8. Niepokój ~ Irene
Słońce przyjemnie przyświecało, przebijając się pomiędzy gęstymi liśćmi i oświetlając nam drogę. Zdążyliśmy już zdjąć kurtki i wysuszyć zmoknięte ubrania, a nawet zrobić krótki postój. Naprawdę, moglibyśmy uchodzić za przyjaciół w trakcie wycieczki pieszej, a nie dwójkę uciekinierów. Wszystko mogło być idealne, gdyby tylko nie ta uwierająca myśl; pytanie, czy już odkryli nasze zniknięcie, czy jeszcze się nie zorientowali?
- Dawno nie wychodziłem poza obóz - odezwał się Milan, przeciągając się z pozorną beztroską. Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Zerknęłam na niego kątem oka, uśmiechał się lekko, jakby chciał udawać, że ten spacer to tylko zabawa, a nie ucieczka. Prawie mu uwierzyłam.
- Ja już miałam dość bycia poza nim - wymruczałam, kopiąc kamyk leżący na drodze. Myśl o szkole, o tamtej samotności, o zmarnowanych miesiącach była jak nóż naciskający na gardło. Mogło być gorzej, mogli mnie dręczyć, mogłam mieć problemy ze zdawalnością jak inni półbogowie, ale nie czułam się dobrze tam wśród ludzi.
Milan pokiwał głową, powstrzymując się od komentarza. Doceniałam to - jakoś zawsze wiedział, kiedy lepiej nie ciągnąć rozmowy. Miało to jednak swoje wady - szliśmy teraz w milczeniu, każde zanurzone we własnych myślach, a mimo wszystko chyba wolałam roztrząsać nędzne życie szkolne.
Nie chciałam tego przed sobą przyznać, ale ten cień ze mgły wkłuwał się w mój umysł od spodu. Przy każdym trzasku gałązki pod stopami moje serce przyspieszało, a to niewygodne uczucie bycia obserwowaną towarzyszyło mi na każdym kroku. Wręcz zdarzał mi się zerkać za siebie, gdy Milan nie patrzył, lecz nic podejrzanego nie udało mi się dostrzec.
Zaklęłam. Chciałam odwrócić swoje myśli, skupić się na czymś innym. Jakikolwiek temat był lepszy od tego niewytłumaczalnego strachu.
- Właściwie... kim dla ciebie była? No wiesz, Bella...
Milan zwolnił krok, a jego spojrzenie spoczęło na brudnych od błota butach. Na jego twarzy pojawił się ledwie zauważalny cień uśmiechu, tak delikatny, że mogłam się zastanawiać, czy mi się nie przewidziało.
- ...zawsze wydawało mi się, że znasz ją lepiej - kontynuowałam, próbując pozyskać od niego jakąkolwiek odpowiedź - chociaż odzyskałeś fizyczną formę już po tym, jak ją poznałam.
- Bo nawet jako kamień potrafiłem słuchać. - Jego uśmiech przeszyła nuta melancholii. - Ona zawsze dużo mówiła, zwłaszcza, kiedy myślała, że nikt nie słyszy. Może stąd takie wrażenie. Znałem ją już zanim porozmawialiśmy po raz pierwszy.
Znów zawisło nad nami milczenie, tak ciężkie i przytłaczające, że niemalże duszące. Spowolniliśmy krok, jakby wspomnienie Belli ściągnęło na nas cienie, które od tak zasnuły poprzednią atmosferę beztroski. Mój nastrój też się zmienił - świat jakby pociemniał, a kroki Milana zaczęły wybijać przygnębiający marsz żałobny, brzmiący niczym echo wspomnień o utraconej przyjaciółce.
Zamyślona, całkowicie straciłam poczucie czasu. Droga wciąż była taka sama, monotonna i przetykana tymi samymi promieniami słonecznymi, równie cicha i bez śladów życia.
- Zgłodniałem. - Milan zatrzymał się w końcu. Dopiero kilka kroków dalej to zauważyłam.
- Ah, w porządku.
Wróciłam się do miejsca, gdzie chłopak zaczął już wygrzebywać jedzenie z plecaka. Nie mieliśmy go ze sobą dużo, liczyliśmy na to, że zdobędziemy coś jeszcze po drodze, ale brak śniadania dawał się nam mocno we znaki. Ze wstydem musiałam przyznać, że przez paranoję i cienie ze mgły nie zauważyłam nawet jak głodna jestem.
Usiedliśmy na mchu i zaczęliśmy jeść. Czułam, że nie mamy zbyt wiele czasu, ale burczenie w brzuchu skutecznie zagłuszyło te myśli.
- Mmm, nie pamiętam, kiedy ostatnio chleb smakował tak dobrze.
Zaśmiałam się cicho patrząc, jak wpycha sobie do ust kolejne kromki. Milan obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem, zupełnie, jakby chciał rzucić prawie urażonym: "no co?". W gruncie rzeczy, nie mogłam wyglądać dużo lepiej. Bułka zniknęła z moich rąk w mgnieniu oka.
Między pośpiesznymi kęsami, powiodłam wzrokiem po drzewach. Las był cichy, prawie martwy. Zero motyli, komarów, jedynie samotna jaskółka przysiadła na gałęzi i obserwowała nas ni to z uwagą, ni to kątem oka.
- Szkoda, że nie mamy wystarczająco, by coś jej zostawić. - Milan również zauważył ptaka.
- Jaskółki jedzą owady, a nie chleb, głuptasie.
Wstaliśmy z ziemi i strzepaliśmy z siebie okruszki.
- Z resztą, jak będzie chciała, to weźmie sobie to, co zostało.
- Niech ci będzie.
Ruszyliśmy dalej. Las znów był monotonny, a kroki stanowiły nędzne echo wspomnień, które zalewały słoneczny dzień melancholią. Wciąż jednak miałam to wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Gdyby to byli ludzie z obozu, zapewne już by się ujawnili i ściągnęli nas z powrotem.
- O czym znowu myślisz?
Podskoczyłam. Niemalże przyprawił mnie o zawał.
- Nie, nic.
Ale tym razem nie ustąpił.
- Przecież widzę, że coś cię gryzie - naciskał. - Masz tę minę za każdym razem, kiedy coś cię martwi. Pamiętasz? Miałaś ją, kiedy po raz pierwszy powiedziałaś mi o głosach z zaświatów. Miałaś ją, kiedy wpakowaliśmy się w tamtą mgłę. Masz ją też teraz.
Nie przestawał mówić, a każde jego słowo wbijało się we mnie jak niewidzialny grot. Chociaż nasze kroki wciąż prowadziły naprzód, czułam się tak, jakby jego spojrzenie przygwoździło mnie do drzewa.
Serce biło mi coraz szybciej, a poczucie winy narastało, przytłaczając mnie i dusząc. W jego głosie słyszałam coś więcej niż zaniepokojenie - była w nim nuta wyrzutu, prawie żalu. Byliśmy przecież przyjaciółmi, zwłaszcza teraz, poza obozem, musieliśmy sobie ufać. Przecież tylu już wracało i opowiadało o niezliczonych niebezpieczeństwach czekających na półbogów. Wiedziałam, że powinien wiedzieć, co mnie dręczy. A mimo to wciąż nie mogłam zmusić się, by mu odpowiedzieć.
- Irene - zatrzymał się gwałtownie, szarpiąc mnie do tyłu - do cholery!
Zamarłam.
- Nie, przepraszam - puścił mnie tak szybko, jak tylko mnie złapał, ale ból w ramieniu pozostał. Widziałam jak z jego twarzy uchodzi frustracja, jak kręci głową, nie potrafiłam się jednak zmusić, by spojrzeć mu w oczy.
- Nie, to ja, nie przejmuj się - wymamrotałam. - Paranoja po poranku.
Błądziłam wzrokiem po wszystkim dookoła. Po gałęziach, po liściach, pniach, kwiatach i mchu. Wśród nich znów dostrzegłam tą jaskółkę, być może tę samą, co poprzednio, a być może zupełnie inną. Wpatrywała się w nas z zaciekawieniem, zupełnie jakby nikogo od dawna tu nie było.
Westchnął cicho, kręcąc głową. Przez moment wydawało mi się, że też dostrzegł ptaka. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Milan nachylił się, a choć nie chciałam teraz żadnej jego bliskości, pozwoliłam, by wyszeptał mi do ucha:
- Tobie też nie odpowiada ten ptak, prawda?
- Mhmm. Ma wrażenie, że nas śledzi.
Teraz to on mruknął cicho. Z każdą chwilą czułam, jak pot coraz bardziej gromadzi mi się na karku. Chociaż wcale nie było zimno, a my znajdowaliśmy się na środku wielkiej plamy słońca, władzę nad moim ciałem przejął dotkliwy chłód.
- Biegniemy.
Nieoczekiwanie szarpnął mnie za rękę. Bezmyślnie ruszyłam za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro