Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Powrót

Ból potrafi zmienić ludzi. Sprawić, że stają się inną wersją siebie. Tą zepsutą wersją. Pozbawioną uczuć, czy empatii. Nie żyją, a jedynie egzystują.

Uśmiechają się - bo tak wypada, płaczą - bo czasami trzeba, złoszczą się - bo już nie wytrzymują. Użalanie się nad sobą jest oznaką słabości, wstydem.

Takich właśnie ludzi, życie lubi rzucać na głęboką wodę i obserwować ich, za każdym razem wolniejsze, wyławianie się na powierznie. Widoczne jest wówczas tylko to, co dzieje się na powierzchni.

Ból, walka z samym sobą, połykanie wody, pieczenie gardła, wlewanie wody do płuc - to wszystko jest niewidoczne. Bo z cierpieniem zostaje się samemu. Po cichu mierzymy się z demonami. Natomiast radosne chwile przeżywa się z innymi. Dlatego też ja od dobrych
kilku miesięcy byłam sama.

Otaczała mnie ciemność, w której podejmowałam walkę z jedną wielką niewiadomą. Za każdym razem, kiedy próbowałam ruszyć dalej, coś ciągnęło mnie za rękę i stawiało w tym samym miejscu, z którego zaczynałam.

Wiedziałam, że szczęście nigdy do mnie nie przyjdzie. Dlatego też, pragnęłam tylko spokoju, jednak byłam świadoma, że nigdy go nie osiągnę, dopóki nie zmierzę się z tym, przed czym pragnę uciec.

Ta myśl towarzyszyła mi w drodze do domu. I teraz, kiedy stałam przed drzwiami wejściowymi do mojej przeszłości. Bolesnej, a zarazem
radosnej przeszłości.

Drżącą ręką wyjęłam klucz z tylnej kieszeni moich spodni, a następnie włożyłam go do zamka i przekręciłam. W mojej głowie wciąż kotłowały się
różne myśli.

Czy jestem na to gotowa? Co jeśli nie dam rady? Czy warto? A co jeśli tu nie znajdę rozwiązania?

W końcu zdecydowałam się popchnąć drzwi i wejść do środka. Po cichu zamknęłam je za sobą, tak jakbym się włamywała do kogoś do domu lub nie chciała nikogo obudzić. No właśnie. Może nie chciałam? Moją głowę wciąż męczyły wątpliwości. Nie byłam gotowa na rozbudzenie tych wszystkich wspomnień. Wolałam, aby pozostały ukryte, uśpione. Mimo tego, moje zmysły od razu zaczęły działać. Do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach. Zapach domu, rodziców, miłości, a zarazem bólu. Ogromnego bólu straty i rozłąki.

Wciąż stałam oparta o drzwi wejściowe. Miałam zamknięte oczy. Czułam się tak, jakbym uczyła się na nowo chodzić. A może się bałam? Nie chciałam patrzeć na dom, w którym spędziłam 23 lata swojego życia. Właściwie nawet przez podwórko przeszłam z głową spuszczoną na podłogę. Jednak po coś tu przyjechałam i musiałam w końcu dać sobie przyzwolenie na to, aby czuć.
Powolnym ruchem otworzyłam oczy i spojrzałam na pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Wyglądało tak, jakby właściwie nic się nie wydarzyło. Po prawej stronie było duże lusterko. Obok był wieszak na ubrania, na którym wciąż znajdowała się kurtka motocyklowa mojego taty, a także apaszka i płaszcz mojej mamy. Uśmiechnęłam się na ten widok, a następnie z oczami pełnymi już łez, spojrzałam na lewą ścianę pomieszczenia. Stała tam ogromna szafa, wypełniona po brzegi ubraniami rodziców. Zaś obok niej była szafka na buty. Przed nią znajdowało się kilka wyjętych par. Szpilki mamy, jej ulubione sandały, a także sportowe buty taty.

Dom pod opiekę zostawiłam naszej bardzo dobrej sąsiadce, pani Millie Cabot. Właściwie miała na imię Mildred, ale wolała, gdy nazywano ją zdrobnieniem. Była to przesympatyczna i kochana kobieta. Kiedy zostawiałam jej drugie, zapasowe klucze, poprosiłam, aby tylko sprawdzała czy wszystko jest w porządku. Lubiła czystość, ale poprosiłam ją, żeby niczego nie ruszała. Z tego co widziałam, posłuchała mnie, jednak kurze były starte. Najwidoczniej sprzątała, układając wszystko ponownie w tych samych miejscach.

Cudowna kobieta - pomyślałam, a następnie odwiesiłam swoją kurtkę na wieszak, zaś buty położyłam obok adidasów taty.

Niepewnym krokiem ruszyłam w głąb domu. Na korytarzu minęłam schody oraz drzwi, prowadzące do łazienki i pokoju gościnnego, a następnie przeszłam do salonu połączonego z kuchnią. Pomieszczenie to również wyglądał tak, jak zawsze. Po prawej stronie znajdowała się strefa wydzielona do gotowania, zaś po lewej strefa wypoczynkowa. Naprzeciwko mnie, znajdowało się wyjście na ogródek.

Stałam w drzwiach i analizowałam wszystko tak, jakbym chciała się upewnić, że jest to mój dom. Na oknach wisiały te same białe zasłony, które mama tak uwielbiała, poduszki na kanapie były poukładane w ten sam, co zawsze sposób, zaś pod telewizorem na kominku stało to cholerne zdjęcie moich rodziców ze ślubu. I właśnie to zdjęcie spowodowało, że rozsypałam się na kawałki. Osunęłam się po futrynie na podłogę i zaczęłam płakać. Właściwie to zanosiłam się łzami.
To właśnie, dlatego wolałam być cicho, kiedy tu wchodziłam, nie chciałam poruszyć wspomnień, których była tu masa. Urodziny, miliony świąt, wspólne oglądanie filmów, czytanie z mamą na kanapie, nauka gotowania, czy nawet chodzenia, gdy byłam małym dzieckiem. Było tego pełno. Przez 23 lata zostawiałam tutaj wraz z rodzicami wspomnienia. Z każdym dniem powiększałam ból, który odczuwałam teraz.

Po dobrej godzinie, w końcu podniosłam głowę, którą miałam przez ten cały czas wciśniętą w kolana. Moje ręce się trzęsły, a szczęka drżała mi z zimna, mimo że miałam na sobie dość grubą bluzę. Byłam już zmęczona. Czułam, że wyczerpałam już swój limit na ten dzień, a przecież czekało mnie o wiele więcej. Te dwa, a w zasadzie trzy pomieszczenia, były jedynie początkiem. Najgorsze czekało mnie na górze. Mimo wszystko wiedziałam, że tak będzie, choć miałam wciąż nadzieję, że zagłuszyłam już wystarczająco ból. Jak widać, tak się nie stało.

W końcu podniosłam się z zimnej podłogi, a następnie na wiotkich nogach odwróciłam się do miejsca, z którego przyszłam. Po czym, niepewnie ruszyłam w stronę schodów. Czułam się tutaj obco. Nie chciałam przesunąć żadnej rzeczy, dlatego nawet nie dotykałam barierek, gdy wchodziłam na piętro. Miałam wrażenie, że gdy to zrobię, to naruszę tak bardzo przestrzeń, że nic już nie będzie mi przypominać o rodzicach. Wytrę ich obecność.

W końcu dotarłam na górę. Nie za bardzo wiedziałam do jakiego pokoju powinnam się udać najpierw. Znajdowały się tu drzwi od mojego pokoju, łazienki i sypialni rodziców. Ostatniego pomieszczenia nie brałam tego wieczoru pod uwagę. Wiedziałam, że będę musiała prędzej czy później tam pójść, jednak nawet po śmierci rodziców czy po ich pogrzebie, moja noga tam nie została postawiona. Również Milly prosiłam o nie wchodzenie do tego pokoju.
Zdecydowałam się na wejście do swojego pokoju. Tutaj też nie czułam się pewnie. Nie był to już mój pokój. Pomieszczenie to należało do Natalie Davies, dziewczyny która miała rodziców i kochała ten dom. Natomiast teraz w drzwiach stało jej alter ego. Mieszkanie było dla mnie obce, a każdy krok napawał mnie strachem. Wcześniej się tu śmiałam, a dziś zanosiłam się łzami od wspomnień.
Pokój był zwyczajny. Z jednej strony stało łóżko, z dwiema szafkami nocnymi i lampkami, po drugiej stronie ustawione było biurko i szafa na ubrania. Obok drzwi postawiona była komoda. Większośc rzeczy zabrałam do Alice, jednak zostawiłam parę ubrań, czy najpotrzebniejsze kosmetyki i inne drobiazgi. Byłam świadoma, że tutaj wrócę.

Mimo wszystko z lekkim uśmiechem popatrzyłam na okno, umieszczone na ścianie, naprzeciwko drzwi. Nie musiałam przez nie nigdy uciekać, jednak kiedyś poprosiłam tatę, aby stał pod oknem i w razie czego mnie złapał. Był zaskoczony moją prośbą. Jednak, kiedy wyjaśniłam mu, że chce spróbować tego, co robi większość zbuntowanych nastolatków w filmach, od razu się zgodził. Oczywiście spadłam i miałam kilka siniaków, a tata został lekko poturbowany.

Po moim ciele ponownie przeszedł dreszcz. W domu było okropnie zimno. Niestety niedogrzane mieszkanie i grudniowa pogoda nie współgrały ze sobą dobrze. Zeszłam więc na dół i mimo wielu oporów i chęci aby nic nie ruszać, rozpaliłam w domu. Wiedziałam, że nagrzanie pomieszczeń zajmie dużo czasu, dlatego poszłam po kurtkę, pozostawioną wcześniej na wieszaku.

Byłam nieco zdziwiona, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Założyłam szybko ubranie, a następnie przekręciłam klucz i otworzyłam drzwi. Uśmiechnęłam się szczerze, gdy zobaczyłam panią Mille.

- Natalie, to ty! Już się bałam, że ktoś się tutaj włamał i zablokował zamek, abym nie mogła wejść - powiedziała staruszka.

Musiała naprawdę się wystraszyć, ponieważ jej pergaminowa skóra, była jeszcze bledsza niż na co dzień. A nie sądziłam, że jest to możliwe.

- Przepraszam, że cię wystraszyłam, Mille. Zapomniałam zadzwonić - powiedziałam, przesuwając się i wpuszczając jednocześnie kobietę do środka.

- Tak się cieszę, że cię widzę - odparła, stając przede mną. - Zmarzłaś? Jest tutaj strasznie zimno, rozpalę w piecu - powiedziała.

- Już to zrobiłam. Dziękuję.

- Może przyjdziesz do mnie? Nie chciałabym, żebyś zachorowała - odparła, wywołując na mojej twarzy jeszcze większy uśmiech.

Była cudowną kobietą. Właściwie postrzegałam ją jak członka rodziny. W momencie, kiedy straciła męża i syna (pierwszy z nich odszedł 6 lat temu, a syn 5), razem z rodzicami często ją zapraszaliśmy. Właściwie na naszym osiedlu nie było osoby, która nie znałaby lub nie lubiła Mille. Była taką stereotypową, ciepłą staruszką, która w kieszeni zawsze miała jakieś cukierki, którymi wszystkich częstowała. Mimo wieku bardzo dobrze się prezentowała. Jej włosy były już lekko siwe, ale przez to, że była blondynką, to nie było to aż tak zauważalne. Oczy miała niecodziennego koloru. Właściwie były zarówno zielone, jak i niebieskie.

- Dziękuję, ale zostanę tutaj - powiedziałam niepewnie. Nie chciałam znowu uciekać z domu, ale perspektywa zostania tutaj, napawała mnie strachem.

- No dobrze, kochanie. A jadłaś? W lodówce nic nie ma, ale mogę pójść szybko do siebie i coś ci przygotować.

- Zjadłam po drodzę - skłamałam. - A ty jak się czujesz Mille? - zapytałam.

- Aż tak źle wyglądam, że zadajesz mi to pytanie? - zaśmiała się. - W porządku, ale brakowało mi ciebie tutaj. Nie miałam komu robić ciasteczek - dodała.

- Słynne ciasteczka Mille Cabot - odparłam.

- Zasypię cię teraz nimi - powiedziała z uśmiechem. - Długo tutaj będziesz?

- Jeszcze nie wiem, ale póki co mi się nie spieszy - odpowiedziałam.

- Nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę - powiedziała, ściskając mnie za ramię i posyłając mi kolejny szczery uśmiech. - Gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnie znaleźć - dodała, na co pokiwałam głową.

Po jej wyjściu zamknęłam drzwi, a następnie udałam się od razu do pokoju gościnnego, w którym zazwyczaj przebywała Alice, gdy do nas przyjeżdżała na święta. Nie czułam się na siłach, aby przebywać u siebie w pokoju. Budził wspomnienia, które i tak od samego wejścia do domu, rzucane były w moją stronę niczym kule z pistoletu.

Położyłam się na łóżku, a następnie zwinęłam w kulkę i patrzyłam na drzwi. To był mój dom. Tylko ja tutaj mieszkałam. Nie należał już do szczęśliwego małżeństwa dwóch kochających się osób. Jego właścicielem była teraz córka Lily i Paula. Dziewczyna, która jednego dnia straciła wszystko, a drugiego musiała się pozbierać i zacząć na nowo. Czy mi się to udało? Cóż, gdyby tak było to na pewno nie leżałabym teraz na mokrej od moich łez pościeli. Nie pragnęłabym cofnąć czasu. Nie byłabym przesiąknięta złością i wyrzutami sumienia.

Miałam im jeszcze tyle do powiedzenia, do pokazania. Natomiast  zabrano mi ich w najbardziej brutalny sposób. Nie umarli dożywając spokojnej starości. Zostali po prostu zabici. Pozbawieni tego co mamy najcenniejsze. Odebrano im życie. Zaszczepiając w moim umyśle chęć poddania się i dołączenia do nich.
Mój bezpieczny dom, stał się dla mnie poligonem, w którym walczyłam o przetrwanie. Każdy krok budził wspomnienia i deptał złamane już serce, przypominając mi jedynie o tym, że jestem tutaj tylko gościem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro