanę. Tam również Aaron mnie znalazł, gdybyś zapomniała.
Dzień bycia miłym właśnie się skończył - pomyślałam, patrząc na Alice, która teraz przeszywała mnie wzrokiem.
- W takim razie zostaję tutaj z tobą - odparła, zarzucając ręce na piersi.
Co to, to nie.
- Nie. Przyjechałam tutaj sama i zostanę tutaj sama. Nie pomyślałaś, że może jest mi to potrzebnę? Telefon nawet wyłączyłam. I myślisz, że zrobiła to po to, abyś tutaj teraz zostawała? Owszem, sytuacja, która się wydarzyła nie należała do przyjemnych, ale takie jest życie. Najwidoczniej musiało się to wydarzyć. A ty, jeżeli chcesz coś dla mnie zrobić to dowiedz się chociaż czy Aaron jest zamknięty. Proszę cię o tyle i aż tyle - powiedziałam zdyszana, ponieważ wciąż nie doszłam jeszcze do siebie, a zapalenie gardła i płuc, nie pomagało mi w tej sytuacji.
- Natalie...
- Ciociu proszę. Obiecuję, że przyjadę na święta - powiedziałam, łapiąc ją za rękę i patrząc jej prosto w oczy.
- Dobrze, dowiem się wszystkiego i zrobię tak, żeby już nigdy nie stanął na twojej drodze - odparła. - Tutaj masz swój telefon, tylko już go nie wyłączaj - dodała, podając mi urządzenie.
- Dziękuję - powiedziałam.
Alice spędziła ze mną jeszcze trochę czasu, po czym wyszła. Zostałam sama. Z ciekawości sięgnęłam po telefon i zaczęłam sprawdzać powiadomienia. Parę wiadomości było od Adriena oraz Liv. Zdziwiona jednak otworzyłam szerzej oczy, gdy zobaczyłam 3 wiadomości od Davida. Od czasu, kiedy wyszedł ode mnie z sypialni nie mieliśmy kontaktu. Można było nawet powiedzieć, że przez miesiąc się do siebie nie odzywaliśmy. Rozumiałam jego zdenerwowanie, jednak nie pozwolił mi powiedzieć wszystkiego, a także mnie odepchnął, co przeważyło szalę naszej znajomości. Jednemu mężczyźnie już pozwoliłam na zbyt dużo i trafiłam właśnie przez to do szpitala, kolejnemu już na to nie pozwolę. Mimo wszystko uznałam, że przeczytam te wypociny.
David: Przepraszam
David: Nie chciałem tak zareagować. Wiem że teraz będziesz mnie unikać i choćbym zaprzeczał że nie jestem taki jak on to mi nie uwierzysz. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem wrócić do tego jebanego pokoju i przeprosić cię osobiście.
David: Nie jest dla mnie już istotne skąd masz to zdjęcie. Być może lepiej będzie gdy się nie będziemy widywać. I tak to wszystko nic nie znaczyło.
Auć - pomyślałam. - Śmieci same się wyniosły.
Oczywiście miałam ochotę mu odpisać, jednak jedyne co zrobiłam to po prostu wyłączyłam ekran i poszłam spać. Byłam naprawdę zmęczona, jednak nie wiem czy tą całą sytuacją czy życiem.
- Boże!
Usłyszałam nagle nad sobą damski krzyk. Z przerażenia od razu otworzyłam oczy i od razu ujrzałam te znajome mi blond kudły.
- Nat! Co on ci zrobił?! - ponownie krzyknęła.
- Będziesz zaraz wyglądać tak samo, jeśli nie przestaniesz krzyczeć - powiedziałam dosadnie, a następnie lekko uniosłam się na łóżku, aby usiąść. Nie byłam typem osoby, która lubiła rozmawiać z kimś na leżąco. Bardziej komfortowo czułam się, gdy siedziałam, tak samo jak mój rozmówca.
- Widzę, że wredota cię nie opuściła - powiedziała, po czym usiadła na krzesełku obok.
- A ciebie głupota - odparłam, posyłając jej sztuczny uśmiech.
Dziewczyna pokręciła głową, a następnie zaczęła wypakowywać jakieś jedzenie z torebki.
- Przyniosłam Ci wszystko, czego możesz potrzebować - powiedziała, a następnie na stoliku obok łóżka wyłożyła tonę owoców, bułki, chrupki kukurydziane i inne niepotrzebne mi rzeczy.
- Potrzebuje spokój i ciszy.
- Nie zawsze mamy to, czego sobie życzymy - odpowiedziała. - Jak się czujesz? - zapytała, a z jej twarzy zniknął nagle uśmiech i zastąpiło go zmartwienie.
Czułam się słabo, jednak nie mogłam jej zbytnio martwić. Wystarczyło, że ja sama byłam przerażona tą sytuacją. Mimo, że udawałam niewzruszoną to z każdą minutą obawiałam się coraz bardziej. To wszystko pokazało mi jak bardzo Aaron potrafi być nieobliczalny.
- W porządku - odparłam, starając się posłać jej szczery uśmiech. - Co mnie nie zabije to mnie wzmocni, pamiętaj - dodałam, aby trochę ją uspokoić.
- Jak zawsze pozytywnie nastawiona do życia - odpowiedziała ironicznie.
Zbyt długo się już przyjaźniłyśmy i wiedziałam, że mi nie wierzy, jednak nie byłam skora do wyżalania się. Każdy miał już dość tej sytuacji. Nie tylko ja byłam nią zmęczona, ale także osoby otaczające mnie. Aaron był niczym brzęcząca mucha nad uchem, która wlatuje w nocy do pokoju. Temat ten uważałam za skończony. Właściwie w tym momencie pragnęłam tylko spokoju, jednak z uwagi na sytuację musiałam pogodzić się z tym, że na odosobnienie przyjdzie jeszcze czas. Póki co musiałam spędzić trochę czasu z Olivią, która uśmiechała się do mnie teraz niczym dziecko w sklepie z zabawkami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro