Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Witaj W Hazbin Hotel.

Biegła ile miała sił w nogach, jednocześnie co jakiś czas się o nie potykając. Nie rozróżniała okolicy, którą przemierzała. Oddychanie sprawiało jej coraz większe trudności, nie mogła złapać tchu. Czuła jak postać nieustannie za nią zmierzała, co napawało ją jednocześnie nieokiełzanym przerażeniem. Adrenalina wzięła w górę, przez co niewiele myśląc wbiegła w dotąd nieufne dla niej zaułki dzielnic Nowego Orleanu.

Tajemnicza postać snuła za nią niczym cień. Bawiło się nią. Karmiło się jej strachem. Czekało aż opadnie sił, by potem delektować się swoim zwycięstwem. I tak to właśnie się potoczyło. Jak w ironii tragedii.

Dziewczyna przez swoją nieuwagę upadła na betonową ziemię, zdzierając sobie tym samym kolana aż do krwi. Dla istoty był to jasny sygnał do ataku. Nim jednak przystąpił do tego, dał cień szansy na ucieczkę. Nadzieja w jej sercu jednak prysła niczym bańka mydlana. Znalazła się w ślepej uliczce. Nie było żadnego wyjścia. Ogromne, ceglane domy tworzyły mur po trzech stronach, a jedyne wyjście było zasłonięte przez ukrytą za płaszczem osobę.

Cofnęła się, bacznie obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch osobnika. Wyjął zza płaszcza srebrny sztylet. Kobieta potknęła się o leżącą nieopodal cegłówkę. Upadła na pośladki, brudząc swoją sukienkę, jaką chciała zaprezentować ukochanemu na ich dzisiejszym spotkaniu. Nie będzie jej dane spełnić tego małego pragnienia. Pot spływał po jej czole, zlęknione oczy drgały niespokojnie, podobnie jak ciało.

– N-nie, proszę... Błagam cię, miej litość nade mną! – krzyk wdarł się napastnikowi do uszu. Drażniło go to. Musiał uciszyć przeszkadzające źródło, by móc cieszyć się ponownie tą błogą ciszą.

Podszedł do swojej ofiary i przypatrzył się jej, garbiąc przy tym, aby dokładnie widzieć tą przerażoną twarz. Zaśmiał się po chwili. Z sekundy na sekundę, śmiał się głośniej o kilka oktaw, aż niespodziewanie zamilkł i przekręcił głowę w bok, niczym zaciekawione zwierzę, na widok nowego dla niego zjawiska. Szeroki i przerażający uśmiech zanikł, na jego miejsce wstąpiła obojętność.

Wyciągnął przed siebie sztylet, po czym przejechał nim po bladym licu ofiary. Docisnął ostrze do skóry. Zafascynowany spoglądał na tworzącą się czerwoną linię, z której zaczęła spływać krew. Siedziała nieruchomo, sparaliżowana swoją bezsilnością. Łzy zaczęły tworzyć mokrą ścieżkę, mieszając się częściowo z krwią. Zaszczypała ją rana, kiedy słona woda wdarła się do środka. Mimo tego, ciągle miała szeroko otwarte oczy, wlepione w sylwetkę napastnika.

– Tak piękna, niczym nieskalana biała lilia – miał męski, głęboki i wyrazisty głos, aczkolwiek z drugiej strony był też miękki. Dłonią, zasłoniętą skórzaną rękawiczką, otarł jedną z jej łez. Zamarła w bez wdechu – Wybacz mi – wyszeptał.

Świst powietrza rozbrzmiał na całe otoczenie. Szkarłatna ciecz wtrysnęła z krtani kobiety, brudząc wszystko dookoła, w tym odzież mordercy. Olbrzymi spazmatyczny ból, objął każdą komórkę młodego ciała. Złapała się dłońmi za gardło. Nie mogła wydobyć z siebie krzyku, który zamarł w jej piersi. Padła plecami o ścianę, będącą za nią i osunęła się po niej, tworząc czerwoną i rozmazaną linię. Słomiany kapelusz, obwiązany białą wstążką, spadł z głowy i potoczył się kilka metrów dalej. Splunęła tym razem ustami kolejną dawkę krwi. Dopadło ją zmęczenie i chłód. Pragnęła się czymś ogrzać. Przekrwionymi oczami wpatrzyła się w stojącego przed nią mężczyznę. Ku zdumieniu, klęczał przed nią na jednym kolanie. Ręce miał złożone, jak do modlitwy. Szeptał pod nosem jakąś regułkę w języku łaciny, jednocześnie mając zamknięte powieki.

Kiedy skończył, ponownie wstał. Zakrwawiony sztylet schował w miejscu, gdzie go wcześniej wyjął.

– Spoczywaj w pokoju, niewiasto – odwrócił się powoli na pięcie, zmierzając do wyjścia z zaułku. Momentalnie rozpłynął się w powietrzu, jakby był tylko złudną iluzją, gdy tylko w okolicy rozbrzmiały głośne kroki czyjegoś biegu i wołanie.

– (...)... – rozpoznała ostatkiem sił, głos ukochanego. Nie mogła już dłużej jednak utrzymać otwartych oczu. Tęczówki zaszły mgłą i zostały na w pół przymknięte. Ciało nie utrzymało się w pionie, przez co opadło z łoskotem na wytworzoną pod nią czerwoną kałużę. Ostatnia łza spłynęła po zimnym policzku; serce wydało z siebie ostatnie bicie, a ostatni wydech uleciał z jej ust.

– (...)!! – zza zakrętu, wyłoniła się sylwetka innego mężczyzny. Chuderlawa ale dostojna – (...)! – skręcił głowę w mroczną otchłań. Gdzieś w odmętach, panującej ciemności zauważył zakrwawiony kapelusik. Od razu zorientował się do kogo owa rzecz mogła należeć. Nie zastanawiając się, wbiegł w głąb uliczki bez drugiego wyjścia.

Widok jaki zastał, spowodował, że zamarł w półkroku. To co ujrzał było istnym miejscem morderstwa, który pokazywany był w książkach kryminalnych, jakie często czytał ze swoją (...). Zasłonił usta i nos, gdy drażniący zapach, przyprawił go o mdłości. Zapiekły go oczy, szkła okularów zaszły parą, dlatego zdjął je. Na drżących nogach podszedł do ciała kobiety.

– Boże, (...) kto Ci to zrobił? – zaszlochał. Nogi ugięły się pod nim. Nie docierało do niego to, że toczył monolog z trupem – Proszę (...) odezwij się.. Błagam nie rób mi tego – na kolanach przeczołgał się w stronę ukochanej. Ujął jej martwą twarz w dłonie, kiedy ułożył ciało na swoich kolanach – Wszystko będzie dobrze... będzie, musi być... tak? – odpowiedziała mu cisza. Szloch wydostał się z niego. Załkał zalany łzami, a następnie wydał z siebie wrzask pełny boleści, budząc przy tym domowników, mieszkających w okolicach tej tragedii.

~~*~~

Otworzyła szeroko oczy, biorąc przy tym głęboki wdech jakby wynurzyła się z otchłani wody. Podniosła się gwałtownie do siadu, zauważając inną lokalizację swojego położenia. Odruchowo złapała się za szyję. Nie było na niej śmiercionośnej rany. Nie była w ciemnej uliczce ani w jeziorze własnej krwi. Serce obijało się o jej żebra, a kontakt z rzeczywistością, zaczął do niej powoli docierać.

– Charlie!

Wyłupiła oczy w kierunku nowego rozmówcy. Jej spojrzenie spotkało się z zaniepokojonym spojrzeniem Vaggie. Obie siedziały na długiej kanapie w głównym holu.

– Co się stało, hon­?­ – srebrno-oka położyła dłoń na jej ramieniu. Blondynka odruchowo w panice odsunęła się od niej. Ten sen był zbyt prawdziwy, żeby okazał się jedynie okropnym koszmarem.

– Nie wiem... – zamilkła. To niemożliwe. Widocznie jej wyobraźnia wrobiła ją w niezłego psikusa, kosztującym Charl co najmniej zawałem.

– Jak to nie wiesz!? – wydarła się. Rozprostowała ramiona i uniosła je do góry, dodając tym samym dynamiki swoich słów – Krzyczałaś przez sen, jakby co najmniej Cię obdzierali ze skóry, parząc jednocześnie kwasem. Nawet ten walnięty kutas, Angel się zainteresował.

– Ej, grzeczniej! Jestem tuż obok przecież – burknął, rozkładając się na sąsiedniej bordowej sofie, grzebiąc jednocześnie coś w swoim telefonie w etui z różowym futerkiem.

Charlie uniosła wysoko brwi. Aż tak bardzo sen wpłynął na jej psychikę, że ciało reagowało samoczynnie na scenę, jaka odgrywała się w jej wyobraźni?
Przetarła powieki koniuszkami palców, by pozbyć się zalegających śpiochów.

– Gdzie jest reszta? – sapnęła. Obróciła się i położyła nogi na dywanie, zgarbiła się nieco.

– Husk jak zwykle obsługuje bar i oczyszcza nam zapasy, Niffty sprząta resztę domu, a ten idiota... – zaczęła mówić, lecz urwała w połowie zdania.

– Gdzie jest Alastor? – wcięła się jej w połowie monologu.

– Nie wiem. Nie mówił dokąd poszedł. Kiedy wróciłam z rynku jego nie było, a ty spałaś.

No tak. Ostatnimi czasy siedziała głównie przy papierkowej robocie oraz pomagała przy remoncie hotelu. Odkąd dołączyli do nich nowi towarzysze, zapragnęła przeprowadzić remont całego budynku, aby powiększyć standard jego wygody. Minęło niewiele czasu od ukończenia przebudowy. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik dopiero wczoraj. Charlie zawdzięczała to przede wszystkim właśnie Radiowemu Demonowi, który miał do użytku nieograniczoną ilość macek, które okazały się bardzo pożyteczne przy podnoszeniu ciężkich rzeczy lub naprawy niewielkich usterek.

Teraz niegdyś ''Happy Hotel'', przybrało nową nazwę, ''Hazbin Hotel''. Blondynka była dumna, z ich pracy. Dzięki temu wszystko zmierzało ku lepszemu. Relacje także się zmieniły. Angel nie był tak wredny i więcej czasu spędzał przy barze, zakolegowując się ze skrzydlatym demonem, który czuł jedynie do niego tolerancję. Nikt z nim nie wytrzymał tyle przy piciu. Oboje mieli mocne głowy i interesowali się hazardem. Niffty natomiast lubiła spędzać czas w damskim gronie. Czuła się wtedy bardziej doceniana, a przez pochwały płynące najczęściej z ust blondynki i czerwonowłosego motywowały ją do rozwijania swoich zdolności i związanych z tym preferencji. Natomiast co do samego Alastora...Nie doszło do żadnych zmian. Jego natura była niezmienna, a charakter pozostawiał wiele do życzenia. Często sprzeczał się z Dustem i robił na złość Vaggie. Gdy nadarzy się dobra okazja, będzie musiała pilnie z nim o tym na osobności porozmawiać. Musi być consensus, aby drużyna była zgrana.

Na razie Charlie musi odpuść ściganie go, przez wzgląd na to, że nie było go w budynku.

– Rozumiem. Dziękuję, że zajęłaś się wszystkim kiedy nie byłam dostępna, Vi – odparła, po czym pocałowała ją w policzek.

Angel zasymulował dźwięk, jakby miał zwrócić, przez tą dawkę słodkości, ale chwilę później uśmiechnął się półgębkiem.

Południe w Pentagram City zapowiadało się optymistycznie.

Do czasu...

________________

Na samym wstępie chciałabym serdecznie przywitać się z nową publicznością! Po raz pierwszy postanowiłam zasmakować w pisaniu opowiadania z zupełnie innego uniwersum, jakim jest Hazbin Hotel! Mam nadzieję, że ów książka zostanie ciepło przyjęta przez fanów tej serii oraz życzę miłego czytania w kolejnych rozdziałach! 

PS. Fani Fairy Tail nie muszą się martwić. Wszystkie pozostałe książki będą dalej kontynuowane ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro