42. Pierwsze dni
Minął tydzień, odkąd Agnes wyszła ze szpitala z niemowlakiem. Noah praktycznie u niej mieszka i odciąża na wszystkie możliwe sposoby. To pierwszy raz i gdy ja się tam zjawiam, ale nie po to, żeby wejść do środka, tylko, żeby go stamtąd wyciągnąć. Chcę go zabrać na wieczornym spacer w jeden z pierwszych dni wiosny. Czekam na niego przed jej blokiem. Nie chcę wchodzić na górę, a on nawet mi tego nie zaproponował.
– Cześć – wychodzi przez drzwi.
Zastanawiam się, czy jest inny. Czy widać po nim, że właśnie został ojcem? Czy czuć to od niego? Jego oczy może wyglądają na lekko zmęczone, ale uśmiecha się do mnie, a ja odwzajemniam się tym samym.
Jego dłoń łapie moją, gdy jego usta spotykają moją skroń. Jesteśmy na totalnie dziwnym etapie, gdzie postawiliśmy seks oralny wyżej niż pocałunki.
Idziemy na spacer do parku kilka kroków od jej mieszkania. Robi się już szaro, ale nie obchodzi nas to.
– Ogoliłeś się – stwierdzam po dłużej chwili, gdy mocniej ściskam jego rękę.
Noah z automatu przykłada dłoń do twarzy i pociera gładką skórę.
– Tak, tak, wiem. Mówiłem, że po wygranej się nie ogolę już i że ty wolisz mnie z zarostem – wylicza kolejne punkty, dzięki którym zarost jest plusem, a nie odwrotnie – Ale Penny jest taka mała i nie chciałbym podrażnić jej skóry.
No takiego wytłumaczenia się nie spodziewałam. Ciekawe, czy to w ogóle możliwe. W sensie tak, zostawia zaczerwienienia na mojej, ale nie po dotknięciu mnie ustami przez sekundę. No skóra niemowlaka na pewno jest inna.
– Wiem, że wolisz mnie zarośniętego, przepraszam – szepcze mi na ucho.
– A ty? – bo robi z tego taką dużą sprawę, że muszę go o to zapytać.
– Hm? Czy lubię zarośniętych facetów? – wydaje się rozbawiony – Nie jestem pewny. Mike nieźle wygląda w zaroście – stwierdza.
– Jak ty się wolisz?
– Bez różnicy – tłumaczy – Dlatego się nie goliłem, bo mi to zwisa.
– No to mi też bez różnicy – mam nadzieję, że mi wierzy – To ty masz wiedzieć, co dla ciebie najlepsze. Zawsze ci to powtarzam.
Puszcza moją rękę, aby przerzucić ramię bez moje barki. Tak jesteśmy bliżej. Dostaję pocałunek w czubek głowy.
– A co tam w zewnętrznym świecie?
– Dużo się dzieje – nie okłamuję go, ale nie wiem, czy to właściwy dobór słów – Wczoraj, gdy wróciłam do domu zastałam w nim Patricka. Już przez drzwi słyszałam, że ktoś się kłóci. No więc, Emma i Patrick darli się na siebie i nie chce mi powiedzieć o co.
– Ta dwójka ma dziwną energię – stwierdza – Poza tym, ilekroć Emma jest w pobliżu on się na nią gapi.
– No tak, ale czy on nie ma dziewczyny? I to takiej dobrej dziewczyny - widziałam go z nią, spędziłam z nią święta, nowy rok. Był nawet moment, gdy sądziłam, że to nadszarpnie moją przyjaźń z Emmą.
– Nawet nie będę próbował udawać, że to rozumiem – przyznaje otwarcie – Próbowałem pytać, ale on nie chce nic powiedzieć.
– No w każdym razie, czekają na ciebie, żeby mogli w końcu porządnie uczcić zwycięstwo.
– Cieszę się, że chociaż ktoś ma siłę myśleć o imprezie – mówi rozbawiony – W jednej chwili wygraliśmy, a w drugiej trzymałem dziecko. No nie powiem, że jedno nie zdominowało drugiego, ale mam to gdzieś. Będzie więcej zwycięstw, ale nie więcej dzieci.
Nawet nie próbuję go pytać, czego on chce w tej kwestii. Ma tygodniową córkę nie sądzę, żeby sam wiedział, czy jeszcze chce się rozmnażać.
– Nawet ci chyba nie pogratulowałam.
Ten dzień był najdziwniejszym i najbardziej szalonym w moim życiu. Patrzyłam, jak ja świst przychodzi dziecko. Trzymałam za rękę byłą dziewczynę mojego chłopaka, która rodzi. W tyle głowy miałam, że powinnam oglądać, jak zdobywają mistrzostwo. Tak, ja bez problemu porównuję te dwa wydarzenia, bo to moje życie. I jeśli bardziej chciałam być na trybunach niż patrzeć na cud, jakim jest rodzące się dziecko to mam do tego prawo. To znaczy nikogo nie winę. Sama podjęłam te decyzje. Będzie więcej wygranych meczy. Tak tylko sobie przypominam, że to było totalnie nie w moim stylu.
– Och tak? – zatrzymuje się sądząc, że chyba zamierzam go pocałować albo cokolwiek innego można zrobić w tak publicznym miejscu. Uśmiecha się do mnie i wygląda, jakby czekał na moje usta na swoich.
– Nie, czekaj – kładę dłoń na jego piersi – Chyba ci jednak pogratulowałam.
– Tak narodzin dziecka, jakbym zrobił coś więcej niż zapłodnił jej jajeczko, gdy spuszczałem trochę pary, bo to jedyne, co wychodziło nam na tamtym etapie związku – chociaż związku bierze w cudzysłów, jakby go już wtedy nie było.
Wytrzeszczam oczy, ponieważ to nie jest taki opis, który ma się w głowie, gdy widzi się ludzi z dziećmi. On też raczej używa słów, które opisują cud, szczęście, dar, a nie właściwie przypomina, że to wpadka.
– No co? Przegiąłem? – sądzę, że nie wypowiedziałby tego do nikogo innego, bo wierzy, że nie będę go oceniać.
– No dobra, to kiedy ci pogratulować dziecka?
– No nie wiem. Może jak zasłużę na te gratulacje – jest w tym trochę ukrytej złości.
– Czyli mam ci pogratulować wygrania akademickiej ligi hokeja? – kładę dłonie na jego piersi, wyciągam szyję do góry, aby na niego spojrzeć.
Jego dłoń sięga do mojego policzka i go ściska.
– Byłoby miło – wydusza z siebie coś na kształt śmiechu.
– Ten park to naprawdę chyba nie miejsce do tych gratulacji – upieram się.
Obracam się do niego plecami. On znów obejmuje mnie ramieniem, a jego czoło uderza w tył mojej głowy.
– Dobijasz mnie – stwierdza.
– Tylko troszeczkę – uśmiecham się pod nosem.
– Jestem tak zmęczony, że nie wiem nawet, czy bym nie zasnął.
– To mnie obraża – nie mogę jednak powstrzymać śmiechu.
*
Kończymy na ławce w parku z MacDonaldem. Noah zastanawiał się, czy powinien już wrócić, gdy ona nie opuściła dziecka ani na godzinę. To sprawiło, że zastanowiłam się, czy wolałby być tam niż tu. Czy jest szansa, że czuje się zobowiązany do podzielenia tego czasu pomiędzy dziecko, a mnie? To on chciał się spotkać. Ja powiedziałam, że gdy tylko znajdzie czas.
– To moje wspaniałomyślne gratulacje – wskazuję na jedzenie przed nami – Gratulacje – spoglądam na niego z uśmiechem – Gratulacje, Noah Robercie Sullivan – podsuwam mu pod nos big maca.
– Nie o takich gratulacjach myślałem...
– Narzekasz? – próbuję się nie roześmiać widząc jego rozczarowaną minę – Mówiłeś coś o zaśnięciu, ale po tym ci chyba nie grozi.
– No nie wiem. Agnes ma teraz taką dietę, że na pewno uznałaby to za powodujące wzbudzoną senność. Jej mama przygotowała jej listę posiłków, które powinna jeść, aby miała dużo siły i tak dalej – a on właśnie zajada się samym tłuszczem – Gdybyśmy byli razem jadłbym z nią te zdrowe rzeczy i robił pewnie dużo innych rzeczy, które cementowałyby rodzinę. To się wydaje takie nierealistyczne, że jestem tu z tobą i mam inne życie.
– Ale dobre? – nie sądzę, żeby jego odpowiedź była miarodajna, ale może nie tego potrzebuję.
Kiwa głową, gdy bierze gryza kanapki.
– Z tobą wszystko jest dobre, Erin – mówi w końcu.
– Może to mną powinni reklamować maka.
– Nie. Nie podzieliłbym się tobą z całym światem.
No i proszę pan słodki wrócił.
Zostajemy na tej ławce o wiele dłużej niż powinniśmy. Siedzę oparta o jego pierś, gdy on mocno obejmuje mnie ramieniem. Przez ostatnie pół godziny rozmawialiśmy o mnie, a raczej o tym, co wydarzyło się u mnie, gdy go nie było. Rozmawialiśmy kilkukrotnie przez telefon, ale to były raczej pytania z mojej strony, czy żyje, a po dwóch minutach w tle zaczynało płakać dziecko.
– Ja też ci czegoś nie powiedziałem – szepcze mi na ucho – Dziękuję ci – zwiększa uścisk wokół mnie – Nie wiem, czy kiedykolwiek ci to powiedziałem, gdy ty milion razy zapewniałaś mnie, że jestem dobry w tym, co robię i będę dobrym ojcem. To, że przy niej byłaś, Erin. Dziękuję ci. Jesteś niesamowita. Jesteś najlepszą osobą, jaką poznałem i dajesz tak dużo z siebie. Mówię ci to zdecydowanie za rzadko, bo nie chcę cię przytłoczyć i żebyś myślała, że mówię to po to, żeby cię zatrzymać, ale kocham cię – wyszeptuje do mojego ucha – Bardziej niż pewnie jestem w stanie pojąć. Cholernie cię kocham, Erin. Nie wiem, gdzie bym teraz był, gdybym cię nie spotkał i wiem, że masz na to odpowiedź, że tam z nimi, ale bardziej chodzi mi o mój stan psychiczny i samoświadomość tego, co się dzieje i czego chcę. Nie masz pojęcia, jak bardzo odmieniłaś moje życie. I czasem mam wrażenie, że nie zdajesz sobie sprawy, jak niesamowita, wyjątkowa, dobra i jedyna w swoim rodzaju jesteś.
Bardzo powoli obracam głowę w jego kierunku, aby zobaczyć jego oczy pełne uśmiechu i chyba nadziei na kolejne dni, miesiące, lata. Chciałabym coś powiedzieć, ale jestem daleka od dobrania jakichkolwiek słów. Rzucam się na jego szyję, chowający głowę pod jego brodą i przytulam go tak, jak nigdy wcześniej. Wdzięczna za niego. Zrozumiana i kochana przez niego.
Nie ma już rzeczy, która mogłaby pójść nie tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro