Rozdział 7 - Wystarczy przetrwać
Życie potrafi zaskoczyć w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Możemy budzić się każdego z dnia, z myślą, że to będzie zwyczajny dzień. Jednak czasami przychodzą takie momenty, gdzie wprost na naszą ścieżkę rzucana jest bomba. Bomba, której nie dość, że się nie spodziewamy, to jeszcze niszczy cały dotychczasowy porządek.
Czy moje życie było poukładane? Oczywiście, że nie. Jednak miałam ściśle określone plany. Wyjechanie z Edynburga, powrót do Preston, uzyskanie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i powrót do życia. Nie przewidywałam komplikacji. Jasne, że się ich spodziewałam, jednak na pewno nie były to tego typu problemy. Bardziej spodziewałam się znalezienia tak zwanej pustki w domu niż tego, że otworzę drzwi Aaronowi.
Moim ciałem zawładnął strach, gdy tylko go zobaczyłam. Wystarczył jedynie jego widok, abym poczuła, jak zimny pot przechodzi po moich plecach, a serce przyspiesza. Jego słowa rozbrzmiewały w mojej głowie, w zapętleniu: Dobry wieczór, kochanie. Nie dość że się go nie spodziewałam, to nie sądziłam, że będzie mieć taki tupet, aby przyjść właśnie tutaj. Do mojego mieszkania.
Staliśmy wciąż naprzeciwko siebie, a mężczyzna wywiercał swoimi oczami, dziury w moim ciele. Czułam się tak, jakbym świat zatrzymał się w miejscu, a ja mam zaraz umrzeć. Jego zielone oczy mnie doszczętnie pochłonęły. Miałam wrażenie jak całe moje ciało płonie, a on obdziera mnie z każdej warstwy naskórka.
Stojąc na korytarzu, od razu przypomniałam sobie scenę w kuchni, gdzie zostałam wówczas uratowana przez rodziców, a także wyścigi, gdzie uzyskałam pomoc od Davida. Tutaj byłam skazana tylko na siebie. Wiedział o tym zarówno on, jak i ja. Nie mogłam liczyć na pomoc nikogo, a na moją niekorzyść wpływał także brak telefonu. Nie dość, że nie wiedziałam, gdzie on jest, to jeszcze był wyłączony.
Mimo wszystko wiedziałam, że będę musiała walczyć. Stawić mu znowu czoła. Musiałam wspiąć się na wyżyny swoich możliwości nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Nie był to odpowiedni moment na okazywanie słabości czy strachu. Musiałam przetrwać to spotkanie.
Prawą ręką wciąż trzymałam drzwi, których nie puściłam ze względu na strach. Odsunęłam się szybko, a następnie pchnęłam drzwi, aby je zamknąć. Chłopak jedynie się zaśmiał i przytrzymał je z drugiej strony ręką. Walczyłam. Oparłam się plecami o drzwi i pchałam z całej siły. Może nie miałam jej zbyt wiele, a na moją niekorzyść przekłada się też choroba, ale nie miałam zamiaru się poddać. Nie mogłam przegrać. Nie tutaj. Nie w domu moich rodziców. Zaparłam się mocno o ziemię, jednak Aaron był silniejszy. Kątem oka zobaczyłam, że w szczelinę między drzwiami, a futryną wsadził swoją nogę. Nie miałam już szans. Moje wiotkie nogi i ręce były skazane na porażkę w starciu z jego siłą.
Rzuciłam się do ucieczki. Wiedziałam, że co by się nie działo, nie mogę wejść do sypialni rodziców. Nie pozwolę mu zbezcześcić tego pomieszczenia. Ruszyłam do najbliższych drzwi, które prowadziły do garażu taty. W momencie, kiedy je otwierałam, usłyszałam jak Aaron trzaska drzwiami wejściowymi i biegnie za mną. W ostatnim momencie znalazłam się w garażu i ruszyłam do bramy, aby się przez nią wydostać.
- Chcę tylko porozmawiać, bo ostatnio nie mieliśmy takiej możliwości - powiedział ze śmiechem, gdy wchodził do tego samego pomieszczenia, w którym byłam. - Jak ja się za tym stęskniłem - usłyszałam za sobą jego głos, gdy próbowałam wcisnąć guzik, uruchamiający bramę. Nie było to łatwe, ponieważ ręce trzęsły mi się tak, jakbym miała odwyk od narkotyków.
Chłopak odepchnął mnie na bok, po czym zablokował drzwi garażowe. Wykorzystując moment jego nieuwagi, wstałam jak najszybciej i pobiegłam ze łzami w oczach do domu. Obraz mi się wciąż zamazywał, a serce chciało wyskoczyć z klatki piersiowej.
Dlaczego akurat dziś musiał przyjść i zrobić mi ten maraton siłowy? - pomyślałam, przeklinając jednocześnie swoją sprawność fizyczną, której praktycznie nie było. Nie dość, że walczyłam z psycholem to jeszcze z samą sobą, aby nie dostać zawału serca.
Wychodząc z garażu wiedziałam, że posiadam tylko dwie opcje - albo ucieknę, albo zostanę pobita na śmierć. W tamtym momencie byłam zła na wszystkich za to, że drzwi prowadzące do garażu nie są zamykane na klucz. Ruszyłam wprost przed siebie i znalazłam się w gościnnym pokoju, który przeważnie należał do Alice. Było to jedno z trzech pomieszczeń w domu, posiadających ten cholerny klucz w drzwiach. Weszłam szybko do środka, a następnie zaczęłam szukać telefonu w torbie. Był to jedyny pokój, w którym spałam, w pierwszym dniu przyjazdu tutaj, więc musiałam zostawić tu telefon. Przestraszona wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam walenie do drzwi.
- I widzisz, dlatego nasz związek wyglądał tak, a nie inaczej. Od zawsze byłaś nieposłuszna! - krzyknął, a ja poczułam jak żołądek chce wyjść mi przez gardło.
Zdyszana w końcu wyciągnęłam telefon ze spodni, w których przyjechałam do Preston. Szybko kliknęłam przycisk, aby włączyć urządzenie. Nie miałam jednak tyle czasu, aby czekać aż urządzenie się załaduje. Rzuciłam się do dalszej ucieczki. Moją jedyną możliwością było wyjście przez okno. Przesuwałam właśnie rzeczy z parapetu, gdy usłyszałam, jak chłopak kopie i wyważa drzwi z zawiasów.
Umrę - pomyślałam, jak tylko uświadomiłam sobie ile chłopak ma siły. - Ja kontra rozwścieczony byk. Na pewno mam szansę.
W momencie, kiedy przekręcałam już klamkę od okna, Aaron wszedł do pokoju, a następnie chwycił za moje włosy i pociągnął. Upadłam.
Koniec - pomyślałam, kiedy spojrzałam na swoją dłoń.
Uderzyłam o róg łóżka, a z mojej głowy lała się krew.
Takie szczęście mogę mieć tylko ja.
Spojrzałam na chłopaka, który wyciągnął w moją stronę rękę.
- Wyglądasz teraz o wiele lepiej. Chodź - powiedział, patrząc wciąż z góry.
- Nie - odparłam, dusząc się własnymi łzami. Czułam jak krew, spływa po moich plecach.
- To nie była prośba. Zakończmy to na co kiedyś nam nie pozwolono - odparł z uśmiechem, a następnie złapał mnie mocno za ramię i szarpnął tak mocno, że od razu stanęłam na nogi.
Ciągnął mnie za sobą, a ja patrzyłam wciąż za siebie. Obserwowałam krople krwi na podłodze, które kapały z mojej głowy. Nie chciałam widzieć, gdzie idziemy, choć doskonale wiedziałam. Prowadził mnie do kuchni.
- Proszę - wyszeptałam, gdy rzucił mnie przed siebie na szafki.
- Powtórz - odparł, zbliżając się do mnie.
- Proszę - powtórzyłam cicho, czując jego dłoń na moim policzku.
Nie chciałam patrzeć mu w oczy, dlatego spojrzałam na sufit. Chłopak przybliżył swoje usta do mojej szyi i coś zaczął mówić. Nie słyszałam już nic, jedynie obserwowałam żyrandol, w którym pokładałam swoje ostatnie nadzieje.
Światło - pomyślałam, przypominając sobie o tym, że Millie zawsze patrzy w okno. - Muszę je zapalić, albo zacząć dawać jej jakiś sygnał.
- Nawet się mną nie interesowałaś - wyszeptał.
Nikt się tobą nie interesował - pomyślałam.
To była moja ostatnia szansa. Przesunęłam rękę na blat i starałam się wyczuć włącznik światła. Nie był on podłączony do żyrandolu, ale oświecał werandę. Po szybkim przeszukaniu ściany nagle go wyczułam. Szybko wcisnęłam przycisk powodując gwałtowne odsunięcie się chłopaka ode mnie.
- Co robisz, kurwa?! - powiedział, patrząc na mnie z mordem w oczach.
- To był przypadek - wyszeptałam, jednocześnie się kuląc, ponieważ byłam pewna tego, że wymierzy mi zaraz cios.
- Z pewnością - warknął, po czym wyłączył przycisk.
Ostatnia szansa - pomyślałam i rzuciłam się na włącznik, którym starałam się pomygrać wystarczającą ilość razy, aby dać znak Millie.
To była już czysta desperacja.
Nagle Aaron szarpnął mnie za ramię i zwrócił w swoim kierunku. Przyjęłam na twarz 2 ciosy, a następnie upadłam na podłogę. Na ustach czułam posmak krwi, która teraz zaczęła lecieć mi z nosa. Chłopak odwrócił się ode mnie i sięgnął po wyłącznik światła.
Od razu ruszyłam ponownie do ucieczki, słysząc za sobą szybkie kroki mężczyzny. Teraz musiałam jak najszybciej dobiec do drzwi wejściowych. Tylko przez nie mogłam się wydostać. Z jakieś dziwnej przyczyny, wydawały się one bardzo odległe. Miałam wrażenie, jakby stały kilkanaście dobrych kilometrów od kuchni. Za pewne wyobrażenie to było podsycane moim zmęczeniem, ale też nadzieją na wydostanie się z domu. Niestety z tyłu głowy wciąż słyszałam swój sceptyczny głos, który jasno oznajmiał mi, że nie uda mi się tam dobiec. Jak się okazało miał rację.
Potknęłam się o dywan, który rozłożony był na korytarzu. Z całą siłą upadłam na swoją klatkę piersiową, jednocześnie przeklinając w myślach swoją niezdarność. Jak tylko upadłam to od razu poczułam jak cały ciężar chłopaka spoczął na moich plecach. Jęknęłam z bólu, ponieważ był naprawdę ciężki.
- Teraz już Cię przypilnuje - wyszeptał, a ja poczułam jego zimny oddech na moim uchu.
To był koniec. W głowie zaczynałam planować już swój pogrzeb i jego przebieg. Chciałam zostać pochowana w czarnych dresach, aby było mi wygodnie, gdy będę leżeć w trumnie. Nie byłabym też zła, gdyby ktoś wrzucił mi do środka książkę albo jakąś inną rozrywkę. Mogłam w sumie już umierać, jednak wolałabym skończyć swój żywot w jakiś przyjemniejszych okolicznościach, a nie z psycholem na plecach, który dociskał moje ciało do podłogi.
Naprawdę tak będzie wyglądać mój koniec.
A przynajmniej tak myślałam, gdy nagle drzwi do domu się otworzyły, a przez nie weszła policja w towarzystwie Millie. Ich obraz zamazywał mi się przez napływające do moich oczu łzy. Wówczas ta starsza kobieta zamieniła się z sąsiadki piekącej mi ulubione ciasteczka w superbohaterkę i osobę, która uratowała mi życie. W tamtym momencie uwierzyłam również, że rodzice wciąż nade mną czuwają i pozwolą mi na godniejszą śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro