Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII

Severus właśnie kończył przygotowywać śniadanie, gdy w salonie pojawiła się rozanielona Narcyza, a brunet od razu zrozumiał dlaczego. Niosła bukiet narcyzów, zaczytana w mały liścik, a na jej usta wstępował coraz większy uśmiech.

— Dzień dobry – mruknął, odsuwając jej krzesło.

— Dzień dobry – odparła, składając list.

— Wyspałaś się?

— William zaprasza mnie do teatru – oznajmiła, zbywając jego pytanie.

— Znowu... — Od dobrych dwóch tygodni, Bulstrode zapraszał Narcyzę to do teatru, to na spacer albo nad ocean, a ona biegała z nim wszędzie i Severus już widział co się dzieje. Czarownica powoli się zadłużała się blondynie i jak głupia nastolatka wierzyła w każde jego słowo, a sam fakt, że William miał jasne włosy i jakby na to nie patrzeć, był podobny do Lucjusza, oczarował ją jak tylko go zobaczyła. — O której wrócisz? – zapytał, dobrze wiedząc, że nawet jeśli Narcyza poprosi go by na nią nie czekał, on i tak będzie siedział w holu do jej powrotu.

— Nie wiem... Pewnie tak jak ostatnio, po jedenastej, nie czekaj na mnie.

— Dobrze...

Jak przed każdym wyjściem z Bulstrodem, czarownica szykowała się długie godziny i trajkotała tylko o nim. Severus miał już zdecydowanie dosyć wysłuchiwania o wspaniałym i przystojnym Williamie, dlatego jeszcze przed obiadem zamknął się w swojej pracowni, mając nadzieję, że chociaż tam znajdzie trochę spokoju.

Blondyn nie podobał mu się ani trochę i gdyby nie był arystokratom plującym na szlamy i zdrajców krwi, Severus zaliczyłby go do głupkowatych koleżków starszego albo młodszego Pottera. Po za tym, nie chciał zdzierać uśmiechu z twarzy Narcyzy, ale obawiał się, że te wszystkie kwiaty, listy i romantyczne spacery, były jedynie drogą do zdobycia fortuny Malfoy'ów i brunet coraz częściej rozważał przeprowadzenie poważnej rozmowy z przyjaciółką. Ale zaraz... czy on w ogóle mógł nazywać ją przyjaciółką? Sam nie wiedział. Musiał przyznać, że ostatnimi czasy bardzo się do siebie zbliżyli, ale... nie za dobrze wspominał przyjaźnie z kobietami, no może poza tą z Minervą, co nie zmieniało faktu, że każdą kobietę, którą ośmielił się nazwać swoją bratnią duszą, spotykało jakieś nieszczęście, a on wolałby tego nieszczęścia Narcyzie oszczędzić i chociaż nie chciał tego przyznać nawet sam ze sobą, martwił się o nią. Martwił się o nią za każdym razem, gdy wychodziła poza bramy dworu i choć widział, że wychodziła, by spotkać się z ludźmi i wracała dwa razy szczęśliwsza niż była, martwił się o nią. Ocierał jej łzy, gdy powracał temat braku męskiego potomka i nieporadnie obejmował ramieniem, zawsze, kiedy tego potrzebowała. Gratulacje Severusie... zakochałeś się...

***

Dochodziła już dwunasta, a Narcyza wciąż nie dawała żadnego znaku życia. Wyraźnie zdenerwowany Snape krążył po holu, z każdą chwilą martwiąc się coraz bardziej. Teoretycznie mógłby jakoś ratować sytuację ale nie wiedział nawet gdzie dokładnie Bulstrode zaprosił blondynkę. Nie wiedział, czy dzieje się coś poważnego, czy Narcyza po prostu straciła poczucie czasu i nie wiedział, czy powinien iść spać, czy na nią czekać, jednak po chwili, mimo że oczy już strasznie mu się kleiły, zdecydował, że zaczeka na powrót przyjaciółki.

Severus już dawno nie czuł się tak fatalnie. Usnął nad ranem, na kanapie, a gdy tylko usłyszał skrzypienie drzwi, zerwał się z miejsca. Wpadł do holu, gdzie porządnie wyspana i zadowolona Narcyza, właśnie ściągała płaszcz.

— Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem. – Wstałeś już?

— Gdzie ty byłaś?! – wycedził przez zęby.

— Jak to gdzie?! Przecież mówiłam ci, że Will zaprosił mnie do teatru... – odparł nieco zmieszana.

— Miałaś wrócić wczoraj?!

— Och... Nie denerwuj się... Spektakl trochę się przeciągnął i zostałam już u Willa...

— Czekałem na ciebie całą noc!

— Przecież mówiłam, że nie musisz! – fuknęła, a cały jej dobry humor uleciał w jednej chwili.

— Mogłaś chociaż wysłać mi patronusa!

— Nie umiem wyczarować patronusa! – krzyknęła, zanosząc się łzami.

— Skoro postanowiłaś spędzić upojną noc w Worrington, trzeba było mnie uprzedzić!

— Jak śmiesz!? – pisnęła, zaciskając pięści. – Wiesz dobrze, że jestem w żałobie po Lucjuszu! — Severus prychnął pod nosem i odwrócił się na pięcie, gotowy już wrócić do sypialni. — NIE SKOŃCZYŁAM JESZCZE Z TOBĄ ROZMAWIAĆ!

— Ale ja tak – warknął, wpychając ręce do kieszeni.

— Posłuchaj mnie...

— Nie! To ty mnie posłuchaj! Nie podoba mi się, że szlajasz się z tym Bulstrodem!

— Jestem dorosła i będę robić co chcę!

— Jemu zależy tylko na twoich pieniądzach!

— Skąd wiesz, na czym mu zależy! Nawet dobrze go nie znasz!

— Nie ale... – uciął, nie mając pojęcia co powinien powiedzieć.

— Ty jesteś po prostu zazdrosny!

— Wcale nie...

— Nie?!

— Martwię się o ciebie!

— Martwisz się o mnie?! – powtórzyła drwiąco. – Szkoda, że nie martwiłeś się tak o Dracona!

— CO PROSZĘ!? – wybuchnął, nie mogąc uwierzyć, w to co słyszy. – Zawsze dbałem o Draco! Złożyłem ci wieczystą przysięgę! Zabiłem Dumbledore'a, a ty mówisz mi, że nie martwiłem się o twojego syna!? Obiecałem wam, że będę się o niego troszczyć i troszczyłem!

— Draco nie żyje!

— To nie moja wina!

— Chcesz powiedzieć, że to przeze mnie?! No tak... przecież jestem taką okropną matką...

— Niczego takiego nie powiedziałem!

— Nie?!

— Po prostu się martwię!

— Świetnie! Trzeba było martwić się tak o Draco! – pisnęła, po czym wybiegła z holu z płaczem. Severus zacisnął pięści i głośno wypuścił powietrze. Zawsze chciał dla blondyna jak najlepiej, a Narcyza... Ale dobrze, skoro jest taki zazdrosny i tylko jej przeszkadza, jego noga nie postanie tutaj nigdy więcej. Ruszył do sypialni, by spakować swoje rzeczy, po czym zebrał jeszcze eliksiry z pracowni i wyszedł z dworu bez słowa. Koniec. Poradzi sobie sam... Zawsze radził...

Deportacja wciąż nie wychodziła mu najlepiej, ale nie miał innego wyjścia. Przeniósł się do Cokeworth i ruszył w stronę domu, z nadzieją, że coś jeszcze z niego zostało. Przedostał się przed labirynt brudnych uliczek, a widok domu, a raczej zgliszczy, zwalił go z nóg. Nigdy nie powiedziałby o sobie, że jest sentymentalny, ale był przywiązany do tego miejsca, a teraz, jedyne co z niego zostało, to kilka zwęglonych cegieł...

Severus wsunął palce we włosy i wziął głęboki wdech, starając się uspokoić, bo jakby na to nie patrzeć, był bezdomny. Nie miał gdzie się podziać... Nie zamierzał wracać do Narcyzy, tym bardziej do Hogwartu, a co do Minervy... u niej też nie uśmiechało mu się mieszkać. Niewiele myśląc, skupił się na celu, woli i namyśle, by po chwili, pojawić się na Pokątnej. Wizja spotkania tutaj jakiegokolwiek ucznia wydawał być się przerażająca, ale Severus nie miał, ani różdżki, ani środków do życia, co zamierzał zmienić, jeszcze przed południem. Owszem, nadal ćwiczył magię bezdróżdżkową, jednak była ona trudna i jak na razie, opanował kilka podstawowych zaklęć.

Magiczna ulica odżywała coraz bardziej, jednak wciąż, to nie była ta sama, gwarna Pokątna. Mimo kilku, otwartych sklepów, wciąż ziało tutaj pustką i smutkiem, a czarodzieje chodzili w zbitych grupkach, mamrocząc coś do siebie. Severus poprawił torbę ciążącą na ramieniu i ruszył w stronę jasnego budynku Gringotta, wznoszącego się wysoko ponad innymi dachami.

Gdy wypłacił marne resztki swoich oszczędności, zdecydował się wstąpić do Ollivandera, bo jakby na to nie patrzeć, nawet jeśli nie był w stanie czarować, to samo posiadanie różdżki dawało mu chociaż złudne poczucie bezpieczeństwa.

Wszedł do sklepu, a dzwonki nad drzwiami, hałaśliwie poinformowały swojego właściciela o pojawieniu się Severusa. Starszy czarodziej wychylił się spomiędzy regałów, a gdy tylko zobaczył, kto przez nim stoi, cofnął się przerażony.

— D-dzień dobry – przywitał się uprzejmie, po czym głośno przełknął ślinę. – W-w czym mogę p-pomóc?

— Chciałbym kupić różdżkę – odparł spokojnie Severus, po czym podszedł do lady. Ollivander przytaknął i czym prędzej zniknął między półkami. Po chwili, pojawił się z powrotem, z naręczem pudełek.

— P-pamiętam pańską poprzednią r-różdżkę – zaczął, wciąż bojąc się podnieść wzroku na byłego śmierciożercę. Może i Snape został uniewinniony, ale sprzedawca nie zamierzał kusić losu. – T-ta też jest z włókna s-smoczego serca i z-z drzewa sosnowego... — Severus wziął różdżkę i delikatnie obrócił ją w palcach. Nigdy nie czarował lewą ręką, a samo trzymanie różdżki w tej ręce, było co najmniej dziwne. Machnął nią, a z końca wydobyło się kilka srebrzystych iskierek. Odetchnął z ulgą. Bał się, że już nigdy nie będzie w stanie czarować... A jednak... — T-to chyba ta... – zasugerował niepewnie Ollivander.

— Na to wygląda – mruknął, starając się utrzymać emocje na wodzy. Jak wróci do Malfoy Manor to wyściska Narcyzę i odtańczy z nią taniec deszczu, a później... no tak... nie ma już po co tam wracać...

Uregulował rachunek i wyszedł na ulicę nie do końca wiedząc co ze sobą zrobić. Teoretycznie, było jeszcze jedno miejsce, w którym mógłby się zatrzymać, ale wizja zapukania do drzwi, przed którymi ostatni raz pojawił się prawie dwadzieścia lat temu, przyprawiała go o ciarki, co nie zmieniało faktu, że poczciwa Elizabeth Snape, na pewno ciepło go przyjmie. O ile jeszcze żyje...

W domu Snape'ów nigdy nie układało się dobrze. Ojciec alkoholik, ledwo wiążący koniec z końcem i matka czarownica, która w oczach teściowej była zwykłym dziwadłem, jednak mały Severus często biegł do domu babci, by schronić się przed kolejną kłótnią rodziców i mimo że, on też potrafił czarować, nie miała mu tego za złe. Później, w im gorsze towarzystwo wpadał, kontakt z Elizabeth coraz bardziej się urywał, a ostatni raz był niej dzień przed śmiercią Lily, by podzielić z nią swoje troski. To było tak dawno temu...

Drogę znał na pamięć. Staruszka mieszkała w starej, wysokiej kamienicy, na obrzeżach Londynu. Severus wszedł na klatkę, a przyjemny chłód korytarza, ostudził ciepły, czerwcowy dzień. Odetchnął głęboko i ruszył po schodach na górę, czując narastający stres. Nie wiedział nawet co powiedzieć...

W okolicach drugiego piętra, rany dały o sobie znać. Pobolewały go już wcześniej, i brunet tłumaczył to deportacją, bo jakby na to nie patrzeć, to była główna przyczyna, a poza tym, powinien zmienić opatrunki i już dobrze wiedział, że Elizabeth najpierw będzie oczekiwać od niego wyjaśnień, a później sama zajmie się ranami, w akompaniamencie lamentowania nad jego losem. Od co, cała jego babcia.

Dotelepał się na czwarte i stanął przed znajomymi drzwiami. Wziął głęboki wdech i podniósł już rękę, gotowy zapukać, jednak zatrzymał ją w ostatnim momencie, nie wiedząc, czy to aby na pewno dobry pomysł, no ale, raz kozie śmierć.

Drzwi zaskrzypiały głośno, a przerażony mężczyzna spuścił oczy. Wbił wzrok w fioletowe kapcie starszej kobiety, wciąż bojąc się podnieść głowę.

— Severus, dziecko... – zaczęła płaczliwym głosem. – Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę... – wyszlochała i objęła wnuka. Ten, nieporadnie odwzajemnił uścisk. — Wejdź, proszę – mruknęła, odsuwając się od niego po dłuższej chwili. Omiótł kobietę wzrokiem, dochodząc do wniosku, że oprócz kilku nowych zmarszczek i włosów, porządnie przyprószonych siwizną, nie zmieniła się ani trochę. Uśmiechnęła się do niego dobrotliwie, i przesunęła w drzwiach, wpuszczając do środka. – Rozbieraj się. Zrobię ci herbatę – trajkotała, szczęśliwa z jego wizyty. Snape przytaknął delikatnie i odłożył torbę na podłogę. – Co to za to toboły? Wyrzucili cię z pracy?!

— Nie... to znaczy... – zawiesił głos, nie wiedząc nawet od czego zacząć.

— Chodź, opowiesz mi wszystk... – urwała, z niepokojem przyglądając się plamie krwi, wykwitłej na ciemnej koszuli. – Co to jest?!

— Wąż mnie pogryzł...

— Kiedy?! – przeraziła się, wsuwając palce we włosy. – Jaki wąż?! Dlaczego?! Chodź... — Pociągnęła go za rękę do kuchni i posadziła na krześle. — Rozbierz się – poprosiła, grzebiąc w szafkach. Severus ściągnął koszulę. Elizabeth odwróciła się do niego z powrotem i zaniemówiła, na widok przesiąkniętego bandaża, owiniętego wokół prawie całej klatki piersiowej. – Byłeś z tym u jakiegoś lekarza? — Usiadła na krześle obok i zaczęła delikatnie ściągać opatrunek.

— Tak... Byłem w Mungu...

— Mungu? – powtórzyła, marszcząc brwi.

— Już kiedyś ci o tym opowiadałem. To szpital dla czarodziei.

— No tak... czarodzieje... a tyle razu powtarzałam twojemu ojcu, żeby wybił ci to całe czarowanie z głowy...

— Babciu – warknął ostro, aż za dobrze pamiętając jak skończyła się ostatnia rozmowa na temat magii.

— Och dobrze, już dobrze... – wymamrotała pod nosem. – Ale skoro byłeś w szpitalu, dlaczego nie zszyli ci tych ran?

— To nie działa w ten sposób...

— No tak... Jak to się w ogóle stało? Poza tym, nie widzieliśmy się przez prawie dwadzieścia lat. Zakładam, że zmieniło się coś więcej, niż twój wiek w dowodzie? — Spojrzała na niego porozumiewawczo.

— Nie. Nie mam żony – odparł, bez problemu rozszyfrowując jej wyraz twarzy.

— Dlaczego?! Mógłbyś się w końcu ustatkować!

— To nie jest takie proste...

— Jak to nie?! A ta cała Lily Evans?!

— Lily nie żyje – wymamrotał, wbijając wzrok w jasne płytki.

— Och, dziecko... tak mi przykro. Co się stało? – zapytała troskliwie, po czym delikatnie odgarnęła włosy wchodzące mu do oczu.

— Czarny Pan ją zabił...

— Severusie! – syknęła, zwijając resztkę bandaża. – Ile razy mam ci powtarzać?! Twój ojciec był strasznym rasistą i miałam nadzieję, że chociaż ty...

— Nie jestem rasistą! Tom Riddle sam kazał siebie tak tytułować!

— Ach... — Podeszła do kuchenki i wstawiła wodę na herbatę. — Kim był ten cały Czarny Pan? — Severus odetchnął głęboko i opowiedział kobiecie o wszystkim. Opowiedział o wojnie, o Dumbledorze i o Złotym Chłopcu. O wybrańcu, który miał uratować świat. Uratował, a przy okazji uratował też Severusa, chociaż wcale go o to nie prosił.

***

— Rozumiem, że zostaniesz na dłużej – mruknęła, gdy wnuk w końcu skończył mówić.

— Jeśli to nie będzie problem...

— Och oczywiście, że nie! — Potarmosiła jego długie włosy, dokładnie tak samo, jak robiła to, gdy był jeszcze małym chłopcem. — Odgrzeje ci zupę, a ty, opowiedz mi więcej o Narcyzie. Może jeszcze nie wszystko stracone – dodała cicho, bardziej do siebie, po czym zabrała się za krojenie marchewek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro