Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

 — Idziemy! – pogoniła Lucjusza, mocno ściskając rękę Dracona. Blondyn przytaknął. Ostatni raz spojrzał na Hogwart i podbiegł do żony. Ujął jej drugą dłoń, obiecując, że już nigdy jej nie puści.

Wyjedziemy do Brighton – mruknął, uśmiechając się mimowolnie. Byli wolni... Przejdą przez bramy i raz na zawsze znikną z tego pierdolonego miejsca. Zbliżył się do żony i pocałował w czoło. Przytuliła się do męża, cały czas ściskając rękę syna, a przed oczami majaczyła jej już wizja spokojnej starości u boku Lucjusza.

No proszę, proszę... — Odsunęli się od siebie gwałtownie. Yaxley stał w bramie, uśmiechając się ohydnie. – Dezerterzy...

Zejdź mi z drogi! – warknął Malfoy, zaciskając palce na różdżce.

Już się boje – syknął, ukazując żółte zęby. — Nasz Pan dobrze mi zapłaci za wasze głowy...

Nim Lucjusz zdążył cokolwiek zrobić, śmiercionośne zaklęcie przemknęło między drzewami i ugodziło mężczyznę w plecy. Bezwładnie opadł na ręce żony, by ostatni raz spojrzeć w jej oczy.

NIE! – pisnęła, zanosząc się płaczem. – PROSZĘ NIE! — Z tyłu dobiegł ją szyderczy śmiech Rowla. Draco osłonił plecy zdruzgotanej matki, celując w mężczyznę.

Zgubiłeś się, chłopczyku? – zażartował z niego śmierciożerca. Malfoy wziął głęboki wdech, starając się uspokoić drżenie dłoni. – Oj uważaj, bo się wystraszę... — Rowle wykonał ledwo zauważalny ruch, posyłając klątwę w stronę nastolatka. Odbił zaklęcie. Przełknął łzy i skontrował. Za ojca... — Chcesz się bawić? – zapytał, chichocząc pod nosem. – Proszę bardzo... – Kolejna Avada pomknęła w stronę Dracona, jednak nim chłopak zdążył cokolwiek zrobić, Yaxley pozbawił go różdżki. W ostatnim momencie, Narcyza osłoniła bezbronnego chłopca, odpowiadając Rowle'owi równie śmiercionośną klątwą.

Nie waż się podnosić ręki na mojego syna! – krzyknęła, atakując coraz agresywniej. Wyraźnie zdenerwowany mężczyzna zaczął cofać się do tyłu. Po chwili padł na ziemię, a ostatnim co zobaczył, był zielony błysk.

Ohohoho! Czarny Pan będzie z ciebie bardzo niezadowolony – oznajmił Yaxley, obchodząc ją dookoła.

Zejdź mi z drogi! – warknęła, przełykając łzy.

Wielka Narcyza Malfoy... – zakpił, bawiąc się różdżką. – Byle panienka z przesatrzałego rodu, która nie potrafi nawet obronić swojej rodziny... — Czarownica cisnęła w niego klątwą, ale Yaxley był szybszy. Różdżka wypadła z jej drżącej dłoni. Przerażona kobieta cofnęła się do tyłu, łapiąc za rękę Dracona. — I co teraz? – zapytał, uśmiechając się ohydnie. Zamknęła usta równie szybko jak je otworzyła, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Mężczyzna wykonał ledwo zauważalny ruch. Nim Narcyza zdążyła zareagować, Dracon osłonił ją własnym ciałem. Zwalił się pod nogi matki, przyprawiając ją prawie że o atak serca. Upadła nad ciałem syna, a błonia Hogwartu przeszył przeraźliwy wrzask.

Obudziła się z niemym krzykiem. Wsunęła palce we włosy i zapłakała cicho, a słowa Yaxley'a krążyły po jej głowie, boleśnie wrzynając się w czaszkę. Nie potrafi nawet obronić swojej rodziny... Pociągnęła nosem i otarła łzy. Musi być teraz silna. Dla Abraxasa... i dla Severusa. Nie miała pojęcia, co by bez niego zrobiła. Był jej wsparciem i podporą. Kimś, bez kogo nie wyobrażała sobie życia... Kimś, do kogo chciała się teraz przytulić.

Wstała z łóżka, opatuliła się szlafrokiem i ruszyła do pokoju chłopca. Przeszła przez korytarz, z zamiarem udania się do sypialni bruneta, jednak zanim to, zdecydowała się zajrzeć do pokoju Abraxasa. Gdy pchnęła drzwi, rozczulenie wycisnęło z jej oczu strugi łez. Chłopczyk spał słodko, wtulony w Severusa, który nie zdążył się nawet przebrać w piżamę. Uśmiechnęła się mimowolnie, po czym wróciła do swojej sypialni, w o wiele lepszym humorze.

***

Jak co dzień rano, blondynka obudziła się przed ósmą. Zarzuciła na siebie szlafrok i zeszła na dół do jadalni. Od pewnego czasu wygoda wzięła górę nad dobrymi manierami, dlatego razem z Severusem, pozwolili sobie na jedzenie śniadania w piżamach.

Gdy weszła do pomieszczenia, wszystko było już naszykowane, a mały Abraxas szedł właśnie z kuchni, ostrożnie niosąc kubki z herbatą. Postawił je na stole, po czym odwrócił się do Severusa, idącego prawie że krok, w krok za nim:

— Udało mi się. Pzysniosłem – wyseplenił w jego stronę.

— No widzisz, mówiłem, że sobie poradzisz – odparł ciepło, po czym potarmosił włosy chłopca. Odwrócił się gwałtownie, zauważywszy oniemiałą Narcyzę, wciąż stojącą w progu. — Dzień dobry – mruknął cicho, po czym złożył na jej dłoni delikatny pocałunek.

— Dzień dobry – odpowiedziała, nie mogąc oderwać wzroku od małej kopi Lucjusza. – Już zapomniałam, że masz takie dobre podejście do dzieci – dodała, bardziej do siebie, przypominając sobie, jak mały Draco kleił się do Severusa.

***

Jako że ostatnio Severus obiecał Narcyzie spacer nad oceanem, szli teraz po plaży, mocząc nogi w wodzie. Abraxas biegał dookoła nich, raz po raz wpadając między fale.

— Pięknie tu – mruknęła, zaciskając zimne palce na ciepłej dłoni bruneta.

— Racja – odparł, zapatrując się w jej oczy. W końcu zrozumiał, dlaczego Lucjusz zawsze się nad nimi rozczulał. Były niesamowite. Z jednej strony, wydawały być się lodowate, jak płatki śniegu, które co roku zamieniały ogrody Malfoy Manor w zimowe królestwo, z drugiej ciepłe i pełne miłości. Jednak by tą miłość zobaczyć, trzeba było patrzeć w nie długo i wytrwale. Wtedy, lód zmienił się w roztańczone iskierki i do Severusa właśnie dotarło, że zielone oczy panny Evans przestały mieć dla niego najmniejsze znaczenie. Teraz, ich miejsce zastąpiły te duże i niebieskie, w których tłoczyło się szczęście.

Abraxas przewrócił się na piasku. Narcyza puściła rękę mężczyzny i podbiegła do chłopca.

— Co się stało? – zapytała przejęta, ocierając jego łzy.

— Boli mnie kolanko – wychlipał, wciąż pociągając nosem.

— Zaraz coś na to poradzimy – oznajmiła ciepło, wyciągając różdżkę.

— Pzykleisz mi plastelek, jak Aulola?

— Aurora? – powtórzyła, rzucając zaklęcie mające zagoić rankę.

— To była moja mama, ale nie chciała zebym tak do niej mówił, bo czuła się wtedy stalo – przyznał pochmurniejąc. – W ogóle jej nie lubiłem. Wolałem ciocię Ambel. Ona się ze mną bawiła i pzytulała mnie jak Sevelus.

— A chcesz się przytulić do mnie? – zapytała, rozkładając ręce.

— Tak! – pisnął szczęśliwy i wpadł w jej ramiona. Pogładziła chłopca po plecach. Severus w końcu doszedł do blondynki i klęknął obok. Po dłuższej chwili, Abraxas odsunął się czarownicy i spuścił głowę.

— O co chodzi? – zapytała ciepło.

— No bo... Ja baldzo się cieszę, ze będę telaz mieszkał w Malfoy Manol i skolo jesteś zoną mojego plawdziwego taty, to mogę do ciebie mówić tak, jak zablaniała mi Aulola?

— Och, oczywiście, że tak – odparła, a strugi łez pociekły po jej policzkach. Malec uśmiechnął się szeroko i znowu przytulił do blondynki.

— Mogę iść się jeszcze pobawić?

— Mhm – przytaknęła, wypuszczając go z objęć. – Tylko uważaj.

— Dobze. — Wyszczerzył się do Narcyzy i pobiegł przed siebie.

— Chodź – poprosił Severus, pomagając jej wstać.

— Jest taki uroczy... Taki podobny do Lucjusza... — Przytuliła się do bruneta i załkała cicho. Pogładził ją po plecach, kątem oka pilnując Abraxasa. — Słyszałeś, o co mnie zapytał? — Uśmiechnęła się szeroko, a Severus zdał sobie sprawę, że nie może oderwać od niej wzroku. — Słysza... — Delikatnie musnął jej usta swoimi. 

Zamarła.

— Przepraszam... – wyszeptał, zły na siebie.

— Za co? — Nim zdążył odpowiedzieć, oddała pocałunek. Objął ją rękoma. Jedną dłoń zaplótł na biodrze, by przysunąć czarownicę do siebie, a palce drugiej, wsunął w jej miękkie włosy. Całowali się, nie zwracając uwagi, ani na wścibskie spojrzenia ludzi dookoła, ani na fale, coraz bardziej podmywające ich nogi. Narcyza zacisnęła palce na zdrowym barku bruneta. Wspięła się na palce, by móc opleść drugą rękę wokół jego karku. Raz po raz, delikatnie przygryzała jego wargi, tęskniąc za namiętnością, jaką dawał jej Lucjusz. Ta była inna. Subtelna i delikatna, jednak wciąż pełna troski i miłości.

Severus odsunął się od blondynki, by móc na nią spojrzeć. Oboje oddychali ciężko i zdawali się nie wierzyć, w to, co stało się przed chwilą. Podniosła drżącą dłoń i odgarnęła ciemne włosy bruneta, opadające mu na oczy. Kochała w nie patrzeć...

— Zakochałaś się... — Bardziej stwierdził, niż zapytał.

— Wcale nie... – odpowiedziała, uśmiechając się przekornie.

Kłamca – mruknął cicho, po czym musnął jej usta.

— A czy ty wciąż nie kochasz Lily? – wyszeptała między pocałunkami.

— Nie! – zaprzeczył szybko.

Zdrajc... — Zamknął jej usta swoimi, nie dając dokończyć. Miała rację, był zdrajcą. Jednak to, że zdradził jednego czy, drugiego pana przestało mieć znaczenie, tak samo, jak nieważna stała się teraz Lily. Ważne było tylko to, że kocha swojego kłamcę. Kłamcę najodważniejszego na świecie, który nie zadrżał nawet przed spojrzeniem Czarego Pana. Kłamcę, bez którego nie wyobrażał sobie teraz życia.

— Sevelusie! — Oderwali się od siebie gwałtownie. Abraxas stał przed nimi, wyłamując sobie place.

— Tak...? – zapytał, z trudem łapiąc powietrze.

— Wezmiesz mnie na lęce?

— Och, oczywiście – odparł, uśmiechając się mimowolnie. – Chodź. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro