Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Krwawe pióra.

– I, jak oceniasz ten występ? – zadała pytanie, kiedy idąc chodnikiem jednocześnie ścierała chustką spod powiek pozostałości makijażu.

Magne nie należała do demonów, które wielbiły mieć na sobie mocny i wyzywającą przysłowiową "tapetę na twarzy", dlatego nieudolnie .

– Był... interesujący – przyznał drapiąc się po brodzie.

Panował późny wieczór, kiedy księżniczka i Radiowy Demon wracali do hotelu. Jedynym oświetleniem stanowiły w miarę dobrze działające latarnie. Jedyną ich wadą, było częste miganie.

Rozbawiona i podekscytowana Charlotte, co chwilę spoglądała raz na towarzysza, to raz na chodnik, aby iść w miarę prosto. Nie chciała tego przyznać głośno, ale tuż przed wejściem na scenę i za namową jednej z makijażystek, trochę wypiła by dodać sobie pewności siebie.

Sądziła, że występ będzie istną katastrofą, przez którą straci resztki honoru sięgającej praktycznie zera. Taki dynamiczny zwrot akcji wśród poddanych, był ogromnym dla niej zaskoczeniem, tak samo ten dziwny przypływ śmiałości. Wokal danego utworu wyszedł jej aż za dobrze. I nie śmiała sama sobie zaprzeczyć. Było zajebiście!

– Jesteś pijana, Charlie – zauważył Alastor, na co dziewczyna zachichotała i oparła się o niego, gdy przypadkiem potknęła się o wystającą płytkę chodnikową. Złapał ją za ramię, pomagając ustawić się nieudolnie do pionu. Odpuścił sobie ponownie komentarz, nawiązujący do swojej nietykalności. Wiedział, że w obecnym stanie nie dotarłby do niej żaden przekaz, ilekroć by się starał.

– Tylko ociupinkę – przybliżyła wyciągnięty palec wskazujący do kciuka, ukazując również niewerbalnie ten szczegół – Po raz pierwszy od dawna, tak dobrze się bawiłam. Nie sądziłam, że ktokolwiek będzie słuchać mojego głosu, bez rzucania w moją stronę zgniłego owocu, czy wiązanki przekleństw.

– Cuda się zdarzają, my dear – uniósł i opuścił szybko barki.

– Gdyby tylko tak reagowali, podczas konferencji... – tym razem powiedziała to na tyle cicho, że ledwo ją usłyszał. Zaciekawiony spojrzał na nią z uniesioną brwią.

– Znasz swoich poddanych. To zwykłe śmiecie, których nie interesuje nic poza czubkiem własnego nosa. Prędzej pochłonie ich nicość, trawiąca ich marne dusze we spazmach bólu i cierpienia – opowiadał z maniakalną ekscytacją, wpatrując się w martwy punkt przed nimi.

– Dlatego nie chce, by tego zaznali! Nigdy więcej! – burknęła niewyraźnie, czując odrętwienie na języku – Niebo przecież jest ostoją, w której każdy może zaznać spokoju. Pragnę, aby nasz hotel był właśnie taką małą arkadią! – wykonała piruet, podobny do tego, którym zakręcił nią Alastor jeszcze kilka godzin temu, przed wejściem do pubu.

Pokłada wiarę w rzeczy niemożliwe. Doprawdy naiwne i głupie z niej dziewczę – zamyślił się Radiowy Demon kręcąc przecząco głową ośmielony jej dziecinnym marzeniem. Wręcz nieosiągalnym dla tak kruchej istoty.

Nie przypuszczał, że wkręcenie się w ten biznes okaże się być jeszcze większą dawką niezapomnianej rozrywki, niż się spodziewał.

~~*~~

– Hon! – Vaggie jako pierwsza osoba, zauważyła obecność blondynki w hotelu – Gdzieś się tyle czasu podziewała? Martwiłam się – gorączkowo sprawdziła jej stan, dotykając gorącego czoła i przekrwionych oczu.

W odpowiedzi usłyszała tylko niewyraźne do końca majaczenie, lecz zdołała z niego wyłapać kluczowe słowo. A raczej imię.

– Schlała się na umór, ha, ha! – zaśmiał się Angel, zaprzestając strzelania sobie selfie i spojrzał z góry na dziewczyny.Oberwało mu się za to w nos, z którego poleciała wąska strużka krwi. Obrażony, mrucząc przekleństwo, odwrócił się do nich plecami, ponownie zajmując się sobą.

– Wali od niej wódką na kilometr – przyznał Husk opierając się o kolumnę baru. Oczywiście trzymał w jednej łapie ulubiony larytas; alkohol – Dzisiaj i najpewniej do południa nie będzie kontaktować.

– I mówi to sam pijak – prychnęła pod nosem srebrnowłosa z przekąsem – Gdzie jest Alastor? Moja włócznia chętnie zamieni z nim parę słów – syknęła mierząc ostrym spojrzeniem po otoczeniu.

– Poszedł szukać Nathaniela, pff, ha, ha! – wypaliła wstawiona Charlotte, kładąc czoło na ramieniu menadżerki – Nath ma u niego, ooostro przeeeejebane.

– Co on sobie myśli... Co ty myślałaś, by iść z nim i w dodatku się upić się w jego towarzystwie!? – Vi załamała ostatecznie ręce dostrzegając, że jej dziewczyna praktycznie odleciała w objęcia Morfeusza.

Dom wariatów.

Wzdychając ciężko, złapała ją pod ramię i kroki zwróciła w kierunku schodów. Co okazało się być jeszcze cięższym zadaniem niż początkowo zakładała.

Dust dostrzegł trud u jednookiej, gdy z ciężkim balastem, twardo stąpała po kolejnych stopniach, nie raz przy tym się chwiejąc. Skrzyżował ze sobą górną parę kończyn i mlasnął zdegustowany językiem, nie mogąc znieść już tej żenującej i przede wszystkim n u d n e j sceny.

– Daj mi ją, bo nie mogę patrzeć, jak wypinasz zad w moją stronę, żeby nie wywinąć orła – nie czekając na chamską odzywkę Vi, wziął księżniczkę na ręce, jakby ważyła co najmniej tyle co nic.

Jasnooka szybko wychodząc z zaskoczenia, zmarszczyła nieprzyjaźnie brwi.

– Spróbuj tylko dotknąć Charlie w nieprzyzwoity sposób, to...

– Skończę z kijem w dupie i nici będzie z ruchanka przez najbliższy czas – dokończył za nią, przewracając jednocześnie oczami – Tak, tak wiem, nie musisz mi tym grozić!

Zdecydowanie, niewydymana z niej suka – dopowiedział niemo, lecz nie śmiał tego przyznać na głos w obecności wojowniczki. Nie chciał zostać hermafrodytą przez swój niewyparzony język.

~~*~~

Kiedy Charlie nareszcie smacznie spała w swojej sypialni, Vaggie tymczasem przebywała w recepcji. Nie mogąc jakkolwiek zasnąć, musiała zająć czymś myśli. A, że jej ukochana włócznia lśniła wręcz z połysku od częstego naostrzenia, to nie pozostało srebrnowłosej nic innego, jak babraniem w pozostałych stosach papierów.

Kończąc wypełniać kolejny świstek, dopiła resztki wystudzonej herbaty z miodem i przetarła zmęczoną powiekę opuszkiem palca.

– Nie przemęczasz się zbytnio, moja droga? – uniosła znudzony wzrok znad góry arkuszy, na głos przybyłej osoby. Szybko jednak straciła zainteresowanie na widok Demona Koszmarów.

– A ciebie rodzice nie nauczyli pukać? – dogryzła mu, sięgając po nowy formularz.

– Gdybym ich miał, to prawdopodobnie nie byłoby mnie tu, gdzie teraz jestem – rzekł ciemnowłosy wzruszając ramionami. Cofnął się o krok i spełnił chamską odzywkę srebrnowłosej, stukając pięścią w drewnianą płytę – Teraz lepiej? – odszedł od drzwi, po czym nieśpiesznie podszedł do biurka. Uśmiech sam wpłynął mu na usta. Docierając do celu, oparł się bokiem o drewniany róg i położył szponiastą dłoń na blacie.

– Czego chcesz? – warknęła, gdy wspomniana kartka wymknęła się z pomiędzy jej palców i wylądowała na ciemnych panelach – Ten Czerwony alfons nie wyjaśnił ci, jak działa ten hotel, czy co?

– Nie za szorstko, na samym początku rozmowy? – zaśmiał się. Widocznie agresywna postawa wobec mężczyzn nie znikła u demonicy, nawet po zawarciu przez nich współpracy – Spytałem po prostu, dlaczego moja współpracowniczka męczy swe piękne oko, o tak późnej porze – na dowód wskazał na widoczne sińce pod jej powieką.

– Charlie chwilowo jest nie dysponowana, więc jako jej menadżerka nie  mam innego wyjścia, jak tylko ją wyręczyć w tej robocie... A zresztą. To. Nie. Twoja. Spawa – fuknęła twardo.

Ponownie skupiła się na czytaniu tekstu, zanim złoży na nim podpis. Lecz, gdy tylko zamierzała wykonać niedbałą parafkę wykonaną w swoim stylu, niespodziewanie kartka wymknęła się sprzed jej oka, trafiając w dłonie Natha.

Spojrzała na niego spod byka, chcąc wyrazić niewerbalnie swoje zdenerwowanie.

– Phi, na serio zamierzasz wykupić te dekoracje od tego typa? Nie radzę – zacmokał biorąc pozostałe uzupełnione dokumenty. Analizując czytany tekst raz kiwał głową zgadzając się z jej zawartością, to przeczył kwasząc się, zaś odrzucany formularz po prostu spalał na popiół.

– Niby dlaczego? – uniosła brew – I kto ci pozwolił niszczyć te papiery, idioto!?

– A-a-a~ ktoś tu nie słuchał, tego co mówiłem, przy pierwszym spotkaniu. Jak wspominałem wtedy, znam wiele podrzędnych demonów i osobistości z wyższej i mniej lubianej hierarchii. Z czego, większość nie jest koniecznie godna polecenia. Przeglądałaś te świstki przez okulary prawdy?* Czy umyślnie, zamierzałaś wplątać ten hotel w problemy związane z mafią.

– Nasz budżet nie zwiera wystarczających środków na zakup owego sprzętu.  Zresztą, skąd wiesz co może się kryć za zawartym tutaj tekście, bez ich użytku? – wskazała palcem na trzymany przez niego dokument.

– Nie są mi one potrzebne, gdyż sam posiadam takową umiejętność – oznajmił, jakby to był najoczywistszy fakt, ostentacyjnie skazując palcem na swe złote tęczówki.

– W takim razie, oświeć mnie geniuszu, kto byłby godny według ciebie uwagi? – zmrużyła oko niezbyt przekonana.

– Spójrz tutaj... – wskazał palcem na fragment linijki tekstu, zawierającej podstawowe informacje dotyczące zawarcia umowy z pewną działalnością.

I tak szacowali za i przeciw pozostałych akt przez ostatnie trzy godziny. Nieświadomi tego, że przez niewinnie przytaczanie innych tematów rozmowy, zbliżyli się do siebie na tyle, by swoją relację nazwać "demoniczni znajomi". 

~~*~~

Szary dym i woń z kadzidła rozniosła się po całej komnacie, gdy tylko pewien osobnik rozpalił jego wnętrze, używając do tego długiej pałeczki, zakończoną niewielkim ogniem o krwiście czerwonej barwie. Rozprostował spięte mięśnie pleców, po czym ściągnąwszy biały cylinder, odłożył go na przeznaczone dla niego miejsce. Skrzywił się nieznacznie odczuwając dyskomfortowe mrowienie w okolicach łopatek.

– Znowu to zrobiłeś. – drgnął, słysząc za sobą aksamitny, kobiecy głos. Delikatne ręce objęły jego ramiona, by następnie zsunąć się na nowo wyrośniętą parę białych skrzydeł.

Za każdym razem, gdy postępował wbrew swej woli oraz czynił dobre uczynki, jego dawne niebiańskie moce powoli powracały. Ich pierwszym efektem stanowiły między innymi obecne anielskie skrzydła. Lilith westchnęła cicho i pokręciła lekko głową na boki, wyrażając tym samym niemoc, skierowaną do męża.

– O co tym razem poszło, mój Królu?

– Banda idiotów zamierzała zdemolować to nędzne miasto. – odparł, nie odrywając wzroku od martwego punktu – Ktoś musiał w końcu zainterweniować, inaczej nasza córka pozostałaby bez żadnego spadku.

– Bo kim byłby władca, bez swych poddanych? 

Uśmiech samoczynnie wpłynął mu na usta. Jak przystało na jego mądrą żonę, potrafiła wyczytać z niego intencje, niczym z otwartej księgi. Lecz nastrój uszedł z Lucyfera,  równie szybko, jak się pojawił. Z posępną miną, sięgnął szponiastą dłonią w kierunku szuflady mosiężnego sekretarzyka. Kiedy ją otworzył, wyjął z niej nożyce i podał je Lilith. Następnie zdjął z siebie górną odzież, niezdatną już do użytku, przez widniejące w nich dwa postrzępione otwory.

Kobieta spojrzała ponuro wpierw na ostrze, a potem na blondyna, który usiadł na krześle i nastawił w jej kierunku rozprostowane skrzydła.

– Zrób to, co leży w Twoim obowiązku, moja droga. – oparł się przedramionami o blat – Zrób to powoli. Krwawo. Boleśnie. Niech ta część Boga, co została we mnie, ma cierpieć, jak to ciało od dnia, w którym je stworzył.

Dwa razy nie musiał jej o to prosić.

Wykonała to, czego sobie jej ukochany zażyczył.

~~~~

*okulary prawdy – na pozór wydające się zwykłe z wyglądu okulary, jednakże potrafią one odkryć ukryty szyfr, bądź tekst, niewidoczny gołym okiem. – przyrząd wymyślony na potrzeby rozdziału.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro