Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII

Severus nie przepadał za spotkaniami towarzyskimi, ale jak mus to mus. Nie potrafił odmówić Narcyzie, więc stał teraz przed lustrem, zapinając szatę, tak, by zakryła opatrunek na szyi.

— Jesteś gotowy? – zapytała zza drzwi.

— Tak – odparł, wpuszczając ją do sypialni. Wyglądała przepięknie. Czarna długa suknia opinała jej smukłą talię i zgrabne biodra. Pierwszy raz, od dłuższego czasu, na twarzy Narcyzy zagościł delikatny makijaż, a jasne kosmyki nie plątały się już przy twarzy.

— Jak wyglądam?

— Ślicznie – mruknął, zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie zdobyć się na nic więcej. Blondynka uśmiechnęła się niepewnie i nerwowo zawinęła między palcami długą wstążkę. Severus posłał jej pytające spojrzenie.

— Zawsze... zawsze wiązałam włosy Lucjuszowi i... — Spuściła oczy, nie wiedząc co powiedzieć. Usiadł na skraju łóżka, pozwalając Narcyzie robić co tylko chciała. Uśmiechnęła się szeroko i delikatnie wsunęła palce w jego czarne kosmyki, a Severus przypomniał sobie czasy, kiedy to matka spinała mu włosy, by nie wpadały do kociołka.

W przeciwieństwie do Elieen, blondynka zrobiła to bardzo delikatnie. Mężczyzna otrzepał się jak mokry pies, a brak kosmyków, za którymi można by ukryć emocje, była dla niego co najmniej niekomfortowa.

Do Worrington był kawałek drogi, a więc jedynym wyjściem pozostała teleportacja. Severus wziął eliksiry przeciwbólowe, mając nadzieję, że chociaż trochę pomogą, a Narcyza kurczowo zacisnęła ręce na jego ramieniu, błagając Merlina by nic się nie stało.

Pojawili się nieopodal cmentarza. Severus zachwiał się na nogach, nie mogąc złapać oddechu, ale w miarę upływu czasu, palący ból mijał.

— Na pewno już dobrze? – zapytała po dłuższej chwili.

— T-tak... – przytaknął, biorąc głęboki wdech. Narcyza rozejrzała się dookoła, zastanawiając w którą stronę powinni iść, a nim się zorientowała, Snape zdążył się już wyprostować, a teraz niepewnie zaproponował jej swoje ramię. Uśmiechnęła się delikatnie, i przyjęła zaproszenie, wsuwając rękę pod bark bruneta.

Morze było dzisiaj spokojne, a szum fal uspakajał zszargane myśli Narcyzy. Przeszli przez zarośniętą polankę, a gdy weszli między drzewa, ich oczom ukazały się bramy cmentarza, przystrojone najpiękniejszymi kwiatami, jakie blondynka kiedykolwiek widziała.

— Pani Malfoy – skłonił się przed nią Marcus Flint. – Jak dobrze panią widzieć.

— Ciebie również – odparła grzecznie. – Pamiętam jeszcze jak byłeś kapitanem drużyny... – rozmarzyła się, wspominając syna. – Najszczersze kondolencje... — Spuściła głowę i otarła łzy wierzchem dłoni.

— Profesor Snape? – zapytał, nie do końca wierząc własnym oczom.

— Ciebie też dobrze widzieć, Flint – mruknął oschle jak zawsze. Stojący przed nim młody człowiek ani trochę nie przypominał nastolatka, którego Severus zapamiętał ze szkoły. Marcus skłonił się przed nauczycielem uprzejmie. Ten, odpowiedział mu tym samym i wszedł z Narcyzą na cmentarz.

Pogrzeb był naprawdę okazały. Po uroczystości, zebrani zostali zaproszeni na poczęstunek, a Severus zajął bezpieczne miejsce za plecami Narcyzy, starając się uniknąć wszelkich rozmów z arystokratami, do których ani trochę nie pasował.

— Pójdziemy jutro do Lucjusza?

— Dobrze – przytaknął, ciągnąc się za blondynką. Rany, zaczynały już nieprzyjemnie piec, jednak Snape starł się nie zwracać na to uwagi. – Gdzie on jest w ogóle pochowany?

— Jest taki cmen... — Młody czarodziej wpadł na Narcyzę z impetem, fundując jej twarde zderzenie z ziemią.

— Bardzo przepraszam – wymamrotał, wyciągając do niej pomocną dłoń, jednak ona nie obdarzyła go nawet spojrzeniem i skorzystała z ramienia Severusa.

— Nic ci się nie stało?

— Nie – odparła, otrzepując suknie.

— Pani Malfoy? – zapytał niepewnie sprawca wypadku. Kobieta leniwie odwróciła się do niego z powrotem, po czym spojrzała na postawnego blondyna z wyższością.

— Nie inaczej... – odrzekła oschle.

— Jeszcze raz, najmocniej przepraszam. — Ujął jej dłoń i delikatnie pocałował. — Bulstrode. William Bulstrode. — Uśmiechnął się do niej szarmancko, po czym wręczył jej bukiet narcyzów. Czarownica oniemiała, gdy dotarło do niej, że kwiaty, które lądowały na jej kolanach od dwóch tygodni, były przysyłane przez tego przystojnego, młodego mężczyznę. — Mógłbym zaproponować pani spacer? — Uśmiechnęła się mimowolnie i miała już odpowiedzieć tak, jednak przypomniała sobie o Severusie. Gdy posłała mu pytające spojrzenie, przytaknął delikatnie, dając do zrozumienia, że poradzi sobie sam.

— Nie mogę się nie zgodzić. — Na jej policzkach wykwitły mocne rumieńce. Przyjęła ramię Williama i ruszyła z nim brzegiem morza.

Severus nie lubił być nieprzygotowany. Mimo że przeanalizował naprawdę wiele scenariuszy, dzisiejszego popołudnia, nie spodziewał się czegoś t a k i e g o. Nie miał pojęcia co teraz ze sobą zrobić i najchętniej zapadłby się pod ziemię, jednak na ratunek przyszedł mu chyba najbardziej irytujący uczeń, oczywiście poza Potter'em.

— Profesor Snape? – zapytał, wlepiając wzrok w czarne powiewające szaty, a raczej miejsce, w którym powinny być.

— Zabini – mruknął cicho, czując narastający wstyd. Nie chciał już nigdy więcej spojrzeć w oczy uczniom, którzy pamiętali poprzedni rok szkolny.

— Jak się pan czuje? – spytał takim tonem, jakby nic, nigdy się nie stało.

— Nie najgorzej – odparł speszony.

— To dobrze. Wróci pan jeszcze do szkoły, prawda?

— Nie...

— Dlaczego? – oburzył się Blaise, po czym popadł w swój zwyczajny słowotok. – Matka każe mi skończyć siódmy rok i napisać OWTM-a z eliksirów. Profesorze, Slughorn nie dorasta panu do pięt... Z resztą nie tylko na lekcjach. Posada opiekuna naszego domu, też niezbyt mu służy... Proszę, niech pan wróci chociaż na rok!

— Cieszę się, że podobały ci się moje lekcje, Zabini – zaczął mniej twardo, niż zwykle, a kącik jego ust, niebezpiecznie powędrował w górę. – Ale nie wrócę już do szkoły. Nie po tym co się stało...

— ŚMIERCIORZERCA! – wrzasnęła jakaś staruszka. Nim Severus się zorientował, klątwa rzucona przez starszą panią, powaliła go na ziemię.

***

— Jeszcze raz, bardzo dziękuję – trajkotała Narcyza, siadając do kolacji.

— Och, to naprawdę żaden problem, pani Malfoy – odparł, odsuwając jej krzesło. – Mam nadzieję, że do jutra pani przyjaciel się obudzi – dodał, zajmując miejsce naprzeciwko. Zrzucił na plecy długie, jasne włosy, do złudzenia przypominając blondynce Lucjusza. – Smacznego.

— Wzajemnie – mruknęła, spuszczając oczy.

— Prześpi się pani w sypialni gościnnej na górze. Jest z niej piękny widok na morze.

— Dziękuję...

— Proszę mówić, gdyby czegokolwiek pani potrzebowała i... może przeszlibyśmy na ty? – zapytał, uśmiechając się do niej szarmancko.

— Och... tak – bąknęła, nie spodziewając się takiej propozycji. Bulstrode wstał od stołu i podszedł do kobiety.

— William – powiedział, kłaniając się nisko.

— Narcyza – odparła, unosząc się na krześle.

— To dla mnie wielki zaszczyt. — Ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Blondynka zaśmiała się ślicznie, a na jej policzkach wykwitły mocne rumieńce. — Zawsze chciałem poznać cię bliżej...

— Bliżej?

— Niedawno wróciłem z Francji, a wcześniej, zaraz po Hogwarcie, miałem praktyki w ministerstwie, a twój świętej pamięci mąż, zdążył mi już nieco o tobie opowiedzieć – wyjaśnił, upijając łyk wina.

— Rozumiem...

— Jest już późno, a ty pewnie jesteś zmęczona. Może mógłbym ci jakoś pomóc? Chodzi mi o twojego przyjaciela – sprostował, widząc jak zakłopotanie wstępuję na jej twarz.

— Och... nie spokojnie – odparła, wstając od stołu. – Poradzę sobie z nim.

— W takim razie, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci dobrej nocy. — Skłonił się przed kobietą i złożył na jej dłoni kolejny pocałunek. — Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, zawołaj skrzata – dodał, po czym wyszedł z jadalni.

***

Czuł się fatalnie. Tępy ból rozsadzał jego głowę, a rany piekły niemiłosiernie. Ktoś zmieniał mu opatrunek, jednak po nieporadnych ruchach, doszedł do wniosku, że na pewno nie robi tego Narcyza. Otworzył oczy, by zobaczyć mężczyznę, który wczoraj na nią wpadł.

— Gdzie...

— Nic nie mów – poprosił Bulstrode, przemywając mu rany. – Narcyza jeszcze śpi... Nie chciałem jej budzić, więc pomyślałem, że sam się tobą zajmę. – Snape przytaknął, po czym z powrotem zamknął oczy. Niewyraźne urywki z pogrzebu, powoli układały się w jego głowie i brunet doszedł do wniosku, że ostatnim, co pamięta, był krzyk jakiejś staruszki...

śmierciożerca

Był śmierciożercą... wciąż... już zawsze nim pozostanie... Co z tego, że Potter go uniewinnił? To nie miało znaczenia. Nie miało, bo nic nie zmaże z jego przedramienia mrocznego znaku, ani nie przywróci życia Dumbledore'owi. Nic...

— William? – zdziwiła się zaspana Narcyza, wchodząc do sypialni. – Co ty tu robisz?

— Dzień dobry – odparł, uśmiechając się do kobiety. – Nie chciałem cię budzić, a Severusowi trzeba było zmienić opatrunki.

— Obudził się? — Podeszła do przyjaciela, i usiadła na skraju jego łóżka.

— Tak – mruknął cicho Snape. Blondynka uśmiechnęła się mimowolnie, po czym delikatnie odgarnęła mu włosy wchodzące do oczu.

— Jak się czujesz? – zapytała troskliwie, odwracając całą uwagę od Bulstrode'a.

— Okropnie – wymamrotał, podnosząc się na łokciach.

— Leż – poprosiła, kładąc mu ręce na ramionach. – Dziękuję ci Will, już sobie poradzę.

— Nie ma problemu – odparł chłodno i wyszedł z sypialni.

— Gdzie my właściwie jesteśmy? — Syknął z bólu, gdy zdrętwiałe biodro dało o sobie znać.

— William zgodził się nas przenocować. Wczoraj, jak zemdlałeś, nie byłam w stanie cię podnieść, ale na szczęście był tam Will...

— Will? – powtórzył, nie pamiętając od kiedy to Narcyza tak szybko przechodziła z innymi na ty.

— O co ci chodzi?

— A czy ja coś mówię? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Lepiej powiedz mi kiedy wrócimy do domu? Muszę dokończyć eliksir.

— Och, Severusie... Jeszcze dobrze się nie obudziłeś, a już myślisz o eliksirach... — Spojrzała na nią z politowaniem, oczekując odpowiedzi. — Wrócimy jak tylko dasz radę się podnieść.

— Świetnie – mruknął, wstając powoli.

— William pytał, czy zjemy z nim jeszcze śniadanie? — Podała mu ręce i pomogła usiąść.

— Jak chcesz – odparł obojętnie, choć, szczerze mówiąc wolałby być już w Malfoy Manor. Nigdy nie lubił okazywać słabości i, chociaż przyzwyczaił się do pomocy Narcyzy, zdecydowanie nie podobała mu się zaistniała sytuacja, a już w szczególności William Bulstrode, który wdawał się kobiecie być księciem na białym koniu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro