Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

Narcyza miała się już kłaść, jednak nim wsunęła się pod kołdrę, zdecydowała się zajrzeć jeszcze do Severusa. No tak... powinna zmienić mu opatrunek. Owinąwszy się szlafrokiem, wyszła z sypialni, by po chwili znaleźć się przy drzwiach pokoju bruneta. Zastukała w nie niepewnie, mając nadzieję, że nie obudzi mężczyzny. Jej obawy rozwiało twarde proszę. Uśmiechnęła się mimowolnie i weszła do środka. Severus klęczał przed lustrem, nieporadnie przemywając sobie rany.

— Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytał, patrząc na jej odbicie. – Coś się stało?

— Nie... — Przycupnęła na skraju jego łóżka i z niepokojem spojrzała na niebieskawy płyn, w którym Snape raz, po raz zamaczał gazę. — Co to za eliksir?

— Teoretycznie antidotum, ale nie wiem jeszcze jak dzia...

— Jak to nie wiesz jak działa?! – pisnęła przerażona.

— Spokojnie – poprosił, sięgając po bandaż. – Rano ją skończyłem. Wszystko powinno być dobrze... — Opatrunek wyślizgnął się Severusowi z rąk. Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego, niezadowolony z faktu, że będzie musiał poprosić Narcyzę o pomoc. Nienawidził takich momentów... jednak nim zdążył się przemóc, blondynka kucnęła obok.

— Może jednak pomogę – mruknęła ciepło, sięgając po bandaż. Snape wbił wzrok w podłogę i przytaknął, a kobieta zręcznie opatrzyła jego rany. – Jesteś pewien, że nic ci po tym nie będzie?

— Na pewno zadziała lepiej niż mazidło tej wiedźmy z Munga – odparł, podnosząc się z trudem.

— Idziesz jutro do Minervy?

— Chyba muszę... — Podszedł do łóżka i wygrzebał spod kołdry koszulkę do spania.

— Pójdę już... Dobranoc... — Uśmiechnęła się do niego słabo, gotowa do wyjścia.

— Dobranoc. — Skinął na nią głową, a blondynka mogłaby przyznać, że kąciki jego ust nieznacznie powędrowały w górę.

***

Severus nie był do końca pewien, czy chce spotykać się z Minervą. Wizja wyjaśniania jej jego roli podczas wojny, przyprawiała mężczyznę tylko o ból głowy, jednak kiedyś musiał nastąpić ten dzień, ale żeby akurat teraz? Jako że rany wciąż nie goiły się zbyt dobrze, brunet skazany był na podróż siecią fiuu. Po śniadaniu z Narcyzą, wlazł do kominka, by po chwili pojawić się salonie McGonagall.

Przetarł oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Przytulnie urządzony salon, do złudzenia przypominał mu gabinet Minervy w Hogwarcie. Na drewnianej podłodze dumnie prezentował się szkarłatno – złoty dywan, a na stole walało się pełno papierów. Nie do końca wiedząc co ze sobą zrobić, mężczyzna wyszedł z kominka i otrzepał buty na wycieraczce.

— Severus... – rozpromieniła się McGonagall, wchodząc do salonu. – Tak się cieszę, że cię widzę... — Wbił wzrok w podłogę, a nim zdążył cokolwiek powiedzieć, poczuł ciepły uścisk czarownicy. Zamarł, kompletnie nie spodziewając się takiego gestu z jej strony. Dopiero po dłuższej chwili, mięśnie Snape'a się rozluźniały, a mężczyzna nieporadnie objął gryfonkę ramieniem.. — Jak się czujesz? – zapytała, odsuwając się nieco. – Jadłeś coś? Może zrobię ci śniadanie?

— Tak, jadłem... – wymamrotał, niepewnie podnosząc na nią wzrok. – Nie kłopocz się...

— A jak się czujesz?

— Coraz lepiej – mruknął cicho.

— Usiądź – poprosiła ciepło, wskazując na kanapę. – Mam nadzieję, że pani Malfoy dobrze się tobą zajmuje.

— Tak, nie musisz się martwić... – odparł nieco speszony.

— To dobrze... – mruknęła, patrząc na niego dobrotliwie. W pomieszczeniu zapanowała niezręczna chwili ciszy. McGonagall wzięła głęboki wdech i zadała pytanie, które krążyło w jej głowie, odkąd Harry pokazał jej wspomnienia Snape'a. – Dlaczego mi nie powiedzieliście? Przecież wiesz, że bym wam pomogła. Że...

— Albus podjął taką decyzję – wciął się twardo.

— Albus... – powtórzyła gorzko. – Dlaczego?

— Nie wiem – przyznał szczerze. Kobieta westchnęła głęboko i wbiła wzrok w podłogę. – Mam coś dla ciebie – mruknął, starając się nawiązać rozmowę, po czym wygrzebał z kieszeni zmniejszone opakowanie kociej karmy.

— Och, nie trzeba było – odparła, wyraźnie zadowolona z prezentu.

— Musisz tylko sobie powiększyć...

— A właśnie, co z czarowaniem? – zapytała, bez większego problemu przywracając karmie dawną wielkość.

— Co masz na myśli? – wbił wzrok w podłogę, czując narastający wstyd.

— W Mungu powiedzieli mi, że nie wiadomo czy będziesz mógł czarować...

— Będę – warknął oschle. – Ale jak na razie w grę wchodzi tylko magia bezróżdżkowa.

— Och... Rozumiem... Pamiętaj, że gdybyś potrzebował pomocy, zawsze możesz na mnie liczyć.

— Będę pamiętał – mruknął, spoglądając na nią z ukosa. W salonie znowu zapanowała niezręczna cisza, którą, tym razem, przerwał Snape. – Co ze szkołą?

— No cóż... Wciąż trwa odbudowa... – odparła markotniejąc. – Nie mamy nawet dyrektora...

— Ty powinnaś nim zostać – zasugerował niepewnie.

— Ja?! Przecież ja kompletnie się do tego nie nadaje...

— Nadajesz – wciął się twardo. – Byłaś zastępcą Albusa przez tyle lat. Zasługujesz na tą posadę.

— Naprawdę tak myślisz? – zapytała, rozpromieniając się nieco. Severus przytaknął skinieniem głowy, a dowartościowana Minerva uśmiechnęła się pod nosem. – Pod koniec miesiąca będziemy mieć coś na wzór rady pedagogicznej, ale nie wiem czy wszyscy się stawią... Nie wiem czy w ogóle ktoś będzie chciał jeszcze pracować...

— Będzie – zapewnił, nie wyobrażając sobie, co chociażby taka Sybilla, zrobił bez swojej posady.

— A... a ty? Wrócisz do szkoły? — Severus spojrzał na nią z politowaniem. — Przecież Wizengamot cię uniewinnił.

— I co z tego? – zakpił. – Nie, Minervo. Nie wrócę do szkoły i nie proś mnie o to więcej.

— Rozumiem – wymamrotała, jeszcze szczelniej opatulając się szatą.

— Będę się już zbierał – mruknął, czując, że rany pieką co raz mocniej.

— Dobrze... – odparła wstając. – Ale pisuj czasami... – Uśmiechnęła się do Severusa ciepło. Ten, skinął na nią głową, po czym zniknął w zielonych promieniach. Gdy tylko wyszedł z kominka, ból powalił go na ziemię. Jęknął, zaciskając palce na ranach, a salon Malfoy'ów zaczął się rozmywać. Ostatnim co zobaczył, były niebieskie oczy Narcyzy.

***

Szanowna pani Malfoy,

Z przykrością zmuszony jestem poinformować, że mój najdroższy ojciec, śp. Hector Flint odszedł wczorajszej nocy. Mam nadzieję, że zaszczyci nas Pani swoją obecnością, na uroczystości pogrzebowej, która odbędzie się dwudziestego drugiego maja, na cmentarzu Fox Covert w Worrington.

Z wyrazami szacunku,

Marcus Flint

Odłożyła list na biurko i westchnęła głęboko. Nie chciała tam iść. Spodziewała się, że dzięki Greengrassom już wszyscy wiedzą o jej niewyparzonym języku... chociaż jeśli nie pójdzie, będzie jeszcze gorzej. Wsunęła palce we włosy, zastanawiając się co robić, a nie mogąc nic wymyślić ruszyła do kuchni, zrobić sobie herbatę, by chociaż na chwilę zapomnieć o zbliżającym się pogrzebie.

Gdy weszła do pomieszczenia, zatrzymała się wpół kroku. Severus stał przy blacie, wlewając wrzątek do dużego kubka.

— Co ty tu robisz?

— Herbatę – odparł, jakby nigdy nic. – Zrobić ci?

— Nie powinieneś wstawać. Przecież ty ledwo stoisz na nogach – stwierdziła troskliwie. Severus spuścił oczy i sięgnął po kubek dla blondynki. – Dobrze się już czujesz?

— Lepiej – mruknął, stawiając przed nią herbatę. – Ale chyba trochę przesadziłem z liśćmi...

— Co masz na myśli?

— Dodałem za dużo dyptamu i za krótko gotowałem, dlatego rany się zaogniły – przyznał, nieco speszony.

— Rozumiem... – mruknęła, starając się podtrzymać rozmowę. – A właśnie... Zmarł Horacy Flint.

— I?

— Dostałam zaproszenie na pogrzeb... poszedłbyś ze mną? — Zakłopotanie wykwitło na jej policzkach bladymi rumieńcami.

— Nie wiem czy to jest dobry pomysł...

— Severusie, proszę. — Spojrzała na niego maślanymi oczami. Spuścił wzrok.

— Zastanowię się – rzucił na odchodne, po czym ruszył do swojej pracowni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro