#prolog
Niebo nad łąką, szkliło się taką ilością gwiazd, której obliczyć się nie dało. Księżyc w pełni, rzucał ku ziemi mocną poświatę, podkreślającą prawie czarne cienie.
Dookoła błyszczały kryształki szronu, szeleszczące lekko pod naciskiem łap, wędrujących między trawami wilków.
Dwie suczki biegły ramię, w ramię, chłostając zimne powietrze nocy ogonami.
Uśmiech nie schodził z ich pyszczków, kiedy cicho rozmawiały. Starsza - ruda o złocistych oczach, lekko wyprzedzała młodszą siostrę, wyszarpując z pomiędzy traw pojedyncze, wątłe, pozostałe jeszcze przy życiu kwiaty. Jej łapy i zęby szybko pracowały, kiedy wyplatała zgrabny wianek.
Po chwili delikatnie umieściła plecionkę, pomiędzy dużymi, puszystymi uszami suczki, o niezwykle szlachetnych rysach i kolorze futra, dochodzącym do głębokiego fioletu, niesamowitego i niespotykanego nawet w tych stronach. Zwoje jej cudnego, błyszczącego futra zwijały się na łopatkach, opadając kaskadami ku ziemi.
Suczki usiadły obok siebie. Obie wyczekiwały spektaklu, który miał się zaraz odegrać przed ich oczami. Tym razem, czekały wyjątkowo krótko. Już po kilku chwilach na niebie pojawiło się mnóstwo ruchomych, srebrzystych obiektów, szybko, ściągając się, jakby kropelki deszczu na szybie, zmierzały ku ziemi, by w mgnieniu oka, tak szybko, jak się zmaterializowały, zniknąć. Deszcz meteorytów mimo, że trwał kilka chwil, pozostawiłał w pamięci nie zatarte wrażenie.
Fioletowa suczka pisnęła z radości i podniecenia.
Tymczasem starsza z sióstr, zdawała się kierować wzrok gdzieś wysoko, lekko przygryzając wargę.
- Co się stało ? - błękitne ślepka zapłonęły zaciekawieniem, gdy skierowały się w stronę wpatrującej się w niebo.
Gdy odpowiedziała jej cisza, sama spojrzała pomiędzy chmury.
Kiedy tylko to uczyniła, aż zamarła z wrażenia.
Niebo rozświetlała kometa.
Nie było to jednak zdecydowanie małe ciałko niebieskie, które mknęło po niebie szybko, spalając się i znikając.
Olbrzymia kula, płonąc zmierzała na kurs kolizyjny z łąką, na której znajdowały się siostry.
- To tutaj nie przyleci... Prawda? - suczka oczekiwała odpowiedzi takiej jak zawsze, jednak tym razem Firea wyjątkowo długo milczała. Odezwała się dopiero po chwili.
- Nie powinno. Tal działa pole magnetyczne... - w jej głosie dało się słyszeć niepewność.
Nagle rozległ się głośny syk, a meteor, przeniknął ziemską atmosferę, tryskając płomieniami i ciągnąc za sobą długi, skwierczący, stworzony z miliardów iskier ogon. Obydwie suczki zastygły w bezruchu, nie mogąc nawet drgnąć z przerażenia. Kula ognia, nieustannie zmierzała w ich kierunku, po drodze, rozbijając się na mniejsze części, odskakujące na boki i wstrząsające ziemią w pewnych oddaleniach od stojących na polanie.
Największy odłam kosmicznej skały jednak, zamierzał centralnie w ich stronę. Starsza suczka zareagowała w ostatniej chwili, odrzucając młodszą w bok.
Właśnie wtedy wszystko stanęło w ogniu. Gdy tylko kometa dotknęła ziemi, wybuchnęła setkami iskier i ogniem w dziwnej, zgniłej barwie, przetaczając się do rzeki, gdzie dalej pełgała czas jakiś płomieniami, rozpalając pobliskie drzewa.
Fioletowa suczka usiłowała przemknąć pomiędzy drzewami w stronę, bezpieczną od rozszalałego żywiołu. Drobne roślinki, niczym ogniste bicze smagały jej gładkie futro, osmalając jego końce.
Ogień tańczył dookoła podobnie do drobin śniegu podczas zawiei, dusząc ją ciemnym dymem i sprawiając ból w płucach przy każdym oddechu.
Widziała już powoli światło różne od tego, które dawały płomienie.
Już prawie wydarła się z łap płomieni, kiedy wielkie drzewo zaskrzypiało boleśnie i poddając się sile zawieruchy otaczającego je ognia, runęło na suczkę, pozostawiając tylko ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro