Rozdział 9 - Dom
Przebywanie w szpitalu nie było takie złe, jak mogło się wydawać. Oczywiście oprócz tych super posiłków, które miały tyle przypraw, ile moje serce uczuć. Z racji tego nietrudno się domyślić, że za wiele nie jadłam. Ratowały mnie dary moich odwiedzających i oczywiście kawa.
Przez 3 dni pobytu tutaj dokończyłam 2 książki oraz nauczyłam się, że nie każdy starszy człowiek jest taki zły. Poprzedniego dnia przywieziono mi do sali starszą kobietę. Z początku nie byłam zbytnio zadowolona z tego faktu. W rzeczywistości oprócz Millie, nie tolerowałam innych starszych osób. Wydawali mi się strasznie problematyczni i narzekający lub wścibscy, tak jak Grace. Jednak Meredith okazało się bardzo sympatyczna. Pierwsze lody przełamałyśmy za pomocą słynnych ciastek ukochanej Millie. W momencie, kiedy kobieta powiedziała, że nie jadła lepszych, to od razu wiedziałam, że się zaprzyjaźnimy. Miała bardzo dobry gust. Sprawiała również wrażenie osoby oczytanej, ale też godnej zaufania. Dowiedziałam się, że w młodości poznała pewnego chłopaka, który wywrócił jej życie do góry nogami. Ja oczywiście wspomniałam o moim, który tak bardzo wpłynął na moje życie, że aż trafiłam do szpitala. I właśnie tak zaczęła się nasza znajomość.
- Jutro rano będzie pani mogła wyjść do domu. A jeszcze dziś zrobimy kontrolne badania krwi, aby sprawdzić czy wszystko jest w porządku - powiedział doktor, kończąc mnie badać.
- Dziękuję bardzo, a czy będę mogła wciąż odwiedzać moją współlokatorkę? - zaśmiała się i spojrzałam na Meredith, która od razu szeroko się uśmiechnęła.
- Oczywiście. Natomiast moja wizyta jest nie bez powodu - oznajmił, od razu poważniejąc. - Przyszła policja, chcą aby Pani złożyła zeznania w sprawie tego co zaszło. W rzeczywistości nie było potrzeby, abym tu przychodził, jednak chciałem się upewnić czy jest Pani na to gotowa.
Informacja ta nie sprawiła, że miałam ochotę skakać z radości. Czułam się tak, jakby ktoś gwałtownie ściągnął mnie na ziemię. Westchnęłam głośno, a następnie spojrzałam na starszą kobietę, po czym odpowiedziałam:
- Mam tylko jeden warunek. Meredith tutaj zostaje - powiedziałam.
- Dobrze, przekażę - odparł, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Nie wiem, czy dam radę. To okropne. Na pewno będą na mnie patrzeć jak na idiotkę - powiedziałam do kobiety, leżącej obok mnie.
- Mogę dać ci słowo, że słyszeli gorsze rzeczy - odparła, po czym obydwie spojrzałyśmy na drzwi wejściowe.
Weszła przez nie kobieta wraz z mężczyzną. Oboje ubrani byli w mundury.
Zaczynamy przedstawienie - pomyślałam, kiedy przybliżyli się do mojego łóżka.
- Dzień dobry. Zapewne została pani już poinformowana o naszej wizycie. Czy możemy w takim razie odebrać od pani zeznania - powiedział mężczyzna.
- Nie wydaje mi się, abym miała je na kartce, więc raczej nic pan nie odbierze. Zeznania mogę jedynie złożyć - powiedziałam. Niestety nie lubiłam mężczyzn i tyczyło się to również policjantów.
- Mój partner się przejęzyczył. Proszę wybaczyć. Czy w takim razie może Pani złożyć zeznania? - zapytała, siadając na krzesełku pomiędzy moim łóżkiem, a łóżkiem Meredith, a następnie wyjęła notes.
Nawet nie czekała na moją odpowiedź, ale daruję sobie już ten komentarz.
- Tak, mogę - odparłam, a następnie poprawiłam poduszkę i usadowiłam się wygodnie na łóżku, mając świadomość, że to będzie długa historia.
- Przepraszam, że się wtrące, ale chyba nie sądzą państwo, że zeznań będzie słuchał również mężczyzna - powiedziała Meredith.
Moja krew - pomyślałam, parskając cicho śmiechem i spoglądając na funkcjonariusza, który był już wyraźnie zdenerwowany.
- Może zostać, myślę że każdemu mężczyźnie przyda się kubeł zimnej wody, a już bardziej żenująco nie będzie - powiedziałam.
- Um.. No dobrze, to zaczynajmy. Co działo się 12 grudnia wieczorem u Pani w domu? - zapytała.
- Chyba widziała pani mieszkanie. Rzeź - odparłam. - Mimo wszystko chciałabym opowiedzieć to we własnej kolejności - dodałam, a chwilę później przedstawiłam policjantom całą historię mojej znajomości i niestety związku z tym mężczyzną. Zawarłam w swojej historii nasze pierwsze spotkanie, wspomniałam o rozprawie sądowej, która uświadomiła mnie, że nie byli oni przygotowani na tę rozmowę, ponieważ nic o niej nie wiedzieli. Tutaj kazałam im się doszkolić, a następnie przeszłam do odwiedzin chłopaka w Edynburgu i prześladowania mnie. Najgorsza część nastąpiła, gdy wspominałam jego wizytę u mnie. Łzy same napłynęły mi do oczu.
- Walczyłam o życie. a gdyby nie Millie to jestem przekonana, że leżałabym tam zabita i na dodatek tego, zgwałcona. Mogą mi państwo wierzyć, bądź nie, ale jeżeli on dostanie ponowny zakaz zbliżania się to teraz już nic mi to nie pomoże, a dla niego nie będzie mieć to żadnego znaczenia. To jest człowiek, który zawsze dopnie swego. Ma to po swoim ojcu, który doprowadził jego mamę do samobójstwa - powiedziałam.
Policjantka na koniec otarła łzy z policzka, po czym podzieliła się ze mną chusteczką.
- Nie oczekuje współczucia, ani cudu, bo wiem, że on się nie wydarzy. Pragnę tylko spokoju, ale wiem że moje zarzuty są zbyt słabe, a u niego zostanie jedynie stwierdzona niepoczytalność lub inne gówna, które powodują, że tacy jak on dalej stąpają po ziemi, bez żadnych konsekwencji - dodałam szybko.
Nie oczekiwałam współczucia od tej kobiety, ani zrozumienia. Było mi wstyd, ale nie chciałam, aby ktoś uważał mnie za dziewczynę, którą byłam wcześniej. Już dawno z tego wyrosłam, a to był tylko błąd.
- Mój mąż się nade mną znęcał. Mam z nim dwójkę dzieci. A każde z nich jest z gwałtu. Nie muszę okazywać współczucia, bo wiem co pani przeżywa. Nie będę też obiecywać, że zrobimy wszystko, aby pani pomóc. Po prostu to zrobię - powiedziała, wyciągając karteczkę ze swojej kieszeni. - Tutaj jest mój numer. Proszę go sobie zapisać, a następnie czekać na mój telefon.
- Dziękuję - odparłam zszokowana.
- Z naszej strony to wszystko. Do widzenia - powiedziała, a następnie wstała i odłożyła krzesełko na swoje miejsce.
- Do widzenia - odpowiedziałam, wciąż nie rozumiejąc co się właśnie wydarzyło.
- Wiedziałam, że zrozumieją - powiedziała Meredith, kiedy funkcjonariusze wyszli z naszej sali.
Ktoś mógłby stwierdzić, że byłam nazbyt pesymistycznie nastawiona do tej sytuacji, jednak wydawało mi się to podejrzane. Owszem zdawałam sobie sprawę z tego, że takie sytuacje mają miejsce, jednak nie oczekiwałam od tej policjantki pomocy, a już tym bardziej aż takiego zrozumienia. Spojrzałam tylko na kobietę i posłałam jej uśmiech. Wolałam nie wdawać się w dyskusje i nie pokazywać tego, jak bardzo nie wierzę w ludzi.
Kolejne godziny upłynęły mi na czytaniu książki i smsowaniu z Olivią, doprowadzając mnie tym samym do kolejnej drzemki. Szczerze mówiąc to siedzenie w szpitalu bardzo mnie rozleniwiło i sprawiło, że więcej miałam zamknięte oczy niż otwarte.
***
- Chyba dobrze już być w domu, prawda? - zapytała Olivia, gdy stanęłyśmy przed drzwiami wejściowymi.
Rano, gdy dostałam wypis, napisałam do niej z prośbą o przyjazd, ponieważ Alice uznała, że w tym czasie posprząta bałagan w domu. Przystałam na jej propozycję, jednak poprosiłam ją, aby ominęła wiadomy pokoju.
- Szara rzeczywistość wraca - odparłam, odpinając pasy.
- Jeśli będziesz chciała to mogę z tobą zostać parę dni lub do końca twojego pobytu - zaproponowała Liv.
- Nie ma takiej potrzeby. Alice miała się dowiedzieć co się z nim dzieję, ale wydaję mi się, że nie został jeszcze wypuszczony - powiedziałam, niezbyt przekonana do tego co mówię.
- Na święta wracasz do Edynburga? - zapytała, gdy wysiadłyśmy z auta.
- Obiecałam cioci, dlatego też masz moje zaproszenie. Będzie mi bardzo miło jak przyjedziesz - powiedziałam.
- Rodzice chcą jechać do babci, więc drugi raz nie będziesz musiała mi powtarzać.
- Nie chcesz się pobawić w nianię? - zapytałam sarkastycznie, gdy wyciągałam walizkę z bagażnika.
- Zaskoczę Cię, ale jakoś niekoniecznie - odparła, na co jedynie się zaśmiałam.
Wcale się nie dziwiłam, że Liv woli przyjechać do mnie i do Alice. Święta u jej dziadków wyglądały tak, że zjeżdżała się praktycznie cała rodzina, ponieważ dom był dość spory, lecz wigilia była podzielona. Dorośli spędzali czas ze sobą, a Olivia, która była w moim wieku opiekowała się wówczas wszystkimi dziećmi. Nie było ich mało, ponieważ opieka obejmowała wówczas 15-cioro małych krasnoludków. Oczywiście, blondynka w przeciwieństwie do mnie, lubiła dzieci, jednak była świadoma granic, ponieważ uważała, że każdy powinien zajmować się swoimi maluchami, a nie na czas świąt, obarczać tym innych.
- Natalie! Wróciłaś!
Razem z przyjaciółką odwróciłyśmy się gwałtownie, a następnie obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem na widok Millie, która biegła do nas w trepkach przez śnieg na jej podwórku.
Brakowało mi jej - pomyślałam, gdy od razu się do niej przytuliłam.
- Trzeba było uprzedzić, zrobiłabym ciasteczka - powiedziała.
- Znowu? Mi już dawno by się przejadły - odparła Olivia, na co posłałam jej morderczy wyraz twarzy.
- No właśnie. Tobie, ale nie mi - odowiedziałam. - Czyżby pomyliły ci się pory roku? - zapytałam Millie.
- Nie było czasu na zakładanie jakiś kurtek czy odpowiednich butów. Musiałam się przywitać - powiedziała, roztapiając w moim sercu lód.
- Lepiej chodźmy do domu - odpowiedziałam, a następnie wszystkie ruszyłyśmy w stronę drzwi wejściowych.
- Jesteśmy! - krzyknęłam, aby dać znak Alice, że już wróciłam. Drzwi były otwarte, dlatego też wiedziałam, że musi być w środku.
Od razu zauważyłam porządek, który aż bił po oczach. Niestety zniknęły także buty mamy oraz taty, które leżały na podłodze. Teraz prawdopodobnie były gdzieś w szafie. Poczułam ucisk w żołądku. Niestety fakt, aż tak dokładnego posprzątania niezbyt mnie ucieszył, dlatego od razu rzuciłam się w stronę sypialni rodziców.
- Nat, a ty dokąd? - rzuciła Liv, gdy wchodziłam na schody.
- Zaraz przyjdę - odparłam.
Gdy tylko znalazłam się na piętrze, ujrzałam od razu drzwi do sypialni, które na szczęście nie były otwarte. Mimo wszystko miałam złe przeczucia. Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam na klamkę. Do moich nozdrzy dotarł znajomy mi zapach. Wciąż czułam obecność rodziców. Uśmiechnęłam się, a następnie wróciłam na dół, skąd słyszałam już głos cioci.
- Dzień dobry - powiedziałam, po czym podeszłam do uśmiechniętej Alice i wymieniłam z nią krótki uścisk. - Dziękuję, że posprzątałaś.
- Millie mi pomogła - odpowiedziała.
To dlatego nie weszła do pokoju rodziców.
- Dziękuję - powiedziałam w kierunku Millie, która posłała w moją stronę ciepły uśmiech.
Popołudnie spędziłyśmy wszystkie razem, na rozmowach odnośnie świąt. Jak się okazało Alice zaprosiła też panią Cabot, z czego byłam bardzo zadowolona. Przez ten czas zżyłam się z nią bardziej niż wcześniej. Stała się dla mnie naprawdę kimś bliskim i nie wyobrażałam sobie tego, że mogę ją tutaj zostawić samą.
Koło 18 Olivia pojechała do domu, a razem z nią mieszkanie opuściła również Millie. Kiedy zostałam sam na sam z ciocią widziałam, że jest coś nie tak. Nie potrafiłam rozpoznać emocji na jej twarzy, a atmosfera, która nas otaczała była wręcz niepokojąca. Sprawiała wrażenie takiej, jakbym została z obcą osobą w pokoju.
- Wszystko w porządku? - zapytałam w końcu, ponieważ nie mogłam znieść dłużej otaczającej nas ciszy.
- Tak - odpowiedziała, nawet na mnie nie patrząc, co mnie dość zirytowało.
- Szczerość zawsze była twoją mocną stroną - odparłam, siadając koło niej na kanapie.
- Nie chcę się dziś z tobą kłócić - powiedziała w końcu na mnie spoglądając.
W jej oczach widziałam łzy. Właściwie musiałam się dobrze przypatrzeć, ponieważ rzadko to się zdarzało.
- Przecież nie musimy - stwierdziłam, czując narastający niepokój.
- Spakowałam resztę twoich rzeczy. Chciałabym, abyś wróciła ze mną do domu.
- Rozmawiałyśmy już o tym. Nie wrócę. Do świąt zostaje tutaj - powiedziałam, podnosząc ton głosu.
- Do tego czasu zostały jeszcze 3 dni. Co tutaj będziesz robić? Wróć ze mną - odparła łapiąc mnie za ramię.
- Rozmawiałaś z policją, tak jak cię prosiłam? - zapytałam.
- Tak. Aaron posiedzi jeszcze z parę tygodni. Jestem też w trakcie ustaleń, aby nie wyszedł na wolność, aż do rozprawy. Wrócisz?
- Nie, a jak widzisz nic mi już nie grozi.
- Ja też jestem już spakowana i chciałabym dziś jechać do Edynburga - powiedziała.
Krzyżyk na drogę - pomyślałam, czując narastającą we mnie złość, która spowodowana była tym, że Alice w ogóle mnie nie słucha.
- W takim razie oprowadzę cię - powiedziałam wstając z kanapy.
- Spakowałam już twoje rzeczy do mojego samochodu - odparła.
To jednak nie będzie miła rozmowa.
- Byłaś kiedyś u laryngologa? - zapytałam. - Bo wydaje mi się, że mnie nie słyszysz, dlatego powtórzę wszystko jeszcze raz, więc dobrze się wsłuchaj. Zostaje tutaj, a do domu wracam za 3 cholerne dni. Nie wiem, dlaczego tak ci to przeszkadza, ale mam nadzieję, że kiedyś mi to wyjaśnisz. Choćby nie wiem co, to zdania nie zmienię. Ten dom jest dla mnie ważny i możesz się martwić, ale mam 23 lata i będę o sobie decydować. Pomogłaś mi wiele, dziękuję za to, ale proszę nie decyduj w tej sprawie za mnie - dodałam, a z mojego policzka poleciała łza.
Nie chciałam jej ranić, jednak musiałam tym trzem powiedzieć wszystko dosadniej niż powinnam, skoro za pierwszym razem nie potrafiła zrozumieć. Doskonale rozumiałam jej strach, jednak to nie usprawiedliwiało jej zachowania. Ja także nie byłam co do niej w porządku, jednak wolałam jej nie mówić póki co o zdjęciu i moim przeszukiwaniu mieszkania.
Alice spojrzała na mnie z rozczarowaniem w oczach. Tym samym spowodowała, że poczułam wyrzuty sumienia, jednak nie byłam znana z tego, że szybko się poddawałam lub odpuszczałam, zresztą tak samo jak Alice. Skutkiem tego było narastająca wokół nas cisza, która sprawdzała naszą wytrzymałość.
Nie odpuściłam, a pierwsza odezwała się ciocia.
-Dobrze. Niech Ci będzie, ale codziennie widzę od ciebie smsa lub połączenie. Chcę i muszę wiedzieć, że wszystko jest u ciebie w porządku.
- Dziękuję - odparłam, zmuszając się do uścisku.
Przeszłam z Alice do garażu, a następnie wyjęłam swoje walizki z bagażnika. Pożegnałam się z nią, po czym obserwowałam jak odjeżdża. Poczułam ulgę. Wypuszczając powietrze z ust, jednocześnie zamknęłam bramę garażową. Wzięłam walizkę, a następnie przeniosłam ją na korytarz. Nie czułam się na siłach, aby tachać ją dziś na górę lub rozpakowywać z niej ubrania. Biorąc też pod uwagę to, że zostały tylko 3 dni do mojego wyjazdu, więc wyjmowanie z niej rzeczy, było bez sensu. Kierowałam się już do kuchni w celu zrobienia ciepłej herbaty, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Dobrze, że nie zrobiłam imprezy, bo Alice mogłaby się zdenerwować, gdyby zobaczyła, jak bardzo się ucieszyłam z jej wyjazdu - pomyślałam, otwierając drzwi.
-Czegoś zapom... - urwałam, patrząc na mężczyznę stojącego naprzeciwko mnie.
Do Alice mu dużo brakowało, tak więc mogłam z bólem serca stwierdzić, że niestety niczego nie zapomniała i jechała do domu, nie będąc świadoma tego, że mam po raz kolejny gościa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro